Człowiek Demolka


Człowiek Demolka

Demolition Man

Średnia ocena: 8.5

Pquelim2013-08-05 09:33:00



Obejrzałem w celach rekreacyjnych. Z radością informuję, ze klasyka kina spod znaku mojego dzieciństwa i nieodżałowanej ery VHS jest naprawdę kozackim filmem! Nie dość, że Sly i Wesley Snipes maksymalnie dają radę i rzucają naprawdę zabawnymi tekstami, to jeszcze całość jest utrzymana w pomysłowym, konsekwentnym uniwersum. Niektóre sceny i dialogi potrafią nawet wywoływać całkiem powazne refleksje, a antyutopijnosć wylewa się z ekranu już od pierwszych minut. Bardzo mi się podobało, bo poza naprawde widowiskową i rewelacyjnie zgraną rozwałką w stylu 'classic' film nie jest kompletnie zidiociałym tworem dla półmózgów, a oferuje całkiem sporo dodatkowych elementów. No i jeszcze Sandra Bullock... Warto, zaprawdę powiadam.

7/10

Pquelim2018-08-29 12:12:46




Los Angeles, 1996. Pogrążone w chaosie miasto toczy przemoc i zepsucie. Ulice metropolii przypominają płonące wysypiska śmieci (Polska 2018?), społeczeństwo żyje w strachu przed gangami i zbrodniarzami, nikt już nie kontroluje sytuacji.

No… chyba, że John Spartan. Znany pod pseudonimem “człowieka demolki”, bezkompromisowy gliniarz to prawdziwy łowca przestępców. Jest bezwzględny, nieprzekupny, zdeterminowany i – przede wszystkim – diabelnie skuteczny. W ciągu jednego roku zapuszkował 1000 wyjętych spod prawa rzezimieszków, co uczyniło go legendą branży.

Poznajemy go, kiedy akurat zeskakuje z policyjnego śmigłowca wgłąb slumsów. Otwierająca scena jest pierwszym popisem sprawności będącego w imponującej formie Stallone’a, później film zaserwuje nam ich jeszcze kilka. Spartan udaje się na poszukiwania bandziora, jakiego świat nie widział. Facet nazywa się Simon Phoenix (jakże dźwięczne są imiona i nazwiska naszych bohaterów!) i zachowuje się, jakby – ku własnej radości – kompletnie postradał zmysły. Porwał autobus z trzydziestką pasażerów, zabarykadował się w budynku pełnym beczek z benzyną i skrzynek z C4. Tak naprawdę jednak Phoenixowi chodzi właśnie o Johna Spartana. Konfrontacja ich namiętności doprowadzi do wyburzenia (autentycznego, o żadnym CGI nie może być mowy) budynku i… zamrożenia obu w kriogenicznym więzieniu.

San Angeles, 2032 rok. Metropolia powstała z połączenia kilku ośrodków na Zachodnim Wybrzeżu USA rozkwita w najlepsze. W mieście udało się całkowicie wyeliminować tzw. element społeczny, a wraz z nim przemoc, chaos i ogólne rozbestwienie obywateli. Każdy mieszkaniec posiada wszczepiony chip, który – niczym Oko Wielkiego Brata – rozlicza dostępne kredyty (odpowiednik forsy), umożliwia natychmiastową lokalizację delikwenta i zawiera wszystkie możliwe informacje na jego temat. Obywatele jadają wyłącznie w Taco Bell (w europejskiej wersji filmu zastąpionej przez Pizza Hut), które zostało jedyną funkcjonującą restauracją po wielkim trzęsieniu ziemi z 2010 roku. Ludność San Angeles to ludność szczęśliwa – nie znająca przemocy, nie stosująca wulgaryzmów (stanowią one wykroczenie przeciw statutowi o dopuszczalnym słownictwie), wykastrowana ze wszelkiej maści niebezpiecznych indywiduów.

Do czasu. Podczas standardowego przesłuchania w sprawie zwolnienia warunkowego, Simon Phoenix wymyka się strażnikom: popełnia trzy morderstwa (pierwszy taki przypadek w SA od 2010 roku) i ucieka z więzienia. Służby porządkowe próbują zareagować, lecz natychmiast ponoszą klęskę. Jeden ze śmieszniejszych cytatów z filmu brzmi: “Jesteśmy policjantami, nie szkolono nas do radzenia sobie z taką ilością przemocy!” To świetna ilustracja poziomu ironii i sarkazmu, z jaką “Człowiek Demolka” rozprawia się z wszelkimi idyllicznymi wizjami społeczeństwa przyszłości.

