Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie
Nie będę się rozpisywał, bo chcę zrobić pełną recenzję na stronie głównej. Ale generalnie - film mi się podobał znacznie bardziej niż Przebudzenie Mocy. Rozkręca się powoli, ale od ataku na Scarif jest już jazda bez trzymanki. I to równie spektakularna, co emocjonalna. Prawie na samym końcu jest trwająca może minutę albo dwie scena, która obrywa szczękę. Slasher horror na całego.
Jeśli mam wymienić minusy, to powiem tak:
- twarze wygenerowane CGI nadal nie są w stu procentach realistyczne
- tak jak wspomniałem wcześniej - pierwsza połowa filmu jest zbyt rozwleczona
- brak scen, które były w trailerze lekko irytował
- do jasnej cholery, znowu ktoś użył napędu hiperprzestrzennego w atmosferze planety.
- trochę szkoda, że to historia Jyn Erso i Cassiana Andora, a nie Jan Ors i Kyle'a Katarna.
Ale to są oczywiście drobiazgi. Ogólnie rzecz biorąc jestem bardzo mile zaskoczony. Film jest dużo odważniejszy od Przebudzenia Mocy, ale jednocześnie nie traci starłorsowego klimatu.
Ocena: 8/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 18 grudnia 2016, o 03:39
autor: peterpan
Zgadzam się z przedmówcami. Film jest świetny. Mi się tam nawet początek nie dłużył. Zgadzam się, że twarze z CGI rażą - zwłaszcza Tarkin, bo go jest najwięcej. Szkoda, że robiąc przebudzenie mocy nie byli tacy odważni.
Szkoda tylko, że ktoś mi zespoilerował, tuż przed seansem - kiedy wychodzili z poprzedniego seansu
HUGE SPOILER:
Spoiler:
Valar morgulis
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 18 grudnia 2016, o 08:51
autor: Voo
Proponuję, żeby tutaj wstawiać tylko recenzje. Komentujmy i spojlerujmy temacie o Gwiezdnych Wojnach.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 18 grudnia 2016, o 09:43
autor: SithFrog
Napiszę tekst, na ten moment powiem wam, że mam bardzo mieszane uczucia. Na pewno nieporównywalnie lepsze od TFA i ocena w granicach ósemki, ale tam gdzie są minusy - zazwyczaj są to bardzo rażące rzeczy, których mogli uniknąć. Ogólnie jednak bardzo dobra rzecz. Zjadła fors ałejkens na śniadanie.
Wiem, że to rzecz gustu, ale teksty, że film jest lepszy od Empire strikes back to jednak bluźnierstwo
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 18 grudnia 2016, o 10:46
autor: Voo
Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie
Zbierałem myśli od wczoraj a teraz gdy usiadłem do klawiatury to stwierdzam, że niewiele z tego wyszło. No trudno. Nie będę wymieniał co jest w filmie fajne a co mniej, zresztą zapewne wrażenia większości forumowiczów będą podobne i elementy takie i tak pojawią się w większości recenzji. Niektórzy z Was zapewne rozprawią się z nimi wręcz drobiazgowo.
Napiszę więc co innego. Napiszę, że wczoraj wieczorem, po raz pierwszy od 1999 roku, od momentu premiery Mrocznego widma, oglądając kolejny film ze świata Gwiezdnych Wojen nie czułem tej swędzącej irytacji pomieszanej z zażenowaniem, że rzeczy idą w złą stronę. Tego pewnego zawstydzenia, że poświęcam czas na coś co w najlepszym razie (Mroczne Widmo, Zemsta Sithów), nie mówiąc już o najgorszych razach (Przebudzenie mocy) jest takim sobie słabym kinem SF. Filmem, który istnieje tylko jako część większej opowieści a sam w sobie nie broni się niczym. Ani scenariuszem, ani aktorstwem ani nawet, o zgrozo, jakąś nadzwyczajną realizacją. Filmem, który nie byłby wstanie zainteresować nikogo poza małym dzieckiem i dorosłym fanem SW.
Powiem szczerze, że poddałem się już z Gwiezdnymi wojnami. Pierwszy raz zetknąłem się z tym wymyślonym światem w latach 80-tych, gdy jako małego dzieciaka tata zabrał mnie na Imperium kontratakuje. Kto nie żył w tych siermiężnych, ponurych czasach ten nie zrozumie jak taki film wówczas mógł podziałać na dziecko z dużą wyobraźnią. Jak go wtedy musieli odbierać starsi widzowie? (Imperium, Rebelia? ha!) Bardziej przygodowy Powrót Jedi podtrzymał tylko tę fascynację, która trwała nieprzerwanie do 1999 i premiery Mrocznego widma. Wtedy sobie odpuściłem. Doszedłem nawet do wniosku, że stare filmy być może wcale nie były lepsze a oglądając je robię to nadal oczami 8-latka. Nie mogłem sobie wyjaśnić inaczej tego, że różni twórcy zabierali się za prequele i sequel i kompletnie nic z tego nie wychodziło.
Wczoraj poszedłem do kina "z urzędu". Bo tak trzeba, bo nowe Gwiezdne Wojny, bo syn chciał. Nie napiszę, że nie spodziewałem się niczego. Napiszę wprost, że spodziewałem się "powtórki z rozrywki" i filmu, o którym w rozmowie z dzieckiem będzie się mówiło "no fajny, fajny" ale podczas spotkania z kumplem-rówieśnikiem wystarczy pokiwać ze smutkiem głową.
I co?
Zobaczyłem film, który przedstawia spójną, dobrze wymyśloną i bardzo dramatyczną historię. Który wzrusza i przejmuje nawet dorosłego widza! Ma charyzmatycznych bohaterów. Jest (z małym wyjątkiem) znakomicie zrealizowany. W genialny sposób łączy się na wielu poziomach (w głównej osi fabuły, w fabularnych smaczkach oraz w żartach słownych) z Nową nadzieją. Mało tego - po latach nadaje pewnym jej rozwiązaniom fabularnym głębszy sens. Zaczynałem go oglądać rozwalony na fotelu, zblazowany a dość chaotyczny początek tylko utwierdzał mnie w oczekiwaniach. Kończyłem na przedniej krawędzi fotela, na bezdechu i z szeroko otwartymi oczami. Pierwsza decyzja po ujrzeniu napisów końcowych? Idę jeszcze raz!
Ale jeszcze nie za to wystawię Łotrowi 1 ocenę taką jaką wystawię. Zerknąłem do netu i zaskoczeniem stwierdziłem, że Edwards i ja jesteśmy praktycznie rówieśnikami. Sądziłem, że jest młodszy ale to bez znaczenia. Chodzi mi o to, że bardzo prawdopodobne jest, że pierwszym filmem jaki widział z tego uniwersum także było Imperium kontratakuje. Także pewnie wyszedł z kina zamroczony, jak rąbnięty młotkiem, tyle, że mieszkając w Wielkiej Brytanii mógł sobie potem do woli kupować komiksy i figurki i grać na Atari. Też pewnie od 1999 roku zastanawiał się "o co tu k...a chodzi?". A kiedy dostał swoją szansę to jej nie zmarnował i zafundował mi oraz milionom jego i moich rówieśników bilet do dzieciństwa. Jasne, nie zrobił filmu bez wad. Jasne, jego dzieło zyskuje na miernocie poprzednich filmów serii i na tym, że oczekiwania widzów były niewielkie. Wszystko to jest jasne ale istotne jest to, że podniósł Gwiezdne wojny z kolan i obudził moje dawne fascynacje. Człowieku, dziękuję Ci. 10/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 18 grudnia 2016, o 23:15
autor: Crowley
Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie
Nie ma The Force Awakens. Nie ma prequelowej crap-trylogii. Po Powrocie jedi powinien być tylko Łotr z numerem jeden. Parafrazując słowa Bena Kenobiego: this is the Star Wars movie you were looking for. Nie za bardzo jest jak się rozpisać, żeby przypadkiem nie zdradzić kilku szczegółów i nie popsuć seansu tym, którzy jeszcze nie widzieli, więc ograniczę się do paru ogólnych myśli, które mam po seansie.
Po pierwsze ktoś wreszcie stwierdził, że do produkcji filmu przydaje się scenariusz. Nie żaden wybitny ale taki, który ma początek, rozwinięcie i porządne zakończenie. Nawet jeśli są w nim dziury, to nie takie, po których masz ochotę zabić się własną dłonią.
Po drugie okazało się, że można zrobić Gwiezdne wojny na nowych fajnych planetach. A nawet jak już wracają na stare śmieci, to jest to coś tak zajebistego jak zamek Vadera na Mustafar.
Po trzecie pięknie brzydko wygląda ten film. Znaczy wszystko jest w nim brudne, rozwalające się i autentyczne (jak na film s-f oczywiście). JJ mógł się chwalić różnymi zabawkami z planu ale to dopiero w Łotrze świat wygląda jak powinien. Nie wiem, czy zwróciliście też uwagę na to, jak dobrze dobrano aktorów, którzy wyglądają jak... w latach 70tych. Te wszystkie śmieszne wąsy i w ogóle niedzisiejsze gęby. Strasznie mi się to podobało.
Georgowi i JJowi powinno się Łotra puszczać jako lekcję w temacie umiejętnego nawiązywania do innych dzieł. W prequelach i TFA czasami brakowało tylko wielkiego napisu na pół ekranu: "NAWIĄZANIE DO STAREJ TRYLOGII". Tu jest inaczej. Są rzeczy, które wyglądają identycznie jak w Nowej nadziei, bo to są te same rzeczy co w Nowej nadziei. I one istnieją na planie, całkowicie stapiając się z tłem. Nie widać tu kilkudziesięciu lat, jakie dzielą te filmy. To jest spójne. Do tego gdzieś tam mignie znajoma postać, powtarza się jakiś kadr (koleś na wieży podczas odlotu X-Wingów!) ale czuć, że Łotr to samodzielny film a nie doklejka, stworzona w celu wyprodukowania zabawek.
W końcu jest poważnie. Znaczy są żarty, i to bardzo dobrze napisane, ale to jest film wojenny. Ludzie giną, rebelianci to terroryści, strzela się w plecy, dobija rannych, a Vader w 30 sekund robi to, czego Anakin nie potrafił przez całą Zemstę sithów - budzi lęk. W ogóle cała końcówka, jeśli już przy niej jesteśmy, to mokry sen każdego miłośnika Gwiezdnych wojen. Tego mi zabrakło w Przebudzeniu mocy. Statków kosmicznych... I rozmachu. I akcji w stylu Indiana Jonesa. I to wszystko tam jest, a całą bitwę na Scarif faktycznie ogląda się siedząc na krawędzi fotela.
No dobra, żeby nie było, że to nowe Imperium kontratakuje. Jak już musieli zrobić komputerowego moffa, to mogli go chociaż mniej pokazywać, żeby CGI tak nie raziły. Szkoda, że wycięli prawie całkowicie postać Whitakera. Jestem pewien, że dałby czadu. Nie do końca przekonały mnie też dwie postacie pierwszoplanowe. O ile reszta wesołej gromadki jest nader sympatyczna i do tego absolutnie nie ma co się czepiać ich ekhm... różnorodności etnicznej, podyktowanej poprawnością polityczną ...ekhm, to Jyn i ten rebeliant, którego imienia ciągle nie mogę zapamiętać, byli po prostu tacy se. No nie polubiłem ich, w przeciwieństwie do gwiezdnego Rutgera Hauera, czy pilota rodem z Mad Maxa.
I jeszcze muzyka. Fajnie, że znowu z głośników orkiestra naparza na pełnej mocy, szkoda tylko, że ktoś zapomniał wymyślić porządne motywy muzyczne. Nawet w TFA był śliczniutki motyw Rey, a tu nic.
Podsumowując wyszedł mi strasznie chaotyczny i słaby tekst o bardzo bardzo dobrym filmie. Chętnie poszedłbym jeszcze raz, może na 3D. Łotr mną ruszył, Łotr mnie zaciekawił, Łotr mnie porwał. Star Wars movie you were loking for Rouge One is.
9/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 19 grudnia 2016, o 19:25
autor: SithFrog
Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie (Rogue One: A Star Wars Story) - Każdy ma jakąś potrawę, która smakuje dzieciństwem, beztroską i której smak przywołuje wszystkie najpiękniejsze wspomnienia z minionego okresu. Dla mnie to jabłecznik. Moja babcia robiła fantastyczny jabłecznik. Kruche ciasto, rewelacyjne jabłka z cynamonem, wszystko w owalnej blasze, palce lizać. Stara trylogia Gwiezdnych wojen jest dla mnie takim odpowiednikiem wypieku babci, tylko w tematach filmowych. A Rogue one (odmawiam stosowania Łotr jeden, może i wierne tłumaczenie, ale brzmi głupio, jak krakowiaczek jeden) to taki jabłecznik, który ktoś nagle sprezentował mi po prawie 30 latach (trylogie pierwszy raz widziałem w 1987). Co prawda raz na kilka kęsów ukryto obrzydliwe ziarenka kminku i zdradzieckie, smakujące jak płyn ludwik liście kolendry, ale nadal... 80% potrawy to ten cudowny smak, ściskający żołądek i gardło i wszystko inne, wzruszający i rzucający na kolana. Rogue one to najlepsze Gwiezdne wojny od 1983 roku.
Dalszy tekst będzie pisany od serca więc nie polecam czytać jeśli nie widziałaś/eś filmu. Mogą pojawić się drobne spojlery.
Galen Erso to naukowiec, który pomógł Imperium zbudować pierwszą Gwiazdę Śmierci. Rogue one opowiada historię jego córki i tego jak udało się zdobyć plany stacji kosmicznej, które wykorzystano do późniejszego jej zniszczenia. Przygodę kończymy dokładnie w tym momencie, w którym zaczyna się Nowa nadzieja.
Tak jak pisałem, po 33 latach wróciły Gwiezdne wojny. Wróciła prosta, ale wciągająca historia. Wrócili starzy znajomi, stare, znane lokacje, pojawili się nowi bohaterowie, a także klimat, który może i pojawił się w zeszłorocznej produkcji Abramsa, ale który mocno ucierpiał przez brak oryginalności i wtórność do Starej Trylogii. Rogue one niczego nie kopiuje, jedynie uzupełnia luki w znanej historii i robi to fantastycznie. Gareth Edwards nie popełnił błędu The Force Awakens i zabiera nas w nieznane. Owszem, jest bardzo dużo żerowania na nostalgii, ale zrobionego jak trzeba. Widzimy znane statki, bazy (Yavin 4), twarze, ale już fabuła nie pokazuje nam kolejnych tajnych planów, w kolejnym sympatycznym robociku, na kolejnej pustynnej planecie. Mimo, że finał byłem w stanie przewidzieć od mniej więcej 2/3 seansu - nie miało to znaczenia. Po prostu oglądałem... nie... po prostu przeżywałem przygodę razem z jej bohaterami. Piszę trochę chaotycznie, ale to wina filmu! Zamieszał mi w głowie w momencie, w którym nie spodziewałem się już niczego dobrego po Disneyu i SW. Niczego poza odtwarzaniem w kółko ogranych motywów i liczeniem kasy z wpływów.
Powiedziawszy to, skupię się na negatywach, bo tych jest jednak zaskakująco dużo. Nie decydują o jakości całej produkcji (na szczęście), ale uwierają jak ten kminek czy inna kolendra w co którymś kęsie ulubionej potrawy. Części z nich można było uniknąć, a gdyby to zrobiono - aż się boję myśleć - Rogue one mógłby zasłużyć na coś więcej niż porównywanie do starej trylogii. Mógłby pokusić się nawet o wbicie klina między Imperium kontratakuje, a pozostałe dwie odsłony.
Przede wszystkim Tarkin. Wiem, naprawdę rozumiem, że nie dało się zrobić filmu bez tej postaci. Wiem też jak kultowa (pozdro Cath) jest rola Petera Cushinga w Nowej nadziei. Uważam jednak, że przy całej wielkiej robocie speców od efektów, wyszło bardzo, bardzo słabo. Cyfrowo tworzone postaci nadają się - jak Leia - na kilkusekundowe, statyczne ujęcie. Kiedy zaczynają mówić, kiedy w grę wchodzi mimika, kiedy w są w otoczeniu prawdziwych ludzi - cały czar pryska i mózg bezbłędnie wychwytuje oszustwo. Tarkin w tym filmie razi swoja nienaturalnością. Szkoda, bo wystarczyło wziąć Charlesa Dance'a (propsy za propozycję Twin) czyli Tywina Lannistera z Gry o tron, trochę ucharakteryzować i wypadłoby to nieporównywalnie lepiej.
Pozostałe powroty wypadły świetnie. Bail Organa, Mon Mothma, generał Dodonna - fantastycznie dobrano tak aktorów (poza tymi, którzy po prostu wrócili do roli) i dobrze zbalansowano ich udział w historii. Najlepiej, co niespodzianka nie jest, wypadł najbardziej rozpoznawalny bohater w historii kina - Darth Vader. Nie ma go wiele, ale scena, w której walczy... tzn. masakruje rebeliantów trafia do top 3 najlepszych momentów z udziałem mrocznego Lorda. Nie dość, że jest odważna to jeszcze genialnie nakręcona i zmontowana. Brawa. Jedyny zgrzyt to jego rezydencja na Mustafar. Nie znam książek, komiksów i kanonu, ale pałac pośrodku morza lawy wydał mi się zbyt przerysowany i bezsensowny nawet jak na Star Wars.
Nowe postaci wypadają dobrze. Zastrzeżenie mam właściwie takie, że jest ich... za dużo. Poświęciłbym niewiele wnoszący drugi plan (gwiezdny Zatoichi, koleś z CKMem, pilot-dezerter) na rzecz kilku scen więcej i pogłębienia relacji Cassiana i Jyn. Bo ta dwójka sprawiała wrażenie, że ma do pokazania więcej niż to, na co im pozwolono. A tak mamy kilka, kilkanaście scen, gdzie oglądam postaci dziwaczne, które i tak w filmie są na tyle mało, że pod koniec nie obchodzi mnie kompletnie ich los. Sama panna Erso jak na główną bohaterkę ma bardzo mało do zrobienia w filmie. Poza trzecim aktem służy głównie jako pretekst do skakania po galaktyce w poszukiwaniu kogoś innego. Mimo to doceniam Felicity Jones, bo i tak zdążyłem polubić młodą rebeliantkę. No i wydaje się bardziej ludzka niż wszystko-mająca i wszystkowiedząca Rey z TFA. Wspomnę jeszcze o Galenie Erso, bo nie wypada pominąć. Mads Mikkelsen jako genialny inżynier, który nie do końca chce budować machiny masowej zagłady kradnie dla siebie każdą scenę, w której się pojawia. Świetny wybór ludzi odpowiedzialnych za casting. Rozpoznawalna twarz nie przeszkodziła w stworzeniu wiarygodnego bohatera. Na parę ciepłych słów zasłużył także Ben Mendelsohn jako Orson Krennic. Imperialny dyrektor i hm... producent wykonawczy Gwiazdy śmierci z przerośniętym ego. Nie trafi może do galerii najbardziej charyzmatycznych czarnych charakterów, ale swoją rolę w filmie spełnia w zasadzie idealnie.
Kompletnie zawiódł mnie Forrest Whitaker. Saw Gerrera to skrajny fanatyk i terrorysta uważający, że Rebelia robi za mało i zbyt delikatnie. W dodatku przez lata opiekował się Jyn. Nie uwierzyłem w ten wątek za grosz. Whitaker to zacny aktor, ale z dziwnymi minami i gestami, z dziwnym głosem wypadł jakby kogoś parodiował, a nie próbował stworzyć poważną postać. Wiem z innych recenzji, że część widzów jest raczej na tak, ale ja się bardzo zawiodłem na tym elemencie. Podobnie, choć nie tak źle, jest w przypadku imperialnego droida, który towarzyszy Cassianowi. K-2SO, wzorowany ewidentnie na HK-47 z KOTORa (ale do pięt mu nie dorasta), został wprowadzony jako element rozweselający. Czasem żarty wychodzą mu całkiem nieźle, a czasem tak bardzo nie trafiają, że przymykałem oczy z zażenowania. Trochę za dużo tego było i miejscami zbyt na siłę. Poza tym rebelia w filmie jest przedstawiona jest mocno niejednoznacznie. Walczą o wolność dla galaktyki, ale metody jakie stosują trudno nazwać nieskazitelnymi. I mamy potem ciąg zdarzeń w kilka minut, gdzie droid rzuca żartem, strzał rannemu w plecy i znów żarcik. Trochę za dużo skrajności na małej przestrzeni.
Oprócz Tarkina za największą wadę filmu uważam dwie sceny. Obie tego samego typu. Deklamacje i przemowy. Jedna jak Cassian wygłasza powody dla których pójdzie za Jyn w bój, a druga jak sama Erso strzela gadkę motywacyjną dla żołnierzy przed bitwą. Raz, że kompletnie nie pasowało to do postaci, bo obydwoje wyglądają raczej na speców od brudnej roboty, a nie patetycznych haseł. Dwa - dlaczego żołnierzy miałaby natchnąć do walki obca baba, którą znają od 20 minut? A sama treść tych wystąpień... o rety... poziom patosu i górnolotnych frazesów mógłby zawstydzić podobne hasła z Transformersów czy innych Dni niepodległości. Zbędne sceny, które mocno mi zgrzytnęły podczas seansu. Zupełnie tak samo jak kilka idiotyzmów widocznych tylko dla zatwardziałych fanów. ISD w atmosferze. Skok w hiperprzestrzeń z atmosfery. Wiem, że przeciętny widz tego nie widzi, albo ma to gdzieś, ale mnie to uwiera. Jak ten kminek, jak ta kolendra. Last but not least, moment inspekcji imperialnej Rogue one na Scarif. Do statku wchodzi oficer, koleś w czarnym wdzianku i dwóch szturmowców. Po chwili wychodzi INNY oficer, koleś w czarnym wdzianku i K-2SO. Nikogo to nie dziwi, nikt nie podnosi alarmu. Wszystko gra. Aha...
Trochę pomarudziłem, trochę złośliwości przelałem na tekst, ale to tylko narzekanie na fakt, że coś, co mogło być niemal doskonałe jest tylko bardzo, bardzo dobre. Pomijając niedociągnięcia, Rogue one to najlepsze co mogło spotkać fanów Gwiezdnych wojen. Przynajmniej tych, którzy (jak ja) przestali wierzyć po miałkim TFA, że ten świat ma jeszcze szanse nawiązać do swojej minionej świetności. Jeśli epizod VIII podąży ścieżką wytyczoną przez Dżej Dżeja Abramsa, bardziej będę czekał na spin-offy niż na kolejne epizody "głównej" historii świata SW. Napisałbym jeszcze trochę pochwał, ale nie mam czasu. Święta tuż tuż, a ja muszę jeszcze przynajmniej raz iść do kina na pyszny jabłecznik. Czas na dokładkę. Kminek i kolendrę przełknę z uśmiechem na ustach.
P.S. Tak sobie pomyślałem. Z jednej strony tym filmem uciszyli narzekających, że "Gwiazda śmierci miała taką głupią wadę i to jest bez sensu". Teraz wiemy, że to sabotaż konstruktora. Z drugiej strony po finale Rogue one ciężko wziąć na serio hasło Lei w pierwszych momentach Nowej nadziei, że Vader nie ma prawa ich zatrzymać, bo to misja dyplomatyczna. Przecież dopiero co uciekli z samego serca bitwy z Imperium. Takie tam, dywagacje 8/10
SithFrog pisze:Kiedy zaczynają mówić, kiedy w grę wchodzi mimika, kiedy w są w otoczeniu prawdziwych ludzi - cały czar pryska i mózg bezbłędnie wychwytuje oszustwo. Tarkin w tym filmie razi swoja nienaturalnością. Szkoda, bo wystarczyło wziąć Charlesa Dance'a (propsy za propozycję Twin) czyli Tywina Lannistera z Gry o tron, trochę ucharakteryzować i wypadłoby to nieporównywalnie lepiej.
Albo wystarczyło skrócić trochę jego kwestie, pokazać gdzieś z profilu albo w czasie marszu, w większym tłumie, cokolwiek, byle nie paskudna komputerowa morda na cały ekran. Peter Jackson nie takie cuda robił we Władcy pierścieni, żeby hobbici byli mali.
SithFrog pisze:Nie trafi może do galerii najbardziej charyzmatycznych czarnych charakterów, ale swoją rolę w filmie spełnia w zasadzie idealnie.
Miła odmiana po dziwadłach z TFA, co? Taki po prostu zwyczajnie zły skurwiel, który jest zły, bo każe zabijać ludzi a nie wrzeszczy i robi groźne miny.
Co do przemów, to wyobraź sobie, że to film Nolana. Dołóż w tle muzykę Zimmera i doceń to, co masz.
SithFrog pisze:Skok w hiperprzestrzeń z atmosfery.
Czemu wszyscy się tak tego uczepili? Gdzie jest napisane, że tak nie można? Może jeszcze ktoś powie, że dźwięk nie rozchodzi się w próżni, hę? Gdyby wszyscy grali według reguł, to Zlatan nigdy nie strzeliłby bramki dupą, a Kijowski byłby bezrobotny.
Spoiler:
Swoją drogą to Vader mógłby zaoszczędzić sobie i innym sporo problemów, gdyby zamiast rzucać ludźmi o sufit, wyrwał jednemu z nich pendrajw z ręki.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 19 grudnia 2016, o 20:06
autor: Zolt
Z drugiej strony po finale Rogue one ciężko wziąć na serio hasło Lei w pierwszych momentach Nowej nadziei, że Vader nie ma prawa ich zatrzymać, bo to misja dyplomatyczna.
Błąd. Leia, jak każdy dobry oficer wywiadu, nie przyznaje się do szpiegostwa. Pisał o tym Suworow w "Akwarium".
A zamek Vadera wygląda jak zamek Szkieletora
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 19 grudnia 2016, o 21:36
autor: Gregor
Ale ten zamek to jedna z rzeczy ze szkiców koncepcyjnych do Nowej Nadziei zdaje się Zły czarny rycerz gdzieś musi mieszkać
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 19 grudnia 2016, o 21:46
autor: Voo
Ej ej ej sio do dyskusji i spojlerów bo pokasuję!
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 27 grudnia 2016, o 18:57
autor: Voo
Agenci (2 Guns)
Zawsze jak oglądam filmy akcji z lat 80-tych i 90-tych (ostatnio oglądałem np. "True Lies", hehe, wciąż daje radę) to żałuję, że teraz już się takich filmów nie kręci. Ale jak już ktoś nakręci i to obejrzę to żałuję, że jednak czasem się kręci. Może jakoś nie strasznie żałuję ale jednak. Mając dwóch takich asiorów jak Wahlberg i Washington i w sumie nie aż tak bardzo głupi pomysł na fabułę wyszła z tego pełna strzelania kulami i sucharami popierdółka do zapomnienia w pół godziny po seansie. Jest taki moment w filmie gdy fajnie grany przez dawno niewidzianego Billa Paxtona badass pokazuje jakim jest badassem i na moment robi się jakby poważniej. Zaraz jednak fabuła ginie w kolejnej bezsensownej strzelaninie typu wszyscy na wszystkich. Żeby była jasność - sama koncepcja buddy movie była spoko, jest spoko i będzie spoko. Strzelaniny w kinie były spoko, są spoko i będą spoko. Niestety płytkie fabuły i rozwiązania typu "weźmy wszystkich zastrzelmy" może były spoko jak miałem 13 lat ale już nie są i nie będą. Ten film potrzebował większego przymróżenia oka, większego kontrastu między postaciami (nie wysilili się - dwóch silnych, uczciwych twardzieli, tylko że jeden mruga do kelnerek a drugi jest czarny). No i na pewno lepszych dialogów niż te o pączkach. Oczywiście obejrzałem go, nie bawiłem się źle ale siadając do tej mini-recki przez moment musiałem się zastanowić o co tam kurde chodziło.6/10
Wiek Adaline (The Age of Adaline)
Ubrana w płaszczyk lekkiej SF historyjka romantyczna. W wyniku wypadku pewna atrakcyjna dziewczyna (że też takie rzeczy nigdy nie przytrafiają się brzydulom) przestaje się starzeć. To wszystko działo się w latach dwudziestych XX wieku a film dzieje się współcześnie więc nasza panna ma coś ze 110 lat a wygląda i w sumie zachowuje się jak niespełna 30-latka. No, może taka troszkę poważniejsza. Znaczy - pracuje w bibliotece i chodzi w długich spódnicach i na pierwszej randce nie daje ...się pocałować. Poznaje przystojnego, bogatego młodzieńca i zakochuje się i jadą w odwiedziny do jego rodziny i ...koniec spojlerów. Po chwili zastanowienia to film jest głupi jak but ale nakręcony z wdziękiem i dobrze zagrany, m.in. przez Harrisona Forda (oczywiście nie w roli tytułowej, tylko drugoplanowej). Film nie jest specjalnie ckliwy, momentami nawet trochę humorystyczny i można go obejrzeć, jak druga połowa chce zobaczyć coś fajnego "ale może kochanie tym razem nie horror ani fantastyka ani film wojenny". Do tego odtwórczyni głównej roli jest zdecydowanie miła dla oka. Film obejrzałem, wrzodów nie dostałem więc da się. 6/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 27 grudnia 2016, o 19:01
autor: SithFrog
Starzejesz się Voo, 2 guns jest w pytę
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 29 grudnia 2016, o 14:44
autor: SithFrog
Aż do piekła (Hell or High Water) - Kiedy człowiek słyszy ten cały szum medialny, kiedy pada ofiarą machiny marketingowej wpychającej nam jedne Gwiezdne wojny po drugich, koniecznie poprzetykane pięcioma super-bohaterskimi sequelami rocznie, łatwo przegapić produkcje, które nie mają "zyliona" dolarów na promocję. Łatwo przegapić na przykład Hell or high water, a byłoby szkoda, bo to naprawdę niezłe kino.
Dwóch braci - Toby (Chris Pine) i Tanner (Ben Foster) - rabuje banki. Pierwszy z nich ma plan i robi to z troski o rodzinę, drugi jest recydywistą i lekkoduchem delikatnie rzecz ujmując. W pościg za nimi rusza strażnik Teksasu u progu emerytury (Jeff Bridges jako Marcus Hamilton).
Brzmi banalnie, ale historia jest naprawdę prosta. To niuanse sprawiają, że Hell or highwater ogląda się tak dobrze. Rzecz dzieje się współcześnie, w smutnym, jałowym Texasie gdzie kryzys ekonomiczny wcale nie minął. Z bilbordów straszą propozycje pożyczek, odwróconych hipotek i innych chwilówek. Atmosferę beznadziei podkreśla filtr nałożony na obraz. Wszystko wydaje się zużyte, wyblakłe, jakby na wszystko rzucono szarą zasłonę. Z drugiej strony mamy banki, gdzie każdy dyrektor lokalnego oddziału to grubasek pod krawatem, najczęściej z obleśnym uśmieszkiem. Nawet Hamilton, było nie było stróż prawa, żartuje o jednym z nich, że wygląda jakby zaraz miał zając komuś mieszkanie. To największa wada filmu. Reżyser tak bardzo chce podkreślić, że bohaterowie mają szlachetną misję (w każdym razie jeden z nich), a czarnymi charakterami są bankierzy, że idzie za daleko i trochę odziera ten motyw z subtelności.
Nie zmienia to jednak faktu, że Hell or high water to film dobry. Klimat Texasu po prostu wyłazi z ekranu, ostatni raz tak namacalnie pokazano chyba Luizjanę w pierwszym sezonie True detective. Nie sposób nie wspomnieć o rewelacyjnej muzyce, która towarzyszy nam podczas seansu. Długo zastanawiałem się kto może być jej autorem, tak mi wpadła w ucho. A potem czytam w napisach: Nick Cave - i wszystko jasne.
Nie można się przyczepić do kreacji aktorskich. Bridges to klasa sama w sobie. Pine i Foster po Czasie próby znów grają razem, z tym że tutaj Pine przeszedł samego siebie. To prawdopodobnie najlepsza kreacja "zrebootowanego" kapitana Kirk, jaką widziałem. Po Star treku i Jacku Ryanie myślałem, że czeka go kariera pięknisia i uwodziciela, a tu taka odmiana. Czapki z głów.
Jeśli masz ochotę na niezły dramat, okraszony dobrą grą, rewelacyjnymi zdjęciami i świetną muzyką - Hell or high water jest dla ciebie. Jeden z mniej głośnych filmów 2016 roku i łatwo go przeoczyć, a zdecydowanie wart jest obejrzenia. 7/10
Łotr 1. Gwiezdne wojny - histerie (Rogue One: A Star Wars Story)
Wszystko było na swoim miejscu, a scenę zderzających się stateczków mógłbym mieć na tapecie w pokoju. Albo jakiś obraz w 100 calach? Więc całość Histerii - wizualnie bomba. Tym niemniej odczuwam pewne znużenie Gwiezdnymi Wojnami, z tym że to raczej nie problem samego filmu, co po prostu wyeksploatowania znanej od lat fabuły (choć tu pokazanej z innej perspektywy). Ale kasa się sama nie zarobi... Dlatego mimo wszystko, wiem że narażę się na krytykę, skłaniam się raczej ku przyszłości, czyli tego co nas, widzów, czeka po Przebudzeniu Mocy - jasne, Przebudzenie nie grzeszyło oryginalnością, ale po prostu lepiej mi się tamten film oglądało. A może po prostu nie oczekuję po Gwiezdnych Wojnach poważnego podejścia do tematu? Hmmm. W Histeriach pokazali coś "od środka" i z baśni zrobili prawdziwy film akcji, gdzie nie wszystko jest czarno-białe i jak się zostaje bohaterem i nie jest się Jedi, to nie ma zmiłuj.... Więc to też powinno się pisać na plus, ale jakoś mimo wszystko film nie zrobił na mnie ogromnego wrażenia - imho dużo za dużo strzelania. Wszędzie strzelanie. Tu strzelanie, tam strzelanie. Poza tym - strzelanie. Po tytule spodziewałem się bardziej "łotrzykowskiej" akcji. Za to wejście z mieczem świetlnym Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zrobiło na mnie wrażenie, bo świetnie pokazało jaką moc ma moc... Eee, pokazało siłę mocy?
Ps. "Moc jest w tobie silna" to od teraz powiedzenie całej populacji Star Wars, czy zawsze tak było? Bo wydawało mi się, że to Jedi albo ludzie jakoś z mocą związani rzucają takimi powiedzonkami, a tu od samego początku wszyscy o tej mocy. Ślepego mnicha jeszcze rozumiem, ale reszta?
Ps.2. Młoda księżniczka była robiona komputerowo, czy grała ją jakaś dublerka?
7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 29 grudnia 2016, o 22:41
autor: Crowley
Thim:
Spoiler:
ThimGrim pisze:Ps.2. Młoda księżniczka była robiona komputerowo, czy grała ją jakaś dublerka?
For Leia, actress Ingvild Deila played the princess for the shot where she’s seen from behind, and the reverse angle consists of a digital face, hair, and costume (Deila’s extended hand is also seen).
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 29 grudnia 2016, o 22:42
autor: ThimGrim
Ok. Dzieki. No właśnie coś dziwnie wyszła...
Ps. Swoją drogą, oglądając Felicity Jones jakoś wydawało mi się, że dobrze by się nadawała do roli Lary Croft. Skąd mi się to wzięło, to nie wiem...
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 30 grudnia 2016, o 00:29
autor: Voo
No, ja też nie wiem
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 30 grudnia 2016, o 00:37
autor: Crowley
Nową Larę ma ponoć zagrać Alicia Vikander.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 30 grudnia 2016, o 01:02
autor: SithFrog
Crowley pisze:Nową Larę ma ponoć zagrać Alicia Vikander.
Chyba wolałbym Felicity Jones.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 30 grudnia 2016, o 12:14
autor: Lobofc
Miasteczko Twin Peaks. Ogniu krocz za mną. (Twin Peaks: Fire Walk with Me)
Po seansie siedziałem do późna w nocy przed kompem i szukałem odpowiedzi na pytanie, o co chodzi w Twin Peaks. Czyli interesujący, czyli mający zagadki i genialny 9/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 30 grudnia 2016, o 16:15
autor: SithFrog
Sully - Jeśli nie żyjesz w jakiejś zapomnianej samotni wiesz co wydarzyło się w Nowym Jorku 15 stycznia 2009 roku. Kapitan Chesley Sullenberger posadził pasażerskiego Airbusa A320 ze 155 osobami na pokładzie na rzece Hudson. Bez ofiar, bez dezintegracji maszyny. Cud. Historię tę na warsztat wziął Clint Eastwood i jeśli miałby jednym słowem opisać ten film, byłoby to "solidny".
Wszystko tu jest solidne. Ani wybitne, ani kiepskie. Solidne. Tom Hanks w tytułowej roli, reżyseria, scenariusz, efekty specjalne. Przyzwoity poziom i nic ponad to. Eastwood nie ukrywa, że uważa pilota za bohatera i daje temu wyraz. Sully to swoista laurka i w sumie dobrze. Po pierwsze dlatego, że facet zasłużył, każdy lotnik powie wam, że to były umiejętności pilotażu na najwyższym możliwym poziomie. Po drugie tu chodzi o bardzo konkretne wydarzenie więc nie czynię zarzutu, że obraz nie pokazuje szerszej perspektywy, bo w sumie kogo obchodzi życie prywatne kapitana feralnego lotu?
Co mnie zaskoczyło to drugie dno historii. Wszyscy wiemy, że okrzyknięto Sullenbergera bohaterem, ale ja na przykład nie miałem pojęcia ile facet przeszedł potem. Wałkowanie przez NTSB (amerykańska komisja badania wypadków lotniczych, taka komisja Macierewicza od Tupolewa tylko poważni, profesjonalni i fachowcy) godzinami. Przesłuchania, naciski, dobieranie faktów pod tezę, że dało się dolecieć do lotniska. Bezduszny aparat urzędniczy, który pod presją ubezpieczycieli i konstruktorów (i miliardów dolarów) próbuje zrobić z bohatera winnego. Aż do punktu, w którym facet zaczyna sam wątpić czy postąpił słusznie. Przerażające.
Z drugiej strony media dokładają od siebie. Jednego dnia jest bohaterem, a drugiego każda informacja, że jednak może nie - będzie podgrzana i podana z odpowiednią dozą dramatyzmu. O sępach z aparatami i mikrofonami okupujących dom Sully'ego i hotel, w którym się zatrzymał nawet nie wspominam. Na plus zaliczam też trochę zaburzoną chronologię, która czyni spektakl ciekawszym. Sceny z samego wodowania też wyszły bardzo przyzwoicie.
Solidne kino stworzone po to, by pokazać bohatera, rzecz, której dokonał i przy okazji skrytykować dzisiejszy świat, który kocha na zabój takich ludzi, ale w mgnieniu oka może strącić ich w otchłań pogardy. 6/10
Angry Birds Film (Angry Birds) - Nie wiem i nie chcę się zastanawiać po jakiego groma ktoś na końcu tytułu dodał słowo "film". Nasi tłumacze/dystrybutorzy zawsze cierpiący na sraczkę twórczą zostawili angielskie "Angry birds" jakby "Wściekłe ptaszyska" parzyło w oczy? Ech... W każdym razie otrzymaliśmy animację o wkurzonych ptakach jakieś dwa lata po szczytowym zainteresowaniu prostą grą na komórki i tablety. Czy to ma sens?
Red czyli czerwony ptaszor żyje na wyspie pełnej szczęśliwych do wyrzygania współbratymców. Jako nerwowy gość ma czasem problem z opanowaniem emocji i za karę musi odbyć terapię z kontrolowania gniewu. Poznaje tam trzech kumpli: nadpobudliwego Chucka, eksplodującego Bombę czy olbrzymiego, warczącego Terence'a. Terapia zbiega się w czasie z przybyciem na wyspę zielonych świń, które okazują się mieć niespecjalnie pozytywne zamiary wobec tubylców. Czy niekontrolowane napady gniewu Reda pomogą w sytuacji zagrożenia?
Nie wiem, ale przy tym, czego się spodziewałem, dostałem zaskakująco dużo. Historia jest prosta jak budowa cepa, ale ratuje ja masa naprawdę dobrych, trafionych żartów. Co ciekawe głównie żartów dla dorosłych, a niektóre wręcz ocierają się o humor rodem z American Pie. Mi to nie przeszkadzało, aczkolwiek zastanowiłbym się czy pokazać Angry Birds dzieciakom młodszym niż te 10-12 lat. Standardowo wrzucono kilka nawiązań (albo bezczelnego kopiowania - scena a'la pewien bohater z X-menów) do popkultury i klasycznych filmów, a całość okraszono bardzo ładną animacją. Animacja opierzenia naprawdę robi wrażenie.
Kiedy usłyszałem o powstaniu pełnometrażowej produkcji z ptaszorami w roli głównej, pomyślałem tylko, że ktoś po prostu rzuci nam jakiś ochłap byle tylko wydrenować jeszcze parę dolców ze znanej marki. O dziwo wyszła z tego całkiem przyzwoita rzecz, głównie dla dorosłych, ale spokojnie można obejrzeć, żeby się trochę zrelaksować. Ja jestem pozytywnie zaskoczony. 6/10
Jakbym przed seansem przeczytał, że komuś przyszło do głowy nakręcić sceny zawierające ostrzał z kartaczownicy, eksplozje, jazdę konną po dachach, pościg pociągów, strzelaniny, bijatyki i inne cuda i zilustrować to wszystko uwerturą do opery "Wilhelm Tell" to chyba bym parsknął śmiechem. Tylko, że ktoś to zrobił i to wszystko żre jak diabli. Serio, prawie wszystko w tym filmie jest zajebiste. Fajna i całkiem przejmująca historia, scenografia, kostiumy, świetna charakteryzacja, kapitalne sceny akcji, niezłe efekty specjalne, znakomicie dobrana obsada łącznie z głównym bohaterem żywcem przeniesionym z westernów z lat 50-tych. O filmowych złoczyńcach nawet nie wspominam. William Fichtner urodził się do takich ról a Tom Wilkinson to też klasa sama w sobie. Wszystko byłoby naprawdę znakomicie, gdyby tylko film co pewien czas nie sprzedawał mi plaskacza przypominającego, że to nie jest na serio. Rany, rozumiem koncepcję luźnego, komediowego kina przygodowego, które potrafi być zabawne gdy trzeba i trzymające w napięciu gdy trzeba. Oglądałem np. "Indiana Jones i ostatnia krucjata", więc wiem, że da się to zrobić. Kurczę, nawet "Piratów z Karaibów" tu przytoczę, choć fanem nie jestem a ten akurat film raczej twórcom "Jeźdźca..." jest znany, w końcu to ICH film Wygląda to tak, jakby planowali zrobić takich "Piratów..." tyle, że na Dzikim Zachodzie. Ktoś napisał im zbyt dobry scenariusz, w którym umieścił bardzo realistyczne postacie i wątki, więc zamiast zmienić całość na taką w lżejszym tonie (np. przedstawić złoczyńców bardziej hmm... "komiksowo") to dla rozluźnienia postanowili losowo tu i ówdzie powstawiać głupie scenki. Mamy np. scenę masakry indiańskich wojowników a za chwile widzimy konia głównego bohatera na drzewie i głupi komentarz jego indiańskiego towarzysza. Gdyby udało się to wszystko lepiej wyważyć to mógłby z tego wyjść fenomenalny film przygodowy a tak można go podziwiać za poszczególne elementy składowe, za naprawdę kapitalną sekwencję finałową ale wrażenie, że to film trochę dla nikogo (ani do końca dla dorosłych ani dla dzieci) pozostaje. Szkoda, bo udane kino przygodowe poznaje się po tym, że jest dla wszystkich. 7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 1 stycznia 2017, o 20:07
autor: Crowley
Odniosłem bardzo podobne wrażenie (odsyłam do recenzji). I jeszcze raz powtórzę, że bardzo żałuję klapy finansowej takich fajnych filmów. Zwłaszcza na tle gazylionów dolarów, które zarabiają różne kupiaste kaszaloty.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 1 stycznia 2017, o 20:12
autor: SithFrog
Yop, i Lone ranger i John Carter to filmy X razy lepsze niż ich wynik w boxoffice.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 1 stycznia 2017, o 21:47
autor: SithFrog
Człowiek-scyzoryk (Swiss Army Man) - Pierwsza recenzja w 2017 roku więc muszą pojawić się życzenia. Wszystkiego dobrego życzę każdemu, kto czyta ten tekst (i wszystkim innym też), niech wasze marzenia się spełniają, niech kolejny rok przyniesie więcej dobrych niż złych rzeczy. A te złe, jak już się pojawiają, niech będą mimo wszystko wzbogaceniem waszej duszy. Aha, i na sam koniec: życzę sobie i Wam więcej takich filmów jak Swiss Army man. Nie będę narzekał na idiotyczne tłumaczenie, jakby nie mogli zostawić oryginalnego tytułu... Nieważne. Bo właśnie (prawie) skończyłem wymieniać wady tego filmu. Wszystko inne jest... nie umiem znaleźć słowa. To po prostu trzeba obejrzeć.
Hank (Paul Dano) jest rozbitkiem na bezludnej wyspie. Nie widząc nadziei na ratunek postanawia popełnić samobójstwo. W ostatniej chwili zauważa, że ocean wyrzucił na brzeg ciało (Daniel Radcliffe). Trup jak to trup, nabrzmiały, blady i... pierdzący gazami powstałymi w wyniku rozkładu. Niedoszły samobójca wsiada na grzbiet nieżywego kompana i używając tychże gazów robi z niego skuter, którym zamierza wrócić do domu. Porąbane? To jest zaledwie początek, kilka pierwszych minut. Potem jest tylko dziwniej, smutniej, weselej i bardziej pierdząco.
Bez zbędnej przesady: Swiss army man to najoryginalniejszy film bieżącej dekady, a być może dwudziestego pierwszego wieku. Jednocześnie przekazuje masę ciekawych obserwacji na temat świata używając... no kurczę... używając zwłok, które pierdzą. Podróż Hanka i Manny'ego (tak się nazywa denat, jak się potem dowiaduje widz) okraszona jest masą trafnych i gorzkich refleksji na temat życia jednostki w społeczeństwie. Jest coś o akceptacji w szerszym gronie i akceptacji samego siebie, jest sporo o miłości, o poszukiwaniu jej, o cierpieniu w samotności, o przyjaźni, o tym jak łatwo pewne rzeczy się mówi, a jak trudno robi. Jak bardzo w "wolnym" społeczeństwie jesteśmy zniewoleni przez standardy, normy i wszelkiego rodzaju dobre obyczaje. Pierd w filmie urasta do naprawdę poważnego symbolu czegoś, co trzymamy w sobie (miłość, poczucie winy, cierpienie) bojąc się wyrzucić to z siebie przy innych, w obawie przed reakcją świata, przed opuszczeniem gardy wobec ludzi, na których nam zależy, ale którzy mają największe możliwości, żeby nas skrzywdzić.
Mógłbym tak rozpisać się jeszcze bardziej, ale nie widzę w tym większego sensu. Myślę, że każdy odbierze ten film trochę inaczej, każdy znajdzie coś dla siebie. Dlatego w tym miejscu pokłonię się bardzo nisko Paulowi Dano i Danielowi Radcliffowi. Pierwszy z nich kolejny raz udowadnia, że ma ambicje na bycie w światowej czołówce, drugi, uwalniając się trochę od piętna Harry'ego Pottera zagrał najlepszą rolę w swojej dotychczasowej karierze. Zagrać przekonywająco denata, w którym nie widziałem dziwacznej wersji małego czarodzieja - ręce same składają się do braw
Nie można przyczepić się do wizualnej wersji filmu. Każda scena wydaje się być przemyślana, okraszona odpowiednią scenografią mającą znaczenie dla poruszanego przez bohaterów w danym momencie tematu. Zdjęcia momentami są nadzwyczajnie piękne, a muzyka jest tak samo pokręcona i oryginalna jak cały film. Przyczepiłbym się jedynie do finału historii, który jest zbyt chaotyczny i wprowadza niepotrzebne zamieszanie. Poza tym - pierwszorzędna robota.
Podczas seansu miałem skojarzenia z Dniem świra. Wiele scen bawi do łez, ale ogólny wydźwięk produkcji wydaje mi się dość gorzki i smutny. Smutne są też opisy z projekcji w Cannes czy na Sundance Film Fesival. Ludzie wychodzili z kina oburzeni formą. A forma jest tu tylko odjechanym i bardzo groteskowym nośnikiem całkiem sensownych treści. Najwyraźniej dla ludzi srających bursztynem bąk jako metafora to za dużo dla błękitnej krwi wysublimowanego krytyka. Przesadzam, ale nie zdziwiłbym się, jakby część z tych, co wyszli piała wcześniej z zachwytu nad gadającym lisem w Antychryście von Triera.
Jedno jest pewne. Kimkolwiek jesteś, MUSISZ obejrzeć ten film. Jest niepodobny do żadnego innego, jest niepoprawny, jest ciekawy, jest niesamowity, jest cholernie oryginalny i nawet jeśli cię obrzydzi, nawet jeśli nie wytrwasz do końca, po prostu musisz spróbować. Reżyserski, pełnometrażowy debiut Dana Kwana i Daniela Scheinerta to pozycją, której nie wypada nie znać. 9/10
Pasażerowie słabiutko, może na 3,5 na 10. Jeszcze się rozpisze.
Wysłane z mojego HUAWEI SCL-L01 przy użyciu Tapatalka
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 2 stycznia 2017, o 22:17
autor: Ptaszor
Sith, a do mnie Swiss Army Man w ogóle nie trafiło. Nie lubię gadających lisów, ale ten film poszedł o jeden pierd za daleko. Po prostu od pierwszej sceny mnie nie chwycił i tak musiałem się męczyć aż do samego końca. Aktorsko może i fajnie, ale durne to. Dziwnie się z tym czuję, bo od zawsze byłem tym gościem z kloacznym poczuciem humoru.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 2 stycznia 2017, o 23:19
autor: SithFrog
Ptaszor pisze:Dziwnie się z tym czuję, bo od zawsze byłem tym gościem z kloacznym poczuciem humoru.
Nic w tym dziwnego nie ma. To wbrew pozorom nie jest film dla ludzi z kloacznym poczuciem humoru. Wręcz przeciwnie. Ani jedna scena z pierdem mnie nie rozbawiła.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 3 stycznia 2017, o 12:33
autor: Larofan
mi sie swiss army podobal - jest dziwny, ok, ale wiedzialem na co sie pisze bo widzialem trailer wiec nie doznalem szoku
ale odplywanie na pierdach jak na wodnym skuterze sprawilo ze pomyslalem 'no kurwa to moze byc za ciezkie'
ale odwrocilem sie zeby zobaczyc wyraz twarzy zony ktora namowilem na ten film i juz wiedzialem ze nie musze spac na kanapie
dzien swira to chyba dobre porownanie jezlei chodzi o mieszanke gagow i smutnych konkluzji
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 4 stycznia 2017, o 14:56
autor: Alexandretta
Sekretne życie zwierzaków domowych (Secret life of pets)
Całkiem sympatyczna bajka ze zwierzakami w roli głównej. Fabuła prosta, dzieje się sporo, animacje ładne, dubbing daje radę. Jest kilka fajnych scen, ogólnie szału nie ma ale oglądało się przyjemnie. 6/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 4 stycznia 2017, o 21:10
autor: Crowley
Człowiek-scyzoryk (Swiss Army Man)
W zasadzie mógłbym przekopiować większość recenzji Żabskiego. Świetny, niegłupi film, który dla uniknięcia popadania w banał popierduje widzowi prosto w twarz. Jest się nad czym zastanowić, jest się przy czym wzruszyć, zdecydowanie jest na co popatrzeć, bo zdjęcia są fantastyczne, a obydwaj aktorzy zagrali po mistrzowsku. Trochę mi ten film przypominał formą produkcje Wesa Andersona. Naprawdę warto obejrzeć, chociaż na pewno wielu osobom nie podejdzie. Nawet nie z powodu formy ale i dość specyficznej treści. W gruncie rzeczy to film o dorastaniu i dojrzewaniu.
9/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 5 stycznia 2017, o 14:23
autor: alonzo
peterpan pisze:Pasażerowie słabiutko, może na 3,5 na 10. Jeszcze się rozpisze.
Wysłane z mojego HUAWEI SCL-L01 przy użyciu Tapatalka
A ja już mam tak z którymś filmem z kolei, że mnie się podoba a ludzie piszą że dno.
Mnie się podobał.
Ostatnio oglądałem Rękopis odnaleziony w Saragossie i byłem w szoku, że to Polski film! Rewelacja.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 6 stycznia 2017, o 23:27
autor: Voo
American Hustle
Siła tego filmu to świetnie wymyślone i kapitalnie zagrane postacie. Wyobrażam sobie, że dla zdolnego aktora granie w takim filmie to niesamowita frajda. Można zagrać na pełnej ..., tak z przerysowaniem, o które tutaj aż się prosiło. Na dodatek można się fajnie ubrać i po prostu zajebiście wyglądać (to o żeńskiej połowie obsady, spokojnie ). Wszystko tu zagrało - historia, tempo, filmowe lata 70-te, stroje, charakteryzacja, muzyka no i przede wszystkim wspomniani na wstępie aktorzy. Bardzo fajne filmidło. 8/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 8 stycznia 2017, o 21:16
autor: SithFrog
Cześć, na imię mam Doris (Hello, My Name Is Doris) - Sześćdziesięcioletnia Doris (Sally Field) poświęciła życie na opiekę nad matką i na zbieranie razem z nią... wszystkiego. Kiedy ostatecznie rodzicielka przenosi się na tamten świat, córka czuje się zagubiona i opuszczona. Dodatkowo zakochuje się w koledze z pracy. Młodszym o jakieś 30-35 lat.
Jestem w stanie wymienić kilkanaście rzeczy, które w tym skromnym (1 mln $ budżetu) filmie mogły pójść nie tak. A jednak udało się. Zamiast głupawej komedii albo ckliwego melodramatu o osobie z zaburzeniami psychicznymi, dostaliśmy ciepłą, kameralną opowieść o tym, że nigdy nie jest za późno, żeby marzyć. Nigdy nie jest za późno, żeby coś zmienić, żeby dać sobie szansę na coś więcej. Sally Field swoją mistrzowską kreacją zabiera nas ze sobą na emocjonalny rollercoaster, który nas wzruszy, rozśmieszy, a na koniec zostawi z jakimś takim dziwnym ciepłem na sercu. Z nadzieją i niedużą dawką zdrowego, prawdziwego optymizmu.
Nie jest to wybitne dzieło, ale zdecydowanie warto obejrzeć. Choćby dla samej roli Field. Poza tym dobrze jest zobaczyć produkcję, która za milion dolarów jest w stanie wzbudzić w człowieku sto razy więcej emocji niż dowolny hit za "bazylion" baksów, będący siedemdziesiątą odsłoną znanej marki. Jeśli to nie jest magia kina, to nie wiem co nią jest. 7/10
Batman v Superman: Świt sprawiedliwości (Batman v Superman: Dawn of Justice)
Oglądałem wersję rozszerzoną, która ponoć zawiera sporo materiału dodatkowego i jest przez to nieco bardziej spójna od kinowej. Nie wiem, w kinie nie byłem. Wiem natomiast, że ten film jest zdecydowanie za długi i wcale nie chodzi o sceny dodane.
Zacznijmy od tego, że nic nie zapowiada katastrofy. Początek, a nawet więcej, gdzieś tak do momentu tytułowego starcia głównych bohaterów, jest całkiem znośny, chociaż niepozbawiony poważnych wad. Mamy więc bardzo dobrego nowego Batmana, granego przekonująco przez Bena Afflecka. Mamy nowego, chyba najlepszego w historii Alfreda, w tej roli świetny Jeremy Irons. Mamy kontynuację Człowieka ze stali, w formie rozliczania Supermana za straty poczynione w czasie walki z Zodem. I to wszystko mogłoby się ułożyć w całkiem przyzwoity film. Widać tu charakterystyczne dla Snydera elementy: pewną teledyskowość, bardzo plastyczne obrazy, czuć komiksowość (w opozycji do realizmu nolanowskich Batmanów). Nie powiem co prawda, żeby mnie ta historia jakoś szczególnie mocno ruszyła ale na tle Avendżerów i latających lotniskowców Marvela, wyglądało to przyzwoicie. Trochę rażą sztuczne, komputerowe tła i animacje ale są do przeżycia.
Niestety od samego początku pojawiają się sygnały nadciągającej katastrofy. Przemykają w postaci dwóch osób, które co jakiś czas migają na ekranie. Pierwszą jest ekstrawagancko ubrana pani, która okazuje się być Wonder Woman. Poza odegraniem swojej roli w finałowej walce jej obecność ogranicza się do pojawiania się co jakiś czas w kadrze, kompletnie bez sensu. Ale jest, bo zapowiada kolejny film. Drugą personą, która ostatecznie niszczy BvS jest zaś Lex Luthor, który jest najgorzej zagranym czarnym charakterem od nie wiem jak dawna. To jest totalna katastrofa, bo Eisenberg przypomina swoją grą jakąś parodię Pana Zagadki z Batman Forever. I niech was nie zwiodą opinie, że to miała być próba nawiązania do Jokera z Mrocznego rycerza. O nie. Facet po prostu robi z siebie idiotę przed kamerą i nie ma to żadnego uzasadnienia. Ani fabularnego, ani stylistycznego, ani jakiegokolwiek innego. To już trzeba było chociaż Carrey’a zatrudnić, byłby bardziej autentyczny. Do tego dochodzi fakt, że całe to knucie Luthora jest pozbawione jakiegokolwiek sensu i rozwala cały film. Nie wiem, co zniesmaczyło mnie bardziej: wybuch bomby, który zamiast obciążyć Supcia, wskazywał jasno na Lexa, świadomość tego, że zna on prawdziwą tożsamość Kryptończyka i nie potrafi tego wykorzystać, czy w końcu genialny plan powołania do życia Doomsdaya, który nie wiem, do czego miał prowadzić.
Mam też problem z postacią Lois Lane. Na początku wydawało się, że w końcu Amy Adams będzie mogła sobie pograć. Były jakieś zalążki problemów w związku dziennikarki i Clarka, wplątanie w aferę CIA, śledztwo, fajne sceny w redakcji (Fishbourne wymiata), a potem BAM! Mamy sceny z imieniem matki i dzidą, kompletnie z dupy, babka znajduje się w centrum wydarzeń, a w tle latają bomby atomowe.
Wspomniałem, że pierwsza część filmu umiarkowanie mi się podobała, pomimo tych mankamentów i rozwlekłego tempa. Niestety potem nastąpił wielki, prawie godzinny finał, walka na śmierć i życie (niestety nie pomiędzy tytułowymi bohaterami), Lex Luthor ujawnił swój plan, nadzieja izraelskiej kinematografii ujawniła swoją tajną tożsamość, mieliśmy ordynarny zwiastun Justice League i do filmu dorwali się upośledzeni graficy. Zakończenie walki Batmana z Supermanem to koniec jakiegokolwiek sensu. Zaczyna się Dragon Ball, debilne animacje, Wonder Woman wpada na scenę w zbroi z push-upem, w tle grają bębny i gitary elektryczne, wybuchają bomby, latają pioruny, szlag trafia jakikolwiek sens i logikę. Zostają tylko animowane ludziki, troll z Władcy pierścieni i lasery. W stosunku do dość stonowanego i w miarę poważnego początku, koniec filmu wygląda jak jakieś popłuczyny po Avengers, zło i womity. Zresztą tak jak we wspomnianym Władcy, po walce następuje jeszcze kilka finałów, które sprawiają, że ostatnia godzina kompletnie nie nadaje się do oglądania.
Podsumowując, mógł być całkiem niezły film ale przez dziwaczne zabiegi scenariuszowe wyszedł niestrawny kloc. Ktoś chciał wcisnąć w jeden film, złożony z dwóch, zajawki trzech innych. Wyszedł groch z kapustą, ostatecznie położony przez koszmarny ostatni akt, z masą niewykorzystanego potencjału, zmarnowanymi postaciami i wątkami.
4/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 10 stycznia 2017, o 11:40
autor: Pquelim
Człowiek-scyzoryk (Swiss Army Man)
Idiotyczny pomysł, który daje radę się oglądać. Chociaż trudno powiedzieć o czym dokładnie miał być ten film, wygląda mi bardziej na efekt jakiegoś pijackiego zakładu reżysera z producentem. Filmowi trudno odmówić błyskotliwej koncepcji, ale niewiele więcej mogę o nim powiedzieć. Jakieś puste frazesy o życiu się przewijają, jednak nie jest to nic odkrywczego. Przez pewien czas, głównie za sprawą znakomitej kreacji Paula Dano widz balansuje pomiędzy kilkoma różnymi rozwiązaniami zaserwowanego galimatiasu, ale końcowa puenta jednak rozczarowuje. W kategorii "jazdy bez trzymanki" to raczej średniak, na ambitne kino natomaist nawet nie aspirował. Warto docenić świetną rolę Paula Dano. 6+/10
Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie
Film, który odsadził Przebudzenie Mocy i sprawił, że mam ochotę obniżyć tamtemu ocenę o kilka stopni. Zdecydowanie najlepsza część franczyzy, jaką mogłem obejrzeć w kinie. I w ogóle, w moim prywatnym rankingu starwarsów ustępuję chyba tylko Imperium Kontratakuje. Początek lekko niemrawy i męczący, ale kiedy akcja się rozpędza jest wprost wzorowo. Trup ściele się gęsto, idiotyzmy trzymają poziom pierwszej trylogii (czyli nie kłują w oczy zbyt mocno), do tego rewelacyjna kompatybilność z częścią IV. Plus świetna muzyka i dobrze zgrana zgraja głównych bohaterów, a wszystko w fabularnym sznycie tragicznego romantyzmu, który zawsze mnie wzrusza. Rewelacyjny film, który stanowi przy okazji - cóż za ulga! - zamkniętą całość, opowiedzianą od początku do końca, bez potrzeby gdybania i szalonych teorii. Gdyby nie naprawdę nudna pierwsza połowa mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że to najlepszy film zeszłego roku. 8+/10
Osobliwy Dom Pani Peregrine (Miss Peregrine's Home for Peculiar Children)
Tim Burton wraca do formy. Albo miewa jej przebłyski, a to jeden z nich. Fantastyczna opowieść w duchu młodzieńczych filmów familijnych, oczywiście obowiązkowo upstrzona reżyserskim mrokiem. Burton znów zabiera widza w swój własny świat, w którym rzeczywistość jest wypadkową marzeń i pragnień, a realizm ma zdeformowaną twarz potwora. Świetnie się bawiłem przy tym filmie i nie chciałbym psuć innym interesującej podróży, którą serwuje scenariusz żadnym streszczaniem. Po prostu warto obejrzeć i przekonać się na własnych oczach. Dobra rzecz w dobrym klimacie. 7+/10
więcej grzechów nie pamiętam. a było więcej
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 16 stycznia 2017, o 06:35
autor: Matthias[Wlkp]
Obejrzałem 2001: Odyseja Kosmiczna. Jak poprzedni też oglądałem ten film, to byłem małym szkrabem i mieliśmy z Llo polewkę z tego wycia jak pokazywali monolity .
A tak bardziej na poważnie, to ponadczasowość tego filmu jest powalająca. Nic się nie zestarzał. Do tego jeszcze wykorzystanie ciszy do budowania emocji - majstersztyk. Takich filmów już się nie robi... "Opisy przyrody" co prawda czasami nużą, ale na te wszystkie "cuda techniki" bardzo przyjemnie się patrzy.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 16 stycznia 2017, o 09:46
autor: Gregor
Mnie w 2001: Odyseja Kosmiczna zastanawiają rozkminy ludzi na temat zakończenia. Jak dla mnie to po prostu ilustracja zakończenia książki i nie wiem co tam jeszcze innego można się doszukiwać
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 16 stycznia 2017, o 10:22
autor: Voo
Matti z LLo cwaniaczki oglądali we dwóch i mieli polewkę z wycia a ja oglądałem sam jako dzieciak i tak się bałem tego chóru, że musiałem TV na chwilę wyłączyć
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 16 stycznia 2017, o 18:20
autor: SithFrog
Pquelim pisze:W kategorii "jazdy bez trzymanki" to raczej średniak, na ambitne kino natomaist nawet nie aspirował.
A możesz podać przykłady ambitnego kina w podobnym stylu, albo takiego, do którego byś porównał Swiss army mana, ale ten drugi film jest właśnie lepszy jako ambitne kino?
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 16 stycznia 2017, o 19:23
autor: Pquelim
no podobnego filmu nie znajde, ale sam dobrze znasz pokrecone filmy ktore mialy ciekawszy wydzwiek. od Mechanicznej Pomarańczy, przez Lot nad Kukułczym Gniazdem. Ale zaznaczyłem, że Swiss Army Man do ambitnego nie aspirował, raczej miał być zabawny jako pomysł. Z tej kateogrii to takie Rubber, czy The Guest, no albo bardziej klasyczne Fight Cluby, Donnie Darki czy Las Vegasy Parano.
Ambitne surrealistyczne dzieła to już w ogóle oddzielny temat i musiałbym sam więcej obejrzeć, bo Diuna Jodorowskiego to tylko początek. Poza tym są filmy takie jak Requiem dla Snu, lub Miasto Zaginionych Dzieci, ale to już inna półeczka, o którą Swiss Army Man ledwie zahaczał.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 16 stycznia 2017, o 19:32
autor: SithFrog
Requiem dla Snu to naturalistyczny obraz o ćpaniu, nie wiem jaki jest wspólny mianownik ze Swiss army man, ja nie widzę żadnego.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 23 stycznia 2017, o 23:44
autor: SithFrog
Lobster (The Lobster) - Bycie samotnym/singlem to obraza dla społeczeństwa i rzecz niezgodna z prawem. Dlatego każdy, kto pozostaje bez związku lub został porzucony na rzecz innej osoby musi się zgłosić do specjalnego zakładu. Tam ma 45 dni na znalezienie innego partnera. W razie niepowodzenia zostanie zamieniony w zwierzę własnego wyboru. Przedłużyć pobyt (i zwiększyć szansę na związek) można jedynie polując po lesie na singli, strzelając do nich pociskami usypiającymi. Jeden dzień za jednego złapanego samotnika. Od Davida (Colin Farrell) odchodzi żona. Trafia on do wspomnianej placówki. Jeśli misja się nie powiedzie - wybrał przemianę w tytułowego (nie wiedzieć dlaczego nieprzetłumaczonego) homara.
Konstrukcja świata jest surrealistyczna, ale świetnie zaprojektowana do dywagacji na temat tego czym jest związek dwojga ludzi, co znaczy bycie singlem, jak działają mechanizmy wykluczenia w obu grupach i ile jesteśmy w stanie poświęcić, żeby być z kimś. Nie zawsze z dobrych pobudek. Film jest mocno przerysowany. To zaleta, bo swoje refleksje przekazuje dość jasno i zarazem ciekawie. Mamy tu społeczeństwo, które nie akceptuje ludzi samych i/lub samotnych. Założenie związku jest celem samym w sobie. Ludzie próbują łączyć się w pary nawet z tak błahych powodów jak ta sama wada wzroku czy fakt, że obie osoby kuleją. Czasem widząc specyficzną cechę u kogoś symulują taką u siebie byle wyjść na swoje. Niekoniecznie, żeby być szczęśliwym, ale żeby odsunąć widmo egzekucji (przemiany w zwierzaka). Pielęgnowanie samotności jest surowo wzbronione, za masturbację spotykają surowe kary.
Po drugiej stronie mamy leśny obóz zatwardziałych singli. Można masturbować się do woli, robić co się chce, ale za cenę... bycia samemu. Nie ma opcji połączenia się w parę. Za seks czy flirt czekają tortury i ciężkie, nieodwracalne uszkodzenia ciała. Każde z plemion walczy o jednorodność postaw i przekonań. Nie ma niczego po środku. W tym świecie David, porzucony przez żonę, niemający czasu na przeżycie bólu po stracie, próbuje znaleźć miłość. Nie udawaną, nie pozorowaną, nie byle jaką, która tylko odsunie widmo zostania homarem.
Niektóre elementy i przemyślenia reżysera i scenarzysty są podane zbyt dosłownie, zbyt łopatologicznie i to trochę drażni. Poza tym film spokojnie mógłby być piętnaście minut krótszy i przekaz w ogóle by na tym nie ucierpiał. To jedyne rzeczy, do których mogę się przyczepić. Podobała mi się wizja, realizacja. Rachel Weisz i Colin Farrel wypadli fenomenalnie (szczególnie ten drugi). Jeśli ktoś szuka filmu, który zmusza do myślenia, a jednocześnie jest absurdalną czarną komedią z elementami dramatu - polecam obejrzeć Lobstera. Bardzo ciekawe i nietypowe kino. 8/10
LoL, Lobster to dla mnie sztampowe ścierwo bez grama umiejętności opowiadania historii, szczerze mówiąc Sith byłbyś ostatnią osobą, ktorą bym typował do hołubienia tego filmu...
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 24 stycznia 2017, o 17:50
autor: SithFrog
Pquelim pisze:LoL, Lobster to dla mnie sztampowe ścierwo bez grama umiejętności opowiadania historii, szczerze mówiąc Sith byłbyś ostatnią osobą, ktorą bym typował do hołubienia tego filmu...
Czytałem trzy razy Twoją recenzję i szczerze mówiąc nie mam pojęcia dlaczego Ci się nie podobał poza tym, że Ci się nie podobał. Same ogólniki:
- Durne to niemożliwie
- pomysł początkowo bardzo interesujący.
- wszystko wygotowane i bez smaku, męczące,
- chyba celowo rozwleczone
- autorzy filmu mieli niezłą koncepcję poczatkową
- którą źle rozwinęli, a na koniec okazało się, że nie posiadają umiejętności żeby chociaz warsztatowo ją porządnie zrealizować
- film porusza widza o tyle, że faktycznie można po seansie o nim porozmawiać, ponieważ dotyka on ciekawych problemów
- ostatecznie rozczarowuje pod każdym względem
Czyli pomysł dobry, ciekawe tematy zostały poruszone, ale realizacyjna klapa, bo wszystko wygotowane i bez smaku. Wszystko tzn. co?
Bo dla mnie Colin i reszta zagrali koncertowo, zdjęcia są ładne, humor absurdalny i jako czarna komedia się broni, a całość daje do myślenia.
A na koniec - dystrybutor nie przetłumaczył tytułu więc skisiłeś format recenzji!
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 24 stycznia 2017, o 18:26
autor: Pquelim
o przepraszam, kiedyś była mowa o tym, żeby pisząc recenzje robić research na gmc i dostosowywać tytuł do poprzednio wstawionego. Zatem w moim przekonaniu to Ty skisiłeś, ja zawsze zawczasu sprawdzam
Merytorycznie do filmu mogę się odnieść, ale najlepiej przez telefon żebyśmy pogadali bo tak będzie szybciej i wygodniej
a serio to spróbuje się odnieść na dniach, ale to wymaga poświęcenia circa godzinki na przypomnienie filmu i napisanie posta, a u mnie z czasem ostatnio jak z polską demokracją. Np dzisiaj już wyczerpałem limit foruma na Oscary
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 24 stycznia 2017, o 18:35
autor: SithFrog
Pquelim pisze:o przepraszam, kiedyś była mowa o tym, żeby pisząc recenzje robić research na gmc i dostosowywać tytuł do poprzednio wstawionego. Zatem w moim przekonaniu to Ty skisiłeś, ja zawsze zawczasu sprawdzam
Nikt nigdy i nigdzie tego nie pokazywał w Polsce (chyba?) jako Homar. Jak ktoś przede mną pokusi się o własne tłumaczenie to dajemy jego czy jednak oficjalne?
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 24 stycznia 2017, o 18:45
autor: Pquelim
Problem polega na tym, że od premiery światowej (maj 2015) a dystrybucji w Polsce (luty 2016) minęło sporo czasu. Ja oglądałem go jakoś pod koniec '15. Recenzje napisałem w marcu, bo zobaczyłem że został wpuszczony do kin. Fakt, że nie sprawdziłem oficjalnego tytułu, gdzieś podskórnie założyłem, że Homar.
Przyznaje się do niechlujności, ale więcej winy widziałbym w Polska Szkoła Tłumaczeń Filmowych TM.
A w GMC jest sporo źle nazwanych tytułów, ja po prostu zawsze staram się dostosować, żeby moja recenzja wpadła do odpowiedniego worka. Nie jestem tytułowym nazigramma warrior