Chyba najgorszy był dla mnie Gerard Nowak z Długu. Postać odpychająca i przerażająca, bo tak bardzo zwyczajna. Bez trudu mogę sobie wyobrazić, że spotykam kogoś takiego w swoim życiu i jest to zdecydowanie niemiła myśl. Nie trzeba wspominać, że Chyra zagrał rewelacyjnie tego zwyrodnialca.
Sam Rockwell jako "Dziki Bill" Wharton w Zielonej mili. To też jedna z tych postaci, w których nie odnalazłem nawet cienia pozytywnej cechy. Ale te jego ekscesy na Mili, dzikość i szaleństwo to nic, wobec poruszającej opowieści Coffeya, który opowiadał strażnikom jak trzymał zakrwawione ciała ofiar Billa. Ten gość był zły do szpiku kości.
Ralph Fiennes jako Amon Goeth w Liście Schindlera. Ten, co z balkonu strzelał do więźniów obozu. Pamiętam napięcie w każdym jego dialogu z tą dziewczyną. Czekałem kiedy po prostu zdecyduje zabić ją gołymi rękami. Fiennes powinien dostać wtedy Oscara. Z ciekawości sprawdziłem z kim walczył: Tommy Lee Jones w Ściganym (wygrał), Di Caprio za Gilberta Grape'a, Malkovich w Na linii ognia i fantastyczny Pete Postlethwaite za W imię ojca. Ale konkurencja...
Tych trzech bym wybrał. Ale oprócz nich wyróżnić należy na pewno:
Gary Oldman jako Norman Stansfield w Leonie. Może powinien być w trójce? A może rola jest odrobinę przeszarżowana? I tak uwielbiam Oldmana. Może dlatego, pomimo oczywistego strachu, jaki wzbudza jego postać, nie jestem w stanie myśleć o niej tylko negatywnie.
Rutger Hauer jako Roy Batty w Łowcy Androidów. Ten też pasowałby do pierwszej trójki ale na koniec okazuje się przecież, że miał swoje racje, że po prostu chciał żyć. I płakał. I uratował Ricka.
Kevin Spacey jako John Doe w Siedem. Tu podobnie jak z Oldmanem. Spacey'a uwielbiam i chociaż John Doe jest na wskroś zły, a jego czyny przerażające, to na swój sposób jest on interesujący. Nie tylko zły ale również wzbudzający ciekawość.
HAL9000 - idealny przykład jak głosem i czerwoną lampką można wzbudzić w widzu niepokój. Jak pierwszy raz oglądałem Odyseję, to autentycznie bałem się HALa i tego, co planował zrobić. Tym bardziej, że wszystko działo się w odosobnieniu na klaustrofobicznym statku kosmicznym.
T1000 - moim zdaniem przebił Arnolda z jedynki. Nienaturalnie mechaniczne ruchy, ten płynny metal i ta myśl w kącie umysłu, że on jest niezniszczalny i nie da się od niego uciec. Duża w tym zasługa Camerona, który znakomicie zrealizował sceny akcji z udziałem androida. Czuć niesamowite zagrożenie i nie wiadomo, czy bohaterom uda się ujść z życiem przed śmiercionośną maszyną.
Coś -
. Bo nie licząc slasherów to moim zdaniem najobrzydliwszy filmowy stwór. Te pająkowate odnóża, bezkształtna masa, głowa na patyku, klatka piersiowa z zębami... brrrr. Film z gatunku takich, że nie wiesz, kiedy ktoś straci głowę przy samej dupie, a na ekran wyskoczy coś obrzydliwego. No ale to nie postać, tylko stwór, więc nie wiem, czy się liczy.
A co do Lectera, to jakoś tak nie wiem. On mnie zawsze bardziej ciekawił, jako niesamowicie inteligentny człowiek i manipulator, niż straszył jako kanibal. Był trochę demoniczny, był zły ale jednocześnie w pewnym sensie mógł wzbudzać podziw. Nie, nie jestem tym kanibalem z telewizji, co go złapali na Malcie.