Policja jest bezradna, wobec tego młoda pani porucznik Lenina Huxley (Sandra Bullock) proponuje powrót do starych metod. Czyli do Johna Spartana, który jest ostatnim znanym człowiekiem, który poradził sobie z demolującym miasto bandziorem. Rywalizacja obu twardzieli doczeka się kolejnego aktu.

I będzie to iście niszczycielskie widowisko.

“Człowiek Demolka” jest wielkim osiągnięciem kina akcji lat 90.- tych. Produkcja pochłonęła ponad 75 milionów dolarów, a że na ekranie nie uświadczymy zaawansowanych sztuczek technologicznych i efektów komputerowych – gros tych środków został wykorzystany do budowy prawdziwych scenografii imitujących wielką metropolię przyszłości. W filmie wykorzystano m.in. prototypowy projekt samochodu autorstwa General Motors – Ultralite. To czteroosobowe auto, którego spalanie nie przekraczało 3 litrów (na 100 km) przy osiąganej prędkości 66 km/h. Projekt nigdy nie wszedł do masowej produkcji, chociaż na potrzeby omawianego filmu GM dostarczył 18 egzemplarzy na plan zdjęciowy.

Seans jest pełen efektownych wybuchów: mamy okazję obserwować wspomniane już autentyczne wyburzanie wielokondygnacyjnego budynku mieszkalnego, który został przeznaczony do rozbiórki. Dzięki solidnym nakładom finansowym na scenografię twórcy stworzyli bardzo wiarygodną wizję cukierkowatej i sterylnej przyszłości, w której obywatel podlega ciągłej kontroli.

Reżyserem filmu został bardzo ciekawy człowiek – ówczesny debiutant w tej roli, Marco Brambilla. Urodzony w Mediolanie, całą karierę zawodową spędził w Nowym Jorku. Nie kojarzycie nazwiska? Być może dlatego, ze Brambilla jest… artystą wizualnym. Film “Człowiek Demolka” był jego przepustką na światowe salony, potem skupił się na opracowywaniu instalacji i kolaży wizualnych. Jego prace były prezentowane na festiwalach w Wenecji i Sundance. W 2010 roku wyprodukował muzyczne wideo pt. “Power” dla Kayne Westa. “Człowiek Demolka” jest jednym z dwóch jego pełnych metraży – w 1997 roku zrobił jeszcze “Nadbagaż” z Benicio Del Toro i Alicią Silverstone.

Artystyczna nuta przebrzmiewa gdzieniegdzie w omawianym filmie, jednak nie da się ukryć, że “Człowiek Demolka” to w przeważającej większości spektakularny popis kina sensacyjnego oraz pary antagonistów znakomicie sportretowanych przez Wesleya Snpiesa i Sylwestra Stallone’a.

Pierwszy z nich kradnie dla siebie absolutnie każdą scenę, w jakiej występuje – po aktorze widać, że swoją rolą bawi się jak na solidnie zakrapianym przyjęciu w Hollywood. Simon Phoenix to pozbawiony skrupułów i choćby szczątek moralności, bezwzględny psychopata o dużym poczuciu humoru. Przeniesiony do idyllicznej przyszłości, w której ludziom nie wolno nawet przeklinać – zachowuje się jak dziecko rozpakowujące gwiazdkowe prezenty. Nie dość, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby mu podskoczyć, to jeszcze odkrywa, ze został w jakiś sposób “zaprogramowany” do sabotowania systemów informatycznych kontrolujących miasto – zna wszystkie kody i hasła, biegle obsługuje terminale i konsolety, do tego jeszcze – posiadł biegłe umiejętności w kilku sztukach walki. Rychło okazuje się, że ucieczka Phoenixa nie była żadnym przypadkiem, a on sam ma odegrać kluczową rolę w totalitarnych rządach pewnego wysoko postawionego urzędnika, który w istocie trzyma w garści całe miasto.

Jego przeciwnik, John Spartan, to kolejne uosobienie brutalności i bezwzględności – służące jednak dobrej sprawie. Spartan doskonale zdaję sobie sprawę, że z “terrorystami się nie negocjuje”, a niektóre ekstremalne sytuacje wymagają podjęcia ekstremalnych działań. Wędrówka odmrożonego gliniarza po wypolerowanym do granic sztuczności, ugrzecznionym i pozbawionym realizmu świecie, jest w zasadzie sekwencją następujących po sobie dowcipów sytuacyjnych i scenek rodem z kabaretu. Nie potrafi skorzystać z nowoczesnej toalety (słynne “trzy muszelki”, które pełnią rolę MacGuffina♣ – ich zastosowanie nigdy nie zostało sprecyzowane), ani poprowadzić futurystycznego auta. Innym razem wyraża ubolewanie nad sukcesami politycznymi Arnolda Schwarzeneggera, którego ambicje prezydenckie znane były w Kalifornii już w 1993 roku. Spartan zawodzi również, kiedy przychodzi do zbliżenia z ponętną funkcjonariuszką Sandrą Bullock, a wypluwane przez automat mandaty za przeklinanie traktuje jako darmowy papier toaletowy. Innymi słowy: stary oldschool’owiec nie może się odnaleźć w nowoczesnym świecie przyszłości, który przyszło mu ratować. John Spartan to jedna z lepszych kreacji w karierze Stallone’a, a miejmy świadomość że jest to prawdopodobnie najlepszy aktor sensacyjny wszystkich czasów.

“Człowiek Demolka” ocieka testosteronem wylewającym się z ekranu podczas pojedynków głównych bohaterów. Ten pojedynek bacznie obserwuje spragniona adrenaliny i znudzona rutyną codziennego patrolowania ulic, funkcjonariuszka Huxley. Portretowana przez Sandrę Bullock porucznik Lenina jest wielką miłośniczką “starych, dobrych czasów”. W jej gabinecie wiszą plakaty z “Rambo”, “Zabójczą Bronią” i innymi hitami kinowymi z czasów premiery filmu. Kiedy Phoenix przerywa pozornie spokojną egzystencję mieszkańców San Angeles swoimi “aktami przemocy”, pani Huxley jako jedyna jest zdolna do operacyjnego myślenia i poprowadzenia śledztwa przeciwko kryminaliście. John Spartan wywołuje w niej uczucia podszyte seksualnym afektem i ten element scenariusza zdecydowanie należy do Sandry Bullock. Dwadzieścia lat temu, ta naturalna i pozbawiona wulgarności rola, działała na wyobraźnię młodego chłopca znacznie mocniej, niż wyuzdanie i negliż. I tak pozostaje do dzisiaj.

Cała obsada “Człowieka Demolki” jest ogromnym plusem filmu. W zasadzie nie ma tutaj słabych kreacji – wszystkim zaangażowanym w projekt należą się brawa.

“Człowiek Demolka” nie został dobrze przyjęty przez krytykę. Zarzucano mu niespójność wizji i gatunkowy eklektyzm – z jednej strony kino wybitnie sensacyjne, ocierające się niemal o pochwałę przemocy, a z drugiej gorzka refleksja nad kierunkiem, w jakim społeczeństwo spycha technologia i unikanie konfliktów. Brambilla z właściwym dla postmoderny kolażem zestawił tutaj wartości sprzeczne, w opinii krytyków – zbyt mocno kontrastujące ze sobą podczas seansu.

Ale do mnie te głosy nigdy nie przemawiały. Jako kino sensacyjne “Człowiek demolka” broni się pod każdym względem – ma świetnie napisany, dowcipny scenariusz, kapitalne kreacje aktorskie, dobre tempo, efektowne sceny i satysfakcjonujące zakończenie. Jako kinowy pastisz jest tak naprawdę jeszcze lepszy – nie atakuje widza wielkimi filozoficznymi tyradami, tylko bombarduje dowcipem i parodią. Gdyby zignorować efekciarstwo i demolkę, ten film byłby lekką komedią o świecie karykaturalnym, lecz niepozbawionym podobieństw do rzeczywistości. Z jednej strony “Człowiek Demolka” to naturalna kontynuacja kina spod znaku “Rambo”, z drugiej – luźna komediowa adaptacja “Nowego Wspaniałego Świata” Aldousa Huxleya. Nawiązań do innych utworów jest znacznie więcej, żeby wspomnieć choćby o “say hello to my little friend” wyjętym wprost z kultowego “Człowieka z blizną” Briana De Palmy.
Dla mnie jest to mikstura idealna. Niepozbawiona inteligencji, a zarazem skutecznie zwalniająca od myślenia. Nie będę ukrywał, że to kolejny z moich prywatnych “one more time’ów”, do których wracam z niesłabnącą przyjemnością za każdym możliwym razem. Classic rocks!

10/10