Przebudzenie dusz (2017)

Dzisiaj dzielę się z Wami kolejnym filmem, obejrzanym w tym roku, który pozytywne mnie zaskoczył. Brytyjski horror, utrzymany w bardzo interesującej konwencji gatunkowej. Film nie był pompowany przesadzonymi hasłami z plakatów i billboardów, szumnie obwieszczającymi nową generację “rewelacyjnych horrorów” spod znaku serii “Annabelle”, czy spin-offów po “Obecności” Jamesa Wana. “Ghost Stories”, a w tłumaczeniu dystrybutora mocno naciągane “Przebudzenie dusz”, przemknął przez rodzime kina niemal niezauważenie. A szkoda, bo w przeciwieństwie do mniej lub bardziej przereklamowanych produkcji o większym budżecie marketingowym, projekt Jeremy’ego Dysona i Andy’ego Nymana ogląda się bardzo dobrze i bez poczucia zmarnowanego czasu.

 

“Ghost Stories” to nie jest horror, jaki znamy z gatunkowego sztandaru. W zasadzie, jest to zekranizowany dramat grozy, wystawiany przez ostatnie osiem lat na deskach londyńskiego teatru. Panowie JD & AN połączyli swe siły już w 2010 roku, tworząc sztukę teatralną o tym samym tytule. “Ghost Stories” zrobiło błyskawiczną karierę, było nawet wystawiane podczas objazdowego touru po Australii w 2015 roku. Spektakl był promowany w oryginalny sposób – na plakatach widniały tylko zdjęcia przerażonych widzów, a w materiałach promocyjnych próżno było szukać streszczenia fabuły. Podobno nawet widzowie – w ostatnim akcie – byli proszeni o niezdradzanie sekretów swoim znajomym, co spotęgowało aurę tajemniczości wokół projektu. Co zatem kryje się pod tą zagadkową kurtyną?

Martin Freeman – rola drugoplanowa i w jego stylu. Przez twórców został wykorzystany bardzo skutecznie.

Być może części z Was odpowiedź niewiele będzie mówić, ale z pewnością znajdą się tacy, którzy zrozumieją archaizm i docenią sam pomysł twórców: “Ghost Stories” to opowieść szkatułkowa. W najprostszym przykładzie, kino tego rodzaju wygląda następująco: w ramach historii opowiedzianej w filmie, pojawia się bohater, który snuje swoją własną opowieść – która staje się głównym wątkiem produkcji. W tej opowieści w pewnym momencie pojawia się kolejna postać, której perypetie lądują na pierwszym planie. I tak dalej, etc…

W pewnym sensie konwencja opowieści szkatułkowej to seria “filmów w filmie”, które oczywiście muszą posiadać jakąś cechę wspólną, zazębiać się i tworzyć logiczną całość. Kino tego rodzaju nie jest zbyt często praktykowane w dzisiejszych czasach, a trzeba wiedzieć, że za jedną z najwybitniejszych produkcji tego typu uchodzi nasz rodzimy film Wojciecha Jerzego Hasa z 1964 roku. Mowa o ekranizacji “Rękopisu znalezionego w Saragossie”, która jest cudownym popisem reżyserskiej maestrii oraz aktorskich umiejętności Zbigniewa Cybulskiego. Cyfrową restaurację “Rękopisu…” sfinansował sam Martin Scorsese, wielki adorator polskiej szkoły filmowej, nazywający Hasa jednym ze swoich mistrzów.

Wielka Brytania czy Skandynawia? Klimat neo-noir pojawia się tu i ówdzie, a sam film jest stylistycznie bardzo dopracowany.

