Warm Bodies


Warm Bodies

Średnia ocena: 7

Dragon_Warrior2014-09-25 23:49:32



Są filmy, do których obejrzenia nikogo przekonywać nie trzeba. Bez znaczenia czy to stare klasyki, czy głośne nowości pojawiające się w każdej dyskusji o ostatnio oglądanych filmach. Zwyczajnie masa filmów promuje się sama, a wypisywanie im laurek służy jedynie samospełnieniu autorów owych recenzji. Są jednak i filmy, których żaden trzeźwy człowiek nie odważy się choćby ściągnąć i takim właśnie produkcjom ruszam na pomoc ja i moja czarna peleryna.
Warm Bodies wydane zostało w kraju kwitnącej cebuli pod jeszcze bardziej nijakim tytułem - Wiecznie Żywy. Gdy więc pierwsze notki przypięły tej produkcji łatkę kolejnego Zmierzchopodobnego tworu, rozsądni ludzie zrobili krok w tył a piszczące fanki Edwarda pozostały przy swoim martwym, lecz "wegetariańskim" idolu. Dość słusznie założono bowiem mocną niekompatybilność romansu i filmu o żywych trupach. Sęk jednak w tym, że Zmierzchopodobny wątek połączono tutaj nie z jakimś Czymśtam Żywych Trupów, Walking Deadem czy Resident Evil, a opowiadanym w pierwszej osobie i przeplatanym humorem Zombielandem.
Prócz oczywistej i szczęśliwie drugoplanowej historii miłosnej dostajemy więc całkiem sprawnie i świeżo prowadzoną narrację, trochę fabuły oraz kilka całkiem ciekawych detali, pozwalających na nowo poznać mocno już wyeksploatowanych zombie. Oczywiście historia nie wgniata w fotel, zwroty akcji zastąpiono przewidywalnymi i suchymi jak pieprz humorystycznymi scenkami ale całość naprawdę da się obejrzeć. Co więcej, gdy przymknąć oko na absurdalność wątku romantycznego i przerażające podobieństwo głównej bohaterki do Zmierzchowej Beli, to ze zdziwieniem można odkryć, że jak na film o trupach dostajemy całkiem racjonalną ilość gry aktorskiej dopełnianej całkiem sprawnie przez trzecioplanowego Johna Malkovicha.
Na za kończenie pozostaje mi więc jedynie, raz jeszcze zapewnić was, że Warm Bodies oglądany z właściwym podejściem, może się okazać całkiem przyzwoity. Mnie w każdym razie przekonał i po raz kolejny uczynił mój "wieczór z kiczem" całkiem pozytywnym, nawet jeśli mniej klasycznym niż The Princess Bride i mniej epicko-partackim niż In the Name of the King.

7/10