Może jednak zacznę od pozytywów. Moje problemy nie są związane z pierwszą połową tomu czwartego. Skupiała się ona na odległej przyszłość odległej przyszłości i na torkilowaniu Torkila. To w Gamedecu zawsze lubiłem najbardziej. Ale nawet i wtedy pewne rzeczy mnie dziwiły. Jak to, że Torkil po prostu przytakiwał na otaczającą go sytuację. Przecież w końcu w Tomie 3 nie odniósł on swoje małe zwycięstwo nad Imperatorem, ograniczając swą przyrzeczoną służbę do wyłącznie 1/3 czasu, tylko po to, by wszystko sprowadziło się do żartów o Wakacjowiczu. I przecież nie po to on powiedział (w scenie żywcem wzięte z tego jak Superman powiedział to samo Lexowi Luthorowi), że będzie obserwował Imperatora, tylko po to, by ostatecznie stać się jego posłusznym, nawet jeśli i trochę niegrzecznym, pieskiem… No właśnie.
Ale wciąż pozostawmy przy pozytywach, które były obecne podczas całości książki. Pomysłowość w budowanie settingu, wręcz filmowe prowadzenie akcji, no i ten charyzmatyczny bohater, którego się lubi, nawet jeżeli nie zgadza się z jego decyzjami i rozumowaniem. Myślę, że Torkil to dobra postać. Nawet jeżeli ostatecznie po prostu ulega wpływom różnych pociągających go ideologii. Nawet jeżeli uzasadnia to w powierzchowny sposób, który nieszczególnie był dla mnie przekonywujący. Nie wiem czy to zamierzone, ale to w sumie logiczne, że facet, który nie potrafi zdecydować się na jedną kobietę, nie potrafi zdecydowanie określić swojej własnej ideologii. Widzę go jako sympatycznego lekkiego antybohatera, który potrafi być fajnie pomysłowy, ale jest z zasadniczą wadą jaką jest brak stałości. Dlatego, rozbity na wiele osób, idzie w osobne kierunki, bo zawsze był jak chorągiewka.
Ostatecznie, Tom 4 nie jest źle napisaną książką - autor naprawdę potrafi przyjemnie i zabawnie pisać. Trzy pierwsze tomy udowadniają, że świetnie potrafi zapewniać pulpową sensację. Tom czwarty też dobrze się czyta dla samego zabawnego bohatera i by się przekonać, co tam niesamowitego autor znowu wymyśli. Jeżeli tylko pogodzi się z faktem, że złoczyńcy są tutaj zwyczajnie żałośni, zaś każdy konflikt to tendencyjny banał.
Myślę, że dochodzę tu do sedna sprawy. Cykl jest napisany przez fenomenalnego pisarza rozrywkowej sensacji. Ale zmienił on gatunkowe założenia cyklu, wchodząc w wielką epikę, pozostawiając bez zmian pisanych przez siebie antagonistów. Bądźmy szczery, do czasu Thirów i Gorgona, Gamedec nigdy nie próbował mieć dobrych antagonistów. Chciwi oszuści, korpo dupki i brutalni kryminaliści byli prości jak konstrukcja cepa i nie warto było ich pamiętać po załatwieniu z nimi sprawy. No ale to było wystarczające, bo Gamedec to był pulp o przygodach pomysłowego detektywa-underdoga. Tu nie chodziło o złożone konflikty z złożonymi postaciami, tu chodziło o emocjonalną sensacje w obliczu przerastających bohatera intryg i tajemnic. Zaś w tomie trzecim wykreowano zło ostateczne, w postaci Thirów, które wymusiły zbratanie się ze złem koniecznym, w postaci Gorgona. Był to obiecujący układ, a Gorgon był, bez trudu, najbardziej interesującym antagonistą cyklu. Wpływowy, przebiegły, niejednoznaczny… Można było się zastanowić, jak szczere miał intencje. Oraz, nawet jeżeli chciał dobrze, to czy nie był on zgubnie pewny siebie. A co autor postanowił zrobić ze swoim najciekawiej wykreowanym antagonistą? Postanowił przestać używać go jako antagonistę, nawet nie ma on już jakiegokolwiek konfliktu z Torkilem, czyniąc ich relację, zapowiedzianą w Tomie 3 jako skomplikowaną i intrygującą, najnudniejszym możliwym rodzajem w fikcji.
