Bez prądu: FUSE

Na filmach jest łatwo: wystarczy przeciąć zielony lub czerwony przewód na ułamek sekundy przed upływem czasu odmierzanego przez elektroniczny zegarek i po sprawie. Świat uratowany, kobietom miękną kolana, bohater ratuje dzień. Rozbrajanie bomb to chyba jeden z najbardziej oklepanych i najbardziej głupkowato realizowanych filmowych schematów, a jednak ciągle widzimy go na ekranach. Twórca gry planszowej „FUSE” Kane Klenko najwyraźniej uznał, że skoro to takie proste, to czemu nie umożliwić graczom rozbrajania bomb… za pomocą sześciennych kostek?

Pudełko zapowiada wybuchową zabawę.

W pudełku znajdziemy płócienny woreczek a w nim 25 sześciennych kości w pięciu kolorach oraz 65 kart. 54 karty symbolizują bomby, które należy rozbroić, a 11 to dodatkowe przeszkadzajki  – „detonatory”, które utrudniają rozgrywkę. Na początku każdy gracz dostaje po dwa ładunki wybuchowe i kładzie je przed sobą. Następnie należy stworzyć talię, z której będziemy dobierać kolejne karty. Jej wielkość jest zależna od liczby graczy (od jednego do pięciu) oraz przyjętego poziomu trudności. W najłatwiejszym wariancie (przy dwóch graczach) będzie to 17 kart, najwyższy stopień dla pięciu osób to aż 29 bomb do rozbrojenia… i nie wiem, czy jest to w ogóle wykonalne.  Pięć kart należy wyłożyć na środek stołu – z nich będziemy dobierać kolejne bomby po tym, jak uda się rozbroić którąś z leżących przed graczami – a w talię pozostałych wtasować sześć detonatorów. Przygotowanie trwa dosłownie kilka chwil. A jak wygląda sama rozgrywka?

Jak widać, gra zmieściłaby się w pudełku o połowę mniejszym.

Przede wszystkim gra toczy się w czasie rzeczywistym. Każda partia trwa dokładnie 10 minut i do ich odmierzania można użyć darmowej aplikacji na smartfon (dodaje klimatu, wydając złowróżbne dźwięki oprócz tykania zegara) albo dowolnego stopera. Gracze na zmianę wyciągają z woreczka tyle kostek, ilu jest graczy (w wariantach jedno- i dwuosobowym odpowiednio trzy lub cztery) i wykonują nimi rzut. Następnie każdy musi wziąć jedną z kostek (albo trzy lub dwie w przypadku wspomnianym wyżej) i umieścić na którymś z pól jednej ze swoich kart. Żeby rozbroić bombę, trzeba ułożyć na jej karcie odpowiednią kombinację kości. Każda karta ma oznaczony poziom trudności w skali od 1 do 6, będący jednocześnie jej wartością punktową na koniec gry. W najprostszych wariantach wystarczą dwie kostki odpowiednich kolorów, o wskazanych wartościach lub dające jakąś konkretną sumę. Bardziej skomplikowane egzemplarze wymagają na przykład:

  • ułożenia obok siebie kilku kostek w porządku malejącym lub rosnącym,
  • użycia odpowiednich kolorów w odpowiednich miejscach lub układach,
  • ułożenia kombinacji różnych wartości, mniejszych lub większych, także w połączeniu z kolorami,
  • ułożenia piramidy lub wieży z trzech lub więcej kostek odpowiedniego rodzaju.
Bomby! Wszędzie bomby.

Możliwości jest sporo i trzeba szybko decydować, co gdzie i komu będzie najlepiej pasować, żeby nie utrudnić sobie dodatkowo ukończenia układu. Symbole na kartach są jasne i czytelne, więc na pierwszy rzut oka łatwo ocenić, jakich kolorów i wyników będziemy poszukiwać. Żeby nie było zbyt łatwo, każdą kość, której nie uda się nigdzie dołożyć, należy przerzucić a następnie wszyscy muszą pozbyć się ze swoich bomb kostki odpowiadającej wyrzuconej wartości lub kolorowi. Dodatkowo w talii pojawiają się karty detonatorów, które również nakazują odrzucić każdemu jakąś kość. Jeśli uda się ukończyć układ na danej karcie, należy ją odrzucić, dobrać nową spośród pięciu leżących na środku stołu i uzupełnić tę pulę nową kartą z talii. Gra się do momentu wyczerpania wszystkich bomb do rozbrojenia (karty z talii oraz pięć odkrytych na środku stołu) lub upłynięcia 10 minut. Na koniec można jeszcze policzyć wynik , na który składają się punkty: za zwycięstwo, za każde 10 sekund, które zostało do wykorzystania oraz zsumowana wartość poziomów trudności wszystkich rozbrojonych bomb. W moim odczuciu ta punktacja została wymyślona na siłę i prawdę mówiąc nigdy nie czułem potrzeby policzenia wyniku. Albo się uda rozbroić wszystko albo nie, wygrać i tak jest bardzo trudno, więc zaprzątanie sobie głowy jakimiś punkcikami jest zbędne. Lepiej od razu rozpocząć kolejną rozgrywkę.

Przygotowanie do gry nie trwa długo.

Tak w skrócie wygląda gra w rozbrajanie bomb. Przyznać trzeba, że tematyka jest raczej pretekstowa i równie dobrze moglibyśmy udawać, że łapiemy jednorożce na czas. Owszem, w tle tyka zegar jak w porządnym filmie klasy Z, estetyczne grafiki próbują nadać grze klimatu science-fiction, podobnie kostki z „elektronicznymi” cyframi zamiast kropek, ale to wszystko co najwyżej luźno nawiązuje do bombowego tematu przewodniego – tak naprawdę chodzi przecież o turlanie kostkami na czas. Śmiało można jednak powiedzieć, że wydawca zrobił wszystko, co się dało, żeby grze nadać jakiś charakter, a szata graficzna jest spójna i tworzy odpowiednie tło. Zasady są proste i jasno wyjaśnione w dobrze napisanej instrukcji i po pierwszej pilotażowo-zapoznawczej rozgrywce, można bez problemu zacząć grać na poważnie. W czasie rozbrajania kolejnych bomb największą trudność sprawia utrzymanie tempa i płynności rozgrywki. Tu nie ma czasu na chuchanie i jakieś artystyczne rzuty, a worek z kośćmi musi wędrować płynnie z ręki do ręki. Tak samo karty na stole trzeba przekładać sprawnie i bez zastanowienia, inaczej po prostu nie ma szans zdążyć przed upływem dziesięciu minut. Co ważne, w przeciwieństwie do wielu innych gier kooperacyjnych, w “FUSE” nie ma ryzyka, że któryś z graczy przejmie dowodzenie i będzie sterował decyzjami innych. Nie ma na to czasu, każdy ma swoje bomby i musi się porozumiewać z innymi, żeby jak najszybciej je rozbroić. To niewątpliwa zaleta, że wszyscy są jednakowo zaangażowani i wspólnie walczą o końcowy sukces.

Kostki to sól tej gry. Każdy lubi turlać kostkami a te są wyjątkowo przyjemne w turlaniu.

Samo dokładanie kostek jest angażujące i też wymaga dużego skupienia oraz dobrej komunikacji między graczami. Wszyscy grają w jednej drużynie, więc trzeba jasno deklarować, czego się w danej chwili potrzebuje, żeby nie podbierać sobie niepotrzebnie kostek albo nie zostawić do przerzucenia takich, które na pewno coś komuś zepsują. Ogólnie trzeba po prostu szybko liczyć i sprawnie wachlować kartami. Jeśli lubicie zręcznościowe wyzwania i chaos na stole, z pewnością będziecie się świetnie bawić przy „FUSE”. Jeśli wolicie zastanowić się nad każdym ruchem, a karty muszą na waszym stole leżeć równo jak od linijki, raczej nie znajdziecie tu nic ciekawego. „FUSE” to gra rodzinno-imprezowa, w sam raz, żeby rozegrać kilka dziesięciominutowych partii przy piwie (tylko trzeba uważać, żeby nie  rozlać, bo na stole dużo się dzieje) w przerwie między czymś bardziej angażującym. Jako taki przerywnik gra sprawdza się według mnie bardzo dobrze.

Detonatory, czyli odpowiednik filmowego przecięcia złego przewodu, przez co zegar bomby nagle przyspiesza.

Na koniec kilka słów na temat wydania. Gra w Polsce ukazała się dzięki wydawnictwu 2 Pionki, dowodzonym przez Ignacego Trzewiczka, które jest częścią Portal Games. Najważniejszy element, czyli kostki, wyglądają rewelacyjnie. Są bardzo „kanciaste”, bez mocno ściętych narożników, błyszczące, świetnie leżą w dłoni i wydają odpowiedni klekot. Cyfry zamiast kropek nawiązują do tematyki, chociaż dwójka może się mylić z piątką w ferworze walki. Płócienny woreczek mógłby mieć jakieś logo, ale poza tym spełnia swoją rolę i bez problemu mieści wszystkie kości. Karty niczym się nie wyróżniają, ale są czytelne i odpowiedniej wielkości. Warto je zabezpieczyć jakimiś koszulkami, bo są zadrukowane na czarno do samych brzegów. Zastanawiać może stosunkowo spore pudełko. Pasuje na półce obok innych podobnych, ale spokojnie mogłoby być o połowę mniejsze, a i tak zostałoby w nim wolne miejsce.

Podsumowując, mogę z czystym sumieniem polecić FUSE. Bardzo dobre wykonanie, oryginalna (choć abstrakcyjna) tematyka, mnóstwo turlania i walka z uciekającym czasem to recepta na dobrą zabawę. Bardzo krótki czas rozgrywki sprawia, że partię lub dwie można z powodzeniem wcisnąć między poważniejsze tytuły albo między kaszankę i karkówkę w czasie wiosennego grilla. Proste zasady da się wyjaśnić każdemu w kilka minut, więc do gry można zaprosić kompletnych nowicjuszy. Oczywiście z powodu powtarzalności nie da się w FUSE grać w nieskończoność, ale nie takie jest jej zadanie. To ma być lekki przerywnik do zagrania na szybko, żeby rozruszać towarzystwo i w tej roli sprawdza się bardzo dobrze.

Plusy:

  • szybka, dynamiczna rozgrywka
  • ładne wydanie i wykonanie elementów
  • dobra skalowalność oraz możliwość zmiany poziomu trudności

Minusy:

  • naciągana tematyka
  • chaos – jeżeli ktoś lubi spokojną rozgrywkę
  • punktacja dodana na siłę

 

 

-->

Kilka komentarzy do "Bez prądu: FUSE"

  • DaeL
    16 marca 2018 at 16:35
    Permalink

    Podobno najlepiej gra się w autobusie rozpędzonym powyżej 80 km/h.

    Reply
    • 16 marca 2018 at 20:44
      Permalink

      Ale tylko jeśli masz Sandrę Bullock pod ręką.

      Reply

Skomentuj kłantalupa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków