Lobster bo tak
: 25 stycznia 2017, o 16:17
No dobra, w związku z brakiem czasu pokrótce odniose się do recki Sitha i skomentuje, bo widzę w niej elementy streszczające to, co sprawiło że uważam Lobstera za bursztynową wydmuszkę, a nie fajny film.
Przede wszystkim - opowiedziana historia.
Kino (film) jako medium tym się między innymi różni od sztuki (choć nie współczesnej), że powinno odnosić sie do jakiejść - lepszej lub gorszej - historii, opowiadać ją. Tymczasem Lobster nie opowiada tak naprawde żadnej. W moim przekonaniu jest scenariuszowo pusty - owszem, ma nastepujące po sobie zdarzenia, ale nie wynikają one z żadnego logicznego ciągu. W tym kontekście jest to powiew modernizmu w kinematografii, jakieś tanie przywoływanie europejskiej szkoły filmowej, w której nie chodzi o poprowadzenie wciągającego storytellingu, a raczej o to, żeby ukazać jak jest.
Nazywam takie elementy na własny użytek "botakami", już wyjaśniam o co chodzi. "Botak" to z góry przyjęte, najczęściej bezsensowne, bzdurne założenie stojące w zaprzeczeniu do powszechnie obowiązujących standardów i kanonów. Bywa używany z sensem, kiedy przyjęta koncepcja pozwala na pójście za ciosem bez specjalnego wdawania się w szczegoły - jak w filmach typu Snowpiercer, In Time, ale też X-Men, Avengers, czy Niezniszczalnych, ba - bywa nawet bardzo silną stroną - np kiedy Sporanos kończą się w połowie ujęcia. Bo tak. Najczęściej jednak jest wynikiem nieumiejętności realizatorów filmu, kiedy próbują oni opowiedzieć coś skomplikowanego, a nie potrafią dobrać odpowiednich środów - wtedy wychodzi kaszalot na poziomie obserwowalnym np w ostatnim serialu Westworld. BTW: prywatnie uważam, że erę "botaków" na dobre spopularyzował i rozdmuchał LOST, myślę że rozumiecie o co mi chodzi.
W przypadku Lobstera, który jest "botakami" wręcz upstrzony jak choinka w wigilię mamy do czynienia z innym, postmodernistycznym ujęciem zapożyczonym z kina europejskiego. To pewnie miał być taki "powiew świeżości" w Hollywood, nie bez powodu zresztą sam w recenzji pisałem że jest to produkcja skandynawska. Oczywiście sie pomyliłem, ale dlatego że jest na takową stylizowany. Powolne, dramatycznie przeciągnięte i niewnoszące niczego (bo brzydkie i statyczne) ujęcia są cechą charakterystyczną dla kina undergroundowego (czy tam indie, jakkolwiek nazywać), weźmy takiego "Kłopotliwego człowieka", ostatnio głośną "Dziewczynę, która wraca sama do domu" albo chociaż "Låt den rätte komma in", czyli "Pozwól mi wejść". Wszystkie te filmy dałoby się spokojnie uciąć o 20 minut, bez żadnego uszczerbku dla fabuły. Krytyka filmowa potrafi się czymś takim zachwycić, niektórzy (ja należe do niektórych) mają problem z odbiorem. Pół biedy jeżeli film jest niezły i fabularnie trzyma widza w ryzach zainteresowania, gorzej jak sama historia od poczatku do końca jest odstręczająca.
No dobra, Lobster jest w podobny sposób nakręcony, ale co z tymi "botakami"? No właśnie to, że zastosowane już na samym wstepie zabiegi skutecznie pozbawiły mnie resztek sympatii zarówno dla twórców, głównego bohatera, jak i całej tej historii. Są po prostu idiotyczne, a ich ilość aż błaga o jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie, którego oczywiście film nie dostarcza.
posłuże się cytatami z recenzji Sitha:
Czujecie, o co mi chodzi? Skala przedsięwzięcia twórców - jakkolwiek pomysłowa, co przyznaję - po prostu w moim przekonaniu wymagała podjęcia kroków zmierzających do uprawdopodobnienia zaprezentowanej wizji.
To nie jest action-science-fiction, ten film teoretycznie chciał opowiadać o relacjach międzyludzkich w rzeczywistym świecie. Tymczasem żeby to zrobić wykreowano sytuację: świat jak z mokrego snu aseksualnego i aspołecznego socjopaty. Nawet sam początek fabuły, kiedy jeszcze wszystkich tych rzeczy nie wiemy zaczyna się od:
Rozumiem idee zaproponowania utopijnego porządku społecznego, ale w tym przypadku to jest jakaś kompletna farsa. Utopie, zwłaszcza te literackie pokroju Farenheita czy Nowego Wspaniałgo Świata miały w sobie bardzo rozbudowany i silnie zakorzeniony wątek autorytaryzmu, z kolei taki Asimov w swojej bibliografii poruszał się w sferze egzystencji i filozofii.
W dziełach filmowych "osadzanie" utopijnej wizji świata jest w moim przekonaniu kluczowym elementem jego spójności. Musi to być przemyslane i sensowne, czasami banalnie proste jak w "Seksmisji", czy "Brazil", czasem zupełnie pokręcone i chore, jak w greckim filmie "Kieł", ale jednak szeroko skomentowane i uzasadnione przez postaci na ekranie. Tymczasem Lobster serwuje "botaki" już na samym wstepie. Kwestia czy widz kupuję tą wizje - ja właśnie powyżej starałem się wyjaśnić, dlaczego nie kupiłem. Bo wyglądała na tanią i najprostszą. Wygotowaną w garnku breję udającą ciekawy scenariusz.
Hotel, w którym dają żreć i każą znaleźć partnerkę, bo jak nie to zostaniesz zwierzęciem? Piramidalna bzdura.
tl;dr: Lobster opowiada o społecznym konformiźmie w idiotycznym świecie. O strachu przed konsekwencjami odrzucenia społecznego w społeczeństwie sztucznym i nieprzemyślanym.
Dlatego zupełnie do mnie nie trafił.
Przede wszystkim - opowiedziana historia.
Kino (film) jako medium tym się między innymi różni od sztuki (choć nie współczesnej), że powinno odnosić sie do jakiejść - lepszej lub gorszej - historii, opowiadać ją. Tymczasem Lobster nie opowiada tak naprawde żadnej. W moim przekonaniu jest scenariuszowo pusty - owszem, ma nastepujące po sobie zdarzenia, ale nie wynikają one z żadnego logicznego ciągu. W tym kontekście jest to powiew modernizmu w kinematografii, jakieś tanie przywoływanie europejskiej szkoły filmowej, w której nie chodzi o poprowadzenie wciągającego storytellingu, a raczej o to, żeby ukazać jak jest.
Nazywam takie elementy na własny użytek "botakami", już wyjaśniam o co chodzi. "Botak" to z góry przyjęte, najczęściej bezsensowne, bzdurne założenie stojące w zaprzeczeniu do powszechnie obowiązujących standardów i kanonów. Bywa używany z sensem, kiedy przyjęta koncepcja pozwala na pójście za ciosem bez specjalnego wdawania się w szczegoły - jak w filmach typu Snowpiercer, In Time, ale też X-Men, Avengers, czy Niezniszczalnych, ba - bywa nawet bardzo silną stroną - np kiedy Sporanos kończą się w połowie ujęcia. Bo tak. Najczęściej jednak jest wynikiem nieumiejętności realizatorów filmu, kiedy próbują oni opowiedzieć coś skomplikowanego, a nie potrafią dobrać odpowiednich środów - wtedy wychodzi kaszalot na poziomie obserwowalnym np w ostatnim serialu Westworld. BTW: prywatnie uważam, że erę "botaków" na dobre spopularyzował i rozdmuchał LOST, myślę że rozumiecie o co mi chodzi.
W przypadku Lobstera, który jest "botakami" wręcz upstrzony jak choinka w wigilię mamy do czynienia z innym, postmodernistycznym ujęciem zapożyczonym z kina europejskiego. To pewnie miał być taki "powiew świeżości" w Hollywood, nie bez powodu zresztą sam w recenzji pisałem że jest to produkcja skandynawska. Oczywiście sie pomyliłem, ale dlatego że jest na takową stylizowany. Powolne, dramatycznie przeciągnięte i niewnoszące niczego (bo brzydkie i statyczne) ujęcia są cechą charakterystyczną dla kina undergroundowego (czy tam indie, jakkolwiek nazywać), weźmy takiego "Kłopotliwego człowieka", ostatnio głośną "Dziewczynę, która wraca sama do domu" albo chociaż "Låt den rätte komma in", czyli "Pozwól mi wejść". Wszystkie te filmy dałoby się spokojnie uciąć o 20 minut, bez żadnego uszczerbku dla fabuły. Krytyka filmowa potrafi się czymś takim zachwycić, niektórzy (ja należe do niektórych) mają problem z odbiorem. Pół biedy jeżeli film jest niezły i fabularnie trzyma widza w ryzach zainteresowania, gorzej jak sama historia od poczatku do końca jest odstręczająca.
No dobra, Lobster jest w podobny sposób nakręcony, ale co z tymi "botakami"? No właśnie to, że zastosowane już na samym wstepie zabiegi skutecznie pozbawiły mnie resztek sympatii zarówno dla twórców, głównego bohatera, jak i całej tej historii. Są po prostu idiotyczne, a ich ilość aż błaga o jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie, którego oczywiście film nie dostarcza.
posłuże się cytatami z recenzji Sitha:
Bo tak.Bycie samotnym/singlem to obraza dla społeczeństwa i rzecz niezgodna z prawem.
Bo tak.każdy, kto pozostaje bez związku lub został porzucony na rzecz innej osoby musi się zgłosić do specjalnego zakładu.
Bo tak.Tam ma 45 dni na znalezienie innego partnera. W razie niepowodzenia zostanie zamieniony w zwierzę własnego wyboru.
Bo tak.Przedłużyć pobyt (i zwiększyć szansę na związek) można jedynie polując po lesie na singli, strzelając do nich pociskami usypiającymi. Jeden dzień za jednego złapanego samotnika
Czujecie, o co mi chodzi? Skala przedsięwzięcia twórców - jakkolwiek pomysłowa, co przyznaję - po prostu w moim przekonaniu wymagała podjęcia kroków zmierzających do uprawdopodobnienia zaprezentowanej wizji.
To nie jest action-science-fiction, ten film teoretycznie chciał opowiadać o relacjach międzyludzkich w rzeczywistym świecie. Tymczasem żeby to zrobić wykreowano sytuację: świat jak z mokrego snu aseksualnego i aspołecznego socjopaty. Nawet sam początek fabuły, kiedy jeszcze wszystkich tych rzeczy nie wiemy zaczyna się od:
Bo tak.Od Davida (Colin Farrell) odchodzi żona.
Rozumiem idee zaproponowania utopijnego porządku społecznego, ale w tym przypadku to jest jakaś kompletna farsa. Utopie, zwłaszcza te literackie pokroju Farenheita czy Nowego Wspaniałgo Świata miały w sobie bardzo rozbudowany i silnie zakorzeniony wątek autorytaryzmu, z kolei taki Asimov w swojej bibliografii poruszał się w sferze egzystencji i filozofii.
W dziełach filmowych "osadzanie" utopijnej wizji świata jest w moim przekonaniu kluczowym elementem jego spójności. Musi to być przemyslane i sensowne, czasami banalnie proste jak w "Seksmisji", czy "Brazil", czasem zupełnie pokręcone i chore, jak w greckim filmie "Kieł", ale jednak szeroko skomentowane i uzasadnione przez postaci na ekranie. Tymczasem Lobster serwuje "botaki" już na samym wstepie. Kwestia czy widz kupuję tą wizje - ja właśnie powyżej starałem się wyjaśnić, dlaczego nie kupiłem. Bo wyglądała na tanią i najprostszą. Wygotowaną w garnku breję udającą ciekawy scenariusz.
No właśnie dla mnie konstrukcja świata jest zbyt surrealistyczna, żeby cokolwiek traktować w nim poważnie. Bohaterowie zostali postawieni w sytuacji kompletnie oderwanej od jakiekolwiek rzeczywistości, a ich świat nie ma zbyt wiele wspólnego z naszym. Zabieg twórców był celowy i dlatego jestem jeszcze bardziej rozczarowany. Wyglada to na opowieść z gatunku "co by było gdyby ludzie mieli dupy zamiast twarzy" i dalej, jedziemy z dramatem społeczno-psychologicznym.Konstrukcja świata jest surrealistyczna, ale świetnie zaprojektowana do dywagacji na temat tego czym jest związek dwojga ludzi, co znaczy bycie singlem, jak działają mechanizmy wykluczenia w obu grupach i ile jesteśmy w stanie poświęcić, żeby być z kimś.
Hotel, w którym dają żreć i każą znaleźć partnerkę, bo jak nie to zostaniesz zwierzęciem? Piramidalna bzdura.
I to celowo, co w metaforycznym ujęciu upodabnia go do dzieł Jacksona Pollocka. Gościu też bazgrał, tylko nie używał literek.Film jest mocno przerysowany.
Kolejny, niewytłumaczony i niepotrzebny "botak".Pielęgnowanie samotności jest surowo wzbronione, za masturbację spotykają surowe kary.
Z tą "druga stroną" to już w ogóle jazda. Pojawia się w drugiej części i fabularnie ma tam miejsce scena kompletnie niepotrzebna, za to szokująca (bo tak) i po prostu niesmaczna. Ale nie o tym - jeżeli chodzi o organizację świata przedstawionego Lobster po prostu leży. No bo jeżeli chodziło o dychotomię pomiędzy skrajnościami, to dlaczego drugi biegun ideologiczny został zaprezentowany pod koniec filmu? To jeszcze bardziej dostarcza niepewności i konfunduje widza, który nagle musi się przestawić z jednej niezrozumiałej koncepcji na drugą. Znacznie bardziej umiejętnym pomysłem byłaby klasyczna historia o dwóch różnych światach i bohaterze przechodzacym ewolucję w trakcie ich oswajania.Po drugiej stronie mamy leśny obóz zatwardziałych singli. Można masturbować się do woli, robić co się chce, ale za cenę... bycia samemu. Nie ma opcji połączenia się w parę. Za seks czy flirt czekają tortury i ciężkie, nieodwracalne uszkodzenia ciała. Każde z plemion walczy o jednorodność postaw i przekonań.
Bo tak.Nie ma niczego po środku.
Moim zdaniem to on szukał akceptacji, zarówno w jednym, jak i drugim świecie. Bardziej bał się bycia samotnym i tego konsekwencji, pragnał się przystosować do okoliczności. Taki bezjajeczny konformizm, może dlatego też mnie zupełnie odrzucił jako protagonista. Grający Davida Collin Farrel głównie tępo patrzy w dal, jego kreacja jest do bólu minimalistyczna i praktycznie przez cały seans nie zdradza żadnych emocji. Wyglada trochę, jakby miał w dupie co się tutaj dzieje w tym filmie - w moim przypadku to nastawienie udzieliło się również widzowi.W tym świecie David, porzucony przez żonę, niemający czasu na przeżycie bólu po stracie, próbuje znaleźć miłość. Nie udawaną, nie pozorowaną, nie byle jaką, która tylko odsunie widmo zostania homarem.
Mnie to drażniło od pierwszych scen, a ich ilość niestety jest tak duża, że do końcowych napisów zdażyłem popasć w katatonię. Nie jestem w stanie docenić filmu, który opowiada nieinteresującą historię w nieinteresującym i głupim świecie, do tego w nieinteresujący mnie zupełnie sposób.Niektóre elementy i przemyślenia reżysera i scenarzysty są podane zbyt dosłownie, zbyt łopatologicznie i to trochę drażni.
tl;dr: Lobster opowiada o społecznym konformiźmie w idiotycznym świecie. O strachu przed konsekwencjami odrzucenia społecznego w społeczeństwie sztucznym i nieprzemyślanym.
Dlatego zupełnie do mnie nie trafił.