Xiaomi M365, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem hulajnogę

Niech Was tytuł nie zmyli. To nie recenzja filmu Kubricka, ale tekst o moich doświadczeniach w korzystaniu z najnowszego trendu w miejskiej komunikacji, a mówiąc ściślej z jazdy na hulajnodze elektrycznej. Wydaje mi się, że ostatnim razem rozważałem zakup hulajnogi w wieku lat trzech, a więc zanim opanowałem jazdę na dwukołowym rowerze. Później jakoś mi takie pomysły nie chodziły po głowie, i to mimo że hulajnogi przechodziły na początku poprzedniej dekady swój renesans. Po prostu uważałem tego typu sprzęt za nieodpowiedni dla każdego, kto ma za sobą dwucyfrową liczbę wiosen. Za zmianę mojego spojrzenia, ba, za olśnienie, powinienem chyba podziękować Fiskusowi. Na początku czerwca musiałem złożyć korektę zeznania podatkowego. Tak się złożyło, że upały były wówczas doprawdy mordercze, a ja przeklinałem w duchu fakt, że musiałem przejść w skwarze jakieś 500 metrów od parkingu do urzędu skarbowego. I wtem wydarzyła się rzecz niesłychana. Na własne oczy zobaczyłem dorosłego człowieka, na oko po czterdziestce, który śmignął mi przed nosem na hulajnodze, zatrzymał się, złożył sprzęt w ciągu dziesięciu sekund i jak gdyby nigdy nic, wniósł go do urzędu. Widziałem już wcześniej hulajnogi elektryczne w wypożyczalniach, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak ten pojazd jest poręczny. I jakie korzyści można mieć z posiadania go na własność.

Dlatego przeanalizowawszy swoją sytuację (czyt. podekscytowawszy się widokiem gadżetu) doszedłem do wniosku, że też potrzebuję hulajnogi. Tak się bowiem składa, że dwa-trzy razy w tygodniu muszę pokonać trasę o długości ok. 8 km. Niestety w ubraniu stanowczo nieprzystającym do jazdy na rowerze i do czerwcowych upałów (w najlepszym wypadku w stroju półformalnym, a często wręcz pod krawatem). Przejazd samochodem to nie problem, gorzej, że w centrum miasta, do którego dojeżdżam, z parkowaniem wesoło nie jest, więc koniec końców i tak muszę podreptać jakiś kilometr na piechotę. I znów – ze względu na strój i upały, jest to wyjątkowo niekomfortowe rozwiązanie. Wymyśliłem więc sobie, że po prostu właduję do bagażnika hulajnogę, zaparkuję na obrzeżu miasta i będę sobie na spokojnie dojeżdżał. Taki był plan, choć wkrótce przekonałem się, że całą trasę mogę pokonać na hulajnodze.

Żarty żartami, ale Xiaomi to naprawdę producent niezłej elektroniki ze średniej półki.

Ale nie uprzedzajmy faktów. Hulajnoga, którą wybrałem, kierując się znanym memem powiadającym, że “Xiaomi lepsze”, to Xiaomi Mijia M365. Model standardowy, nie pro, bo choć korcił mnie większy zasięg, moc silnika i ładniejszy wyświetlacz, to jednocześnie odstręczała nieco większa waga oraz cena. Pomyślałem sobie, że jeśli ryzykuję nietrafiony zakup, to lepiej jeśli zmarnuję kwotę 1700, nie 2500 złotych. I tak oto w połowie czerwca stałem się szczęśliwym posiadaczem hulajnogi elektrycznej. A wrażenia? Pozwólcie, że się nimi podzielę.

Przede wszystkim – jazda to wyjątkowa frajda. Hulajnoga rozpędza się do 25 km/h w trybie standardowym (i 18 km/h w trybie ekonomicznym). A przynajmniej w teorii, bo udało mi się jechać nią już 27 km/h, a z górki nawet szybciej. To naprawdę duża prędkość, zwłaszcza na sprzęcie ze stosunkowo małymi kółkami i w pozycji, która nie jest szczególnie bezpieczna (a przynajmniej mniej bezpieczna od rowerowej). Przez pierwsze dwa dni jeszcze działał u mnie instynkt samozachowawczy i jeździłem w trybie ekonomicznym. Potem puściły hamulce i zacząłem się rozkoszować faktem, że 25 km/h to naprawdę dobre, rowerowe tempo. A przyjemność – zwłaszcza w zakrętach pokonywanych szerokim łukiem przy balansowaniu ciałem (bo kierownicą przy dużym tempie lepiej zbyt mocno nie szarpać) – jest naprawdę niesamowita.