Ale na razie odstawmy na bok to, czym się stała postać Imperatora, bo obecny temat jest o złoczyńcach. Straciliśmy przeciwne złu ostatecznemu zło potencjalnie konieczne. Co więc dostaliśmy w zamian, by uchronić główny konflikt przed banalizacją? Odwieczny stereotyp chciwego żydowskiego bankiera, który chce za kulisami rządzić światem. Przepraszam, to był członek rodu pre-Żydów, zaś żydowscy i wszelcy inni bankierzy byli zawsze ich kukiełkami. Odkładając ten listek figowy na bok, to był motyw rodem z Main Kampf, łącznie z demokracją będącą podstępem mającym na celem uniemożliwienie umocnienie ludzkości pod przywództwem jaśnie oświeconego Fuhrera. Bardzo mnie to bawiło, jak ten gość namolnie nazywał komunistą faceta, który tak bardzo chciał wprowadzić ludzkość w faszyzm z Młota 40k, że jeszcze jako CEO nazywał siebie Imperatorem. Przecież nawet zachodni lewicowcy, którzy nie raz bronią Stalina, albo przynajmniej sam Związek Radziecki, nie przyznaliby się do Gorgona. No i czym się zasadniczo różnią komuniści od faszystów, jeśli nie namolniejszym pitoleniem o dobroduszności własnej dyktatury? Nie bez powodu znamy z historii faszystowsko-komunistyczną koalicję przeciwko demokratycznemu ustrojowi. Można było się pośmiać z tej karykatury karykatury prawicowca. Jedynie ośmieszała ona kogoś innego niż autor zamierzał. Nie mówiąc o tym, że postać, która miała zastąpić najciekawszego antagonistę cyklu, była otwarcie i z premedytacją pisana jako kompletnie żałosna. Tom 3 nie miał ciekawego zakończenia z powodu obietnicy nadejścia bezwartościowego idioty.
Na marginesie dodam, że to zabawne, że autor przez tą postać nabija się z tego, że należy w kapitalizmie trzymać głowę na karku i nie bujać w obłokach, gdy sam ma metafizykę świata bazowaną na New Age i prawie przyciągania. Przecież medytowanie nad celem i przystosowywanie umysłu do dostrzeżenia powiązanych z nim okazji sprowadza się do tego samego. Tylko że New Age nabija ludzi w butelkę płatnymi seminariami o kwantowej magii i kreowaniu rzeczywistości, gdzie nie przyjmują reklamacji, bo świadczą one o twym zniechęcającym kwanty resentymencie.
Wracając do antagonistów, ten sam problem dotyczy Thirów. W całym tomie mieli tylko jedną dobrą scenę, gdzie przygarnęli z powrotem bezużytecznego uśpionego agenta, bo on wciąż był ich bratem. Liczyłem po tym, że oni mimo wszystko mają swoją, nawet jeżeli i wynaturzoną, ale wciąż czyniącą ich intrygującymi, moralność. Początkowo myślałem, że Thirowie mają przedstawiać odmienny kierunek dla ludzkości od Imperium. Imperium zachwyca się technologią i magiczną Mocą, w przeświadczeniu, że to oni ze swymi światłymi umysłami wręcz będą kształtować wszechświat. Thirowie mogliby uznać wszechświat za nieustanie groźny i pozbawiony miejsca na budowę trwale stabilnego społeczeństwa, Moc za niepewną i niemożliwą do ujarzmienia, zaś wszelki Rzym na z góry skazany na upadek. Przez to obraliby kierunek bezwzględnego przetrwania za wszelką cenę, łącznie za cenę własnego człowieczeństwa. Biorąc pod uwagę, jak na koniec Moc otworzyła rosnący wir demonów, tacy Thirowi mieliby pod pewnymi względami rację. No ale czym się oni ostatecznie okazali?
Bandą żałosnych, bezmyślnie agresywnych i nieustanie klnących idiotów, którzy ciągle dają się podejść jak dzieci. I jeszcze wyszło, że od samego początku tak naprawdę byli oni na straconej pozycji. A wszystko to było dla finałowej, wielce odkrywczej rewelacji, że straszni Thirowie to był skutek władania ludzkością przez nieudolnych, niewartych jakiejkolwiek finałowej konfrontacji szaleńców. No bo w Gamadecu musisz być bezwartościowym szaleńcem, jeżeli chcesz rządzić ludzkością, a nie nazywasz się Gorgon Nemezjusz Ezra.
I teraz wracamy do postaci Imperatora. Dla mnie autor ewidentnie zmienił plany pomiędzy 3cim a 4tym tomem. Gorgon, mimo próby Thirów by go zabić, uznał, że im jednak zależy by rozwijać się mając godnego przeciwnika, co Torkil uznał za dorabianie teorii. Ten moment ucharakteryzował Imperatora jako nie wszechwiedzącego i jako zdolnego do błędnych założeń. Ale cała ta charakteryzacji została zapomniana, by z Gorgona zrobić przewidującego wszystko Wałęsę, z Thirów zrobić przejściowy problem, a za prawdziwych wrogów zrobić znikąd wziętych żałosnych pre-Żydów i czczone przez nie ufoludki. A podejście Torkila wobec Gorgona? Wręcz dobitnie rzucę podsumowującym sprawę chamskim memem.
Torkil w jednej scenie sam siebie pyta od kiedy stał się takim zwolennikiem autokratyzmu. Nie wiem, Torkilu. A kiedy twój autor zechciał dorobić się na wzorowanej na twych przygodach grze komputerowej z
chińską wersją językową? Taki żarcik.
No ale OK, wszyscy powinniśmy żyć w wolnym kraju, więc nie wzbraniam nikomu kierować własną powieść jak chce. Faktycznie chcący dobrze i skuteczny władca to nie był sam w sobie zły wybór. Podobnie było w Last Kingdom i było fajnie. Ale to, że przez 100 cykli nie wykształcił mu się jakikolwiek sensowny opozycjonista? To był jaskrawie sztuczny skutek samej woli autora, na łatwiznę zachwalającego ideę oświeconej dyktatury. A robienie z jego „śmierci” tragedii? Sto cykli bycia najpotężniejszym i najbogatszym arystokratą w kosmosie, ale był udręczony faktem, że jednak nie doszedł do władzy we słuszny sposób. Nie do końca było to na poziomie tragizmu dziewczynki z zapałkami. No ale jak się to dalej okazało, Adolf Józef Chrystus zmarł za nasz grzech uniemożliwienia mu uczciwie nami zawładnąć, a trzeciego rozdziału dalej zmartwychwstał. Gdy to nastąpiło, myślałem jeszcze, że udawał go parę chwil temu wprowadzony superkomputer. Myślałem, że autor jedynie chciał nam powiedzieć, że Ezra był tak doskonały, że można było go wyłącznie zastąpić cyfrowym ucieleśnieniem Buddyjskiego oświecenia. Nie doceniłem poziomu uwielbienia jakiego obdarzył tą (skrywającą jednowymiarowość pod tajemniczością) postać. I nie, otwartość kwestii dominacji Buddy niczego już nie zmienia. I tak jeszcze od początku Gorgon mógł zawsze łatwo wygrać, ale poszedł trudniejszą ścieżką, bo dobre panisko chciało być bardziej humanitarne niż wtedy, gdy porównał zmarłych ludzi na Ziemi do NPCów. Fajnie by było móc poczytać o tym jak naturalnie nastąpiła jego przemiana.
Real talk. Gorgon to postać fikcyjna i ostatecznie wszelkie jej powodzenia pochodzą wyłącznie z woli autora. Tak naprawdę nie chodzi o to kto wygra fikcyjny konflikt, bo może dosłownie ktokolwiek, ale o to czy sam fikcyjny konflikt jest wart śledzenia. W rozrywkowej sensacji bohater jest na straconej pozycji, a wszelkie jego zwycięstwa są satysfakcjonujące, jeżeli na przykład następują w skutek zaskakującej i wiarygodnej pomysłowości. Alternatywnie, obydwie strony są wyrównane, a my oglądamy ekscytujące starcie niezatrzymanej siły z nieporuszalnym obiektem. Tu zaś, autor nawet nie ukrywa, że zamierza zgnoić przeciwników Torkila (który już underdogiem zresztą nie jest) i Gorgona (który underdogiem nigdy nie był i którego wady zostały zapomniane). Szybko można się zorientować, że zagrożenie jest rozdmuchane i z góry skazane na porażkę. I było ono z góry skazane na porażkę. Tom czwarty nie jest sensacją, tylko ją słabo udaje. A po tym uważa za sprytne to, że nigdy nią nie był.
Drugim sposobem na porządny konflikt jest dramat. A tu nie chodzi o to by antagonista był po prostu złoczyńcą do pokonania przez protagonistę. Protagonista dąży ku swojemu celowi, gdy antagonista podąża ku innemu, sprzecznemu. I nie chodzi to, że jeden jest dobry a drugi zły, choć nie szkodzi czynić protagonistę bardziej sympatycznym. Antagonista jednak też może mieć swoje słuszne powody, nawet jeżeli są one częściowo wypaczone. Dramatem jest to, że ścieżki tych dwóch postaci nie mogą współistnieć, a ich cele nie mogą zostać jednocześnie zrealizowane, co doprowadza do konfliktu. Do dramatycznego konfliktu bez kompromisowych rozwiązań – ktoś osiągnie swój cel, ktoś poniesie porażkę. I, jeżeli obydwie strony mają sympatyczne cechy, kogoś będzie czytelnikowi szkoda. Tom czwarty nie jest dramatem, bo wszyscy antagoniści otwarcie są przedstawiani jako żałośni idioci bez jakichkolwiek racji. Konflikt jest tendencyjny i czarno-biały.
I tak, postacie po stronie Imperium bywają szarawe. Ale służą one nieomylnej ideologii promowanej przez autora, która ewidentnie nie może zawieść, tylko może zostać zawiedziona. Czy autor jest w stanie napisać dramat wojenny, skupiający się na widzącym zagrożonych cywilów dowódcy polowym, oraz na widzącym szarszą sytuację dowódcy sztabowym? Czy zagłębi się w pytanie, co należy zrobić, gdy ludzie mogą zginąć, ale ratowanie ich może później kosztować życie innej, większej grupy ludzi? Nie. Dowódca sztabowy to po prostu bezduszny karierowicz, a dowódca polowy udowadnia, że Gorgon mógłby wcześniej obrócić przeciwko Thirom ich 100 cyklowy projekt wytworzenia żywej broni, gdyby tylko puścił w kosmos otwartą audycję o Jezusie Chrystusie. Po tej scenie już wiedziałem co to za czytadło.
Więc, czym ten budowany przez tyle tomów konflikt z Bestianami miał być? Wyszło na to, że był on żartem autora. W porządku, jako przygodowa komedia Gamedec broni się przyzwoicie. Ale Świat Dysku to to nie jest, zaś nowo zapowiedziani przeciwnicy dla tomu piątego… Znam nie jedną grę Japońską, gdzie postać Imperatora chciała się zmagać z bogami settingu. No, w 2012 może i ten temat był mniej zaorany niż obecnie. Ale ja nie mam zamiaru przechodzić przez jeszcze bardziej rozdmuchane jednotomowe zagrożenie, jeżeli znowu to ma się sprowadzać do kolejnego popisu geniuszu Gorgona. Pasuję.
Formalnie, recenzja się już zakończyła i pokryła to co najważniejsze. Ale, jako namolny internetowy eseista, jeszcze czuję chęć omówienia tematów pobocznych, a raczej około-tytułowych. Jak Lama odczytuje to, co jako niedouczony dwunastolatek napisał na r/Atheism o przyczynach powstaniu religii, nie wpadając na najbardziej prozaiczny powód. Królowie, dawni patriarchowie i przywódcy plemion, którzy po prostu siłą i podstępem zdominowali innych, podparli swe dyskusyjne roszczenia do utrzymania władzy ideą mandatu od Niebios. Gdy pogańskie* plemiona i miasta-państwa łączyły się w nacje, ich bogowie łączyły się w panteony zapełnione wtórnymi bytami o znaczeniu czysto lokalnym. To, że Torkil sam tego nie dostrzegł, uczyniło przewidywalnym to, że Arka będzie zawierała pozbawioną ironii realizację memu o cudownym świecie bez religii. Podejrzewam, że badający pozornie prymitywną społeczność Arki czołowi naukowcy Imperium byli nieukami, bo nie dostrzegli, że miała ona współcześnie niski wskaźnik umieralności dzieci poniżej 15 roku życia. Ja tam lubię współczesną cywilizację, bo gdybym urodził się jakieś 20 lat wcześniej, pewnie bym skończył jak 49% ludzi w historii. Chyba że jednak Imperialni dostrzegli tą spodziewaną umieralność za młodu. Ciekawe, czy w utopii autora usłyszałbym na łożu mej przedwczesnej śmierci, od wzbraniających się przed sianiem kwiatków współczujątek, że w ich języku nie istnieje pojęcie jednostki, zaś Jedność ma się dobrze. To by tłumaczyło czemu wstrzymują się przed nadawaniem imion – nie chcą się przywiązywać do dzieci, których blisko połowa sobie umrze. Podejście może i skuteczne, ale bezduszne.
* W Biblii, królowie to zgubne zapożyczenie od pogan, które Bóg nazywa idiotyzmem
Ale pewnie, podobnie jak kwestię dzikiej zwierzyny, obywatele stworzonego przez pisarza Rajskiego Ogrodu Bez Drzewa Poznania Dobra i Zła swą Mocą rozwiązali ten problem. Może jeszcze ich magiczne współczucie wzrusza skały z kosmosu, by nie pomarli wszyscy jak równie ekologiczne dinozaury (każdego ekologa pytam jaki procent ery dinozaurów zajęło nam sięgnięcie gwiazd)? Torkil mógłby się o to upewnić, zamiast od razu samolubnie zadowalać się ideą dalszego hipisowskiego żywota. No ale jego (nudna) córka cały czas stała przy nim, a on miał gdzieś, czy jej matka przeżyje. W końcu Torkil jako swój jedyny powód ratowania Imperium podał to, że nie mógłby zabezpieczyć Arki bez jego pomocy, co ewidentnie wolałby. I to wszystko w imię umożliwienia kiepskim guruskom, które nie poradziłyby sobie z otwartym w niedziele supermarketem, pozostanie guruskami. Przeciwieństwem konserwatysty jest gość, który, dla znanej od paru godzin nowinki, byłby gotów skazać na zagładę wszystkich swoich bliskich. Przynajmniej autor stworzył zbalansowane dzieło – śmieszne karykatury reprezentują obydwie ideologiczne strony.
A po tym Torkil się zachwycił nad tym, że wodzem był Opowiadacz.
Uzmysłowiłem sobie jeszcze jeden prozaiczny powód powstania religii, o którym nie pomyślał Lama. Zadufani i chcący pouczać wszystkich innych bajdurzyści. Tak czy owak, ja bym wolał mieć za przywódcę Sprawnego Organizatora lub Mądrego Rozjemcę. Pięknie mówić to potrafi każdy kłamca i oszust. Ale zgadzam się, że Silne Istoty uległyby materializmowi. To byli poligamistyczni hedoniści oddający się duchowości, bo ona ich za to materialnie podcierała. Nawet nie wykazali się gotowością ryzykowania życia dla innych.
Lubiąc nie pozostawiać na książce suchej nitki, poruszę jeszcze to co było na jej samym końcu. Najpierw mamy krytykę ekonomii współczesnego świata. Analizy jak wypadamy na tle historii ludzkości jakoś nie było, ciekawe pominięcie kontekstu naszej sytuacji. W końcu Torkil bronił władzy Gorgona mówiąc, że jeszcze nikt lepiej nie zadbał o ludzkość. Dlaczego obiektywnie nie przyznano ludziom, którzy niby dla ufoludków mieli czynić nas słabymi, że wynieśli nas spod tysiącleci arystokratycznego faszyzmu, pod którym 90% ludzkości żyło w ekstremalnym ubóstwie? Niestety, autor zaserwował nam jedynie wyciąg z arystokratyczno-faszystowskiej propagandy, więc nie można było docenić ludzi, którzy nie zakładali dyktatur, a jedynie banki. Obiektywności niezbyt można się spodziewać, gdy ktoś nie chce być choć w połowie tak krytyczny wobec autokratyzmowi swych ulubieńców, jak jest wobec kapitalizmowi, konserwatyzmowi, demokracji, czy też rolnictwu i monogamii. A właśnie. Jeszcze na końcu książka pisze, że ludzie chcący monogamii są zazdrośni i nie potrafią naprawdę kochać innej osoby. Autor tak na poważnie?
Ja nie zabraniam takich twierdzeń, podobnie jak nie zabraniam nikomu zgadzać się z Hitlerem, że demokracja to system miernot dopuszczających do władzy miernoty. Ja tylko oczekuję śmiałego i uczciwego przyznania się do tego co się głosi i komu się wtóruje. Wtedy mogę wyjaśnić dlaczego dyktatury przegrały Drugą Wojnę Światową, Zimną Wojnę, oraz czemu Rosja ma problemy na Ukrainie. A co do poligamii, to chętnie bym zobaczył jak Torkil mówi głównym trzem postaciom kobiecym Gamedeca (Paulin, Anna, i ta ruda wieczna mentalna nastolatka), że może się zdarzyć to, że kiedyś będzie zmuszony wybrać którą uratuje kosztem pozostałych. I że on teraz nie ma zamiaru decydować której będzie ostatecznie wierny, zaś one muszą przyjąć do wiadomości możliwość, że to nie będzie jakakolwiek z nich. I niech jeszcze wytłumaczą swym dzieciom, że jak tego nie zaakceptują, to niedostatecznie kochają tatusia. Myślę, że to byłaby bardziej interesująca scena niż 90% udziału tych kobietek po jakiejś połowie tomu dwa. Bądźmy szczerzy, ich rola głównie sprowadzała się do umożliwienia autorowi pisania w pierwszej osobie, że lecą na niego trzy laski. A bronienie fanaberii bogaczy jaką jest poligamia też podważa krytykę kapitalizmu. Jak chcesz sobie zaszaleć, to sam sobie uzyskaj na to środki, a nie oczekuj dopasowanego pod twe szaleństwa ekonomicznego systemu.