Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów (Captain America: Civil War) - Anthony i Joe Russo pozytywnie zaskoczyli mnie Zimowym żołnierzem. Po pierwszej odsłonie przygód Kapitana Ameryki byłem pewien, że ta postać jest nie do odratowania. Doskonały bohater o nieskazitelnej moralności i patosie w wypowiedziach i czynach rodem z drugowojennej propagandówki był nie do zniesienia. Duet reżyserski pokazał, że można inaczej i o ile mam do dziś sporo uwag do Winter Soldier, o tyle cenię ten film za rehabilitację ultra-amerykańskiego superbohatera w moich oczach. Teraz bracia Russo dają nam miks Avengersów i trzeciej odsłony historii Kapitana Ameryki. Robią to w taki sposób, że Civil war (odmawiam stosowania durnego polskiego tłumaczenia) trafia do ścisłej czołówki produkcji Marvela. Razem z takimi tytułami jak Iron Man, Strażnicy Galaktyki czy Deadpool... aha, zwyczaj staram się unikać spojlerów, ale tym razem sobie nie daruję. Będą na końcu, wyraźnie oznaczone.
Nie chcę się rozpisywać na temat fabuły, bo komiksiarze znają, a inni na pewno wolą się przekonać samemu. Generalnie chodzi o to, że Avengers przy wszystkich zasługach dla ratowania świata mają też na koncie sporo przypadkowych ofiar. Wiadomo, że gdzie drwa rąbią tam wióry lecą, ale podobnie jak u Supermana z DC tak i tutaj uśmierceni niechcący mają swoje rodziny, które w pewnym momencie upominają się o sprawiedliwość. Bohaterowie dzielą się na dwa obozy, ten dowodzony przez Tony'ego Starka uważa, że trzeba trochę usystematyzować działalność i poddać ją kontroli, a Kapitan Ameryka szefuje opcji pozostawienia status quo. W samym środku sporu pojawia się jeszcze Zimowy Żołnierz (czyli Bucky Barnes, najlepszy przyjaciel Steve'a Rogersa) i dolewa oliwy do ognia.
Nigdy nie ukrywałem, że pierwsza i druga odsłona Avengers to nie moja bajka. Za dużo tam tzw. "fan service", one-linerów i generycznych wrogów, a za mało filmu w filmie. Myślałem, że po prostu taka ilość bohaterów na ekranie jest nie do zrobienia w sensowny sposób. Pomyliłem się. W moim odczuciu bracia Russo zjedli Jossa Whedona bez popitki. Bo mimo, że tytuł mówi swoje i Kapitana na ekranie jest sporo to film kojarzy mi się bardziej jak Avengers 3 i jest to absolutnie najlepsza część tej sagi. Przede wszystkim historia jest świetnie poukładana. Motywacje bohaterów są jasne, wiadomo co ich napędza, a czający się na trzecim planie czarny charakter okazuje się być raczej całą gamą szarości. Jego plan to najlepsze co spotkało uniwersum Marvela od bardzo dawna. Co ważne - w pewnym momencie akcja zmierza w bardzo przewidywalnym kierunku i trochę mnie to (prawie) zawiodło, ale potem następuje bardzo dobry zwrot akcji, który jeszcze podbija dramaturgię.
Z rzeczy, które mi się podobały poza historią to wprowadzenie do MCU dwóch nowych bohaterów. Black Panther (podobno w polskim tłumaczeniu Człowiek Pantera - ponowne gratulacje dla tłumacza) wypada rewelacyjnie. Nie znam tej postaci prawie wcale, a zainteresowała mnie po dwóch minutach na ekranie i już wiem, że chciałbym zobaczyć solowy film. Swoją drogą Civil War to pozycja obowiązkowa dla ludzi z DC. Poradnik jak wprowadzić nieznaną postać do filmu bez przedstawiania całego "origin story". Wystarczy porównać Black Panther z Wonder Woman w Batman v Superman. Druga postać to Spider-man. Czapki z głów, to najlepszy Człowiek-pająk na ekranie od... w zasadzie od zawsze. Andy Garfield z serii Amazing mnie kompletnie nie ruszał, a Tobeya Maguire'a lubiłem, ale w końcu Parkera gra wypłosz, dzieciak i gimbus, a nie trzydziestolatek udający takiego. Tom Holland po prostu ukradł wszystkim fragment filmu. Spider-man zachowuje się jak każdy, kto przypadkiem posiadł wielką moc i trafił przypadkiem na imprezę super-herosów, których podziwia. Na Homecoming - kolejny film solo z Pająkiem - czekam jak kania dżdżu.
Z zaskakująco dobrych postaci dorzuciłbym pojawienie się Ant-mana - ma niewiele czasu na ekranie, a będzie wymieniany jako jedna z najbardziej zapadających w pamięć postaci. Stark i Rogers to klasa sama w sobie. Wiadomo, ze Chris Evans i Robet Downey Jr. urodzili się do tych ról. Dodatkowo warto pochwalić Visiona. Jego celne uwagi i analizy odarte z emocji bardzo sensownie podsumowują rozwój wydarzeń. Na minus (tak tak, są i tacy) zaliczam Hawkeye'a, który jest nudny i kompletnie nic nie wnosi. Dorzucam do tego (niezbyt) zaszczytnego grona Falcona (przypadkowy rym!). To nawet nie wina aktora. Dla mnie ta postać jest groteskowa i nie jestem w stanie brać go poważnie. Ani jego ani jego "mocy" czyli jakiejś dziwacznej konstrukcji na plecach plus dron. Lipa straszna.
Kolejne pozytywy to fantastyczne sceny walk. Nie przesadzone, dobrze nakręcone, ze świetną choreografią. To, co jest w moich oczach przewagą Civil War nad poprzednimi częściami Avengers to humor. Nienachalny, nie zaplanowany jak poprzednio. Nie ma scen typu "uwaga, teraz będzie żarcik!". Wszystko wypada naturalnie i czasem wychodzi w najmniej oczekiwanych momentach. Poza tym bywa dość abstrakcyjnie (scena w VW) co jest następną zaletą.
Do ogólnych wad zaliczyłbym kilka scen w typowo marvelowskim stylu, których po prostu nie lubię. A to mocarna ekipa supebohaterów wygląda jak dzieci we mgle w starciu z 20 terrorystami. A to pewien z bohaterów robi unik, bo tego chce od niego scenariusz, ale skąd wiedział, że nadlatuje pocisk? A to znów pewna kobieta ze zdjęciem czeka na Starka dokładnie tam, gdzie uciekł zmieniając plany i nie idąc tam gdzie zamierzał. Próbuje uciec od ludzi i trafia w ustronne miejsce, a ona akurat czuła, że go tam spotka. Dlaczego? Dlatego, że historia musi zostać popchnięta przez tą konfrontację. Lepsze byłoby gdyby wpadła na konferencję prasową czy przerwała program/wywiad tak jak w pewnej znanej scenie z Dr Manhattanem w Watchmenach. Więcej w sekcji spojlerów. O tym jak i o moim zdziwieniu jak ktokolwiek może kibicować tytułowemu bohaterowi.
Bracia Russo to w tej chwili najcenniejszy skarb Marvela. Anthony i Joe potrafią zapanować nad tłumem bohaterów, każdemu dać tyle czasu na ekranie, żeby zaznaczył swoją obecność, a na koniec zrobić z tego naprawdę rozrywkowy film, który nie jest tylko wydmuszką i porusza jakieś poważniejsze problemy zadając trudne pytania i okraszając całość morałem. Jeśli DC chce w ogóle spróbować dorównać konkurencji, musi koniecznie znaleźć swoją wersję rodzeństwa Russo.
8/10
http://zabimokiem.pl/bracia-russo-skarbem-marvela/
SPOJLERY PONIŻEJ, czytasz na własną odpowiedzialność!!!
Najpierw moja refleksja na temat tego, w którym obozie jestem. Oczywiście trzymam ze Starkiem. Facet nie jest doskonały, ale to jak film pokazał Kapitana Amerykę? Szczerze mówiąc do teraz jestem w szoku. Człowiek przekonany o własnej nieomylności (wiem lepiej komu, kiedy i jak pomóc), do bólu arogancki (wszystkich nie uratujesz), z totalnie zwichrowanym kompasem moralnym (muszę uratować przyjaciela-zbrodniarza, nieważne ilu ludzi przy tym dalej zginie), wreszcie: fałszywy przyjaciel (wiem, że mój hetero-life-mate zabił Twoich starych, ale nie ma co roztrząsać). Serio, nie wiem jak można w ogóle mu kibicować? Najlepszy jest moment kiedy mówi, że nadzór ONZ to takie zło i w ogóle. Facet, który wiernie służył prywatnej organizacji, z której prawie połowa okazała się uśpioną jednostką neonazistów i zrujnowała połowę stolicy będzie krytykował nadzór przez uznaną międzynarodową organizację. Mało tego, już pierwsza scena w filmie (poza migawką z 1991) pokazuje jak bardzo "na czuja" działa ta ekipa. Czekają na terrorystów przed bankiem, a potem okazuje się, ze celem jest laboratorium z groźnym wirusem i trzeba improwizować. No tak, bo terroryści napadający na banki to standard w naszym świecie. Z rekonesansu przed misją najwyższa ocena. Last but not least - przez cały film Rogers wszystkie swoje kwestie wypowiada prawie bez emocji, jakby był święcie przekonany, że ma rację. Dlatego dla mnie najlepszym podsumowaniem jest to co Spidey mówi o nim (a usłyszał od Starka): Rogers się nie cofnie, myśli, że ma rację, ale jest w wielkim błędzie. Nie pamiętam dokładnie, ale coś w ten deseń. W moich oczach Steve z pomnika doskonałości stał się kolesiem z jakąś dziwną, egoistyczną, odwróconą moralnością.
A ze spojlerowych pytań-głupotek, jakie mi przyszły do głowy w trakcie seansu:
Po co zamknięto Zemo w turbo-klatce jak Bucky'ego? Ma jakieś super moce, żeby go więzić inaczej niż zwykłych super-groźnych przestępców?
Skąd Falcon wiedział, że Vision do niego strzelił i zrobił unik (a dostał War Machine)?
Już pisałem - Stark wychodzi bocznymi drzwiami w (raczej) nie zaplanowany sposób, a babka, której syn zginął akurat na niego czeka?