Milion sposobów, jak Zginąć na Zachodzie


Milion sposobów, jak Zginąć na Zachodzie

Średnia ocena: 5.5

Cherryy2014-06-19 20:36:00


Właśnie wróciłem z kina, bo Setha McFarlane'a nie można przegapić. I... mam teraz dysonans. Z jednej strony, jest to głupi film, ale nie dla głupich ludzi. Z drugiej - coś nie do końca poszło tak, jak miało. Śmiałem się, mimo że niektóre gagi ocierały się już o granicę dobrego smaku. Nie wstydzę się tego, choć może spodziewałem się czegoś lepszego.Ted podobał mi się bardzo, "Milion sposobów..." z kolei miało fale wznoszące, ale też hmmm... opadające? Świetne nawiązania do popkultury. Zabrakło tylko pomysłu, żeby pociągnąć to fabularnie i więcej wycisnąć ze świetnej obsady. Wyszło nam więc połączenie Family Guy'a, Monty Pythona i Movie 43. Wiem, że Setha stać na więcej. Mocna czwórka.

4/10

Pquelim2014-09-30 11:13:33



Wszystko, co Seth MacFarlane schował w zanadrzu produkując ugrzecznionego komediowo-romantycznego Teda, teraz wyrzucił z siebie przy okazji drugiego pełnometrażowego filmu. Taktyta wydaje się całkiem słuszna - pokazać się szerszej, niezaznajomionej z Family Guyem publiczności, odnotować finansowy sukces i spokojnie popuścić wodze fantazji za drugim razem. Przy okazji przybijając publikę taką ilością absurdalnych gagów i pozornie bezsensownych dialogów, że aż się wszyscy odwrócą i krzykną: "be, jaka żenada" - cały Seth
"Miion sposóbów..." to kwinesencja wszystkiego, co w Family Guy było nad wyraz absurdalne, niesmaczne i nieodpowiednie. Mamy kloaczne żarty i bezwzględne nabijanie się ze wszystkich świętości - porządnie dostaje całe chrześcijaństwo, ale najmocniej chyba mitologiczny Zachód USA, co może tłumaczyć przeciętne oceny wśród krytyków. Ten film obraża wszystkich i wszystko, a jak jego autor zwykł często powtarzać - jeżeli nie potraficie tego zaakceptować, to macie problem.
Ja przede wszystkim doceniam naprawdę świetnie odtworzony workbook westernów sprzed pięćdziesięciu lat - klasyczna wejściówka, świetnie nakreślone (i zgrane) postaci kowbojów, podręcznikowe zakończenie. Ten film to hołd dla tamtego kina. Hołd prześmiewczy, w którym jedno nawiązanie goni drugie i czasem aż cięzko to wszystko wyłapac - jest popkultura, jest polityka, ideologie, na Boga - nawet dziwkom się nie upiekło
Mnie to bawi. Śmiałem się jak głupi, wielokrotnie przewijając i powtarzając dialogi. Jako komedia idealnie wpasowała się w mój gust. Szkoda, że sam wątek fabularny - od zawsze najsłabsza strona autora - nie potrafił jakoś poustawiać tych humoresk w logiczną całość. Jest prosty i trudno się w nim pogubić, ale nie moglem się oprzeć wrażeniu, ze dało się wycisnac z tego więcej.
Dla niewprawionych w Family Guy'u, albo tych, którym ten serial nie podchodzi (i wolą np South Park, czego nigdy nie zrozumiem) - film się raczej nie spodoba. Ale dla wiernych fanów, którzy "więdzą o co chodzi" - świetna zabawa.

7/10

ThimGrim2014-10-06 21:13:15




Nie no, nie. Jakie 7+? Przecież ten film jest marny. Jest tam co prawda trochę fajnych gagów, związanych np. z religią, ale przeważnie tamtejsze dżołki są w ogóle nieśmieszne. Do tego film nie bardzo wie czy chce być komedią dla hardkorowców, bo jak już się reżyserowi włączy powaga, to film się robi nudny/nieśmieszny/denny. I tak jest niestety przez dobry kawałek filmu. Zresztą całą historia jest tak nakręcona jakby reżyser nie wiedział czy chce robić komedię o owcach z wielkimi fujarami czy romantyczne pierdu-pierdu. Na głównego bohatera, tego aktora Setha, w ogóle nie mogę patrzeć i ani trochę mnie nie przekonuje jako aktor. Ta, ta, ta wysoka blond też z dupy gra, podobnie jak pan "I will find you and kill you". Jedyne dobre role to ten pedał z Jak poznstałem waszą matkę, oraz ta od "I'm fucking Mat Damon" + jej partner. Średnio na jeża... Lubię absurdalny, głupi, a nawet prostacki humor, ale ten film zupełnie mi nie wszedł. Choć zaczyna się dobrze...

5/10

SithFrog2015-07-17 23:35:15


- Seth MacFarlane to przede wszystkim twórca Family Guya. Poza tym popełnił jeszcze komedię romantyczną Ted, po której wszyscy spodziewali się "famili gaja z aktorami", a dostali dość pospolitego przedstawiciela gatunku.

Milion sposobów idzie trochę dalej. Humoru jest więcej, szczególnie tego jadącego po bandzie, a czasami i poza nią. Problem w tym, że zabrakło tu sensownej i zwartej historii. Są fajne gagi, fajne żarty ale oglądałem to bardziej jak zestaw skeczów. Między tymi skeczami jest średnio interesująca i nudnawa, przedłużana na sile historia miłosna. Nic odkrywczego, nic oryginalnego, nic ponad przeciętność. Dobrze, że wspomniane gagi ratują sytuację. No i nostalgia, strzeliłbym MacFarlane'a w ryło za granie na tej nucie, ale nie można się nie uśmiechnąć po zobaczeniu Doca Browna na ekranie.

Kolejnym problemem jest sam reżyser i odtwórca głównej roli. Seth może i zna się na rozbawianiu ludzi, ale aktorem jest co najwyżej średnim. Poprawnym. Widać to szczególnie jeśli partneruje mu Charlize Theron. Obok jest Liam Neeson, a w tle genialni Giovanni Ribisi i Sarah Silverman. Szkoda, że ich wątek jest tak słabo zarysowany, każda scena z ich udziałem bawiła mnie do łez. Jest też kilka zupełnie niespodziewanych wrzutek. Ryan Reynolds pojawia się na ćwierć ujęcia, a "stodołowym komikiem" jest tu Bill Maher! Pojawia się też Neil Patrick Harris, ale niestety, znowu gra lekko zmodyfikowaną wersję Barneya z HIMYM.

W porównaniu do opinii, jakie słyszałem o filmie, nie jestem zawiedziony. Nie jest to komedia, do której wrócę, ale co się pośmiałem, to moje. Może na plus zadziałały dwa piwa wypite w trakcie seansu (American IPA z Podróży Kormorana, polecam; Salamander Pale Ale z Browaru stu mostów, polecam jeszcze bardziej - prodakt plejsment niesponsorowany przez nikogo). Nieważne. Chmielu i żartów wystarczyło, żebym przez dwie godziny się nie nudził. W to mi graj, a scena z kwiatkiem - wisienką na torcie!

6/10