Parkowa, kamienista ścieżka nie jest dla hulajnogi najmniejszą przeszkodą.

Dopiero po jakichś trzech-czterech dniach udało mi się wyplenić nawyk, który o mało nie kosztował mnie paru guzów i siniaków. Otóż w hulajnodze manetka prędkości jest po prawej stronie, hamulec po lewej. Ale jeśli ktoś – tak jak ja – całe życie jeździł na rowerze, to może mieć w chwili zagrożenia ten odruch, by zaciskać najpierw prawą, nie lewą dłoń. Co niestety prowadzi do przyspieszenia…

No, ale starczy już o tej radości z jazdy czy też o chwilach, gdy życie wisiało na włosku, pozwólcie, że powiem Wam, jak wygląda praktyczne zastosowanie sprzętu. Zacznijmy od zasięgu. Nominalnie akumulator powinien pozwolić na przejechanie 30 kilometrów. I może pozwala, jeśli ktoś jest mierzącą 160 cm i ważącą 50 kg Chinką. W moim przypadku – mam 183 cm wzrostu i ważę 87-88 kg – realny zasięg w trybie standardowym wyniósł 18-20 kilometrów (przy czym gdy moc baterii spadła do ok. 20%, moc silnika została ograniczona), a w trybie ekonomicznym jakieś 24-25 kilometrów. To są wartości orientacyjne, bo w praktyce nawet jeżdżąc w trybie ekonomicznym od czasu do czasu włączałem tryb normalny, żeby łatwiej pokonać podjazd. Planuję w te wakacje zrzucić ze 2-3 kilogramy ograniczając spożycie piwa i paluszków solonych, więc może się osiągi jeszcze poprawią. Zauważyłem też, że sporo zależy od rodzaju nawierzchni, pogody (im wietrzniej, tym bardziej silniczek pracuje) i stopnia napompowania kół (warto mieć powyżej 4 atmosfer, przy czym ciśnienie w kole tylnym powinno być odrobinę wyższe od ciśnienia w przednim – zalecam częste korzystanie z kompresorów na stacjach benzynowych). No i od tego jak przebiega jazda – im więcej startów i postojów, tym bardziej silnik musi pracować. Na szczęście hulajnoga ma też system KERS (odzyskiwanie energii). Jeśli nie włączymy tempomatu, to puszczenie manetki gazu rozpocznie lekkie hamowanie silnikiem, które pozwoli podładować nieco baterię. Można z tego korzystać zamiast standardowego hamulca, można używać podczas zjazdów z górki, no i wreszcie można ładować baterię prowadząc włączoną hulajnogę. Podczas 15 minutowych zakupów w supermarkecie prowadziłem stawiający lekki opór sprzęt i naładowałem jakieś 2% baterii. Ot, ciekawostka.

Od lewej: hamulec, dzwonek (z zaczepem, który po złożeniu zahacza o błotnik, pozwalając nam łatwo przenosić hulajnogę), panel sterowania z prostym wskaźnikiem baterii, manetka gazu.
Na dole: stopa (życiowa) DaeLa.

Co się tyczy komfortu jazdy – jest dobrze i źle zarazem. Dobrze, bo kółka, jak wspomniałem, mają dętki, więc można jeździć nawet po kocich łbach czy innych wertepach znacznie wygodniej niż na oponach jednolitych. Źle, bo cudów nie ma – będzie trzęsło. Poza tym krawężniki, śpiący policjanci, wszystkie dziury i wybrzuszenia – to realne zagrożenie. Pierwszy przejazd po nowej trasie warto przeprowadzić z największą ostrożnością. Zwłaszcza, że wysoka pozycja (stoimy ok. 15 cm nad ziemią – dla mnie to była unikalna możliwość obserwowania świata z perspektywy dwumetrowca) potrafi człowieka zmylić. W rzeczywistości prześwit nie jest duży, bo mamy pod nogami baterię. Czasem lepiej zahamować i hulajnogę sprowadzić z krawężnika. A schodząc do przejść podziemnych albo wchodząc na kładki lepiej po prostu sprzęt podnieść niż korzystać z podjazdów dla wózków dziecięcych, bo te też są trochę niewymiarowe.

