Strona 40 z 54

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 lipca 2017, o 11:41
autor: SithFrog
Crowley pisze:
SithFrog pisze:A co do "O jeden most za daleko", to nie wiem o co Ci chodzi
O nic. Kiedyś wystrzelę z takim porównaniem do jakiegoś twojego ulubionego filmu i pójdzie ci w pięty. :P
Ależ ja uwielbiam A bridge too far!!! Po prostu pewna konwencja, która była obecna w latach 70tych, wynikała z ograniczeń technicznych i ówczesnego braku epatowania realizmem i naturalizmem.

Tylko to, co się sprawdzało wtedy, dziś wygląda teatralnie i nieprawdziwie. Sory, ale robienie filmu wojennego w tamtym stylu po Szeregowcu Ryanie to pomyłka.

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 lipca 2017, o 14:39
autor: Voo
Wrzucałem to w komentarzu na głównej ale widzę, że i tutaj dyskutujemy więc:

https://youtu.be/QijbOCvunfU

Ewakuację wyobrażam sobie jakoś tak własnie a nie jako kolejki żołnierzy na pustej plaży. Może jednak mam mylne wyobrażenia po trailerach i w filmie wygląda to bardziej realistycznie.

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 lipca 2017, o 15:03
autor: Pquelim
zdecydowanie lepiej to wygladało w Pokucie, przynajmniej cała groza wojenna. przy tych scenach to, co zrobil Nolan w Dunkierce jest takie szpitalnie sterylne ;)

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 lipca 2017, o 15:10
autor: SithFrog
Voo pisze:Ewakuację wyobrażam sobie jakoś tak własnie a nie jako kolejki żołnierzy na pustej plaży. Może jednak mam mylne wyobrażenia po trailerach i w filmie wygląda to bardziej realistycznie.
W całym filmie Dunkierka jest mniej żołnierzy niż w pierwszych 2 minutach tego 5-minutowego klipu z Pokuty.

Swoją drogą, dobry film...

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 lipca 2017, o 19:04
autor: Ptaszor
"Bo to brytyjska historia z hollywoodzkim budżetem" - tak Nolan odpowiedział na pytanie, dlaczego nikt jeszcze nie zrobił filmu o Dunkierce. I chyba jednak zaufanie, jakim Warnerzy obdarzają Nolana nie było pełne, bo, tak jak pisał Sith, 300tys zamiast 3tys zrobiłoby różnicę, 30 stukasów zamiast trzech - też (spodziewałem się nawet widoku klucza bombowców). Zabawy z chronologią były OK, ale muzyka Zimmera budująca napięcie działała na nerwy. Nie wiem, w jaki sposób house-beat współgrał z IIWŚ, a kiedy wreszcie dostaliśmy moment kulminacyjny i motyw tykającego zegarka czy zepsutego wiatraka na chwilę wygasł, aż prosiło się o Vangelisa, a dostaliśmy jakieś kiepskie syntezatory od któregoś ze stażystów.
phpBB [video]

Trochę byłem nieusatysfakcjonowany po seansie. Nolan tym filmem jakby chciał odrobić patriotyczny obowiązek wobec swego kraju i nakręcił prostą historię w efektowny sposób. Gdyby nie zabawy z chronologią, byłoby kiepsko. Podobnie jak przy Memento, dlatego ten film nadaje się tylko dla fanów Nolana i Brytyjczyków. Reszta świata czeka na nowy "Prestiż"/"Incepcję"/"Mrocznego rycerza".

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 27 lipca 2017, o 15:17
autor: Pquelim
Dunkierka (Dunkirk)
Takie mamy obecnie czasy, że wysokie oceny krytyków i fanów w pierwszym tygodniu od premiery filmu, stały się niemal elementem kampanii marketingowej. W przypadku Nolana dochodzi nam jeszcze jedna kwestia - jest to reżyser, o którym można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jego filmy są niedoceniane. Raczej odwrotnie - każde kolejne dzieło wychodzące spod jego rąk spotyka się z kosmicznym wręcz entuzjazmem - Incepcja, pomimo dziurawej jak durszlak warstwy fabularnej, znajduje się w top filmów wszechczasów, Interstellar - film kalający logikę ekranowego rzemiosła - uznawany jest przez niektórych na współczesny odpowiednik “Odysei Kosmicznej”.
Nie jest to jednak przypadek, bo Nolan do perfekcji opanował rzecz dla wielu nieosiągalną - doskonale rozumie “magię kina”. Wie, jak oddziaływać na widza zasiadającego w fotelu. Potrafi złożyć filmową układankę tak, aby przykryć jej ułomności, jednocześnie znacząco uwypuklając silne strony swojego warsztatu. Dunkierka to kolejny film potwierdzający, że Nolan, niczym wytrawny magik, potrafi zaczarować widza w sali kinowej. Ale jest coś jeszcze - “Dunkierka” stanowi też krok naprzód w karierze reżysera, pokazujący, że potrafi uczyć się na własnych błędach i wyciągać wnioski.

Technikalia u Nolana zawsze odgrywały kluczową rolę w produkcji “wrażenia”, jakie jego filmy robią podczas seansu. W tym przypadku jednak chciałbym dorzucić łyżkę dziegciu do superlatyw. Owszem, wszystko to robi kolosalne wrażenie, a dźwięki zmontowane w “rytm” ambientowych niemal sampli Zimmera uderzają po uszach. Za pierwszym razem byłem tym zachwycony. Za trzecim przestałem zwracać uwagę. W przypadku “Dunkierki” byłem już… zmęczony. Wszystko to mocne, doskonałe, ale jednak… bębenki mi pękały. Poza tym, tak skalowane wrażenia audio nadają się niemal wyłącznie do sali kinowej. W telewizji, czy na własnym sprzęcie komputerowym, o ile nie posiadacie zaawansowanego zestawu dolby digital 7.1, wszystko to ulega wypłaszczeniu i nie robi żadnego wrażenia.

Scenariusz “Dunkierki” miał, tak na oko, jakieś 4 strony maszynopisu. Serio. Dialogi to absolutne minimum, ograniczone są jedynie do ukazania najważniejszych informacji na temat całej operacji, ewentualnie podkreśleniu motywacji bohaterów. Całą resztę robią zdjęcia, mimika, dźwięk. “Dunkierka” to opowieść o bohaterstwie w obliczu klęski. Jedni uciekają, inni ich bronią, a jeszcze inni płynął na ratunek. Nolana interesuje ludzka strona wojny, tę militarną traktuje po macoszemu, ignorując rozmach konfliktu, pomijając sceny batalistyczne. Film pokazuje zachowania poszczególnych, indywidualnych jednostek - mamy załamanego żołnierza z szokiem pourazowym, mamy marzycielsko naiwnych młodzieńców, mamy doświadczonego żeglarza kierowanego poczuciem obowiązku. Nie są to zabiegi nowatorskie, ale w połączeniu z innymi zastosowanymi rozwiązaniami, stanowi bardzo oryginalny i autorski pomysł na film wojenny. Pomysł udany, wnoszący sporo świeżości w gatunku, który ostatnio ewidentnie poszukuje nowej tożsamości (vide “Przełęcz ocalonych” Mela Gibsona).

Żonglerka chronologią to jeden z ulubionych zabiegów Nolana, do pewnego czasu jego główny znak rozpoznawczy - wybił się przecież na sprawnych cięciach “Memento”. Nie wydaje mi się, żeby rozrzucenie scen w “Dunkierce” miało służyć czemukolwiek, oprócz uatrakcyjnienia seansu. Początkowo akcję obserwujemy z trzech różnych perspektyw, które ostatecznie sprawnie się zazębiają. W moim przypadku było to miłe urozmaicenie, przy okazji wymagające zwiększonego skupienia podczas scen “krzyżowych”, w których wątki się przeplatały, np. właśnie ukazując wynik powietrznej bitwy. Taka dodatkowa zabawa z widzem, która jednak nie przekroczyła granic akceptowalnej przyzwoitości - dla mnie in plus. Aczkolwiek całkowicie rozumiem, że nie każdy musi być fanem takich zabiegów, wtedy ta nieliniowość może wydawać się wysilona, sztuczna i nieco pretensjonalna.

“Dunkierka” była w założeniu filmem kameralnym, ukazującym indywidualne przeżycia bohaterów w obliczu wojny. Świetne są moim zdaniem sekwencje walki powietrznej, bodaj nikt dotychczas nie ukazywał pojedynku myśliwców w tak sugestywny sposób. To całkiem nowa jakość od Nolana i nie mogę nie pochwalić, tym bardziej że w scenach bierze udział znakomity Tom Hardy. Kadrowanie spadającego samolotów z perspektywy lotnika, który go zestrzelił - w sali kinowej robi to ogromne wrażenie.
Dlatego, mimo tej kameralności, efekty osiągane przez Nolana uważam za wystarczające. Innymi słowy - mnie nie brakowało tysięcy żołnierzy i armady wojennej, te zdążyły mi się opatrzeć, dlatego z przyjemnością poddałem się “magicznej” odmienności serwowanej przez reżysera. Wątpliwości może jednak budzić, ile z tej magii pozostaje w widzu po opuszczeniu sali kinowej (w moim przypadku jednak niewiele), a ile pozostanie na mniejszym ekranie (podejrzewam, że bez odpowiedniego technicznego wsparcia, film będzie wydawał się dość ubogi).

“Dunkierka”, pomimo swojej odmienności w stosunku do panujących standardów kina wojennego, bardzo wyraźnie nawiązuje do klasyki. Gra aktorska jest ekspresyjna, cały film kolorowany na modłę lat 60 i 70 - dziesiątych, można śmiało stwierdzić, że Nolan zachował się jak pojętny i zdolny uczeń: Posłuchał doświadczonych nauczycieli, ale też zaproponował sporo od siebie. Przy tym drugim był jednak znacznie ostrożniejszy, niż ostatnio - uniknął przesadnej pompatyczności, wydumania i (przynajmniej częściowo) megalomanii.

Film jest wyważony, sprawny i w znakomity sposób opowiada ciekawą, emocjonującą historię. Stanowi bardzo miłą odmianę w całej wakacyjnej zalewie blockbusterów, nie jest przy tym zbyt “ciężki”, żeby wynudzić niedzielnego widza. Pomimo wątpliwości co do kilku zastosowanych rozwiązań, nie mogę nie docenić Nolana za wykonanie kolejnego, istotnego kroku w swojej karierze. Co ważniejsze, wydaje się, że jest to wreszcie krok przemyślany, wyważony i - przede wszystkim - we właściwym kierunku.

8/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 29 lipca 2017, o 11:22
autor: zodi
SithFrog pisze:Erik uciekł bowiem do Polski, pracuje w pruszkowskiej (?!) hucie (?!) i prowadzi spokojne życie. I tu mamy clou problemu. Miło, że starali się oddać realia, ale jak już zdecydowali się, żeby w Polsce mówiono po polsku to trzeba było zatrudnić Polaków.
A zwróciłeś uwagę jakie samochody stały pod tą hutą (?!) ? Same Wartburgi i Trabanty...
Zanim jeden z robotników nie odezwał się pięknym polskim to myślałem, że rzecz dzieje się w NRD :]

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 29 lipca 2017, o 14:47
autor: SithFrog
Ta, może to była bogata fabryka, stać ich było na Wartburgi i Trabanty :D

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 29 lipca 2017, o 23:06
autor: Voo
Nowe Małpy OK. Trochę przegadane (dosłownie bo Cezar nawija już jak człowiek co momentami psuło mi klimat) ale poza tym OK.

Fakt, że człowiek ani przez moment nie zastanawia się, że ekran jest pełen nieistniejących stworzeń świadczy o tym, że efekty są już w kosmosie. Czas wreszcie na wygenerowanego komputerowo człowieka, który oszuka nasz mózg.

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 29 lipca 2017, o 23:31
autor: SithFrog
Voo pisze:Nowe Małpy OK. Trochę przegadane (dosłownie bo Cezar nawija już jak człowiek co momentami psuło mi klimat) ale poza tym OK.

Fakt, że człowiek ani przez moment nie zastanawia się, że ekran jest pełen nieistniejących stworzeń świadczy o tym, że efekty są już w kosmosie. Czas wreszcie na wygenerowanego komputerowo człowieka, który oszuka nasz mózg.
Próbowali z Tarkinem, ale coś mocno nie wyszło.

Małpy ok, ale dla mnie jednak jakościowo słabiej niż poprzednia część. No i same naczelne zrobione kosmicznie, ale już te spadające helikoptery wyglądały jak z amatorskiej produkcji na jutuba...

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 30 lipca 2017, o 00:43
autor: SithFrog
La La Land - No... to nadrobiłem przebój z zeszłego roku. I na co mi to było? Balet! Lubicie balet? To bardzo specyficzna forma sztuki, albo się to kupuje w całości, albo wcale. Chyba niewiele osób ma tak, że balet to może i owszem, ale niekoniecznie... Podobnie jest z musicalami. To raczej kino dla wybranych. Nie potrafię się emocjonować na serio kiedy ludzie na ekranie - mający czasem bardzo realne problemy - nagle wstają i zaczynają sobie pląsać i śpiewać. Jest w tym coś infantylnego i od razu cała imersja idzie się kochać. Tym bardziej nie miałem ochoty na La La Land, który pretendował do historycznego sukcesu w liczbie Oscarów. Wygrał nawet główną nagrodę (najlepszy film). Co prawda na całe dwie minuty, ale... zawsze coś.

Historia jest prosta, ale to wcale nie wada. We współczesnym Hollywood spotyka się młoda aktorka Mia i młody jazzman Sebastian. Obydwoje marzą o wielkiej karierze. Właściwie to bardziej ona. On chciałby otworzyć własny klub i grać to co lubi, a nie "takie rzeczy, że jeszcze mi wstyd". Trochę się lubią, trochę się kochają, życie rzuca im kłody pod nogi. Nihil novi. Reżyser, Damien Chazelle, zrobił po prostu musical-laurkę dla wszystkich innych musicali. Składa im hołd i nawiązuje do tych najbardziej znanych. Muszę przyznać, że widać tu sporo wysiłku włożonego w produkcję. Film jest kolorowy, wesoły (ale też słodko-gorzki), naprawdę nieźle pomyślany, poskładany i udźwiękowiony. Nie jest jednak doskonały.

Czasem jest słabo z synchronizacją ust do piosenki. Kilka razy to dość mocno zgrzyta. Tak samo jak miks lat 50tych czy 60tych z współczesnością. Czuć tu jakąś niespójność, ale nie wiem jak to jaśniej określić. To czysto subiektywne odczucie. Mniej subiektywny jest natomiast lekki chaos w scenariuszu. Chłopak Mii wyskakuje niczym Filip z konopi w połowie filmu, a z dialogów wynika jakoby byli parą już jakiś czas. Za chwilę znów znika i już do tematu nie wracamy. Po co to było? Podobnie rzecz ma się z konwencją. Po godzinie Chazelle zapomniał, że kręci musical i mamy klasyczny melodramat na zmianę z komedią romantyczną. W zasadzie sam nie wiem czy to wada czy zaleta. Przynajmniej przestali śpiewać...

...albowiem Ryan Gosling śpiewa tak, że nóż się w kieszeni otwiera, a rower sam jeździ po piwnicy. Jego głos brzmiał znajomo, ale nie mogłem sobie przypomnieć z czym się kojarzy. Zamknąłem oczy podczas piosenki i JEST! Kermit Żaba! Podobny nosowy styl śpiewania i ten sam talent. "Talent". Ryan - aktor specyficzny, ale (m.in. przeze mnie) uwielbiany - gra w zupełnie innym filmie niż cała reszta obsady. Znudzony, wycofany, momentami przesadnie egzaltowany. Bardzo mocno starał się przekonać mnie, że jest muzykiem zakochanym w jazzie. Za mocno. Wyszło sztucznie i sztampowo. W każdym jego słowie, geście jest jakiś fałsz. Nie widziałem Sebastiana na ekranie, widziałem Goslinga próbującego mnie oszukać. Do tego stopnia, że nawet między nim a Mią (Emma Stone) nie ma chemii! Przecież w "Crazy Stupid Love" ich związek był pokazany rewelacyjnie, a iskry sypały się na lewo i prawo. Nie wiem jakim cudem tutaj nie wyszło. Znów częściowo winię scenariusz, bo (uwaga, lekki spojler!) "nie możemy być razem, ja jadę na trzy miesiące do Paryża, a Ty pracujesz i oszczędzasz na klub" to dość banalny powód, żeby dwoje kochających się ludzi odeszło od siebie. Albo się wcale nie kochali, albo "scenarzysta forsę wziął, potem zaczął pić".

Tym bardziej, że Emma Stone jako Mia jest rewelacyjna. Śpiewa nieźle, a jako niespełniona aktorka zdecydowanie przekonała mnie do trzymania kciuków za happy end. Mimo niedoskonałości scenariusza, który z uporem godnym lepszej sprawy próbuje postać spłaszczyć. "Chcę być gwiazdą, muszę chodzić na castingi, to takie poniżające" - wiem, upraszczam, ale głębi w tym wielkiej nie ma. W każdym razie Oscar zasłużony i Stone po raz kolejny udowadnia, że jest jedną z najlepszych aktorek tego pokolenia.

La La Land to nie jest zły film. To solidnie zrobiony i po prostu ładny hołd dla klasyki musicali, ocierający się o autoerotyzm Hollywood. Stąd brak zdziwienia na ilość nominacji i cały ten szum. Fabryka Snów kocha filmy o sobie (patrz: "Artysta"). Niestety, fatalna kreacja Goslinga i nieznośne chwilami stężenie banału(końcówka!) sprawiają, że raczej nie obejrzę Kra Kra Kraju drugi raz. Nie pomaga też brak jakiejkolwiek piosenki czy melodii, która wpada w ucho na dłużej. Godzinę po seansie nie pamiętam żadnej, a to nie świadczy dobrze o musicalu, prawda? 6/10

http://zabimokiem.pl/meh-meh-land/

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 30 lipca 2017, o 12:37
autor: Voo
Wojna o planetę małp (War for the Planet of the Apes)

Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział, że nowa wersja filmowej "Planety małp", z małpami z komputera zamiast przebranych aktorów, będzie najpoważniejszym i najinteligentniejszym spośród wysokobudżetowych filmów SF adresowanych do szerokiej publiczności to bym się popukał w głowę. Tak jednak jest, moim skromnym zdaniem i nawet nie będę próbował zaprzeczać, że Cezara i jego ferajnę po prostu uwielbiam. W trzeciej i chyba ostatniej (?) części jest jeszcze poważniej niż ostatnio, a wydarzenia na ekranie wywołują skojarzenia z zagładą Indian (ludzie mają np. "indiańskich" zwiadowców czyli małpich renegatów), niewolnictwem, pogromami mniejszości i innymi ponurymi wydarzeniami z prawdziwej historii. Jest do tego stopnia poważnie, że ktoś chyba się tego wystraszył i do filmu wprowadzono pierwszą stricte komediową postać. Było to zupełnie niepotrzebne a głupkowate śmiechy publiczności tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Druga rzecz, która mnie irytowała to gadatliwość głównego bohatera. W pierwszej części wykrzyczał jedno słowo ale zrobił to tak i w takim momencie, że widza aż ciarki przeszły. W drugiej było już trochę więcej gadania ale wciąż było to coś w stylu "ape not kill ape". OK, wiem, że małpoludy ewoluują w przyspieszonym tempie ale i tak wolałem właśnie tamte milczące, pohukujące i "migające" postacie niż Cezara dyskutującego z przywódcą ludzi. Mimo wszystko film mi się bardzo spodobał. Może jest słabszy od poprzedniej części m.in. dlatego że nie ma już zaskoczenia i fascynacji społecznością małp i jej organizacją, nie ma też takich porywających sekwencji jak np. polowanie na jelenie. Postacie ludzi są bardziej jednowymiarowe. Jutsi miałby tu też trochę używania ze swoim szukaniem na siłę logiki. Mimo wszystko jest to godne zwieńczenie naprawdę świetnej filmowej serii, od kilku lat stanowiącej miłą odmianę od superbohaterskiej papki zalewającej ekrany. 8/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 30 lipca 2017, o 13:35
autor: peterpan
Sredniawe te nowe małpy jako film. Ładne, zły pułkownik z sensowna motywacją, tylko dlaczego musiał ją wygłosić? Nie można było tego pokazać? Iza tym duże poczucie niedosytu i konieczności brania na wiarę.

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 31 lipca 2017, o 18:22
autor: SithFrog
Wojna o planetę małp (War for the Planet of the Apes) - "Geneza planety małp" opowiadała o próbie leczenia Alzheimera, która zamieniła się w globalną epidemię śmiertelnego wirusa. Przy okazji w tempie ekspresowym wyewoluowała małpy w stworzenia o wysokiej inteligencji. Na ich czele stanął szympans Cezar. Druga odsłona (Ewolucja) koncentrowała się na konflikcie między ludźmi i kuzynami komiksowego Tytusa. Jak koegzystować, żeby sobie nawzajem nie szkodzić i nie dać się zmanipulować jednostkom dążącym do wojny. Wojna o planetę małp to całkiem zgrabne domknięcie opowieści o emancypacji małpiszonów i tym razem akcenty przesunięto niemal zupełnie na małpią stronę. Ludzie są tu tylko narzędziami dla reżysera Matta Reevesa, użytymi by opowiedzieć ostatni rozdział historii Cezara i jego kompanów.

Nikczemny Pułkownik bez imienia poluje na małpy. Marzy mu się kompletna eksterminacja i zwrócenie planety ludziom. Złapane osobniki, które nie zostały ranne zamyka w obozie koncentracyjnym i zmusza do katorżniczej pracy. Cezar jest celem numer jeden na liście i konfrontacja wydaje się być nieunikniona. Przywódca małpiego plemienia zostanie wystawiony na ciężką próbę i zmuszony do zmierzenia się z samym sobą. Wojna o planetę małp to opowieść o zemście, ślepej furii, nieludzkim (albo wręcz przeciwnie, porażająco ludzkim) okrucieństwie i o rewolucji pożerającej własne dzieci.

Małpia część filmu jest rewelacyjna. Motywacje i zachowania są jasne i czytelne dla widza. Przemiana Cezara ma w sobie sporo głębi, coś tragicznego ale i element nadziei i dobra. Ewidentnie Reeves skupił się na "małpim Mojżeszu" i jego historię opowiada w szczegółowy i bardzo emocjonalny sposób. Wtórują mu kompani wodza "futrzastych" - Maurice, Zła Małpa oraz ludzka dziewczynka Nova - którzy świetnie uzupełniają drugi plan i dodają głębi. Oddziałują na Cezara dając mu powody do kwestionowania własnych zachowań.

Gorzej jest z ludźmi. Tak jak pisałem - to tylko narzędzia. W dodatku raczej nieociosane pseudo-młotki z epoki kamienia łupanego. Nawet wspomniany Pułkownik nie dostał imienia. Szkoda, bo liczyłem na więcej, liczyłem na czynnik ludzki, który będę w stanie zrozumieć i może nawet trochę się identyfikować? Nic z tego. Woody Harrelson się stara, ale z piasku bicza nie ukręcisz. Po prostu nie miał z czym pracować. Scenariusz narysował płaską, jednowymiarową postać psychopaty, który karmi się cierpieniem i jak widz myśli, że gorszy nie może być - robi coś straszniejszego. Aż do przesady, do groteski. W połowie filmu przestał mnie przerażać, a zaczął śmieszyć. Dodano mu osobisty wątek, ale chyba tylko pro forma. Kompletnie tego nie kupiłem. Zresztą, cały jego misterny plan i to, do czego wykorzystuje małpy jest tak bezdennie głupie, że zaburzyło mi generalny odbiór filmu. Szkoda, godny przeciwnik dla Cezara wyniósłby "Wojnę o..." o poziom wyżej. Zabrakło wyczucia, zabrakło subtelności w rysowaniu tej postaci. To samo tyczy się podwładnych Pułkownika. Mając do wyboru strzelanie do szarżujących na nich oddziałów uzbrojonych po zęby lub do bezbronnych małp - zawsze wybiorą to drugie. Sensu to nie ma, ale jak pokazuje ich wewnętrzne zło! Patrzcie jacy oni nikczemni!

Nie klei się tez kilka innych wątków, ale nie będę spojlerował. Dużo rzeczy trzeba tu wziąć na wiarę i przymknąć oko, bo jeśli się tego nie zrobi, można się ostatnia odsłoną trylogii trochę rozczarować. Wkurzały mnie też rzeczy, które w filmie za tyle pieniędzy nie powinny mieć miejsca. Chodzi mi o bałagan w montażu. Postać wchodzi do bazy wojskowej wieczorem (na dworze szaro), a po przejściu (na oko) 50-100 metrów nagle mamy ciemną noc. Małpy wchodzą do tunelu w nocy, wychodzą kiedy świta. Z dialogów wynika, że tunel ma około... 57 kroków... Postaci stoją w rzęsistym deszczu i rozmawiają. Wszędzie dookoła leje, ale na nich już nie. Szczególnie to razi kiedy na pierwszym planie mamy doskonale gładką i sucha łysinę Pułkownika.

Efekty specjalne to kolejny problematyczny temat. Z jednej strony małpy po raz kolejny wyglądają ultra-realistycznie i wiarygodnie. Z drugiej - finałowa bitwa momentami prezentuje się jak amatorska produkcja robiona chałupniczo, do publikacji na jutiubie. Przecierałem oczy ze zdumienia jak dwa tak różnej jakości efekty specjalne mogły się znaleźć w jednym filmie... cały finał pod tym katem wygląda jakby zabrakło budżetu na sam koniec i wszystko zrobili po kosztach byle zamknąć produkcję.

Wojna o planetę małp to dobre, angażujące emocjonalnie i godne zwieńczenie historii Cezara. Szkoda, że wszystko co nie jest małpią perspektywą potraktowano po macoszemu. Z uwagi na to dostaliśmy film tyleż dobry, co nierówny i pozostawiający po sobie dość mieszane uczucia. Małpi wątek domknięto po mistrzowsku, ale wszystko wokół to artystyczny i logiczny bałagan co rusz wybijający widza z rytmu. W moim odczuciu druga część - "Ewolucja planety małp" - pozostaje najlepszą. Przynajmniej w tej trylogii. 7/10

http://zabimokiem.pl/malpy-glupcze/

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 4 sierpnia 2017, o 22:44
autor: zodi
Bronson (Bronson)
Historia najniebezpieczniejszego i najdroższego w utrzymaniu więźnia w historii UK. Człowieka stworzonego do życia za kratkami - spędził tam już 36 lat, z czego 30 w izolatkach. Za kratami lubuje się w masakrowaniu innych więźniów, a przede wszystkim strażników...Jakby tego było mało - nieustannie organizuje protesty, wznieca zamieszki itd. Cóż, koleś jest wariatem, z jakim system penitencjarny Jej Królewskiej Mości nie do końca sobie z takimi radzi.
To właśnie Michael Peterson aka Charles Bronson - TOM HARDY! Mistrzostwo! (ponoć rolę proponowano Stathamowi jednak ten odmówił - myślę, że dla filmu to lepiej). Warto zobaczyć dla jego popisów! Sam film przeminął chyba bez większego echa, a szkoda.
8/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 4 sierpnia 2017, o 23:46
autor: Voo
Valerian i Miasto Tysiąca Planet (Valerian and the City of a Thousand Planets)

Gdzieś od 2000 roku kariera Luca Bessona, idola mej młodości, to ustawiczny zjazd po równi pochyłej. Widziałem wszystkie wyreżyserowane przez niego filmy z tego okresu i żaden nie wywołał u mnie innego odczucia niż totalne rozczarowanie. "Valerian" podobno był projektem jego marzeń, podobno powstawał wiele lat, podobno kosztował 180 milionów dolarów. 180 milionów dolarów wydanych po to, żeby widz został z wrażeniem braku rozmachu i miernoty scenariusza? Co tym razem nie wypaliło byłemu wizjonerowi kina? Po pierwsze wymoczkowaty bohater i jego partnerka o urodzie nadąsanej nastolatki, w rolach przewidzianych dla jakiegoś zawadiackiego faceta i ostrej laski. O dziwo od pierwszych scen Valerian narzuca się partnerce, mówi że ją kocha i oświadcza się jej, chociaż najwyraźniej jej jeszcze nawet nie bzyknął. To buduje chemię na ekranie? A gówno. Chemia to była między Star-lordem a Gamorą jak na siebie nieśmiało zerkali a on wstydził się jej powiedzieć prawdę. Po drugie historia, która nie wciąga a wręcz nudzi i pełna jest scen niezwykle widowiskowych ale kompletnie "od czapy" jak np. polowanie na meduzę. Na wielkiej stacji kosmicznej. W morzu. W morzu na wielkiej stacji kosmicznej. Cała ta sytuacja ma jakieś uzasadnienie (laska musi złowić coś, po coś) ale równie dobrze Besson mógłby wymyślić, żeby w tym momencie bohaterowie wspinali się na gigantyczny budyń (co szkodzi, żeby na olbrzymiej stacji kosmicznej znajdował się gigantyczny budyń skoro znajduje się tam morze?). Dobrałby do tego jakiś powód i też byłoby widowiskowo i dobrze wypadło w 3D. Ale, ale - pisałem o braku rozmachu. W filmie jest tak, że albo jest oczojebnie, komputerowo - trójwymiarowo z pierdyliardem obiektów na ekranie albo bohaterowie snują się po jakichś pustych pokojach i korytarzach, trzech na krzyż, naciskając guziczki na monitorkach. Cała para poszła w sztuczne światy z komputera. Połowa postaci obcych jest przesadnie zinfantylizowana (takie słowo wymyśliłem na poczekaniu), prawie kreskówkowa, co wywołuje swędzące wrażenie, że target filmu to późna podstawówka/wczesne gimnazjum. Świat Pereł to już kicz w najczystszej postaci, przy którym świat z "Avatara" jest rzeczywisty jak wojna w Syrii. Zawiedli dekoratorzy, specjaliści od kostiumów, facet od muzyki, której nie słychać (nie, to nie Eric Serra). Krótko mówiąc zawiodło wszystko co buduje film w tradycyjnej formie. Zabrakło jakiegoś Moebiusa, który nadałby tej pstrokatej rzeczywistości wyrazisty styl jak było w "Piątym elemencie". Rihanna jest w tym filmie po to, żeby na plakacie była Rihanna. Ethan Hawke chyba potrzebował kasę na hipotekę i pewnie był akurat najtańszym z w miarę znanych amerykańskich aktorów. Owen Clive gra tak, jakby zaraz miał parsknąć śmiechem i poprosić, żeby zdjęto z niego ten idiotyczny uniform. Jeśli ktoś zastanawia się jak wypada "Valerian" na tle "Piątego Elementu" to mniej więcej tak jak Dane DeHaan przy Brucie Willisie sprzed 20 lat. Nie napiszę, że się rozczarowałem bo podskórnie wyczuwałem taką kiszkę ale... No dobra, przyznam się - rozczarowałe się. Mieli być "Strażnicy Galaktyki" po francusku ale Besson najwyraźniej jest typem twórcy, któremu wysoki budżet i dostępność efektów komputerowych szkodzą. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - ten koleś to obecnie poziom "Transportera 3" albo "Lucy" i oczekiwanie czegokolwiek więcej to była z mojej strony wielka naiwność. 4/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 6 sierpnia 2017, o 11:27
autor: Voo
London Town

Historyjka o nastolatku, który przechodzi przyspieszony kurs dorosłości. Akcja dzieje się na przełomie lat 70-tych i 80-tych w tytułowym Londynie. Matka chłopaka dała nogę i żyje w komunie, ojciec tyrał na dwa etaty ale miał wypadek więc młody musi zakasać rękawy, prowadzić dom, prowadzić sklep ojca, opiekować się młodszą siostrą a w nocy jeździć taksówką chociaż ma dopiero 15 lat. W tle muzyka The Clash, ponieważ bohater właśnie odkrywa punk rocka, chodzi na koncerty, dostaje baty od policji itd. Nic nadzwyczajnego ale tego typu filmy zawsze przyjemnie się ogląda. Coś jak nasze "Wszystko, co kocham", tylko lżejsze w tonie, bardziej bajkowe i pozytywne. Chociaż przyjemnie się oglądało to właśnie z powodu braku jakiegoś "pazura", mocniejszego wejścia w tematy społeczne nie dam więcej niż: 6/10


Metro

Rosyjski film o katastrofie w ...metrze (niespodzianka!). Zrealizowany według najlepszych w tej dziedzinie wzorców, czyli amerykańskich. Pierwsze, co się rzuca w oczy to poziom realizacji, który spokojnie można porównać do powiedzmy średnio-budżetowych filmów z Hollywood. Efekty są może ciut za bardzo widocznie komputerowe, poza tym twórcy raz czy dwa się nimi zachłystują i niepotrzebnie rozciągają jakieś sekwencje ale tak poza tym to jestem pod wrażeniem sprawności rosyjskiego kina. Na plus także pewien naturalizm w ukazaniu ludzkich zachowań - paniki, skurwysyństwa, otępienia po wypadku. Na minus rosyjska maniera aktorska, taka jakby przesadzona, nie wiem jak to precyzyjnie określić ale zawsze mi to trochę przeszkadza w rosyjskich filmach. Mimo wszystko do kotleta, a raczej do pierogów ruskich jak znalazł, serio. 6/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 6 sierpnia 2017, o 20:06
autor: SithFrog
Atomic Blonde - David Leitch i Chad Stahelski wyskoczyli z "Johnem Wickiem" niczym słynny filip z konopi. Dynamiczny i krwawy film akcji z imponującym sekwencjami bójek i strzelanin. Widownia polubiła i tę wizję i prostotę i Keanu Reevesa, który nie udaje, że ma talent aktorski, za to świetnie mu idzie eliminacja kolejnych członków mafii. Po premierze drogi reżyserów się rozeszły. Stahelski skupił się na kontynuacji przygód Wicka, Leitch natomiast dał nam "Atomic Blonde".

W zasadzie to równie dobrym tytułem byłoby "Jane Wick", bo Lorraine Broughton (Charlize Theron) to po prostu John Wick w spódnicy. Szpieg, członkini MI6 mająca za zadanie odzyskać tajną listę z nazwiskami oficerów wywiadu i zdemaskować podwójnego agenta. Ścigać się będzie z czasem i konkurencją na ulicach i w kamienicach Berlina, w tygodniu poprzedzającym upadek muru berlińskiego. Na razie nie napiszę więcej, do fabuły jeszcze wrócimy...

Charlize Theron chyba już oficjalnie stała się ikoną kina akcji. Po świetnym występie jako Furiosa w "Mad Max: Fury Road", po raz drugi prezentuje się rewelacyjnie jako bohaterka, która może skopać tyłek dosłownie każdemu. I każdej. Obok niej równie dobrze (jak zawsze zresztą) wypada James McAvoy jako David Percival, szef komórki MI6 w Berlinie. Ten facet nie ma słabych ról, bo nawet w kiepskich filmach jest w stanie zaznaczyć swoją obecność. Na drugim planie przewijają się jeszcze John Goodman, Toby Jones i Sofia Boutella, ale nie są to role, które pamiętać będę dłużej.

Creme de la creme czyli sceny akcji David Leitch zaplanował i nakręcił co najmniej tak dobrze jak w pierwszym Wicku. Jest krwawo, jest dynamicznie, jest brutalnie, ale nie ma na szczęście ćwierć-sekundowych ujęć i kamery mającej atak epilepsji. Widz zawsze wie kto kogo bije, gdzie się dzieje cała scena i ani przez chwilę nie traci z oczu bohaterów. Szczególnie dobrze zrealizowano sekwencję walki na pewnej klatce schodowej. Zrobiona niby jednym długim ujęciem (niby, bo cięcia są, ale mało widoczne) trwa dobre parę minut i zostawia widza ze szczęką na podłodze.

Niestety, ten film posiada także scenariusz... i tu zaczynają się schody. Wick miał banalna historię. Zabili mu psa, ukradli samochód, idzie się mścić. Wiadomo, że w filmie o agentach wywiadu dostaniemy coś bardziej wyrafinowanego, ale tu ktoś poszedł po bandzie. A właściwie wypadł poza bandę i jeszcze dachował. Fabuła jest tak przesadnie pokręcona i skomplikowana, że przy "Atomic Blonde" nawet "Tinker, Tailor, Soldier, Spy" wydaje się banalny. Wielopoziomowa intryga, kilka zwalczających się frakcji, podwójni i potrójni agenci. Za dużo, za gęsto, zbyt wiele kombinacji i sekretów. Dość powiedzieć, że po seansie spędziłem dobrych parę minut próbując zrozumieć o co w ogóle chodziło. To nie świadczy zbyt dobrze o rozrywkowym kinie akcji. Na domiar złego użyto tu sposobu narracji, za którym osobiście nie przepadam. Film zaczyna scena przesłuchania Lorraine. Atomowa Blondynka opowiada zwierzchnikom o tym, co ją spotkało w Berlinie. Ciężko widzowi drżeć o jej życie i zdrowie, kiedy od początku wiadomo, że ostatecznie wyjdzie z każdej opresji. Jasne, to nie jest typ filmu, w którym śmierć głównego bohatera wchodzi w grę, ale zawsze fajnie mieć ten dodatkowy dreszczyk.

Klimat końcówki lat osiemdziesiątych, styl ubierania, samochody plus specyficzny nastrój Berlina w przełomowym momencie - to są kolejne plusy produkcji. Elementy te zrealizowano na bardzo dobrym poziomie. Ogląda się to świetnie, a słucha jeszcze lepiej, bo muzyka z epoki dobrze łączy się z radosną rozpierduchą. Syntezatorowe bity New Order, "Putting out the fire (Gasoline)" Davida Bowiego czy nieśmiertelne "99 red baloons" brzmią tu idealnie. Szkoda, że scenariusz tak bardzo wchodzi w drogę całej reszcie, bo "Atomic Blonde" mogła być Johnem Wickiem 2017 roku. Nie jest, ale i tak warto obejrzeć. Kawał dobrze zrealizowanego kina akcji. 7/10

http://zabimokiem.pl/jane-wick/

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 7 sierpnia 2017, o 03:09
autor: DaeL
Filip piszemy małą literą. To nie jest imię, tylko staropolska nazwa zająca. Tak wspominam, żeby na stronce nie trzeba było poprawiać.

Wysłane z mojego SM-A510F przy użyciu Tapatalka

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 7 sierpnia 2017, o 17:29
autor: SithFrog
U, nie wiedziałem.

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 9 sierpnia 2017, o 15:10
autor: Pquelim
Wrzucam wycinki z głównej, dla potomnych i na potrzeby naszego Cornera.

Spartakus (Spartacus)

Fabuła “Spartakusa” jest archetypiczną opowieścią o walce z systemem. Opowiada o powstaniu wśród niewolników – głównie gladiatorów w starożytnym Cesarstwie Rzymskim oraz próbach jego stłumienia przez stolicę. Akcja rozgrywa się dwutorowo – z jednej strony portretowana jest zbiorowa walka jednostek o godność życia ludzkiego (tam świetnie sprawdza się Kirk Douglas oraz jego romantyczny wątek z Jean Simmons). Drugą osią fabularną są rozgrywki polityczne na forum skorumpowanego rzymskiego Senatu, ilustrujące jego bezsilność wobec zagrożeń oraz partykularne interesy jednostek, stawiane ponad dobro narodu. Film jest mądry i wyrazisty, a jednowymiarowość większości postaci niespecjalnie mi w nim przeszkadzała – zamysłem scenarzysty nie było bowiem tkanie traktatów filozoficznych, a zderzenie dwóch ogromnych sił (społecznej i politycznej) oraz operowanie na emocjach widza.

Scena, w której wszyscy uczestnicy powstania niewolników jednoznacznie opowiadają się za swoim wodzem, przeszła do historii kinematografii i była wielokrotnie cytowana i parafrazowana w innych dziełach kultury. Jest ona prostym (i przez to poruszającym) manifestem idei wyzwolenia z okowów, którą walczące ze sobą siły pojmują w zupełnie inny sposób. Deklaracja “I’m Spartakus” jest dla niewolników niczym innym, jak deklaracją wolności, namacalnym wypowiedzeniem nadziei na lepszy los, wolny od okowów ciemiężycieli. Rzymscy legioniści traktują ją jako solidarność z buntownikiem. Dla Rzymu bohater filmu jest solą w oku, ale tylko jednym ziarnem – nie dostrzegają idącego za nim ducha całego ludu niewolników. Rzym traktuje rebelię jako wybryk jednostki, którą – w celu rozwiązania problemu – wystarczy po prostu zdeptać.

“Spartakus” jest filmem monumentalnym, gatunkowo bardzo zbliżonym do “Ben-Hura”. Dominują w nim ogromne przestrzenie, w jakich był realizowany – m. in. w Dolinie Śmierci w Newadzie. W szczytowym momencie w niektórych scenach możemy zobaczyć ponad 8 tysięcy statystów – hiszpańskich żołnierzy – tworzących armię buntowników. Jest też filmem rozległym – trwa ponad 3 godziny (zawarto w nim dwie intermisje), a na półkach sklepowych można znaleźć również jego sześcioczęściową, serialową wersję. Obejrzenie “Spartakusa” w dzisiejszych czasach jest wciąż doświadczeniem niecodziennym – to imponująca pod względem realizacyjnym epopeja, której punkty kulminacyjne chwytają za serce, angażują w wydarzenia i każą z całych sił kibicować niepokornym rebeliantom. To również wycieczka w zupełnie inne czasy kinematografii. Kinematografii realistycznej, prawdziwej, niezapchanej efektami CGI, które współcześnie stanowią główne narzędzie do imitowania epickości. W “Spartakusie” nikt nie imitował, wszystko zostało stworzone materialnie i od podstaw.

Imponująca jest również oprawa muzyczna, za którą odpowiadał Alex North. Kompozytor został sześciokrotnie nagrodzony przez Akademię Filmową, liczby nominacji nawet nie ma sensu tutaj przytaczać (starczy informacja, że za “Spartakusa” też dostał). Do nagrania ścieżki dźwiękowej zgromadził on oryginalne, lub odtworzone na podstawie oryginalnych opisów, instrumenty używane w czasach Cesarstwa Rzymskiego. Efekt jest oczywiście piorunujący. Podobnie jak to miało miejsce w “Ben Hurze”, muzyka efektywnie wzmaga wrażenie monumentalizmu dzieła filmowego, umiejętnie współgra z poszczególnymi scenami, a jej realizacja odzwierciedla kubrickowską dbałość o wszelkie detale. Dzisiaj jest uznawana i umieszczana na listach najwybitniejszych soundtracków w historii Hollywood.

“Spartakus” pojawił się w kinach w 1960 roku i odniósł kasowy sukces, korzystając nieco na fali popularności wielkich superprodukcji w USA, zapoczątkowanej przez “Ben-Hura”. Film zebrał na planie prawdziwą plejadę gwiazd kina – główną rolę zagrał oczywiście Kirk Douglas, a w jego rzymskiego antagonistę wcielił się Lawrence Olivier. Piękna Jean Simmons została kochanką Spartakusa, natomiast Peter Ustinov – za rolę rzymskiego senatora oddanego demokratycznym ideom – otrzymał Oscara w drugim planie. Produkcja spotkała się z pozytywnym przyjęciem krytyków, w dość istotny sposób wpłynęła również na stabilizację kierunku, w jakim gatunek epickich filmów historycznych podążał w późniejszych latach.

Poza wymiernymi wpływami dla studia, “Spartakus” dostał również sześć nominacji oscarowych, a statuetki otrzymał – poza wspomnianym Ustinovem – za zdjęcia, choreografię i kostiumy. Z punktu widzenia kariery Stanleya Kubricka był to z pewnością milowy krok naprzód – jeżeli wcześniej, po “Ścieżkach Chwały” wiele drzwi uchyliło się przed młodym reżyserem, to sam fakt, że “podołał” realizacji kasowego hitu z plejadą hollywoodzkich gwiazd spowodował, że wrota wielkiej kariery stanęły przed nim otworem. Szkoda tylko, że nieporozumienia i kłotnie w okresie produkcji skończyły się zerwaniem stosunków z dwoma tak ważnymi jednostkami dla kina – ani Kubrick, ani Douglas, nigdy później nie spotkali się na planie filmowym.

8/10


Tarzan: Legenda (The Legend of Tarzan)
Kontynuacja przygód bohatera powieści Eda Burroughsa, opowiadająca o dalszych losach mężczyzny wychowanego w afrykańskiej dżungli, już po jego powrocie na łono londyńskiej cywilizacji.
Za kamerą znany i uznany David Yates, a przed nią plejada gwiazd: w roli Tarzana Aleksander Skarsgard (niezapomniany Eric z "True Blood), jego ukochaną Jane portretuje przepiękna Margot Robbie, a na planie wtórują im jeszcze Samuel L. Jackson, Christopher Waltz, czy Dijmon Hounsou.
Murowany przepis na dobre kino, prawda? Co mogło pójść nie tak?
Scenariusz.
Film nie jest głupi, ani denny, nie jest przesadnie banalny lub ckliwy, nic z tych rzeczy. Jest brutalnie... nijaki. Coś tam się dzieję, ulubieni aktorzy na planie, jakaś akcja upstrzona średnim CGI, wszystko smakuje jak kotlet sojowy. Intryga jest całkiem ciekawa: król Leopold terroryzuje obywateli Kongo, jednocześnie potrzebuje zdobyć diamenty do utrzymania swojej władzy armią najemników. Tarzan dostaje zaproszenie mające robić królowi dobry PR, a tak naprawde wciągnięty zostaje w pułapkę związaną z własną przeszłością.
Naprawde, nie mogę się nadziwić, że to wszystko ogląda się tak bardzo bez emocji. Film nie ma wyrazu, aktorzy sprawiają wrażenie zmęczonych swoim życiem, jedynie Samuel zaprezentował naprawde fajną formę fizyczną. Waltz gra to samo, co w Django i Bękartach Wojny, Robbie przypomina tekturowy stand-up, a Skarsgard błyszczy tylko tajemniczym spojrzeniem.
Muzyka nie przeszkadza, ale brakuje jej właściwości, a o efektach już wspomniałem. Komputerowe małpy przegrywają nawet z wersją Hudsona z '84, że nie wspomnę o znakomitej animacji Disneya z '99.
Ogląda się z totalną ambiwalencją. Szkoda, bo potencjał był duży.
4/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 9 sierpnia 2017, o 15:46
autor: Crowley
Muszę w końcu obejrzeć Spartakusa i Ben Hura. Oglądałeś jakąś odnowioną wersję? Lawrence z Arabii odzyskany z oryginalnych negatywów 70 mm wyrywa z butów pod względem wizualnym i nie ukrywam, że bardzo lubię te monumentalne, gigantyczne hollywoodzkie produkcje. Rozmachem nadrabiają wiele braków. A jeśli udało im się ładnie zestarzeć, to pełnia szczęścia. Szkoda, że w czasie studiów, kiedy potrafiłem oglądać filmy całą noc, ściągnąłem raczej słabej jakości kopie i oglądałem je na małym monitorze. Teraz mam na czym oglądać filmy w wysokiej jakości, tylko nie mam kiedy.

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 9 sierpnia 2017, o 16:14
autor: Pquelim
oba (Spartakus i Ben Hur) oglądałem w zremasterowanej wersji, oba moim zdaniem kopią po jajach (Ben-Hur mocniej). Dostepne są wersje na Blu Ray'u, więc prawdopodobnie 1280 to max co obecnie można znaleźć. I w Empiku i w Toruniu ;)

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 11 sierpnia 2017, o 16:13
autor: SithFrog
Valerian i Miasto Tysiąca Planet (Valerian and the City of a Thousand Planets) - Luc Besson to bardzo specyficzny artysta. Z jednej strony nakręcił takie ponadczasowe tytuły jak "Wielki błękit", "Piąty element" czy "Leon zawodowiec", z drugiej - w zasadzie to cała jego filmografia warta wspomnienia. Poza tym, jako reżyser, od 1997 roku nie stworzył niczego, o czym warto byłoby pamiętać. Ba! Rzekłbym nawet, ze trochę utracił pewien instynkt samozachowawczy, skoro najnowszą produkcję reklamowano jako dzieło twórcy wymienionych wcześniej pozycji i.... "Lucy". To trochę jakby Spielberg się chwalił, że zrobił Szeregowca Ryana, E.T. i, dajmy na to, Królestwo Kryształowej Czaszki... W każdym razie "Valerian i Miasto Tysiąca Planet" miało być powrotem Bessona na szczyt. Jak wyszło?

No cóż, na szczyt (ani nigdzie w jego okolice) to Francuz nie dotarł. Co nie znaczy też, że najnowszy projekt Bessona to porażka. Z takim postawieniem sprawy też się nie zgadzam. Po prostu jest tu dużo skrajności. Podczas seansu popadałem w zachwyt, wsiąkałem w świat, po czym nagle coś totalnie wybijało mnie z rytmu, za chwilę trawiła mnie zgryzota ("panie Luc, kto to panu tak sp....") i tak w kółko. Rollercoaster na całego.

Fabułę oparto o francuski komiks "Valérian et Laureline", opowiadający o perypetiach kosmicznych agentów specjalnych o imionach jak w tytule. Tu się na chwilę zatrzymam. Ciężko mnie posądzić o wojujący feminizm, ale dlaczego właściwie z tytułu wycięto Laureline i dorzucono "i Miasto Tysiąca Planet"? W filmie obie postaci są równoważne i Laureline nie spada na drugi czy dalszy plan. Wręcz przeciwnie, to ona powinna reklamować film, ale nie uprzedzajmy faktów. Dla kogoś, kto o komiksie nigdy nie słyszał (czyli np. dla mnie) tytuł Valerian i Laureline byłby tak samo dobry jak ten, na który się zdecydowano. W każdym razie, dwójka agentów ma za zadanie zlikwidowanie zagrożenia, które pojawiło się na Alpha. Rzeczona Alpha to stacja kosmiczna, która zaczęła jako mały projekt ludzi, a z czasem stała się ogromnym centrum znanego kosmosu gdzie miliony ras koegzystują i dzielą się ze sobą wiedzą.

Zacznę może od pozytywów. "Valerian i..." wygląda świetnie. Kojarzyło mi się ze Strażnikami Galaktyki. Fantastyczne planety, stworki, rasy, specyficzna architektura stacji w zależności od tego, jaka rasa daną część/dzielnicę zamieszkuje - widać tu i wielką wyobraźnię, i pomysłowość, i największy budżet w historii francuskiego kina. Oglądałem w zwykłym kinie, przypuszczam, że w IMAXie jest jeszcze lepiej. Szkoda tylko, że sekwencję biegu przez kilka różnych światów wewnątrz stacji pokazano już w zwiastunie. Gdybym zobaczył to pierwszy raz podczas seansu - opad szczęki murowany.

Dobrze wypadła Cara Delevingne jako Laureline. Jest urocza, pewna siebie, skuteczna w tym co robi i bezkompromisowa w osiąganiu celów. Na drugim planie nieźle zaprezentowała się... Rihanna. Tak, napisałem to. Głównie ze względu na fakt, że ma świetną scenę na estradzie, a potem użycza głównie swojego głosu, a sama postać jest ciekawa.

Na drugim biegunie znaleźli się starzy wyjadacze: Ethan Hawke i Clive Owen. Obaj grają tak, jakby wpadli na plan przypadkiem, na pół dnia, nakręcili swoje, wzięli czek i zniknęli. Zero zaangażowania i nazwałbym to katastrofą, ale nie. Kto inny byłby wtedy pokrzywdzony. Dane DeHaan czyli tytułowy Valerian... o rety, nawet nie wiem jak to ładnie ująć. Tak przestrzelonego castingu nie widziałem już bardzo, bardzo dawno. Facetowi zrobiono krzywdę w ogóle go wybierając. Przecież nie jest w branży od wczoraj i ma na koncie niezłe role ("Kronika"). Niestety tutaj to jest po prostu kataklizm. Nie tylko nie polubiłem głównego bohatera, ale po godzinie miałem go dość. Nie wiem czy to kwestia fizyczności czy zachowania czy oby razem wziętych, ale to jest tak nietrafione, że głowa boli. Z dialogów i scenariusza ta postać (chyba?) miała być pewnym siebie kobieciarzem, kosmicznym Jamesem Bondem, drugim Star-Lordem. Mina niewyspanego gimnazjalisty po tygodniu na dopalaczach, charyzmy tyle co Roman Giertych i kompletny brak chemii między nim, a Delevingne to główny problem filmu. W ogóle to jest dość ważna scena, pada pytanie, potem temat wraca kilka razy, aż na koniec okazuje się, że to było na serio. A ja byłem pewien przez niemal cały seans, że to jest wszystko żart między bohaterami, bo przy takich relacjach między nimi w życiu by mi nie przyszło do głowy, że to na serio. DeHaan w jako Valerian to grube nieporozumienie. Gdyby tak Jennifer Lawrence i Chris Pratt zamiast latać po kosmosie jako "Pasażerowie" daliby się namówić Bessonowi na udział w tym projekcie...ech...

Last but not least: scenariusz. Nie znam komiksu, nie wiem na ile różnorodne historie opisuje, ale w kinie widzimy jedną wielką akcję ratunkową, która zamienia się w kilka mniejszych akcji ratunkowych, żeby przejść w kolejne akcje ratunkowe. Spokojnie dwie-trzy sekwencje można wyciąć z filmu i niczego byśmy nie stracili. Wręcz przeciwnie. Zyskalibyśmy skupienie na głównym wątku. Kilka mniejszych wątków odciągnęło mnie momentami od osi wydarzeń tak bardzo, że zapomniałem o co w tym wszystkim chodzi.

"Valerian i Miasto Tysiąca Planet" to film cholernie wręcz nierówny. Niezła główna bohaterka, główny bohater to chodząca tragedia. Świetne efekty i projekt świata, ale też scenariusz co rusz dryfujący zbyt daleko od głównego wątku. Można dostać emocjonalnej zadyszki od oglądania. Na pewno nie będzie to kolejny hit w portfolio Bessona, ale nie zgadzam się z totalną krytyką. Są w tej produkcji elementy, które warto zobaczyć, a ja osobiście chętnie obejrzałbym lepszy fabularnie i aktorsko film w tym uniwersum. Może tylko Luca przesunąłbym na fotel producenta, a na krześle reżysera niech zasiądzie ktoś inny. 6/10

http://zabimokiem.pl/valerian-i-dlaczego-nie-laureline/

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 13 sierpnia 2017, o 17:43
autor: Voo
Dunkierka (Dunkirk)

Specyficzne kino. Z jednej strony realistyczne a z drugiej jakby wydumane i teatralne. Film Nolana nie jest podobny ani do klasycznych filmów wojennych z lat 60-tych i 70-tych ani do epatujących wojennym gore produkcji zapoczątkowanych przez "Saving Private Ryan". W momencie gdy młody żołnierz wybiega na plażę i widzi surrealistyczny (w moim odczuciu) obrazek z tysiącami wojaków stojących w absolutnej ciszy w kolejkach do wody jasne staje się, że jest to film oparty na jakiejś koncepcji, idei, mający zaoferować coś więcej od sztampowej rekonstrukcji wydarzeń. Składający się ze scen, które mają coś wyrażać. Pusta plaża, milczące szeregi, otępiałe twarze = zagubienie, osamotnienie, strach? Pewnie tak. Pytanie czy komuś się takie kino wojenne spodoba czy nie. Ta scena miała robić wrażenie, podobnie jak i wiele innych scen w filmie i robiła chociaż była przecież bez sensu. W tym momencie nie było małych łodzi, nie można było ewakuować się inaczej niż z molo. Po co więc stały szeregi żołnierzy na plaży? Żeby dobrze wyglądać, żeby ujęcie robiło wrażenie itd. Dlaczego stali a nie usiedli sobie tyłkiem w piachu? Ile godzin albo dni tak stali? Gdzie podział się cały ich sprzęt? Gdzie artyleria przeciwlotnicza? Popsułaby kadr? Ok, ok, scena miała coś wyrażać. Sam napisałem przecież.
Nie podobało mi się absurdalne rozciągnięcie w czasie niektórych sekwencji. Walki powietrzne w rzeczywistości to było zaskoczenie, atak, krótka walka, kilka serii, koniec amunicji i powrót do bazy. U Nolana samoloty lecą i lecą (nawet bez paliwa) strzelają, pilot rozważa czy atakować myśliwca czy bombowiec, patrzy na okręt, myśli, w tle dudni Hans Zimmer, pilot strzela i strzela, bombowiec zawraca dynamicznie jak autobus. 1-2 bomby wystarczają do zatopienia niedużego okrętu (prawdziwe) ale gdy spadają na plażę to rozrzucają tylko trochę piachu.
Czemu tak czepiam się tego realizmu? Bo chyba miał być w tym filmie, Hardy ponoć ma na ręku autentyczny zegarek oficera RAF i ten zegarek widać przez jakieś 2-3 sekundy. Nie miało być efektów komputerowych, żeby było realnie. I było, jak diabli - w detalu. Zabrakło mi rozmachu.
Co zrobiło na mnie wrażenie? Psychika uciekających żołnierzy. Nie ma się co rozpisywać - tak właśnie zawsze wyobrażałem sobie rozbite, ogarnięte defetyzmem wojsko. Żołnierz, który chce po prostu przeżyć a po drodze jeszcze tylko gdzieś spokojnie się wysrać.
"Dunkierka" to bardzo dobry film ale tak się składa, że opowiada o historycznych wydarzeniach i robi to w stylu. Hm... Na pewno nie dosłownym. To kino raczej artystyczne a nie kolejna opowieść o kumplach z wojska i sadystycznym sierżancie. Jeśli zaakceptuje się taką konwencję to naprawdę film Nolana może zrobić duże wrażenie. Ja jestem trochę rozdarty, wystawię "bezpieczną" notę, może kiedyś, po drugim seansie i głębszym przemyśleniu zajmę wobec niego bardziej zdecydowane stanowisko. 7/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 16 sierpnia 2017, o 21:47
autor: Voo
Na ulicach wojsko, wojsko, maszeruje wojsko, ułani malowani a w TV trochę wojennego realizmu:

Karbala

Od strony realizacji - prawie bez zarzutu. W ramach skromnego budżetu udało się twórcom osiągnąć sporo. Wiadomo, że w cenie jednego wybuchu z amerykańskiego blockbustera nie da się zrobić wielkiego kina wojennego. Jednak polsko-bułgarska akcja w Karbali była specyficzna, więc ograniczona do kilku ulic przestrzeń i niewielka ilość statystów nie rażą. Ogorzałe wojskowe mordy (na szczęście bez największych ...ekhm, "gwiazd" naszego kina), wojskowa gadka, specyficzna mieszanina cwaniactwa-pewności siebie-cykora, ogólna swoboda aktorów i obycie z mundurem i bronią robią dobre wrażenie. Przynajmniej na kimś, kto jak ja zna wojsko z defilad w TV. Sporo całkiem fajnych ujęć i bardzo dobry jak na polskie standardy dźwięk. Bardzo dobrze oddane uczucie zagubienia i bezradności, nieprzygotowania do sytuacji. Nawet denerwującej internetowych recenzentów trzęsącej kamery jestem gotów bronić - to chyba był bardziej sposób na zamaskowanie pewnych niedostatków zaplecza realizacyjnego niż chęć dodania dramatyzmu. Tyle po stronie plusów.
O dziwo zawiodło to, co teoretycznie powinno być niezależne od nakładów na film, czyli scenariusz. Gdybym nie czytał książki to chyba nie do końca zrozumiałbym o co właściwie chodzi w całej sytuacji, jakie znaczenie ma Karbala, czym jest City Hall, dlaczego Polacy go bronią itd. Wystarczyło wstawić jakąś scenę odprawy nad mapą, rodem z amerykańskich filmów, i po prostu podać te informacje widzowi w dialogach. Kompletnie nie wykorzystano dramatyzmu wynikającego z tego, że Polakom kończyła się amunicja. Tutaj też prosiło się o jakieś sceny zawahania przed strzelaniem, szarpanie z pustym magazynkiem itd. Nie wykorzystano potencjału nieźle zarysowanych postaci (rywalizujący bracia, sanitariusz-cykor, hamletyzujący dowódca). Nie wykorzystano faktu, że Polacy to była taka zbieranina. Niby w rozmowie z bułgarskim dowódcą jego polski odpowiednik mówi, że ma niedoświadczonych żołnierzy ale widzimy, że strzelają jak należy, więc w czym problem? W ogóle historia miała wielki potencjał, można było uderzyć w jakieś wątki moralne (po co jesteśmy w Iraku), demaskatorskie (bryndza polskiej armii i fatalne dowodzenie), konkretnie wskazać i podkreślić z czego wynikał dramatyzm sytuacji. Można było zrobić to czy tamto ale nie zrobiono. Szkoda, mogło wyjść fajne kino wojenne ale jak się okazuje amerykańskie niedoścignione wzorce to nie tylko wysokie budżety ale też zwyczajna sprawność w opowiadaniu historii.
Oczywiście, pomimo moich narzekań muszę zaznaczyć, że obejrzałem "Karbalę" z pewną przyjemnością i bez uczucia zażenowania jakie towarzyszy mi często w kontakcie z polskim kinem "akcji". 6/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 17 sierpnia 2017, o 15:48
autor: Gregor
Wołyń

Wojciech Smarzowski, czyli ponoć mesjasz polskiego kina i w ogóle zmierzył się z trudnym tematem rzezi wołyńskiej. Teraz będzie herezja - wyszło mu tak sobie.

Na plus na pewno to, że taki film był bardzo potrzebny i jest zrobiony z dużym wyczuciem jeśli chodzi o ton przekazu. Nie ma żadnego patosu, tylko okropnie naturalistyczny obraz wycinka z tamtych wydarzeń z perspektywy jakieś wioski. Łatwo uwierzyć, że dokładnie tak ludzie wyglądali na kresach, żyli jak w tym filmie. Polacy mówią z mocnym akcentem, Ukraińcy po ukraiński. Muzyka w tym filmie jest świetna i niepokojąca. Sceny ukraińskiej wersji dobrego sąsiedztwa są wstrząsające tak jak powinno się to pokazać.

Reszta to minusy. W Wołyniu żaden bohater nie ma ani jednej cechy charakteru (poza tym, że każdy jest chujem i alkoholikiem jak przystało na typowy polski film). Serio, o żadnej postaci nie potrafię nic powiedzieć poza tym jak wyglądali i jakiej byli narodowości. Do tego praktycznie do samej końcówki na ekranie panuje straszny chaos. Jest losowa scenka z kresowego życia, a potem scena nocna o tym, że ktoś sapie, potyka się, albo mamrocze i nic nie widać - nawet kto, ani kogo, a potem znowu jakiś obrazek nie wynikający z niczego. 2/3 tego filmu dałoby się przemontować losowo przestawiając sceny i nikt by się nie połapał. Serio?

Wychodzi mi, że to taki bardzo klimatyczny, ale jednak przeciętniak. Szkoda. Ktoś miał pomysł sfilmować trochę szokujących mordów bez specjalnej analizy jak Ukraińcy tak łatwo dali się podburzyć do sadystycznego torturowania i zabijania bezbronnych sąsiadów, a resztę filmu na poczekaniu jakoś tam doklejono. Wydmuszka.

6/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 21 sierpnia 2017, o 18:05
autor: Pquelim
Gregor pisze:czyli ponoć judasz
zaden mesjasz

fix'ed



:P

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 24 sierpnia 2017, o 19:30
autor: Ptaszor
Spaleni słońcem (Burnt by the Sun)
Jakby to było, gdyby tak w rosyjskiej daczy, w środku lata, gdzieś nad Dnieprem rozegrał się dramat rodem z filmów Smarzowskiego w stylistyce "U Pana Boga za piecem", w atmosferze zagryzania wódki ogórkiem, gier i zabaw rosyjskiej inteligencji nad pięknym, modrym ruczajem? Radzę nie sugerować się sequelami, bo to zupełnie odmienne filmy. Pierwszy to dramat wyróżniony Oskarem za najlepszy obcojęzyczny, drugi i trzeci to kino wojenne o klasę niżej, niestety. Tutaj można się rozmarzyć, wsłuchać we wspaniałą muzykę, uśmiać i łzę uronić. Jeśli komuś takie łzawe historie nie podchodzą, to ma problem, bo wolę taki dramat od zabaw ze smołą i pierzem u Smarzola.
10/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 24 sierpnia 2017, o 21:13
autor: Voo
Angielski tytuł to dobry pomysł? Proponuję oryginalny, zapisany alfabetem łacińskim. Ale jak uważasz :)

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 08:29
autor: Ptaszor
Wybrałem tytuł world-wide, bo jak ktoś będzie chciał znaleźć, to pod tym tytułem będzie mu łatwiej.

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 10:21
autor: Pquelim
oscar za nieanglojęzyczny film w 1995? można zobaczyć ;)

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 10:43
autor: koobik
Buntownik z wyboru (Good Will Hunting)

Fajny rok młodych ludzi. Zabłysnęła gwiazda Nesbo w literaturze, oraz gwiazdy Afflecka, Damona i Van Saanta (tego ostatniego- jaśniej)

Ciepła i romantyczna opowieść o tym, że to co najważniejsze w życiu, masz przed sa.... He, he żartuje, chociaż nie mogłem się powtrzymać. Koledzy głównego bohatera z pewnością podsumowaliby ten film jako "gejowski" :D

Film opowiada historię biednego i niekochanego nastolatka z Bostonu, który zdaje się być geniuszem połykającym hurtowo ksiązki, wyciągający z nich wnioski zapamiętując wszystko co przeczytał. Chociaż sprząta tylko korytarze na MIT i nie ukończył dobrej szkoły to potrafi zarówno przygasić przemądrzałego politologa taką więdzą, że tamten uciekwa w popłochu jak i rozwiązać matematyczny problem, nad którym dumają od roku starsi panowie w pulowerach. Willa Huntinga a właściwie jego talent dostrzega Profesor. No ale to że chłopak jest oczytany nie sprawiło, że wyparł się swoich kumpli i humoru. Rozbija się po mieście, kwasi mordy, dałby się pokroić za kumpli.
Pod skrzydła bierze go psycholog (pierwszy, którego nie zniszczył intelektualnie albo infantylnie nasz zabawny Will)
Will wcale taki zabawny nie jest. Wychowany w sierocińcach, bity, poniżany- jest nauczony, że każdy może go skrzywdzić. Nie potrafi kochać. Może i ma intelekt, ale emocje na poziomie bachora.

Jest to jeden z ważniejszych filmów jakie widziałem. Świetnie opowiedziany, napisany. Porusza i ma dystans do intelektu i uczuć, chociaż o nich poważnie opowiada. Czapki z głów dla Damona i Affleka za taki scenariusz. Oscar zasłużony. A strart w kariery? No chapeu bas! Robin Williams stworzył coś niesamowitego, Damon nadał temu sens a Affleck zapełniał tło- tyle powiem o świetnej grze aktorskiej. Zresztą, każdy zagrał tutaj koncertowo (Danny Elfman też)
Piękny film i piękne Hollywood. A reżysera Gusa Van Saanta zapamiętuję jako nazwisko, które będzie mnie zachęcać do obejrzenia filmu.

Aha, i as always. Znowu wszyscy ratują Matta Damona :D
9/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 10:51
autor: koobik
Inside Job

Dokładna analiza tego, co nazywamy wielkim kryzysem roku 2008. Bailout, pęknięcie banki kredytów hipotecznych, dźwigni i upadek Lehman Brothers i innych.
Po pierwsze, teraz dokładnie rozumiem co się stało, dlaczego i na czym tak dokładnie polegał ten kryzysy. Wartość edukacyjna bardzo wysoka. Po drugie zdajemy sobie sprawę, że pomimo całego skomplikowania spraw, panowie z Wall Street doskonale zdawali sobie sprawę, że czynią zło, że wszystko pieprznie, że to ściema, ubezpieczenie ubezpieczenia i ogólnie hazard w którym oni są jak kasyno. Rozumiem dlaczego ale nie akceptuję, że ci wszyscy goście nie siedzą i się wykaraskali (no nie liczę Dyrektora Lehmann, którego syn się zabił a ten siedzi po wsze czasy).
Lektorem jest Matt Damon. Dokumentem ten film jest świetnym i ważnym. Jako taki jest też bardzo dobrze zrealizowany (montaż, zdjęcia, wywiady). Bardzo mnie cieszyło i przekonywało, że nie było jakieś MajkelMooryzmu, z góry postawionej tezy, nienawiści, szczucia podczas wywiadów. Zamiast tego proste pytania, dociekanie prawdy i przygotowanie do tematu.

Zobaczcie to. 9/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 11:40
autor: PIOTROSLAV
Upatrieblieni sloncem - w liceum na rosyjskim nam to puszczała nauczycielka.... nic nie rozumieliśmy :D

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 13:04
autor: Pquelim
Krytyczna terapia (Extreme Measures)

Do szpitala trafia pacjent z nietypowymi objawami - potężne skoki ciśnienia, napady epileptyczne i wahania temperatury ciala. Pacjent umiera, a jego lekarz (Hugh Grant) - wschodząca gwiazda chirurgii - nie może się pogodzić z niezrozumiałym zgonem i zaczyna prywatne dochodzenie. Wkrótce okazuje się, że wyników sekcji zwłok nie ma, a ciało zagineło po drodze do kostnicy. W aferę zamieszane są oczywiście "wyższe" siły i eksperymantalny projekt badawczy.
Niby klasyczne zestawienie thrillera z medycznym sztafarzem, ale jednak jest w tym filmie coś bardzo przyjemnego. Intryga prosta, jej rozwój satysfakcjonujący, układa się w bardzo przyjemny seans. Hugh Grant dobrze sprawuje się w roli samozwańczego detektywa, a kilka umiejetnych twistów fabularnych stawia go również przed innymi wyzwaniami aktorskimi, którym podołał.
To zapomniany film, a szkoda. Na pewno warto obejrzeć, bo zapewnia intensywną dawkę dobrej, choć nieco przewidywalnej rozrywki.
7/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 17:16
autor: SithFrog
koobik pisze:No chapex bas!
Chapex brzmi jak nazwa damskiej firmy jednoosobowej świadczącej bardzo konkretną usługę :P

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 17:36
autor: Turtles
Produkuje czapki?

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 17:36
autor: Turtles
Produkuje i eksportuje czapki?

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 17:49
autor: SithFrog
Tak, dokładnie to miałem na myśli :cool:

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 17:52
autor: Ptaszor
Battle Royale
Okazuje się, że problem bezrobocia, krnąbrnej młodzieży i kraju pogrążającego się chaosie można rozwiązać przy pomocy jednej ustawy. Zsyła ona losowa wybraną klasę z liceum na wyspę i każe im się wyrżnąć nawzajem. Tak jakby dziecko, które zabiło wszystkich swoich przyjaciół wyszło z takiego doświadczenia silniejsze, patrz: film Tylko jeden z 2011 roku. I tylko Japończycy mogli wpaść na tak durny pomysł. W 9 przypadkach na 10 wyszłaby z tego farsa. Całe szczęście twórcy zaczęli bawić się koncepcją, komplikując relacje między członkami klasy, wrzucili różne archetypy postaci (jedna mała klasa, a przekrój całego społeczeństwa), retrospekcje oraz wtórującą rzezi popularną muzykę klasyczną. Mając w pamięci japońską aktorską emfazę i dużo przemocy, choć to jeszcze nie gore (szkoda), można się świetnie bawić, bo tempo rośnie od pierwszych minut i strzelaniny są rzeczywiście emocjonujące, bo właściwie nie wiadomo kto i kiedy zginie. Nie widziałem anie nie czytałem Igrzysk Śmierci, ale pewnie Amerykańce zepsuliby brutalną wymowę filmu, każąc swoim uczestnikom zrywać łańcuchy czy niszczyć system, itp. tutaj niestety też nie jest idealnie, być może ktoś opowie tę historię lepiej.
7/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 18:33
autor: SithFrog
A jak wypada w porównaniu z hanger gejms?

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 25 sierpnia 2017, o 18:54
autor: Ptaszor
Ptaszor pisze:Nie widziałem *anie nie czytałem Igrzysk Śmierci
*ani

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 26 sierpnia 2017, o 06:52
autor: koobik
SithFrog pisze:
koobik pisze:No chapex bas!
Chapex brzmi jak nazwa damskiej firmy jednoosobowej świadczącej bardzo konkretną usługę :P
:cry:

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 27 sierpnia 2017, o 10:27
autor: Voo
Ona (Her)

Całkiem fajny melodramat w otoczce SF. Phoenix, Adams i obecna tylko jako głos Johansson opowiadają historię o samotności i rozpaczliwym poszukiwaniu miłości. Nie ma się nad czym rozwodzić, film jest wart obejrzenia choć trzeba spodziewać się bardzo nastrojowego i spokojnego kina. Chociaż w większości recenzji schodzi to na dalszy plan to muszę jednak napisać kilka słów o samej warstwie SF w tym filmie, bardzo realnej aż na granicy parodii rzeczywistości. Wyobraźcie sobie sterylny, wyciszony świat wyglądający jak mokry sen wspólnie śniony przez Steve'a Jobsa i designerów IKEI. Drewniane obudowy monitorów komputerowych, minimalistyczne meble, wieśniackie fryzury, chujowe sweterki i spodnie z lumpeksu i jakby zamuleni ludzie, kolejny etap ewolucji homo hipstericus. Już nawet nie są wgapieni w swoje smartfony tylko gadający do nich pod nosem, za pomocą słuchawki w uchu. Znajomi głownego bohatera, którzy słysząc, że jego dziewczyna jest systemem operacyjnym przyjmują taką grzeczną i na maksa akceptującą postawę jakby oświadczył im, że jest gejem, po czym szybko proponują wspólny wypad za miasto. W tym świecie nawet nie ma miejsca na zdziwienie taką sytuacją. Kochankowie i wieloletni małżonkowie, którym nie przeszkadza, że dostają od siebie listy napisane przez kogoś innego (sami nie mają już czasu albo nie potrafią pisać ręcznie). Fantastyka i futurystyczność jest w tym filmie ledwie zaakcentowana, nie ma tu niesamowitych pojazdów ani robotów ale i tak ciarki mnie przeszły bardziej niż przy oglądaniu kolejnych "Terminatorów" choć wcale nie taki był zamysł twórców. Co gorsza jestem przekonany, że za jakieś 10 lat właśnie tak to może wyglądać, brr... 7/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 27 sierpnia 2017, o 12:55
autor: Ptaszor
Uciekaj! (Get Out!)
Czarne w modzie! Naprawdę nie wiem, w jaki sposób mam to ubrać, by nie brzmiało rasistowsko, ale zazdroszczę czarnym braciom umiejętności łączenia kultury getta z różnymi gatunkami; czy to w muzyce, serialach czy, jak w tym przypadku, filmie. Bo oto dostajemy schemat doskonale znany z powieści gotyckiej połączony z... afroamerykańskim folklorem. I ten folklor zostaje zderzony (w kliku przypadkach dość dosłownie i brutalnie) ze złym, białym człowiekiem. Niestety boli mnie trochę rozczarowujące zakończenie. Jestem przekonany, że taki Edgar Allan Poe zostawiłby trochę więcej miejsca na domysł lub pewne furtki zostawił otwartymi, niemniej jednak jest klimat, jest świetny setup i w miarę przyzwoity, hehe, payback czy też pointa.
7/10

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 27 sierpnia 2017, o 14:25
autor: SithFrog
"Jestem przekonany, że taki Edgar Allan Poe zostawiłby trochę więcej miejsca na domysł lub pewne furtki zostawił otwartymi, niemniej jednak jest klimat, jest świetny setup i w miarę przyzwoity, hehe, payback czy też pointa."

Gdyby po pokazaniu podjeżdżającego radiowozu powinny wskoczyć napisy. To byłoby doskonałe.

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 27 sierpnia 2017, o 14:35
autor: Ptaszor
Spoiler:
Być może, ale wtedy nie dostalibyśmy zakończenia wątku jego śmiesznego kumpla. Ten śmieszny wątek naprawdę był śmieszny, ale czy na pewno potrzebny? Trzeba by porzucić całe śledztwo przyjaciela, a wtedy wylatuje spora część filmu. Komediowe korzenie Peelego dają o sobie znać.

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 27 sierpnia 2017, o 14:38
autor: SithFrog
Spoiler:
Nie potrzebowałem zakończenia wątku przyjaciela. Uważam, że film niczego by na tym nie stracił, a zakończenie byłoby mega.

Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje

: 27 sierpnia 2017, o 17:22
autor: Ptaszor
Spoiler:
Per me: ostatnia scena z wozem policyjnym była specjalnie budowana wcześniej, po wypadku z sarną i kontrolą podejrzanie czarnego obywatela. Roztrząsam takie małe rzeczy, ale scenariusz jest pod tym względem dość dobrze zapięty, nie ma w nim niewykorzystanych rzeczy i każda postać ma swoją historyjkę, nawet taki policjant. Moim zdaniem trzeba było zrezygnować z niektórych rzeczy i skończyć na scenie szokującej rewelacji. W zasadzie były 2: jedna, że kogoś hipnotyzują, a druga, że, OMG, przenoszą się jak pasożyt z ciała na ciało. Cięcie w momencie przerażonej twarzy gł.boh. Wtedy mielibyśmy klasyczny gotycki horror.
Wrzucę jeszcze to, bo warto obejrzeć:

Toni Erdmann
Dla zagrania w re-ekranizacji tego filmu Jack Nicholson ma wrócić z aktorskiej emerytury. Wcale mu się nie dziwię, bo scenariusz jest doskonały. Trzeba mu jeszcze znaleźć odpowiednią partnerkę, bo to nie jest przedstawienie jednego człowieka. Simonischek wypada świetnie, grająca jego córkę Sandra Huller - nawet lepiej. Gdyby to był amerykański film, posypałyby się nagrody. Może nie za zdjęcia, bo technicznie wypada raczej kiepsko - pięknych kadrów tu na lekarstwo. Tutaj liczą się głównie kolejne, coraz bardziej absurdalne (a jednak cudownie logiczne!) sceny, dwa przeplatające się punkty widzenia i gra aktorska. Pretekstem jest spotkanie córki z dawno niewidzianym ojcem, celem wydaje się pośrednio krytyka w krzywym zwierciadle średniej warstwy menedżerskiej, a bezpośrednio relacji między w ludźmi we współczesnym świecie i sensu życia. Tak po prostu. Wielkich mądrości tutaj nie uświadczyłem, za to dużo dobrego, absurdalnego humoru (skojarzenia z "Dyskretnym urokiem burżuazji" Luisa Bunuela jak najbardziej na miejscu). Wracając do wersji amerykańskiej: nie jestem przekonany czy chciałbym taki remake zobaczyć. W tym filmie większość bohaterów to Niemcy, pracujący w Rumunii, porozumiewający się w anglojęzycznej korpogadce. Jeśli wstawimy w ich miejsce Amerykanów, to przynajmniej jedna z postaci ulegnie spłyceniu. Idealny film dla Llo: w końcu ile mieliśmy filmów z bohaterami, którzy pracują w branży wydobywczej?
8/10