W tym miejscu warto przyjrzeć się sylwetkom twórców “Przebudzenia dusz”, ponieważ ich kariery zawodowe w naturalny sposób znajdują odzwierciedlenie w ostatecznej wersji filmu, branego na tapet w niniejszym tekście. Jeremy Dyson to jeden z twórców “Ligi Dżentelmenów” – popularnego brytyjskiego serialu komediowego, opartego na skeczach i utrzymanego w stylu legendarnych produkcji równie legendarnej ekipy Monty Pythona. Serial cieszy się na Wyspach statusem kultowego, pomimo że powstały tylko trzy sześcioodcinkowe serie (ostatnia w 2002 roku). Dyson był scenarzystą i pomysłodawcą odcinków, brał udział również w powrocie “Ligi…” w 2017 roku, kiedy to BBC wyemitowało trzy zupełnie nowe odcinki specjalne, z okazji 20-stu lat od premiery pierwszego odcinka.

Andy Nyman to człowiek odpowiedzialny za wieloletnią produkcję filmów, telewizyjnych show i programów z iluzjonistą Derrenem Brownem. Facet zrobił niemałą karierę na Wyspach Brytyjskich, a jego “magiczne” umiejętności (sam wielokrotnie podkreśla, że efekty osiąga dzięki skutecznej manipulacji uwagą widzów) doczekały się nawet nominacji do BAFT-y. Nyman, który ma również doświadczenie filmowe – grywał role trzeciego planu w pełnometrażowych produkcjach (m.in. “Pasażer” z Liamem Neesonem, a nawet… “Ostatni Jedi”, gdzie zagrał szturmowca), podczas pracy nad sztuką teatralną zdecydował powierzyć sobie jedną z głównych ról. Wywiązał się z niej na tyle przyzwoicie, że ten angaż udało mu się utrzymać również w ekranizacji kinowej.

Gatunkowo to jest pogranicze kryminału, opowieści detektywistycznej i horroru – momentami potrafi wystraszyć.

 

“Ghost Stories” nie ma ambicji wywracania kinematograficznych kanonów do góry nogami, ale ze strukturą “szkatułki” radzi sobie bardzo sprawnie. Film opowiada o Philipie Goodmanie – cieszącym się sławą “pogromcy hochsztaplerów” profesorze, który prowadzi program telewizyjny obalający domniemane, nadprzyrodzone umiejętności domorosłych magików. Goodman nie wierzy w siły nadprzyrodzone, a jego idolem jeszcze z czasów dzieciństwa jest inny paranormalny detektyw Charles Cameron, którego podziwiał w latach 70. Cameron jednak od wielu lat nie udziela się publicznie, jest uznany za zaginionego/zmarłego. Tymczasem, Philip otrzymuje od niego nagłe i tajemniczo brzmiące zaproszenie. W trakcie dziwacznego spotkania, Goodman zostaje przez swojego mistrza postawiony przed nowym zadaniem – racjonalnego wytłumaczenia trzech incydentów, które przyczyniły się do przedwczesnej emerytury Camerona.

Widz towarzyszy Goodmanowi w podróży przez zakamarki (zarówno te obskurne i wyjęte żywcem z horrorów, jak i urokliwe i utrzymane w klimacie noir) Wielkiej Brytanii, wysłuchując historii trzech pozornie niezwiązanych ze sobą postaci, które doświadczyły ingerencji Sił Nieczystych. “Szkatułka” całej opowieści zamyka się w dość niespodziewanym finale, ocierającym się (lekko) o surrealistyczne opowieści grozy autorstwa Poego czy Stefana Grabińskiego z końcowych lat XIX wieku.

To nie jest strach na wróble.

Nie chcę zdradzać fabuły filmu, bo przez swoją archaiczną strukturę jest ona szczególnie narażona na wszelkiego rodzaju spojlery. “Ghost Stories” udanie nawiązują do klasyki brytyjskiego horroru, czyli produkcji kultowego studia Amicus Productions – miejsca, gdzie w 1974 roku narodziły się “Opowieści z Krypty”, które zapewne znacie z serialowej, amerykańskiej wersji. Amicus z wielką chęcią sięgało po konwencje opowieści szkatułkowej – gros ich filmów to właśnie antologie przeróżnych opowiadań grozy sfilmowanych przy ograniczonym budżecie.

