Ogień i Krew: tom 1 (George R.R. Martin)

Przyznam, że po przeczytaniu trzeciego akapitu “Ognia i Krwi” miałem złe przeczucia. Głównie dlatego, iż był to trzeci z rzędu akapit rozważań o tym, od kiedy należy datować podbój Westeros przez Aegona Zdobywcę. Nie mnie uczyć Martina pisarskiego fachu, ale fakt, że książka zaczyna się fragmentem, który zanudzi przeciętnego czytelnika, jest zastanawiający. A może to przestroga? Może GRRM chciał w ten sposób powiedzieć, że to pozycja wyłącznie dla najbardziej zagorzałych miłośników jego twórczości?

Nie wykluczam, że właśnie o to chodziło. Ale w takim wypadku cała reszta marketingu “Ognia i Krwi” jest myląca. Książka – wydana w bardzo ładnej twardej oprawie – pasuje swoim formatem do cyklu powieści, nie do “Świata Lodu i Ognia”. A tymczasem dostajemy do ręki nic innego jak kronikę historyczną, stworzoną w stylu, który znamy z “Księżniczki i królowej”, “Księcia Łotrzyka” i “Synów Smoka”. Jeśli po lekturze tamtych quasi-nowelek czuliście niedosyt i zapragnęliście 2400 stron podobnych treści, to mam dla Was dobrą wiadomość. Pierwszy, 600-stronicowy tom (w wersji polskiej każdy tom jest podzielony na dwie części, więc ostatecznie tomy będą cztery) historii dynastii Targaryenów jest już w księgarniach. Pierwsza część (polskiego wydania) rozpoczyna się od decyzji Aegona o rozpoczęciu podboju Westeros (nawiasem mówiąc decyzja została podjęta w nieco innych okolicznościach niż to sobie wyobrażałem), a kończy spokojną śmiercią Viserysa I, tuż przed rozpoczęciem wojny domowej nazywanej Tańcem Smoków.

Potężny smok Bąbelion ryczy na widok przerywającej mu sen okładki.

“Ogień i Krew” to kronika bardzo wnikliwa. Pod względem drobiazgowości, książka pozostawia “Świat Lodu i Ognia” daleko z tyłu. Czytając ją odkryjemy nowe detale, czasem nawet drugie dno wydarzeń, o których opowiadały poprzednie quasi-historyczne tytuły. Choć – gwoli ścisłości – kilka razy przerobimy po raz drugi ten sam materiał (o czym zresztą autor uczciwie uprzedził – rzeczywiście niewielkie fragmenty tekstu się powtarzają).

Nie ukrywam, że były w trakcie lektury momenty, kiedy dostawałem wypieków na twarzy i sięgałem po samoprzylepne zakładki, żeby odnotować jakiś fragment na przyszłość. Bo i znajdziemy tu parę niesamowitych historii. Największe wrażenie zrobiła na mnie krótka historyjka o konsekwencjach wycieczek do Valyrii. Nie chcę Wam psuć zabawy spoilerami, a na szczegółowe omówienie książki będzie jeszcze czas, ale wspomnę tylko tyle, że Balerion wrócił stamtąd mocno poturbowany, a księżniczka Aerea Targaryen… cóż, z dość nietypowymi pasożytami.

Powiedzieliśmy królowi, że Aerea nie odezwała się ani słowem, i to samo z pewnością musimy powtórzyć jej matce, ale to kłamstwo. Modlę się o to, by zapomnieć o tych słowach, które wyszeptała spękanymi, krwawiącymi ustami, ale z pewnością nigdy nie zapomnę, jak często błagała o śmierć.
—Ogień i Krew—

Byłem też zaskoczony wiadomością, że Visenya miała być rzekomo bezpłodna. Jak zatem urodziła Maegora? To bardzo ciekawe pytanie… Przestrzeni do dociekań, spekulacji i budowania szalonych teorii jest tu naprawdę sporo. Pod tym względem “Ogień i Krew” dostarczyło mi równie wiele frajdy jak PLiO. Tyle, że trzeba też jasno powiedzieć, iż tak całkiem normalny to ja nie jestem. Fakt, w zbzikowaniu martinowskim nie jestem też odosobniony, ale umówmy się – tego typu doznania nie są raczej typowe dla czytelników. Nie każdy sięga po książkę, by obsesyjnie dopatrywać się w niej ukrytych tajemnic.

A były też podczas lektury momenty gorsze, pewnie bardziej reprezentatywne dla tego, co czuć będzie przeciętny czytelnik. Momenty kiedy książka mnie nudziła ze względu na swój suchy styl i przeładowanie niepotrzebnymi detalami. Prawdziwa historiografia może te grzechy popełniać, bo służy prezentacji prawdy historycznej. Ale działka George’a to literatura piękna. Tutaj pietyzm w opisie ruchów fikcyjnych armii nie daje powodu do chwały, jeśli nuży czytelnika. Ale cóż zrobić… Martin nie jest pierwszym pisarzem fantasy zakochanym we własnym świecie. To choroba, która dotknęła nawet Tolkiena. Różnica pomiędzy GRRM-em, a Tolkienem polega jednak na tym, że ten drugi kroniki historyczne dodawał w posłowiu swojej powieści. A nie zamiast niej.

Przykładowe strony z książki.

Nie będę owijał w bawełnę, chwilami miałem książki dość. Może sam jestem sobie winny, bo postanowiłem przeczytać ją jak najszybciej. Dostałem swój egzemplarz we wtorek, zasiąść do lektury mogłem dopiero w czwartek, dziś macie przed sobą recenzję. A jest to przecież tomiszcze 600-stronicowe. Może w mniejszych dawkach słabości książki tak bardzo by mnie nie raziły? Nie wiem. Ale po ostatnich trzech dniach moją opinię o “Ogniu i Krwi” można podsumować jednym słowem. Ambiwalencja.

Jestem wyjątkowo rozdarty, bo narzekam na tę książkę i narzekam, a jednocześnie co chwilę sięgam po nią, by wrócić do jakiegoś ciekawego fragmentu. Bo choć styl, w jakim książkę stworzył Martin, jest moim zdaniem problematyczny, to nie można odmówić pisarzowi umiejętności wymyślania fantastycznych historii i fascynujących postaci. Tylko, że w historiach tych chciałbym uczestniczyć, a postaci poznać, tak jak to mogę zrobić sięgając po “Pieśń Lodu i Ognia” albo “Rycerza Siedmiu Królestw”… zamiast tego czytam o nich w książce historycznej. I to frustruje podwójnie.

Tak na marginesie, to ogromnym problemem “Ognia i Krwi” jest też to, że owi najbardziej zagorzali fani “Pieśni Lodu i Ognia”, dla których ta książka jest tak naprawdę stworzona, są aktualnie na skraju nerwowego załamania, związanego z opóźnieniem w publikacji “Wichrów zimy”. Pamiętam, że rok temu napisałem, iż nie wierzę, aby GRRM zdecydował się wydać “Ogień i Krew” przed kolejnym tomem PLiO. Wydawało mi się to wówczas igraniem z dobrą wolą czytelników. Cóż, myliłem się.

Ilustracje (a przynajmniej te przedstawione wertykalnie, na całej stronie) są naprawdę śliczne.

I jak to wszystko podsumować? Czy książką warta jest rekomendacji? Na pewno nie dla wszystkich. Osobom, które przeczytały “Pieśń Lodu i Ognia” i chcą kontynuować poznawanie Westeros i Essos, sugerowałbym jednak sięgnięcie po “Świat Lodu i Ognia”. Lektura będzie przyjemniejsza, bo materiał jest bardziej różnorodny i zaprezentowany w przystępnej formie. Ale jeśli ktoś przeczytał już wszystkie westerosko-essoskie dzieła i nadal ma niedosyt, to jak najbardziej. Przy wszystkich wadach formuły, jaką obrał Martin, to nadal kawał ciekawej historii wymyślonej przez jednego z najlepszych pisarzy fantasy.

PS. Zapomniałbym – gdyby ambiwalencji było jeszcze w tym tekście mało, to pozwólcie, że skomentuję sprawę ilustracji. Otóż obrazki portretowe wyglądają w książce ślicznie. Ładne, duże, pełne detali. Obrazki horyzontalne są dziwacznie skadrowane i wyglądają raczej słabo. Przypuszczam, że to wina formatu książki. Wersja anglosaska jest po prostu większa (dlatego na 700 stronach znajduje się tam to, co w polskim wydaniu zajmie stron ok. 1200), przez co – jak sądzę – ilustracje horyzontalne mają więcej detali. Zresztą paskudnie wypadło też drzewo genealogiczne, na którym trudno doczytać się imion.

-->

Kilka komentarzy do "Ogień i Krew: tom 1 (George R.R. Martin)"

  • 25 listopada 2018 at 12:37
    Permalink

    Phi, to już lepiej kupić wersję angielską (w empiku nawet za stówę) a nie cztery tomy. Pierwszy kosztuje ok. czterdzieści złotych o ile wiem, więc jak tak dalej pójdzie…

    Reply
    • DaeL
      25 listopada 2018 at 12:40
      Permalink

      45 złotych to kosztował w przedsprzedaży (za tyle ja go kupiłem). Ale na okładce jest sugerowana cena detaliczna 59 złotych.

      Reply
      • 25 listopada 2018 at 13:00
        Permalink

        Porównując polski “Ogień i Krew” z “Fire & Blood” z Harpera (wydanie brytyjskie, 706 stron tekstu i ilustracji), nasza część pierwsza obejmuje pierwsze 390 stron , czyli nieco ponad 55% – moim zdaniem bardzo logiczny podział, książkę z listopada kończymy preludium Tańca Smoków, w styczniu (wtedy ukazuje się część 2, czy coś mi się pomieszało?) zaczynamy sam Taniec.

        Niby już wcześniej mieliśmy “The Dying of Dragons” z “Niebezpiecznych kobiet”, ale muszę przyznać, że nowa wersja opowieści Arcymaestera Gyldayne’a zawiera ogromną ilość nowych szczegółów i wątków. Oprócz “Umierania smoków” (w Harperze str. 391 – 549), polska drugą część będzie też zawierała prawie całkowicie nowy materiał ze stron 550-706, o rządach Aegona III).

        Reply
      • 25 listopada 2018 at 13:47
        Permalink

        Ja w Świecie Książki kupiłem za 37 zł. Niestety jeszcze nie miałem okazji zacząć czytać.

        Reply
  • 25 listopada 2018 at 13:49
    Permalink

    Ja zamówiłem jakiś czas temu w empiku, ale razem z piątą częścią “Opowieści z meekhańskiego pogranicza”, więc jeszcze czekam. Teraz powiem tylko tyle, że mnie akurat zawsze takie szczegóły, jak kroniki, chronologie i przemarsze wojsk dosyć interesowały, więc mi “Ogień i krew” chyba mi podpasuje 🙂

    Reply
  • 25 listopada 2018 at 16:06
    Permalink

    Osobiście mam mieszane uczucia, z jednej strony fragmenty wnoszące elementy nowe jak powrót księżniczki Aerei z Valyrii (moim zdaniem najlepszy fragment książki), doktryna ekscepcjonalizmu czy wyprawa Alys Westhill, z drugiej zaś często miałem wrażenie, że to już było (chyba najbardziej podczas konfliktu Maegora z Wiarą). Co nie zmienia faktu, że książkę przeczytam jeszcze raz tym razem już na spokojnie przyglądając się szczegółom.

    Reply
  • 25 listopada 2018 at 16:32
    Permalink

    Martin daje wywiady wszystkim. Właśnie dał ponoć onetowi. Kolejny w ostatnim czasie, w którym oswaja nas z tym. że nie wyda Wichrów. Jakąś ofensywę w tej kwestii urządził. Jeśli to sposób wydawnictwa na zwiększenie zainteresowania Ogniem i Krwią (jakoś ta ofensywa zbiega się w czasie z datą wydania), to nadzwyczaj dziwna i raczej kontrprodukttwna kalkulacja.

    Reply
    • 27 listopada 2018 at 15:09
      Permalink

      Po tym wywiadzie można powoli domyślać się, na czym dokładnie Grzesiu się tak rozesrał.

      Jeśli on sobie pisze osobno linię fabularną każdego bohatera całymi wielo-rozdziałowymi ciągami, to teraz, kiedy nadszedł czas, żeby te wszystkie linie połączyć, to się nieborak pogubił.

      Bo to tak, jakby pisał kilka/naście osobnych książek – tylko z naszego punktu widzenia składających się na jedną spójną całość. W rzeczywistości jednak w wielu przypadkach toczących się zupełnie własnym torem, niezależnie od pozostałych. Nie bez powodu każdy z “głównych” bohaterów jest zupełnie gdzie indziej. Po prostu autor traktuje każdą (no, bądźmy trochę bardziej obiektywni – pewnie nie każdą, ale przynajmniej kilka z nich) z tych opowieści przypisanych do danego bohatera całkowicie niezależnie. Do tej pory tylko gdzieniegdzie ocierały się one o siebie, mogąc generalnie biec sobie swoim własnym torem.

      Teraz nadszedł jednak czas, żeby to wszystko połączyć. I dla Grzesia sprowadza się to do czegoś takiego, jakby miał łączyć w jedną całość kilka różnych książek.

      I się chłopak pogubił. I nie wie co z tym począć.

      Reply
      • 27 listopada 2018 at 20:31
        Permalink

        “Jeśli on sobie pisze osobno linię fabularną każdego bohatera całymi wielo-rozdziałowymi ciągami, to teraz, kiedy nadszedł czas, żeby te wszystkie linie połączyć, to się nieborak pogubił.”
        Nie dość, że tak robi, co przyznawał w niejednym wywiadzie, to jeszcze potrafi pisać kilka wersje rozdziałów aby je sobie porównać xD.

        W sumie wyobraźmy sobie, aby taki Władca Pierścieni był pisany sposobem Martina. Dostalibyśmy jako POV przykładowo Froda/Sama, Aragorna, Boromira, Faramira/Denethora, jakiegoś no-name typu Beregorn(ten co ratował Faramira), Pipa/Merry’ego, Bilbo, Theodreda, potem może Eowyna/Eomer, Celeborn, Arwene; Tolkienowski Martin nie porzuciłby wątku walk na Północy więc pewnie byłby ktoś u Elfów z Mrocznej Puszczy oraz Krasnoludów/Dale, ktoś ze świty Sarumana aby pokazać, że nie zawsze taki był i jego działania miały jakiś sens… i nagle by się okazało, że ta sama historia będzie dużo, dużo dłuższa a samych POV-ów byłoby co najmniej 13. A to wszystko w ramach powieści, która nijak skomplikowaniem ma się do PLiO, choć dzieje się w niej naprawdę dużo, tyle że to są często zdarzenia jedynie wzmiankowane. TO WSZYSTKO PRZY NIEREALNYM ZAŁOŻENIU, ŻE ZOSTAJE TAKA SAMA bo według mnie Martinowski Tolkien już w pierwszym tomie WP przeprowadziłby takie zmiany, że opowiadana historia dużo odbiegałaby od oryginału. I tu jest problem Martina – utworzył mnóstwo rozdziałów być może urozmaicających pisaną treść, lecz z punktu widzenia całej powieści (prawdopodobnie) bezcelowych w przekazaniu całokształtu historii, do tego opóźniających i utrudniających jego prace. Początkowa zaleta za jaką PLiO kochamy stała się wadą tak trudną do rozwiązania, że GRRM woli robić jakieś inne projekty byle o tym nie myśleć – a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie.

        Reply
        • 9 grudnia 2018 at 01:15
          Permalink

          teraz pewnie siedzi i mysli co wyrzucic a co zopstawic zeby to miał ręce i nogi i zeby wiazało sie w całośc, i zeby nie wyszło nagle 4 tomy wiecej ,
          niestety ale za bardzo sie rozwatkował i jest problem

          Reply
  • 25 listopada 2018 at 18:01
    Permalink

    Mam taką przeczucie, że Daario Naharis może być potomkiem Saery Targaryen. Daenerys czuje do niego dziwną miętę, a Martin stwierdził kiedyś, że za tym uczuciem kryje się coś więcej. To dalekie, pokrewieństwo być może podświadomie przyciąga do niego królową Meeren.

    Reply
  • 25 listopada 2018 at 19:56
    Permalink

    W sumie to jest gorzej niż się spodziewałem(a wiele nie oczekiwałem po nużących lekturach “Księcia łotrzyka” i “Księżniczki i królowej”), skoro nawet ty Daelu miałeś chwilami lektury dość. 🙁
    Kolejne detale, detale, detale detali jakiś tam dziejów dynastii Targów w kolejnej odsłonie…. a Wichrów wciąż nie ma, zaś ich orientacyjne daty premiery stały się memem, z którego nawet autor się śmieje. O ile spodziewałem się przy premierze 2 sezonu, że serial prześcignie książkę tak nie do pomyślenia było dla mnie to, że nie przeczytam “Wichrów” bo wciąż ich na półkach nie będzie. Jako fan czuje się zawiedziony i rozczarowany. Dobrze chociaż, że starsze dzieła GRRMa też są przynajmniej dobre, o ile “Przystań Wiatrów” to faktycznie bardziej było dzieło Lisy przez co było raczej średnim czytadłem do zapomnienia tak “Ostatni rejs Fevre Dream” bardzo mi się podobał. Cóż, chyba najwyższa pora aby sięgnąć po Retrospektywę.

    Reply
    • 25 listopada 2018 at 21:05
      Permalink

      Polecam Tufa wędrowca

      Reply
  • 25 listopada 2018 at 23:15
    Permalink

    Mam pytanie dotyczące Daenerys. Jak to było z niewolnikami Dothraków, kiedy ona jeszcze była żoną khala Drogo? Niewolnicy poruszali się razem z khalassarem, prawda? Jeśli tak, to czy namawiała męża by ich wyzwolił, czy tylko ochroniła te kobiety z Lhazaru przed gwałtem?

    Reply
    • 28 listopada 2018 at 21:18
      Permalink

      Trudno żeby namawiała khala Drogo na wyzwalanie niewolników. Ich małżeństwo było krótkie, ledwo co uczyła się dothrackich zwyczajów i języka. Dopiero zdobywała sobie pozycję, nie miała gotowego hm… programu politycznego 😉 Z resztą samo niewolnictwo nie było dla niej czymś nieznanym – jeszcze wcześniej napatrzyła się na niewolników w Wolnych Miastach. Niekoniecznie jednak była świadkiem bardzo brutalnego ich traktowania. Spokojnie mogła w nich widzieć służących, a swoich służek wyzwalać przecież nie próbowała. A i jej późniejsze wyzwalanie niewolników to nie jest jakaś dziejowa misja, tylko szukanie sojuszników w walce z ich panami, a własnymi wrogami. Dosyć logiczne, sprzymierzeńców wszak jej brakowało.

      Reply
  • 25 listopada 2018 at 23:39
    Permalink

    Czyli typowa kronika co do Tolkiena to Sillmarilion jest typową kroniką w kształcie eseju. Mało tam jest dialogów za to opisy od początku powstania świata aż do końca ery gdy nieludzie znijkają. I uważam ,ze to ciekawsza książka od trylogii.

    Reply
    • 28 listopada 2018 at 10:57
      Permalink

      No właśnie przy zdaniu, ,,ta choroba dotknęła nawet Tolkiena” od razu skojarzył mi się silmarillon, bo z tego co zapamiętałem z jego lektury, to nie bawiłem się zbyt dobrze. Chyba parę lat temu byłem zdecydowanie za młody na takie książki, dlatego ogrom raczej zbędnych detali i ciągłe skakanie po różnych wątkach sprawiło, że nie dostrzegłem dobrych stron tej powieści. Może dziś inaczej bym do tego podszedł, ale jednak obawaim się, że choroba przesadnej miłości do swojego świata dotknęła Tolkiena mocniej niż wszystkich innych znanych mi pisarzy. Dlatego jednak nie poleciłbym nikomu lektury silmarillona.

      Reply
      • 9 grudnia 2018 at 01:08
        Permalink

        Mnie sie silmarylion podobał wszystko jest wyjasnione, wszystkie watki rowiazane. Ksiazka wyjasnia wszystko co ie było wyjasnione własnie w trylogi chocy czym sa silmariliony , skad sie wzieły w trylogii nie ma tego wyjasnienia. dla mnie takie zapoczątkowanie tematu i nieskończenie często było własnie w trylogi i przeszkadzało mi to .W sillmarylionie dowiadujemy sie wszystkiego co i jak od poczatku do końca , nie ma skakania po temacie jest opis sytuacji co i jak sie rozwijało po kolei. Cały swiat opisany w szczegółach i jest to piekna ksiazka w tych opisach.
        Ja bym poleciła silamryllion kazdemu za to trylogie niekoniecznie, taka naiwna troche .

        Reply
  • 28 listopada 2018 at 21:54
    Permalink

    Mam takie pytanie(może się wydawać głupie) kiedy będzie premiera drugiej części I Tomu Ognia i Krwii w Polsce?

    Reply
    • DaeL
      28 listopada 2018 at 22:23
      Permalink

      Ponoć na początku przyszłego roku (styczeń-luty), ale z tego co wiem, to jeszcze nie było oficjalnej informacji.

      Reply
      • 28 listopada 2018 at 22:45
        Permalink

        Dael-u mam ciekawy pomysł na debaty małej rady, który o ile dobrze pamiętam nikt jeszcze w komentarzach nie proponował: Kto byłby lepszym Królem Westeros Aegon II czy Rhaenyra?
        Interesujący temat do debatowania

        Reply
        • 28 listopada 2018 at 23:13
          Permalink

          na jakiej podstawie mozna oceniac kto bylby lepszy? nikt ich nie zna

          Reply
          • 28 listopada 2018 at 23:34
            Permalink

            Na takiej samej zasadzie jak była kiedyś debata kto byłby lepszym królem Daemon Blackfyre czy Daeron Targaryen
            Poza tym taką debatę małej rady możaby zrobić po tym jak wyjdzie II część polskiej wersji Ognia i Krwii która będzie opowiadać właśnie o Tańcu Smoków (konflikcie Aegona II z Rhaenyrą) co pozwoli poznać jeszcze lepiej te postacie niż Daerona czy Daemona

            Reply
  • 6 stycznia 2019 at 01:50
    Permalink

    Dorwałam książkę w markecie w poświątecznej promocji, i zdecydowałam, że nie będę jednak zamawiać online 😉 A świeżo po przeczytaniu muszę uczciwie przyznać, że mi się podobała. Może być to spowodowane milczeniem ze strony Martina, i podejrzeniem, że może wreszcie przestał robić z nas idiotów i się zabunkrował, wiadomo, że mając nadzieję jakoś lepiej się wszystko przyjmuje… a może po prostu lubię usystematyzowany sposób przekazywania informacji? Jakbym musiała czytać powieść o Długim Panowaniu… chyba bym nie wyrobiła psychicznie.
    Zawsze wolałam Visenyę od Rhaenys (też zaskoczenie ;)), i miło było mi dowiedzieć się o niej więcej. Jakoś nie skojarzyłam wcześniej, że Maegor urodził się dopiero po śmierci Rhaenys, ale to sporo wyjaśnia. Visenya od zawsze miała czarny PR przez syna – ale kto miał stanąć w jej obronie? Nie miała innych dzieci ani wnuków, więc potomstwo siostry z łatwością rozpuściło plotki o czarnomagicznych praktykach i nastawiło co strachliwsze dzieci przeciwko niej. Visenya jest niesamowita, i ta książka tylko to potwierdziła.
    (Spodziewam się, że przyczyną długiego oczekiwania na potomka były w jej przypadku rzadkie wizyty Aegona. Jak się do jednej żony chodzi trzy razy w miesiącu, nikt nie powiedział, że regularnie, tylko statystycznie, a resztę spędza z drugą, to chyba oczywiste, która ma większe szanse na zaciążenie? Idę o zakład, że spał z Visenyą przez trzy dni z rzędu, gdy Rhaenys miała okres. A że nie jest niczym niespotykanym, by siostry miały zsynchronizowane cykle, pewnie Visenya też wtedy nie owulowała, i tyle.)
    Rhaenys za to zaskoczyła mnie tym, że jednak dała dynastii coś więcej, niż syna, od którego cała reszta się wywodzi. Dała im zaczątki PRu, którym później co bystrzejsi (jak Jaehaerys) umiejętnie się posługiwali.
    W ogóle “Ogień i Krew” obfituje w ciekawe postaci kobiece, może niekoniecznie takie typowe wzory do naśladowania (a nawet przeciwnie), ale czytało się o nich świetnie. Oczywiście, autor stara się wypchnąć Alysanne na piedestał, ale ona na milion procent jest wybielona do granic możliwości, tak jak jeden z jej ostatnich potomków, niejaki Regał. A takich postaci nie trawię. Już Jaehaerys jest bardziej prawdziwy, z tym jego bronieniem prawa pierwszej nocy i ślepotą na starszeństwo, gdy w grę wchodzi płeć, przynajmniej nie stara się być lepszy, niż ustawa przewiduje. I choć zgrzytam zębami niczym JPK, nie mogę powiedzieć, że powołanie Wielkiej Rady, choć odsunęła kobiety od władzy, było złą decyzją. W tamtym momencie Viserys po prostu był dobrym wyborem (później się popsuł, ale i tak zawsze go będę szanowała za próbę ustanowienia nowego precedensu).
    A z lektury o Długim Panowaniu najdłużej zapewne pozostanie ze mną myśl, że im więcej ma się dzieci, tym gorzej dla wszystkich. Zwłaszcza dla najmłodszych z tych dzieci.

    To teraz pozostaje tylko czekać na drugą część i Taniec Smoków. Bo chyba tylko to tam będzie, a później Aegon Zguba Smoków? Liczę na mnóstwo szczegółów 🙂

    Reply
  • Pingback: Ogień i Krew: tom 2 (George R.R. Martin) – FSGK.PL

Skomentuj Morwen Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków