nienawidzę ciszy za nią ukrywa się lew
on nie śpi tylko nieruchomo czeka
kiedy odwrócę się w stronę pracy
i już mam go na plecach
nienawidzę ciszy za nią ukrywa się lew
kiedy skoczy nie wbija pazurów
pozwala na plecach się nieść
i zabiera życie jak wampir
chociaż przez grzywę nie ukrywa kim jest
nienawidzę ciszy za nią ukrywa się lew
kiedy się odwracam do niego
znowu zastyga nieruchomo
udaje że było tak od zawsze
i zawsze będę go nieść
nienawidzę ciszy za nią ukrywa się lew
nie ryczy nie warczy nie gryzie
tylko przydusza kiedy próbuję iść
wie że niedługo padnę
a wtedy będzie mógł mnie zjeść
nie mam już siły uderzać w bębenek
cisza za mną czai się
Stawiajcie przed sobą większe cele. Ciężej chybić.
Na początek wiersz nawiązujący do ostatnio tu zamieszczonego...
Cisza
Błogosławiona ciszo!
Która pozwalasz bym słyszał
własne myśli
Która pozwalasz bym poczuł
samego siebie
Która dajesz
możliwość skupienia
Która dajesz
swobodę działania
Tak niedoceniana
w kulturze hałasu
Tak potrzebna
by pozostać sobą
Dziękuję ci za to
że jesteś
no sporej ilości wydań budżetowych to faktycznie nie wnikam nawet w treść tylko przeklejam jak leci bo pewnie dawno bym wylewu dostał
a wszystko to literaci jego mać z własnymi stowarzyszeniami i wizytówkami a teksty średnio dwa razy słabsze niż tu w temacie
nosiłem się z tym już dawno, ale wciąż mi nie pasuje do imydżu forumowego pisanie wierszy. Ale jakoś mam dzisiaj sentymenalny nastrój, to co mi tam.
wrzucam wiersz, który napisałem na swoje dwudzieste piąte urodziny.
nazywa się po angielsku, bo wszystko co napisałem tam, skąd go przeklejam, tytułuję po angielsku.
najfajniej się czyta z tą piosenką w tle.
twenty fine
Spoiler:
wszystko już było.
dwadzieścia pięć lat jak poplamiony w kuchni blat. rozmazany tłuszczu ślad.
mażę ścierką, gąbką ścieram marzenia.
i marznę wieczorem, niezmierzone sny przed telewizorem.
kreślę nowy plan, rysuje dobre wspomnienia.
igłą dziergam w lodzie
siebie pod spodem i Ciebie nad lodem,
na zmartwienia będziesz dobra.
jak tabletka, jak ta bletka…
tak się zastanawiam
kiedy wreszcie pęknie?
zwierciadło serce moje
pancerz chłodu zmięknie
tak piękne oczy, tak pięknie skończyć…
tak jakoś się nie boję
że zostawisz mi odłamki myśli
tych, co jeszcze nie przyszły
że powiem coś za cicho
lub pomilczę zbyt głośno
tego, że znów spadnę w nicość.
że popiół mym powietrzem?
wciaż tu jestem.
w środku zmarzłem jak lodówka. trzeba śrubą, ja miałem teraz Ty weź, ja chciałem teraz Ty
chcesz?