“Ghost Stories” problemów budżetowych nie ma – zagrał w nim nawet Martin Freeman, w roli jednego z bohaterów-narratorów (bardzo przyzwoita kreacja). Przyjęta metodyka narracji dała twórcom filmu możliwość sprawnego połączenia kilku gatunków horroru – poza wspomnianym surrealizmem mamy też klasyczne “poszukiwanie” duchów w podziemiach, film próbuje wystraszyć widza również kilkoma “jump-scare’ami”, w innym segmencie postawiono na suspens i klimat: atmosfera jednej z opowieści daje się kroić grubym nożem i serwować w ramach deseru.

Klimat w tej sekwencji jest moim ulubionym. Twórcy z gatunkiem horroru poradzili sobie lepiej, niż niejedna konkurencja.

Co mi się w tym wszystkim bardzo podobało, to spójna koncepcja zespalająca pozornie oddalone od siebie historie, a także bardzo przyjemna (albo i nie) dla oka realizacja audiowizualna. Kiedy ma być strasznie – autentycznie tak jest, chociaż należy wspomnieć, że takich fragmentów jest niewiele. A już na pewno mogło być więcej, bo z klasycznym horrorem para reżyserów radzi sobie bez zarzutu. Film nie razi kiczowatymi efektami, a całość prezentuje wysoki poziom artystyczny. Wzgórza Wielkiej Brytanii ograno w duchu kina skandynawskiego, bez silenia się na przydługie sceny ekranowego bezruchu. Muzyka nadaje ton, zapada w pamięci zwłaszcza w scenach przy rzece, kiedy rozpakowana zostaje ostatnia niespodzianka, jaką duet Nyman & Dyson przewidzieli dla swojego bohatera i widzów.

W głównej roli jeden z reżyserów sprawdził się po prostu wiarygodnie, chociaż przyznam, że lepsze wrażenie zrobił na mnie chyba Paul Whitehouse (w roli ochroniarza starego, zabytkowego budynku). Oraz oczywiście Martin Freeman, który poniżej pewnego poziomu już nie schodzi – inna sprawa, że poza wypracowanym przez lata stylem gry aktorskiej, nie zaprezentował tutaj niczego nowego. Z obsadą w horrorach jest najczęściej taka sprawa, że zadaniem aktorów jest uwiarygodnienie rozwoju historii i nieprzeszkadzanie widzom. Pod tym względem do “Ghost Stories” nie można się specjalnie przyczepić. Zachowania bohaterów są logiczne, niewymuszone i nie powodują odruchu fejspalma.

Reżyser, scenarzysta i odtwórca głównej roli – Andy Nyman jako John Goodman, poszukujący paranormalnych oszustów i hochsztaplerów.

Jedynym mankamentem, który wyraźnie dało się odczuć za pierwszym podejściem do recenzowanego tytułu, jest jego tempo. Pomimo niecałych 100 minut seansu, a także zawartych w filmie kilku historii spod znaku grozy, opowieść Nymana i Dysona cierpi na, właściwy dla konwencji szkatułkowej, brak koherencji. Przez większość czasu, film wydaje się trochę podziurawiony, nieprzemyślany i niedopracowany pod względem scenariusza. Na szczęście nie jest to duży dyskomfort, bo same historie rekompensują początkowy brak spójności. W finale wszystko staje się jasne, chociaż z drugiej strony – nie mogę też powiedzieć, że finał ów jest całkowicie zrozumiały. Po prostu zmianie ulega środek ciężkości całej historii i choć ten fabularny twist da się przewidzieć wcześniej – stanowi on całkiem zgrabne zakończenie tej oryginalnej produkcji.

“Ghost Stories” nie jest może typowym horrorem – sceny naprawdę przerażające można policzyć na palcach jednej ręki – ale jest na pewno horrorem wnoszącym autentyczny powiew świeżości w podlegający ciągłej reanimacji gatunek. Owszem, jest to kino zainspirowane przeszłością i niemal oddające hołd epoce retro-horroru, ale obecnie taki powrót to tak naprawdę interesująca odskocznia od klasycznych straszaków, które mają problem z wywołaniem jakiejkolwiek emocji u widza. “Ghost Stories” może nie porwie Was z fotela jak zeszłoroczne “To”, czy “Obecność” Jamesa Wana, ale z pewnością zapewni półtorej godziny porządnej rozrywki z dreszczykiem.