Chciałbym też wspomnieć o jakości wykonania hulajnogi. Jest ona… hmmm… mieszana. Części metalowe są wykonane bardzo solidnie, do plastików i elementów gumowych można mieć trochę zastrzeżeń. Na szczęście większość z nich (np. zatyczkę portu ładowania) można wymienić na części wykonane drukiem 3D. Zamówiłem niedawno komplet części, w tym nakładkę na stopkę, zabezpieczenie kabelków tylnej lampki na błotniku i nową uszczelkę na wypadek gdyby pewne części kierownicy się wyrobiły, i kosztowało mnie to niecałe 40 złotych. Do obowiązkowych zakupów dorzucę też uchwyt na telefon. Model pro ma wprawdzie zaawansowany wyświetlacz, ale standardowy M365 go nie posiada. Potrafi za to przesyłać wszystkie dane do smartfonowej appki. W moim przypadku dedykowana aplikacja (Mi Home) odmawia współpracy, ale stworzony przez inną firmę M365 Tools działa świetnie, oferując prędkościomierz, możliwość monitorowania dokładnego stanu naładowania baterii (nb. pełne ładowanie to ok. 5 godzin), blokowania silnika, żeby nam nikt hulajnogi nie ukradł, a nawet włączenia tempomatu (czego nie polecam, bo trzymanie manetki nie jest uciążliwe, a umożliwia lepszą kontrolę KERS-u).

Hulajnoga, jeszcze bez akcesoriów, spogląda na drogę ekspresową. Na kładkę trzeba ją było wnieść, ale waży raptem 12 kg, więc to nie problem.

Ot, i wszystko, co mogę powiedzieć na temat hulajnogi elektrycznej. Przejechałem już na niej ponad 100 kilometrów i poza koniecznością wożenia ze sobą małego klucza (na wypadek poluzowania się śrubek przy kierownicy na kocich łbach), nie spotkałem się z żadnymi niedogodnościami. Niebawem w życie wejdzie nowelizacja umożliwiająca jazdę hulajnogami po ścieżkach rowerowych, więc taka forma transportu będzie jeszcze wygodniejsza. Polecam wszystkim. Niekoniecznie ten konkretny model, ale hulajnogi elektryczne w ogóle. Zazdroszczę szczególnie studentom i młodzieży licealnej. Za tzw. “moich czasów” człowiek musiał się tłuc komunikacją miejską, bo utrzymanie własnego samochodu za bardzo by nadwyrężyło budżet biednego żaka… Jestem pewien, że gdyby istniały wówczas elektryczne hulajnogi, to na pewno częściej pojawiałbym się na wykładach. A już na pewno na imprezach.

Ten tekst nie był sponsorowany. Niestety.

 

 

 

 

-->

Kilka komentarzy do "Xiaomi M365, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem hulajnogę"

  • 14 lipca 2019 at 15:05
    Permalink

    łeee, i tak rower > wszystko inne

    “Tak się bowiem składa, że dwa-trzy razy w tygodniu muszę pokonać trasę o długości ok. 8 km. Niestety w ubraniu stanowczo nieprzystającym do jazdy na rowerze i do czerwcowych upałów (w najlepszym wypadku w stroju półformalnym, a często wręcz pod krawatem).”
    jakos nie kupuje tego argumentu. ja tam nawet na maturke śmigałem na rowerze 7 km w garniaku i było wspaniale #team_rower

    Reply
  • 14 lipca 2019 at 20:42
    Permalink

    Stary grubas kupił sobie hulajnogę za 1700 zł, żeby dwa razy w tygodniu podjechać 8 km do urzędu xD Chyba zacznę czytać Cd-defection jeśli tam też takie kabarety można poczytać xD

    Reply
    • DaeL
      14 lipca 2019 at 20:52
      Permalink

      Jak najbardziej polecam. Zawsze staram się w swoich tekstach zawierać odniesienia zarówno do szerszych koncepcji i pomysłów, jak i detali personalnych. W ten sposób – zgodnie z trafnym spostrzeżeniem Eleonor Roosevelt – uderzam w zainteresowania szerokiego spektrum odbiorców. Od umysłów wielkich, po miałkie.

      Reply
  • 15 lipca 2019 at 01:03
    Permalink

    Schudnąć, żeby móc dalej jeździć elektryczną hulajnogą. Grunt to znaleźć motywację. Nieważne jaką 😀

    Reply
    • DaeL
      15 lipca 2019 at 01:21
      Permalink

      Najlepszą motywacją są koszule slim fit. Zawsze się kurczą przez zimę 🙂

      Reply

Skomentuj Amelié Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków