Crowley pisze:
I dawać na główną! Będziesz jak ten koleś z Joemonstera, co po Japonii jeździł.
Trochę za mało kontentu jak na jakiś taki większy cykl. I tak rozwlekam te Włochy, bo nie da rady wszystkiego na jedno posiedzenie napisać, a przecież nie będę się bawił w zapisywanie tekstu w Notatniku.
Tym razem głównie o mięsie, makaronie i pizzy. Trochę też o winie, ale mniej. W sumie cały temat wina wyczerpię teraz - pijcie wino della casa we Włoszech. Z założenia jest to wino "stołowe", czyli nie jest topowej jakości ale jako, że na forum nie zauważyłem żadnych sommelierów to jak mi smakowało to i Wam będzie. Nie spotkaliśmy się ani razu z winem do którego byśmy się zmuszali. Cena litrowej karafki wina oscyluje w granicach 10-12 euro, co jest zajebistym dilem (zwłaszcza biorąc pod uwagę jakość) nawet jak na polskie warunki, gdzie żeby trafić na 0,5 litrową karafkę za 25 zł to trzeba mieć nie lada szczęście.
O piwie będzie jeszcze raz z okazji wpisu o Bolonii.
W ogóle przerwa na reklamę: Pizzeria Gemelli na warszawskim Bemowie, na ulicy Siodlarskiej. Jedna z najlepszych pizz w Warszawie, z zajebistymi makaronami i zawsze pierwszorzędnym włoskim winem (właściciel jeździ na Sycylię i stamtąd przywozi). Ale to na marginesie.
Jeśli chodzi o knajpki to jak można się domyślić wybór jest nieporównywalnie większy niż pubów z piwami kraftowymi i odwiedzenie wszystkich nie jest możliwe. Dobór przez Internet może przysporzyć kłopotu, bo wysoko pozycjonowane w goglach knajpy to z reguły głównie turystyczne wyciskacze kasy (w takim też byliśmy, przyznaję się od razu).
Pierwszą, odwiedzoną zaraz po zameldowaniu w hotelu była knajpeczka Pizza Man. Nazwa niezbyt zachęcająca, ale cała sala pełna wrzeszczących Włochów nas skusiła. Po wejściu bardzo miła niespodzianka, bo jak się okazało, że nie było wolnego stolika dostaliśmy malutki kieliszek prosecco i taką bułeczkę z ciasta na pizzę z mozzarellą, kleksem sosu pomidorowego i bazylią. Mała rzecz a cieszy.
Na zdjęciu z modnie przylizanym włosiem, bo padało jak skurwisyn, a wyszedłem bez czapki
Pizze zamówiliśmy dwie różne ale z tymi samymi składnikami. Różnica taka, że na żony pizzy wszystkie składniki były wrzucone na placek przed włożeniem do pieca, a na mojej ser, pomidory i inne smakowitości już po wyjęciu. Ciekawa sprawa, bo były to dwa zupełnie różne smaki. Do tego litr białego wina z kija. Rachunek wyniósł niecałe 30 euro, a wspomnienia zostały na całe życie.
Ocena:
Jasnooliwkowy wpadający w khaki
Kolejne dwa lokale połączymy w jeden i tym magicznym sposobem zredukujemy nieco ścianę tekstu, która i tak już nieco przyduża wychodzi.
Śniadanie a 10 metrów dalej obiad: All'Antico Vinaio i La Prosciutteria
Na przód All'Antico Vinaio i małżonka z bułą:
Buły są pierwszorzędnym wyborem śniadaniowym. Niestety raczej nie budżetowym, bo na mieście spokojnie można znaleźć panini czy pizzę za 2,5 euro, natomiast buły w All'Antico są za 5 euro - mięsa "zwykłe" - włoskie salami, bolońska mortadela, prosciutto crudo (szynka dojrzewająca - nie parmeńska, ale i tak świetna) i prosciutto cotto (gotowane a nie dojrzewane prosciutto) i za 7 euro (mięsa "specjalne" - rostbef wysmażony na krwisto i inne różne takie). Do tego wino w samoobsłudze. Na ladzie stoi 5 butelek, można sobie wziąć kubeczek i samemu wybrać co nalewamy. 2 euro za kubeczek. Każdy tegoroczny maturzysta w mig policzy, że za posiłek 2xbuła+2xpopitka wyjdzie nam 14 euro, co na polskie warunki może nie jest najmniej jak za śniadanie, ale do stu tysięcy przegniłych beczek rumu! Warto! Oprócz mięska można sobie dopchać do buły dodatkowe składniki w postaci sera (smarowidło z owczego pecorino - polecam do spróbowania) czy zielonej porcji zdrowia (rukola i pomidory to zawsze dobry wybór).
La Prosciutteria (zdjęcie bez naszych szanownych lic, bo ta deska mówi sama za siebie):
Bardzo fajny sposób na obiad. Decha dla dwóch osób kosztuje 20 euro (w wersji ekskluziw - 30 euro) do tego wino dnia za 2,5 euro za kieliszek (różne inne są między 3 a 5 euro), jak winko zasmakuje to można u obsługi kupić butelkę, bo sprzedają wino własnej roboty. Na desce jest wszystko - wędliny, sery, pieczone bakłażany, chleby z różnymi smarowidłami... no od cholery jedzenia (naprawdę się najedliśmy po obejściu na piechotę praktycznie całej Florencji)
Oba miejsca oceniam na mocne:
Dojrzałe bakłażany w słabym świetle
A tak się u Włochów kupuje pieczoną wieprzowinę:
Ale żarty na bok. Czas na poważny biznes.
Trattoria dell'Orto. Fantastyczne miejsce. Czuć klimat prawdziwie włoskiej knajpki, dostaliśmy "menju dnia" napisane długopisem na karce A4 (bardzo ładnie napisane, z zawijaskami i w ogóle) które było jeno po włosku, a pani kelnerka ni w ząb po angielsku, także dogadywaliśmy się międzynarodowym i w efekcie zamówiliśmy w zasadzie obiad-niespodziankę. Menu lunchowe to bardzo dobry wybór, bo dwa dania kosztują 10 euro za osobę i do tego 0,5l karafka wina też 5 euro na osobę.
Żona w ramach niespodzianki dostała spaghetti z królikiem (bezkonkurencyjne- mięso idealnie miękkie a sosik do makaronu tak nasycony smakiem, że głowa mała), a ja lazanię z warzywami (chyba najmniej ciekawe danie jakie jadłem we Włoszech, ale nie zmienia to faktu, że było bardzo dobrej jakości). Na drugie było coś w rodzaju Wiener Sznycla (czyli krowa roztłuczona na kotlet) z pomidorkami i gotowana wołowinka w sosie. Dania w zasadzie proste i domowe, ale tak niesłychanie smaczne, że hej. Do tego ciekawostka (tutaj się na to natknęliśmy pierwszy raz):
"Cukierniczka" z tartym parmezanem jako przyprawą. Do różnych makaronów - bajka. Żadna sól nie jest potrzebna z takim cudem.
Ogólnie Trattoria dell'Orto bez dwóch zdań zasługuje na:
Sok ananasowy z mlekiem
Tego samego dnia wieczorem wpadliśmy w niecnie zastawioną pułapkę na turystów. Pizzeria w bezpośrednim sąsiedztwie Palazzo Vecchio (z balkonu którego Hannibal Lecter powiesił komisarza Pazzi) i otwartej wystawy galerii Uffizi. Raz się, kurczę blade, żyje. Zamówiliśmy dwie pizze - jedna czteroserowa i jedna z prosciutto, które to placuszki okazały się bardzo smaczne i nawet nie zabójczo drogie. W ramach przystawki była deska (haha) serów (haha) - dostaliśmy 8 malutkich kawałków sera, w zasadzie bez żadnych dodatków. Nie polecam tego rozwiązania. No i czerwone wino rzecz jasna. Chianti własnej produkcji lokalu. Całkiem nie najgorsze, ale wszystkie części ciała pozostały nieurwane. Ogólnie za tę cenę (cały obiad 52 euro) można lepiej.
Zdjęcie z tej restauracji wrzucam tylko dlatego, że mnie p. Bartoszewski okrzyczał ostatnio.
Ogólnie jedzonko dobre, ale jakiś taki niedosyt pozostał, więc będzie tylko:
Dojrzała sycylijska pomarańcza
W końcu dotarliśmy do końca pobytu we Florencji i do crème de la crème florenckiej sztuki kulinarnej - Bistecca alla Fiorentina. Około kilogramowy kawał steku T-Bone grillowany na węglach. Podawany z reguły z grillowanymi kartofelkami. Kosztuje około 40 euro za kilogram (porcja na dwie osoby), chociaż znaleźliśmy też za 30 i za 60. Także bywa różnie. My swoją Fiorentinę zjedliśmy w Tavernetta Della Signoria i mogę z całego serca polecić. Jeden z najlepiej przyrządzonych steków jakie miałem przyjemność jeść.
A tak wyglądają jeszcze nie usmażone:
Tavernetta Della Signoria za wspaniałą wołowinę, przednie wino i smakowite sałatki dostaje zasłużone:
Przejrzyste morze w słoneczny dzień
Trochę od siebie:
Generalnie ja się tak uzewnętrzniam, bo lubię myśl, że jak ktoś z Was planuje podróż do Włoch to sobie skorzysta z takich może pobieżnie napisanych, ale jednak porad z pierwszej ręki. O zwiedzaniu ogólnym raczej pisać nie będę, bo wyszło by tego stanowczo za dużo.
Chciałem jeszcze napisać to samo, ale z Bolonii (tam będzie odpowiednio mniej, bo byliśmy tam 1,5 dnia a nie 3,5)- może tam się zamknę w jednym poście. Albo nie, zobaczymy jak wyjdzie.
Nie wiem czy nie rozwaliłem takim tłustym postem tego wątku, może powinien iść do Wakacyjnego? Nie mam pojęcia. Z drugiej strony jakoś tak w tym piwnym otoczeniu najpewniej się czuję.