-->

Kilka komentarzy do "Przebudzenie dusz (2017)"

  • 17 października 2018 at 12:11
    Permalink

    Pierwszy! 🙂

    Dobra, standardowy komentarz odhaczony.
    Film brzmi niezle, jak zwykle nie znam i jak zwykle dam znac po seansie 🙂

    Reply
    • 18 października 2018 at 00:44
      Permalink

      czekamy…

      Reply
  • 17 października 2018 at 12:41
    Permalink

    Po dłuższej przerwie w końcu pojawiła się koherentna recenzja.

    Reply
  • 18 października 2018 at 08:11
    Permalink

    Dla mnie średniak. Teatralny rodowód i szkatułkowa konstrukcja rozwalają całe napięcie. 5/10.

    Dobre te powieści Grabińskiego? Trzymają poziom? Zainteresował mnie ten ‘polski Lovecraft’ i zastanawiam się, czy warto.

    Reply
    • 18 października 2018 at 08:50
      Permalink

      Nie jesteś sprawiedliwy. Fajny klimat jest, ciekawa konstrukcja jest – nawet jeżeli Ci nie podszedł, to wypada docenić twórców, którzy chcieli zrobić coś wyróżniającego się na tle konkurencji. Mnie np zupełnie nie podeszły dziwadła typu “Pozwól mi wejść” (zerowe tempo i brak napięcia w horrorze uważam za strzał prosto we własną skroń), czy “Dom w głębi lasu” (nie mogłem zrozumieć o jaki gatunek co chodzi twórcom, bo na pewno nie o horror). Ale i tak wolę oglądać takie filmy, niż piętnastą część Laleczki Chucky przerobioną na inny tytuł. 5/10 to trochę za mało imho

      Garbińskiego znam z czasów pacholęcych, kiedy jeden z magazynów związanych zresztą z “ŚGK” (pamięta ktoś “SFerę”?) przedrukowywał jego opowiadania. Klimat był, podobało mi się. Od jakiegoś czasu na półkach w księgarniach jest wydanie jego dzieł zebranych przez Vesper (rewelacyjną robotę robi to wydawnictwo dla polskiego czytelnika!). Zabiorę się za nią jak skończę aktualną lekturę (“Nigdziebądź”).

      Ogólnie to Grabiński jednak bardziej kojarzył mi się z Poem, zwłaszcza tymi jego psychologicznymi opowiadaniami, niż z Lovecraftem i Przedwiecznymi. Przynajmniej ja nie pamiętam, żeby pisał o potworach, ale jak wspomniałem – wszystkiego na pewno nie znam.
      Kluczem jest, czy podoba Ci się proza grozy XIX wieku – własnie Poe, Lovecraft, Leroux, Stevenson. Jeśli tak, Grabiński jest uznawany przez polskich czytelników za pisarza porównywalnego.

      Reply
      • 18 października 2018 at 09:34
        Permalink

        Hmm, wtrącę się w tę dyskusję, bo za mało mnie ten film interesował żeby pisać osobny komentarz, a tak można się odnieść przynajmniej do dziwnej odpowiedzi “jesteś niesprawiedliwy dla filmu”, która wg mnie stoi blisko “nie podobał Ci się, bo nie zrozumiałeś”.
        Klimat był – ale dla Ciebie, kolega widocznie go nie odczuł, mi z kolei wyparował jakoś w połowie. Przecież to nie jest uniwersalna prawda “klimat był” i już – to indywidualne odczucie.
        Argument “wypada docenić twórców, bo chcieli zrobić coś innego” też leży. Skoro za samą chęć czego innego powinno się dać kilka oczek do góry, to dlaczego taka Ludzka Stonoga ma takie słabe oceny i tak mało osób docenia oryginalny pomysł? Mnóstwo jest rzeczy, które twórcy chcieli uczynić innymi, ale to nie czyni ich dobrymi. Poza tym, ja np. nie odczułam tej inności tego filmu, ot, kolejny umierkowanie ciekawy horror, który do historii o duchach chciał dorzucić coś więcej. Moim zdaniem niezbyt ciekawe to wyszło, momentami wręcz czułam, że oni sami nie wiedzą co za film chcieli zrobić. Zakończenie było wg mnie po prostu słabe – miało zaskoczyć, a spowodowało jedynie przewrócenie oczami.
        Pozwól mi wejść to zupełnie inna opowieść, nie widzę sensu porównania (mi także film nie podszedł, choć widziałam tylko oryginał, nie wiem jak wyszedł remake). Trochę jak porównywać smak ziemniaków i drobiu.
        A dom w głębi lasu to prześmiewcza satyra na typowe horrory z pstryczkami do tych najpopularniejszych, więc tutaj to już w ogóle porównanie z kosmosu. Ziemniaki i bimber? Niby mają coś wspólnego, ale…

        Reply
        • 18 października 2018 at 10:11
          Permalink

          Hej, ale to moje odczucie – tak samo jak z “klimatem” i “podchodzeniem” filmów – moim zdaniem 5/10 to ocena nieoddająca jakości dobrze zrealizowanego filmu z ciekawą i niełatwą dla filmowca konstrukcją. Dlatego myślę, że “Ghost Stories” (znowu: moim zdaniem) wypada docenić – w zalewie takich samych, bezjajecznych lub po prostu do bólu przeciętnych horrorów zasługujących na właśnie 5/10 po prostu wyróżnia się dobrą koncepcją i niekiepską egzekucją tegoż.

          Pisałem już kiedyś, że bardzo nie pasuje mi sama koncepcja oceniania filmów notą liczbową, bo sprowadza ona dziesiątki zdań recenzji do jednej cyferki – jest to dla mnie koncepcja idiotyczna, dlatego staram się poprzez wystawianie ocen (DaeL każe) wyróżnić jakiś film – nawet jeżeli na pierwszy rzut oka może on na daną ocenę nie zasługiwać. Moje oceny traktuje bardzo subiektywnie i nie zamierzam się o nie kłócić (to trochę tak, jakbym miał wytłumaczyć wegetarianinowi, dlaczego uwielbiam jeść steki, lub – tak jak piszesz – omówić obiektywnie wyższość ziemniaków nad kurczakiem).
          Dlatego trochę nie pasuje mi rzucenie 5/10 przez Atosa, który wrzuca podobający mi się tytuł do kieszeni “przeciętniaka”.
          Mamy jednak prawo do swojego zdania i fajnie, że się w nich różnimy. Rozumiem, że dla Ciebie film nie był wielkim przeżyciem – dla mnie też nie – ale sama o nim napisałać “umiarkowanie ciekawy” – a to już w tym zalanym banałem gatunku horroru jest jakieś osiągnięcie, prawda?

          Ludzka Stonoga to nie był oryginalny pomysł, tylko chory pomysł 🙂 ale rozumiem do czego zmierzasz -> po prostu różnimy się w kryteriach oceny. Bycie oryginalnym to początek drogi – trzeba jeszcze umieć ten “oryginalny pomysł” przekuć w dobry film. A to już subiektywna ocena, często zależna nawet od naszego nastroju w danej chwili. Ja mam wiele filmów (książek, płyt), które w określonym momencie bardzo mi się podobają, a w innym zupełnie nie. I być może tak było z “Ghost Stories” – po obejrzeniu przekombinowanego “Dziedzictwa” miałem ochotę na dobry, klasyczny film grozy. Dodaj do tego, że lubię dekadenckie wstawki spod znaku Lovecrafta i Poego – stąd moja ocena.

          Reply
          • 19 października 2018 at 08:47
            Permalink

            U la la, ale żem dyskusję rozkręcił 🙂

            Uwielbiam ocenianie liczbowe. To odbiera krytykom prawo do wodolejstwa. Lubią pieprzyć, kluczyć, marudzić i uprawiać gołosłowie. Zwłaszcza w przypadku filmów ‘kontrowersyjnych’. Tak żeby dużo powiedzieć, a nic nie powiedzieć. System liczbowy to uniemożliwia, zmusza do konkretów.

            Ja mam odczucie, że ‘Ghost stories’ jest za mocno oparte na przewrotce w finale. Jakby twórcy liczyli, że końcówka wszystko zmieni i nada filmowy wyższy poziom. Ostatnimi czasy to za mało.

            Podałeś dziwne przykłady. ‘Pozwól mi wejść’ to nawet nie jest horror. ‘Coś za mną chodzi’, ‘Uciekaj’, ‘Ciche miejsce’. Twórcy tych filmów zrobili to, co twórcy ‘Ghost stories’ zrobić próbowali- klimat, napięcie i ‘coś nowego’.

            Reply
            • 19 października 2018 at 14:07
              Permalink

              Pozwol mi wejsc bylo reklamowane jako nowa jakosc horroru. I to byl zdaje sie cytat z jakiejs zachodniej recenzji.

              Tymczasem film byl nudny i banalny w swojej warstwie fabularnej. Ot, przyjazn pomiedzy ofiara a potworem. Do tego zrealizowane w tempie slimaka. Strasznie mnie rozczarowal ten film.

              Reply
  • 19 października 2018 at 14:17
    Permalink

    Obejrzane.
    Zgodze sie, ze w kategorii horroru to sredniak, bo nie zrywa czapki z glowy, chociaz chyba taki byl – zwlaszcza w finale – zamysl tworcow.
    Ale zgodze sie tez z recenzja, ze jest oryginalny i po prostu ciekawy. Caly seans zastanawialem sie, do czego philip dojdzie, jak sie skonczy ta jego walka o zachowanie racjonalnego wytlumaczenia dla historii, ktore badal.

    Same opowiesci trojga ludzi robia dobre wrazenie. Nurkuja w horror kazda z innej strony, przez co film jest caly czas interesujacy i trzyma naprawde niezly poziom.

    Efekt nieco psuje koncowka, ale nie jest to tez zadna porazka w stylu kompletnej beznadziei – mam wrazenie, ze aby domknac cala fabule tworcy musieli uderzyc w takie nieco metafizyczne tony.

    Mimo wszystko, opowiesc szkatulkowa nie wydaje mi sie ‘dzisiejszym’ stylem do robienia filmow. Ma swoje zalety: pozwala zrobic zroznicowane fragmenty, ale jednak glowna wada jest niekoherencja calego filmu.
    Ogolnie nie zaluje, dalbym 6/10 i polecil zwlaszcza fanom horroru. Bo tutaj Pq ma racje- film jest inny niz wiekszosc produkowanych obecnie, ale jednoczesnie ta innosc mnie nie odstraszyla, jak w przypadku MEGA nudnych ‘pozwol mi wejsc’ i ‘cos za mna chodzi’.

    Reply
  • 24 października 2018 at 09:32
    Permalink

    recenzja mnie zaintrygowała i zachęciła, film mnie z kolei rozczarował. było kilka klimatycznych scen, ale to za mało, reszta filmu słaba, nawet jak na horror. przez caly film na cos sie czekalo, a po obejrzeniu okazalo sie ze to ‘cos’ nie nadeszlo. wiecej niz 6/10 bym nie dal.
    a końcówka to pojscie na latwizne przez tworcow. od pewnego momentu jest tez przewidywalna – pomyslalem sobie “i co, pewnie jeszcze ten zrobi to i tamto” i doslownie 1-2 sekundy potem moja mysl sie materializuje na ekranie xD lubie horrory, ktore maja swoj klimat(sinster, oculus) i takie wlasnie bym polecal fanom horrorow, nie przebudzenie dusz. przebudzenie dusz fu, ogladanie balansuje na granicy “sredniak” – “strata czasu”, że tak powiem.

    Reply
    • 24 października 2018 at 09:35
      Permalink

      zapomnialbym dodac – czuje sie oszukany recenzją. -1 pkt do zaufania wam w kwestii tego co warto ogladac.

      Reply
      • 31 października 2018 at 08:29
        Permalink

        🙁

        Reply

Skomentuj Kwiliniosz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków