Pquelim pisze:- w ogóle co to za imię - Adonis? Chyba najsłabszy element scenariusza
Przypominam, że jego ojciec miał na imię Apollo. Także cieszmy się, że nie dał synowi na imię Hefajstos.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 22 stycznia 2016, o 18:26
autor: Pquelim
no ale już nawet Zeus byłoby w miarę
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 22 stycznia 2016, o 20:02
autor: Voo
Może na miarę ale zaklepany!!!!
Zeus: Why you keep calling me Jésus? I look Puerto Rican to you?
John McClane: Guy back there called you Jésus.
Zeus: He didn't say Jésus. He said, "Hey, Zeus!" My name is Zeus.
John McClane: Zeus?
Zeus: Yeah, Zeus! As in, father of Apollo? Mt. Olympus? Don't fuck with me or I'll shove a lightning bolt up your ass? Zeus! You got a problem with that?
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 22 stycznia 2016, o 21:29
autor: SithFrog
Pquelim pisze:- walki może i nie są realistyczne, ale i tak bardziej wiarygodne niz w poprzednich częściach. czytałem opinię, że są to jedne z najlepiej oddanych i nakręconych pojedynków bokserskich w kinie
Jeśli chodzi o efekciarstwo, klimat i emocje to w pełni się zgadzam. Natomiast prawdziwe walki nie wyglądają tak, że wymieniają cios za cios i patrzą kto mocniej Tylko jak pisałem, prawdziwa walka mogłaby być porażająco nudna na ekranie więc im wybaczam.
Pquelim pisze:Poza tym we wszystkim się zgadzam i bardzo mnie cieszy, że film się podoba. Mogło być różnie, a wyszło coś naprawdę wartościowego.
Tak. Ja bałem się kolejnego kabana pod znanym szyldem, a wyszło super.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 24 stycznia 2016, o 13:47
autor: Caspius
The Theory of Everything
Z angielska pociagne po sie polskim nie moge wyslowic
Disturbing.. on so many levels.
8/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 27 stycznia 2016, o 21:01
autor: SithFrog
Ted 2 - Ted bierze ślub. Po jakimś czasie (i kryzysie małżeńskim) decyduje się na dziecko. Kiedy ma dojść do adopcji okazuje się, że wobec prawa nadal jest pluszową zabawką, a nie osobą. Misiek, jego kumpel John i niedoświadczona prawniczka ruszają do walki z amerykańskim systemem.
Zastanawiam się po co powstają takie filmy? Zagadka dnia. Nie wiem jaki pomysł miał Seth MacFarlane, ale coś konkretnie nie wyszło. Komedia, która nie jest zabawna to zbrodnia na sztuce. Ted 2 bazuje na tych samych gagach co jedynka. Miś lubi zakląć szpetnie, jarać trawę i urżnąć się jak świnia. Właśnie wymieniłem wszystkie dowcipy. Reszta to farsa. Skrzyżowanie żartów o jaraniu jointów z kinem familijnym a'la Disney o 10:00 w sobotę. Do tego miał być chyba jakiś uniwersalny komentarz społeczny.
Masakra. Nie wiem ile kasy/przysług wisieli MacFarlane'owi Morgan Freeman i Liam Neeson, ale sama ich obecność w tej kupce to skandal. Zaśmiałem się dwa razy podczas całego seansu. Niech każdy krytyk "Milion sposobów jak zginąć na Zachodzie" obejrzy Teda 2. Od razu doceni poprzednią komedię twórcy Family Guya. 2/10
Dlatego ja w ogóle nie oglądałem, nie chcę sobie psuć dobrych w sumie wspomnień z jedynki.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 28 stycznia 2016, o 16:13
autor: Counterman
Cherryy pisze: nie chcę sobie psuć dobrych w sumie wspomnień z jedynki.
Że jak?
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 28 stycznia 2016, o 19:53
autor: SithFrog
Counterman pisze:
Cherryy pisze: nie chcę sobie psuć dobrych w sumie wspomnień z jedynki.
Że jak?
Ted nie był zły.
Bone Tomahawk - Połączenie westernu z horrorem. Brzmi cokolwiek dziwacznie, ale Bone Tomahawk mimo dziurawego scenariusza i budżetu polskiej komedii romantycznej oglądało się wcale nieźle. Kto by pomyślał...
Brutalne i zwyrodniałe plemię Indian-kanibali porywa zastępcę szeryfa, żonę lokalnego kowboja i przestępcę z celi. Na ratunek rusza miejscowy szeryf, drugi zastępca, mąż porwanej i lokalny piękniś-inteligent-cwaniak-rewolwerowiec. W jednej osobie.
Film jest w miarę sprawnym połączeniem świetnych pomysłów, które niestety zostały zrealizowane trochę bez polotu. Są tu dialogi rodem z Tarantino (głównie szeryf i zastępca), jest kilka scen bardzo brutalnych, ocierających się o gore. Jedna scena szczególnie mnie zszokowała. Brutalna, obrzydliwa, naturalistyczna i niepokojąca. Taka z gatunku tych, które chodzą za człowiekiem parę dni. Nie jestem fanem aż takich rzeczy w filmach, mam do tego "słabą głowę".
Zawiązanie akcji jest długie i leniwe, ale pozwala wczuć się w klimat Dzikiego Zachodu. Duża w tym zasługa aktorów, szczególnie Kurta Russela, ale i Matthew Fox i Patrick Wilson dają radę. Osobne słowa uznania dla Richarda Jenkinsa, który skradł dla siebie całe show. Problem w tym, że kilka dziur fabularnych razi, tempo jest dziwnie rozplanowane i krótkie sceny akcji dzielą niemiłosierne i nie zawsze ciekawe dłużyzny, a finał nie jest tak dobry jak oczekiwać można było po takiej historii. To samo tyczy się antagonistów. Plemię kanibali jest przerażające, ale momentami też groteskowe, stąd napięcie czasem ulatuje i pojawia się na twarzy widza uśmiech politowania.
Ciężko mi polecić Bone Tomahawk, aż tak dobry nie był, ale jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć coś innego to czemu nie? Nietypowe połączenie gatunków podlane niezłymi dialogami, ciekawymi postaciami i gore na pewno znajdzie wiernych fanów. 6/10
Piksele (Pixels) - Kiedy obejrzałem zwiastun, byłem umiarkowanie zadowolony. Z jednej strony Adam Sandler rzadko mnie bawi, z drugiej - klasyczne gry komputerowe, motywy, które moje pokolenie zna i kocha. Może nie było tu u nas tak popularne jak za oceanem, ale przemyt, partyzantka i piractwo sprawiły, że i my cieszyliśmy się początkami świata gier komputerowych*.
Nie wynajdę koła jeśli napiszę, że się nie udało. Recenzje tak widzów jak i krytyków są od umiarkowanie negatywnych, po te zupełnie miażdżące. Historia inwazji kosmitów, którzy przybrali formy znane z gier arcade lat 80tych to pomysł świetny. Został jednak zaprzepaszczony kiepskim scenariuszem. Chociaż to bym jeszcze wybaczył. Nie mogę za to wybaczyć... Nie, o tym za chwilę. Najpierw o tym, co dobre. Jest więc kilka gagów, które autentycznie mnie rozbawiły. Momentami czuć klimat, jaki znamy z salonów gier z brzęczącymi wszędzie żetonami. Pomógł w tym ewidentnie wysoki budżet, zapewniony przez Sony, które wcisnęło do filmu chyba każdy sprzęt jaki produkuje. Od konsoli, przez telewizory po smartfony. Największy plus: Peter Dinklage. Najjaśniejsza gwiazda filmu, jedyny odstawia porządne show, mimo, że jego postać napisana jest bez polotu, a nawet bez sensu.
Reszta aktorów to żenada poganiająca żenadę. Kevin James taki jak zawsze tylko mniej śmieszny. Josh Gad - tragedia. Nazwiska większego kalibru: Michelle Monaghan, Brian Cox i Sean Bean po prostu odwalają chałturę za grubą kasę i widać na ekranie jak bardzo zmuszają się, żeby udawać zabawę. A to jest chyba składnik konieczny tego typu komedii. Aktorzy muszą się dobrze bawić na planie. Wtedy zazwyczaj gładko przenosi się to na chemię między postaciami.
Tak dochodzimy do największego problemu Pikseli, a ten nazywa się Adam Sandler. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem wielkim fanem gościa, ale kilka jego komedii naprawdę lubię. Tu jednak gra z udręczoną miną przez większość czasu. Nie chcę być złym prorokiem, nic nie wiem o jego życiu. Jeśli miałbym zgadywać to powiedziałbym, że w trakcie kręcenia pikseli zachorował na raka, żonę pożarły wilki, teściowa wprowadziła się do jego domu, a Kevin James usiadł w trakcie zdjęć na psa Sandlera. Ze skutkiem śmiertelnym. W każdej scenie gdzie pojawia się główny bohater bije po oczach depresja, smutek i poczucie beznadziei. Kiedy chłop wygłasza (momentami naprawdę!) zabawne teksty po prostu odruchowo zamiast się śmiać, zastanawiałem się jaka tragedia dotknęła go tego dnia.
Piksele miały wszystkie atrybuty, żeby stać się filmem po prostu niezłym i zabawnym. Wysoki budżet, ciekawa obsada, rozrywkowa tematyka. Niestety słaby scenariusz, przymuszeni do grania aktorzy i załamany Adam Sandler skutecznie pogrzebali nadzieje na sukces. Gry nadal nie mają szczęścia do filmów. Szkoda.
* - nie mylić ze Światem Gier Komputerowych, najlepszym czasopismem na polskim rynku w historii branży 3/10
Fałszerz (The Forger) - lubię trafić tak zupełnie przypadkiem, smętnie skacząc po kanałach, na zupełnie dobry film! Czytając jego krótki opis - fałszerz wychodzi z wiezienia dzięki układowi z mafią, i teraz musi tej mafii się odwdzięczyć, można się było domyślać, że będzie to typowa sensacyjka. A tu zaskoczenie, bo to raczej mieszanka dramatu, filmu familijnego, ze szczyptą tylko sensacji. John Travolta wygląda trochę jak po kuracji klejowej ale poza tym jest naprawdę ok. Chwilami można się uśmiechnąć, chwilami zasmucić. 7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 2 lutego 2016, o 13:47
autor: Pquelim
Wielkie Piękno (La Grande Bellezza)
Mistrzostwo w formie. Wytrawny i obsypany zachwytami, racjonalistyczny traktat poetyczny, największe dokonanie filmowe włoskiego neoegzystencjalizmu od czasow Feliniego, który to egystencjalizm w cinema proklamował. Wybitne dzieło nowoczesnego wizjonera Sorrentino, który posłusznie powielił elitystyczny trywializm z "La dolce vita" swojego Mistrza, cytując go w formie zaadoptowanej do współczesności. Prymitywne potrzeby mieszają się z pragnieniem przeżyć metafizycznych, których nie można już zaspokoić projekcją popędu seksualnego, jak radzono sobie w przeszłości. Sorrentino prowadzi tutaj umiejetny dialog z wielkim kinem lat 60., równocześnie pytając o potrzeby teraźniejszości, sens humanistyki i problemy aktualnego świata. Fenomenalny w głównej kreacji jest Toni Servillo, oddający wymuszony rozczarowaniem egzystencją, przygnębiający dystans do rzeczywistości obdartej z autentyzmu i pozbawionej wartości; stan znany wszak współczesnej europejskiej inteligencji, lecz tylko tej jeszcze, która nie dała porwać się kłamstwom o nieśmiertelności życia.
Czeladnictwo w treści. Film opowiada kilka niespecjalnie zajmujących historii, które nie mają specjalnego znaczenia ani dla spajającej je postaci głównego bohatera, ani dla oczekującego interesującego scenariusza widza. To, co mamy w przypadku La Grande Bellezza stanowi idealne odzwierciedlenie kinematograficznego bursztynu - wszyscy się zachwycają, bo obcując z przedmiotem wydaje się to "uzasadnione". Faktyczne uzasadnienie niewielu przychodzi jednak do głowy, bo prawda jest taka, że poza wyrafinowaną formą i zakreśleniem trudnych wątków emocjonalno-egzystencjalnych - nic więcej nie da się z filmu wyciągnąć. Ostatecznie - trafna intepretacja przypada zatem w udziale nielicznym, cała reszta zaś operuje średnio rozumianymi komunałami o wybitności samej w sobie (patrz akapit wyżej, ja tak mogę godzinami o tym filmie). Problem polega na tym, że kinematografia jest sztuką ogranicznoną (mimo wszystko) jakimiś granicami komunikacyjnymi, a ich przekraczanie wiąże się z ryzykiem niezrozumienia. Owszem, dzisiejsze czasy hołdują takim utworom wręcz czołobitnie (vide co ciekawsze pomysły artystów współczesnych), lecz nie zwalnia to twórców filmowych z obowiązku tworzenia historii, a nie manifestów. Sorrentino zresztą sam jest tego świadom i swoje spostrzeżenia trzyma na wodzy, nie przekraczając granicy widoczności głównego wątku. A jednak film, poprzez swój minimalizm treści połączony z przepychem kompozycji, potrafi się srogo dłużyć. Męczyć w ten najgorszy, wyrwany Boyhoodowi sposób - kiedy nie skupiasz się już nad niewygodną myślą przezeń wywołaną, lecz na całkiem fizycznym wierceniu dupska w fotelu.
Także tego. Wielkie kino dla bursztynów. Dobre dla kinematograficznych wrażliwców z cierpliwością. Cała reszta może nic z tego nie zrozumieć, choć nie ze względu na własne ograniczenia intelektualne. 7/10
Słodkie życie (La dolce vita)
Federico. Fellini. Ileż ja o nim słyszałem! Jaki wizjoner, ponadczasowy. Rewolucjonista w kinie, ogrinalny pomysłodawca i niedościgniony realizator. Z największym utworem o braku twórczości ("8 i pół", ale o tym innym razem), a także najsłodszym żalem za utraconym szczęściem (to akurat dzisiejszy odcinek). Zwyczajnie niezwykły, niezwykle nadzwyczajny, potrzebny, istotny, niezastąpiony, jedyny bezwzględnie, bezsprzecznie.
No i skazałem się na te trzy godziny beznadziei. Forma wyblakła niczym taśma, na której Fellini film przycinał pół wieku temu. I za mało wyciął, tak mu pewnie szkoda było - droga impreza w ówczesnych czasach. Dziś już nie chwyta, bo czasy się zmieniły a pan Fellini poza krytyką tamtejszej demagogii pseudointelektualistów nic więcej w te 180 minut nie powiedział. Przykra sprawa, ale Słodkie Życie ma dwa niezaprzeczalne atuty, które wrażenie robić przestały epokę temu: atrakcyjnych fizycznie aktorów oraz ironiczny tytuł. Cała reszta to nakręcony pół wieku temu archaiczny i męczący dla widza festiwal spierdolenia i mizoginizmu, którego główne wątki przestały być czytelne dla odbiorców już w następnej dekadzie po premierze. Dzisiaj ten film ogląda się jak karę za ignorancję wobec "Mody na sukces" i "Klanu" w poniedziałkowe popołudnia z TVP. Nie ma w nim ani ciekawego case study, ani intrygujących postaci, jest za to wylewająca się z ekranu, niejasna metaforyka kolejnych niezrozumiałych sekwencji i scen. I ponownie - dla przepełnionych wrażliwością i zapachem postmodernizmu miłośników bezsensu - uczta bursztynowa level Goku Sushi, zestaw za stówę, bez karty rabatowej. Wszyscy zrozumieją, jakie to wielkie i głębokie, podczas gdy jest to prosty wyjątek z życia rzymskich elit uciekających przed świadomością własnej bezwartościowości. Okrutnie wydłużony i męczący. Rozumiem, że kiedyś to potrafiło wstrząsnąć krytyką i widownią w Cannes - najłatwiej bowiem krytykę skierowaną bezpośrednio do nas, zahukać okrzykami o wielkości i wizjonerstwie twórcy. To pozwala odwrócić uwagę od jej bolesnej trafności i zająć się swoim "słodkim życiem" niezwłocznie zapominając o łyżce dziegdziu sprzed chwili. Dzisiaj jednak opowiedziane tam wątki straciły sens, a współczeność - oddana chociażby w "Wielkim Pięknie" Sorrentino - oddaliła się od prostych form ludzkiego zezwierzęcenia, które studiował Fellini. W wyniku tych okoliczności mamy do czynienia z dziełem nieszczęsnym - bo z jednej strony z pewnością istotnym i przełomowym, a z drugiej nużącym, nieciekawym i niezręcznym jak na dzisiejsze standardy. W takim przypadku ocena jest trochę produktem bezsensowności samego procesu wartościowania - to tak jakby pod względem architektonicznym oceniać dzisiaj konstrukcję lepianki z V wieku. Fellini w tym wydaniu nie jest już w stanie konkurować z teraźniejszym kinem - chociaż nie można powiedzieć, żeby był dla tego kina niepotrzebny. Ocena zatem mocno subiektywna, powodowana złością - straciłem trzy godziny na przekaz, który trafił do mnie dawno temu. Chociaż pewnie powinienem mieć pretensje do krytyków wychwalających dzieło... 3/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 2 lutego 2016, o 20:28
autor: Voo
Ex Machina
Takie filmy przywracają mi wiarę w SF. Fajnie, że są takie rzeczy jak Mad Max i takie jak Ex Machina. Niby zupełnie różne ale po jednym albo drugim człowiek zaraz sobie przypomina za co lubi ten gatunek. Klimatyczne, dobrze zagrane, pomysłowe, trzymające w niepewności, mające fajną ścieżkę dźwiękową, zmuszające do przemyśleń kino w cenie jednego wybuchu z dowolnego filmu Michaela Baya. Jestem za. 8/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 4 lutego 2016, o 21:14
autor: SithFrog
Zjawa (The Revenant) - Pierwszy film, z którym kojarzy mi się Zjawa to Boyhood. Nie jest to najszczęśliwsze skojarzenie, ale ma solidne podstawy. Otóż niemal w każdej notce o najnowszym filmie Inárritu jest wzmianka o tym, że kręcili wszystko używając wyłącznie naturalnego światła. Na tej samej zasadzie, wszędzie gdzie widniały informacje o Boyhood było zaznaczane kilka razy, że całość tworzono przez 12 lat. To miło, że wciąż są pomysły na urozmaicenie sztuki filmowej, ale nawet najbardziej szalony sposób wytwarzania obrazu nie zapewnia doskonałego efektu końcowego. To jeden z tych przypadków.
Film opowiada historię najbardziej pechowego człowieka na ziemi. Faceta imieniem Hugh, nazwiskiem Glass, którego ksywą powinno być "pan-z-deszczu-pod-rynnę" albo "pan-stłuczone-lustro". Gość jest traperem. Miał żonę autochtonkę, którą zabito. Ma syna półkrwi indiańskiej- Hawka - którego poparzono i prawie zabito. Kiedy napadają na nich i cały kontyngent łowców skór (nie mylić z łódzkim pogotowiem) weseli Indianie szukający powagi (tzn. Powaqi, córki wodza) ledwie uchodzą z życiem. Fitzgerald (Tom Hardy), kolega po fachu, najbardziej zły ze złych, mający stare zatargi z lokalnymi (w przeszłości próbowali go oskalpować) wciąż nastaje na życie Glassów, grozi im i wymachuje w ich kierunku ostrymi przedmiotami. Potem idzie już z górki. Hugh podczas spaceru zostaje zaatakowany przez niedźwiedzicę, dramatycznie poraniony, a po próbie dostarczenia go do domu wbrew rozsądkowi - zostaje porzucony na pastwę losu. Niemal pogrzebany żywcem. A to ledwie początek filmu, to ledwie początek problemów, bo potem nasz główny bohater, próbując przeżyć, pakuje się z wielkich kłopotów w jeszcze większe. Niestety, mniej więcej w połowie seansu przestał mnie obchodzić jego los. Posmutniałem jeszcze bardziej, kiedy doczytałem, że z prawdziwej historii wzięto jakieś pięć procent, a reszta to radosna wyobraźnia twórców. Nieładnie jak na film chwalący się hasłem "based on the true events".
Okazuje się bowiem, że Zjawa to nie film. To dwuipółgodzinny popis dwóch panów. Reżysera i operatora kamery. Inárritu i Lubezki traktują historię po macoszemu, coś się tam dzieje, ale to nieważne. "Patrzcie co potrafimy zrobić używając tylko kamery i światła dziennego!" A potrafią dosłownie wszystko. To trzeba im oddać. Revenant to audiowizualny majstersztyk. Wiele ujęć nie tylko wygląda doskonale, ale pobudza głowę do zadawania pytań: jak oni to do cholery zrobili? Te sceny są doskonałe w realizacji i dosłownie zapierają dech w piersiach. I nie myślę tu wcale o walce z niedźwiedziem (która, nota bene, jest genialna). Są momenty gdzie nie dzieje się nic, albo dzieje nie wiele, a zachwyt dosłownie wciska w fotel. Problem w tym, że w kilku innych miejscach doszło do dosłownego przerostu formy nad treścią. Na przykład początkowa bitwa z autochtonami. Raz wygląda na brutalne starcie dwóch sił, a za chwilę wszystko wygląda jakoś dziwacznie i groteskowo. Jak zabawa ekipy rekonstrukcyjnej. To samo z CGI. Zapewne niedźwiedź jest zrobiony komputerowo i to jest nowy, nieosiągalny dotąd, poziom efektów specjalnych, ale dalej nasz bohater napotka stado bizonów i jednego osobnika zaatakowanego przez wilki. Ta scena jest tak słabo zrealizowana, że wygląda jak (d)efekt specjalny z lat 90tych. Z minusów dorzucam coś, czego nie jestem pewien czy mi się nie przywidziało. Ze dwa-trzy razy to co słychać kompletnie nie synchronizuje się z ruchem ust. Za każdym razem tak się dzieje kiedy przemawia jakiś Indianin. Nie wiem czy to umyślny zabieg czy jakiś niewychwycony (jakim cudem?) babol.
Aktorzy są i coś tam grają. Leonardo DiCaprio dwoi się i troi, żeby wygrać Oscara, ale jego rola to w 75% odtwarzanie słynnej sceny z Wilka z Wall Street kiedy czołgał się do Lamborghini. Tom Hardy jest nieziemsko dobry, ale co z tego skoro jego postać jest tak jednowymiarowa, zła i płytka? Mimo to zrobił na mnie ogromne wrażenie. W ogóle nie wyglądaj jak aktor wcielający się w postać tylko jak śmierdzący, chamski traper. Jeśli Stallone nie wygra za drugoplanową męską, to statuetkę zgarnie Hardy. Nie mam wątpliwości. Na koniec plus jeszcze dla Domhnalla Gleesona. Zjawa, po Ex Machinie to kolejny dowód na to, że gość ma talent. Szkoda, że tak fatalnie pokierowali go w Gwiezdnych Wojnach. Wracając do DiCaprio - życzę mu Oscara i zasłużył już dawno. Może dostanie w tym roku. Podzieli tym samym los Scorsese, który mimo, że zrobił kilka genialnych filmów, nagrodę dostał za (bardzo dobry) remake. W dodatku słabszy od oryginału. Leonardo tak samo. Zagrał kilka lepszych ról niż ta, ale co zrobić... Podkreślam jeszcze raz - widać jak bardzo się stara i jak wiele fizycznie kosztuje go ta rola, ale to bardziej budzi skojarzenie z Natalie Portman (Czarny łabędź, cały film z jedną miną, ALE BALET ĆWICZYŁA ROK CZASU!!! OSCAR SIĘ NALEŻY) niż nie wiem, z kreacjami np. Daniela Day-Lewisa.
Inárritu i Lubezki przedobrzyli. Pokazali kunszt, klasę i rzemiosło, ale zapomnieli, że robią film, a nie demo swoich umiejętności. To oni są gwiazdami filmu, w którym rewelacyjni aktorzy, robiący wszystko co mogą w ramach ich postaci i tak są na drugim planie. W sumie to jest pomysł. Tak Hardy jak i DiCaprio powinni być nominowani za drugi plan, bo na pierwszym jest reżyser z operatorem. Zjawa to ciekawe, hm... przeżycie. Szczególnie polecam w kinie. Zdjęcia zapadną w pamięć na bardzo długo. Niestety poza genialną formą zabrakło więcej filmowej esencji, emocji i historii, która wciąga, ale nie razi banałem. Klasyczny przerost formy nad treścią. 7/10
Spotlight - Spotlight to film, w którym nic się nie dzieje. Przez ponad dwie godziny ludzie ze sobą gadają. Koniec. Nie ma tam praktycznie niczego poza gadaniem. Dziennikarze gadają między sobą, dziennikarze gadają z prawnikami, dziennikarze gadają z przedstawicielami kościoła, dziennikarze gadają z ofiarami przemocy seksualnej. Tyle. Film o gadaniu. A jednocześnie obraz, który wstrząsnął mną emocjonalnie jak żaden inny przez ostatni rok. Obraz, który trzymał mnie na skraju fotela przez bite dwie godziny, a z kina wyszedłem zdruzgotany.
Dziennikarze śledczy z Boston Globe ujawnili w 2002 roku skandal pedofilski w kościele na przemysłową wręcz skalę. Film przybliża tę historię w najlepszy możliwy sposób - nie czyni jej na siłę dynamiczną i atrakcyjną. Po zwiastunie bałem się, że opowieść zostanie podkoloryzowana w typowo hollywoodzki sposób. Trafi się jakiś pościg, gdzieś kogoś postrzelą, może jakieś zbiry napadną żurnalistę itp. Na szczęście reżyser, Tom McCarthy, nie poszedł tą drogą. Spotlight jest do bólu surowy, pozbawiony fajerwerków, wręcz ociera się o fabularyzowany dokument. Temat rzucony przez nowego naczelnego, średnio entuzjastycznie przyjęty przez podwładnych urasta powoli do najważniejszego odkrycia w historii gazety. Widz obserwuje pracę dziennikarzy, którzy sami nie wierzą jak głęboko sięga afera, którą badają. Razem z nimi widz dowiaduje się, że to co pozornie wygląda jak kilka czarnych owiec w stadzie okazało się być świetnie zorganizowanym przemysłem molestowania najmłodszych i ukrywania tego faktu przed światem. Brak wspomnianych wodotrysków i akcji sprawił, że czułem się jakbym razem z nimi uczestniczył w tych wszystkich spotkaniach, wywiadach i kłótniach. Mało tego, czułem się bezsilnym świadkiem, który może tylko patrzeć i słuchać, który nie ma wpływu na los ofiar. Bardzo, bardzo niekomfortowe uczucie.
Duża w tym zasługa rewelacyjnej obsady: Mark Ruffalo, Michael Keaton, Rachel McAdams, Liev Schreiber, John Slattery, Brian d'Arcy James i Stanley Tucci. Nikogo nie wyróżniam, bo nie potrafię. Wszyscy spisali się na medal. Nie patrzyłem na znanych aktorów grających swoje role. Widziałem dziennikarzy z krwi i kości drążących temat, którego woleliby nie znać. Temat, który nie powinien istnieć. Na osobne wyróżnienie zasługuje muzyka - motywy grane na klawiszach zgrabnie podkreślają niektóre momenty wprowadzając dramatyczny i niepokojący klimat.
Kino opiera się na emocjach. Dobry film musi człowiekiem szarpnąć. Tu mała dygresja. Bliska mi osoba podesłała mi kiedyś do przeczytania długi i szczegółowy artykuł o tym jak wyglądała cała sprawa z poznańskim dyrygentem, jego podwładnymi, rodzicami dzieci i całym otoczeniem. Pamiętam to dobrze, mimo upływu czasu, bo po lekturze czułem się okropnie. Byłem przerażony, miałem silne poczucie bezsilności wobec zła o niespotykanej skali i czułem silną empatię wobec ofiar. Po seansie filmu Spotlight miałem to samo tylko w jeszcze większym stopniu. Miałem ochotę coś rozwalić, miałem ochotę zwyczajnie się rozbeczeć, miałem ochotę zwymiotować. Nie wiem ile pryszniców będzie potrzeba, żeby zmyć z siebie to uczucie.
Tom McCarthy zrobił film ważny, wstrząsający i rewelacyjny warsztatowo. Z kandydatów do Oscara widziałem póki co jeszcze tylko Zjawę, Nienawistną ósemkę i Marsjanina, ale szczerze mówiąc samo to porównanie wydaje mi się nie na miejscu. Tamte filmy były ok, ale Spotlight to inna, dużo wyższa liga. Polecam każdemu, choć podkreślam: trzeba uważać, bo sporo zostaje w człowieku po seansie i nie są to fajne rzeczy. 9/10
Na serio Sith, Zjawa tak wysoko? Wynudziłem się, miałem niezdrowe skojarzenia z grawitacją (efekt problemów non stop), postacie poza jedną słabo napisane. Ładne, ale po trzech godzinach bolała mnie dupa. 4/10 maks.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 8 lutego 2016, o 22:55
autor: SithFrog
peterpan pisze:ale po trzech godzinach bolała mnie dupa
Co to za kino Piter świntuchu?
Dałem 7, bo nadal to nie jest zły film. 4 to ja daję takim kasztanom jak Thor 2, remake Robocopa czy nowy Terminator.
Zjawa jest daleka od ideału, ale sporo jakości tam jest. Zdjęcia, montaż dźwięku, aktorzy na poziomie z genialnym Hardym na czele. Nie powiedziałbym, że to crap.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 9 lutego 2016, o 00:05
autor: peterpan
Widzisz u mnie jednak w filmie najważniejsza jest historia i bohaterowie. A tu ich nie było. Ok Hardy zagrał i wyciągnął świetnie postać która gdyby nie jego interpretacja byłaby płaska i zła - a tutaj to mu kibicowałem.
Film był ładny, że można było przymknąć oko na niektóre niedociągnięcia, ale nie aż tak. Sprawia wrażenie filmu artystycznego, a z tych trawię tylko niektóre, ewidentnie wybitne. Zupełnie niepotrzebne były sceny retrospektywne i wizyjne - miałem wrażenie, że miały nas przekonać do motywacji bohatera, a wychodziły co najmniej dziwnie. Generalnie film miał absolutnie genialną sekwencję otwierającą z bitwą z Indianami, a potem było coraz gorzej. Trochę mnie zdenerwowało, jak protagonista wstał chociaż scenę wcześniej nogę miał połamaną na granicy trwałego inwalidztwa, ale założyłem że to tylko film. Padłem w momencie kiedy
Spoiler:
Skoczył w przepaść, zatrzymał się na drzewie i odwalił numer z Imperium Kontratakuje Potem był już najwolniejszy pościg w historii kina, wraz z rozkminą od czapy, żeby zostawić zemstę dla bogów. No proszę. Leo napocił się w cholerę dla zemsty, poznał jednego Indianina i z powodu jego gadki porzucił najsilniejszą swoją motywację. Przecież nie mieliśmy pokazania ANI sekundy wątpliwości wcześniej. Ba dzień wcześniej chociaż na granicy śmierci w ciepłym obozie chce iść za mordercą.
Nie będę się znęcał nad mniejszymi głupotami, bo szkoda mi palców
IMO ten film dużo by zyskał gdyby zamiast "wersji reżyserskiej", wypuścili do kin producencką. Ale ja jestem tylko zwykłym zjadaczem popkultury
W mojej skali 4 to "ujdzie", a 7 - film bardzo dobry. A tego o tym filmie powiedzieć nie mogę
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 9 lutego 2016, o 00:20
autor: SithFrog
Jak 7 to bardzo dobry to czym są 8, 9 i 10?
Spoiler:
A co do zemsty, dla mnie to jak powtórzył słowa Indianina to nie było zaniechanie zemsty tylko gorzka ironia. Widział już lokalsów na drugiej stronie rzeki, wiedział, że dobiją Fitzgeralda. Poza tym zadał mu rany, które wyglądały na śmiertelne więc po prostu puścił go z rzeką.
Mnie bardziej rozwalili Indianie. Mistrzowie tropienia, którzy uganiają się za bandą obdartusów w poszukiwaniu córki wodza, a tę rżnie i więzi Francuz, z którym owi Indianie handlują. Mistrzostwo.
Albo ci sami Indianie strzelają tak, że ich nie widać, z daleka, prosto w gardła traperów, a potem Leo im ucieka na wyciągnięcie ręki i nic. Sam zabija ze trzech, a oni mu włosa z głowy nie zrzucili.
Motyw z koniem to już było za dużo
Generalnie masz rację, że to typowy film artystyczny, i mnie się ta artystyczna warstwa bardzo podobała.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 9 lutego 2016, o 00:36
autor: peterpan
Skalę może rozwalę, wraz z przykładami moich ocen z agregatora:
Dokładnie... ja się potrafię dobrze bawić na filmie z 5, 6 to już naprawdę niezły film, 7 powyżej przeciętnej dobrej zabawy, 8 dostają już filmy bardzo dobre, rzekłbym - podchodzące pod dzieła. 9 i 10 to już filmy wybitne, gdzie 10 to te, które wgniatają w fotel.
4 to mocne przeciętniaki, 3 filmy słabe, 2 i 1 dna, gdzie 2 to takie, które jednak w jakiejś warstwie potrafiły zaskoczyć.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 10 lutego 2016, o 09:48
autor: Pquelim
Spotlight
Classic rocks.
Warsztatowo jest to sequel "All the President's Men" Alana Pakuli z 1976 roku. Surowa narracja skupiona na jednym wątku: relacji pomiędzy dziennikarzami w redakcji oraz narastającym w nich emocjom związanym ze skalą badanego zjawiska. Tom McCarthy odrobił zadanie domowe z gwiazdką, wykorzystując wszystkie elementy legendarnego klasyka i produkując film, jakiego się już w dzisiejszym postmodernistycznym kinie nie praktykuje. W ten sposób udowodnił, że dobra historia potrafi obronić się sama, a roztropnością reżysera jest po prostu nie zawadzać jej swoimi wydumanymi wizjami. Ogromne brawa należą się również świetnie dobranej ekipie aktorskiej - Rachel McAdams, Michael Keaton i przede wszystkim Mark Ruffalo dają popis klasycznego, teatralnego aktorstwa zorientowanego na ekspozycję scenariusza i dialogów, zamiast chwalonego współcześnie minimalizmu.
Scenariusz jaki jest, każdy wie. Trudno coś o nim napisać nie popadając w trywialną laudacje: nie przekracza granic stosowności, nie ucieka w kuszącą przy tej tematyce sensację i skandal - wręcz przeciwnie. Opowieść jest wyważona, zorientowana na dziennikarstwo i mrówczą pracę redaktorów, emocje przez nich samych tonowane, a rosnące w widzu napięcie jest naturalną konsekwencją seansu, a nie efektem zastosowanych na siłę środków wyrazu. Kręgosłup moralny wykręca się samoistnie, film jest zdecydowanie nieprzyjemny w odbiorze, powoduje ogromne dysonansy poznawcze, zwłaszcza dla wychowanych w katolickim systemie wartości. Ostatecznie historia opowiada się sama, za co ogromne brawa należą się całej ekipie realizacyjnej. Do wrażliwego tematu podeszla z pietyzmem i starannością, znaleziono - wywiedzony z klasycznego pierwowzoru - odpowiedni nurt narracji i dobrano świetną ekipę aktorską do realizacji przedsięwzięcia.
Geniuszu tutaj nie ma, za to jest rewelacyjna opowieść z potężnym ładunkiem emocjonalnym. Dla takich filmów warto kinematografię czasem nazwać sztuką.
Wielkie brawa. Film Roku - chyba pierwszy od "Powrotu Króla" Petera Jacksona naprawdę bezapelacyjnie zasługujący na ten tytuł*. Przy okazji dla mnie osobiście film dekady i jedna z najważniejszych amerykańskich produkcji nowego tysiąclecia. 9/10
* to już 12 lat od kiedy Oscarami nagradzane są amerykocentryczne wiwisekcje (12 years a slave, No country, Crash, Hurt Locker), Slumdogi i kino familijne (King Speech), filmy o niczym (Argo) lub wydmuszki (Artysta, Birdman). Potężny dysonans w skali i jakości przekazu w porównaniu ze Spotlight.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 10 lutego 2016, o 10:44
autor: Ptaszor
Aaand the Oscar goes to... The Revenant <klap-klask klap-klask>
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 10 lutego 2016, o 10:50
autor: Pquelim
mam nadzieję, że nie.
Ale prawdę mówiąc zaczyna mnie ta cała sprawa oscarów coraz bardziej żenować i coraz mniej obchodzić.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 10 lutego 2016, o 19:00
autor: SithFrog
Ptaszor pisze:Aaand the Oscar goes to... The Revenant <klap-klask klap-klask>
Mógłbym się nawet zakładać o to, gdyby nie wygrana Inarritu rok temu. Akademia jest przekorna i nie daje dwa razy pod rząd
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 12 lutego 2016, o 23:20
autor: peterpan
Deadpool
Trailer był minimalnie lepszy To byłaby najkrótsza recenzja, ale nie byłaby uczciwa. Film jest fajny, szybki, trzyma w napięciu i zaskakuje. Ryczeliśmi razem z salą momentami ze śmiechu. Tylko że jednocześnie miałem za duże oczekiwania przy takim hypie. Nie czytałem komiksów, Deadpoola znam tylko z opowieści w sumie. I nie wiem czy bohater powinien być właśnie taki. Zabił mnie totalnie wątek romantyczny, zwłaszcza w końcówce. Nie wiem do końca co o nim myśleć - czy to zamierzona autoironia, bo moim zdaniem tylko w tym jednym momencie film był zbyt kiczowaty. Bo Deadpool kiczowaty jest. I przez większość czasu bardzo ładnie na krawędzi kiczu balansuje, poza tym jednym nieszczęsnym wątkiem. Świetnie dobrana jest muzyka. I aktorsko jest wystarczająco na ten rodzaj filmu. Poza tym - cały film poza tym jednym wątkiem jest jak swój trailer. Jeżeli spodobał ci się - spodoba ci się i film.
Suma sumarum bawiłem się bardzo dobrze.
7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 14 lutego 2016, o 11:40
autor: Larofan
Deadpool
Ubawilem sie setnie - bez orgazmow wprawdzie ale na pewno taki pastisz na filmy o superbohaterach sa potrzebne. Momentami humor w stylu 'dick'n'fart jokes' jest prostacki jak z amerykanskich komedii dla gimnazjalistow ale ogolnie smieszy. Retrospektywna konstrukcja troche meczy.. mnie przynajmniej, ale ogolnie nie utrudnia odbioru. Skupilem sie na wadach ale film jako tako jest bardzo godny polecenia +1 za niewidoma wspollokatorke bohatera 9/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 14 lutego 2016, o 12:06
autor: Voo
Morena pokazuje cycki?
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 14 lutego 2016, o 19:44
autor: Pquelim
widzę, że kreatywny marketing zadziałał ;D
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 14 lutego 2016, o 19:46
autor: SithFrog
Pquelim pisze:widzę, że kreatywny marketing zadziałał ;D
?
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 14 lutego 2016, o 19:47
autor: MajinFox
Deadpool to taki Latający Cyrk Monty Pythona. Podobał mi się, a nie znam go z komiksów.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 15 lutego 2016, o 19:41
autor: SithFrog
Niebiańska plaża (The Beach) - Kiedyś obiecałem sobie, że obejrzę wszystkie filmy z DiCaprio. Uważam, że to jeden z najlepszych aktorów naszego pokolenia. Ten rozmiar kapelusza, który wcześniej przywdziewali DeNiro czy Nicholson. Czasem taki plan popłaca i odkrywam naprawdę niezłe, mniej znane tytuły (Basketball Diaries). Czasem jednak trafiam na coś takiego jak Niebiańska plaża.
Znudzony, młody Amerykanin Richard podróżuje po świecie szukając swojego miejsca. Trafia do hotelu w Bangkoku, gdzie dostaje prezent od naćpanego, paranoicznego Brytyjczyka. Prezentem okazuje się mapa do miejsca kompletnej szczęśliwości - tytułowej plaży, gdzie młodzi ludzie założyli utopijna komunę, w której wszystko jest doskonałe. Pozornie, bo wystarczy, że coś idzie źle i ludzie zrzucają swoje teatralne, uśmiechnięte maski.
Pomysł nie jest nowy. Problem w tym, że jest dramatycznie słabo zrealizowany. Nie wiem jaki pomysł miał (dobry przecież) reżyser Dany Boyle, ale nie wyszło. Pierwszą połowę filmu ogląda się jak romansidło dla nastolatków w typie Zmierzchu czy inne Jezioro marzeń. Potem mamy raj, a za chwilę antyutopię i parodię Władcy much. W międzyczasie pojawia się jeszcze pastisz Jądra ciemności. Te sceny z lasu (jedna a'la gra komputerowa - o kurna, co to było?!) miały zapewne pokazać jak bohater stacza się w odmęty szaleństwa, ale wygląda to tak źle i groteskowo, że na zmianę śmiałem się głośno albo uderzałem dłonią w czoło.
Film kompletnie nie ma klimatu. Opowiada historię z morałem, próbuje wykładać ważne i uniwersalne prawdy, ale robi to w sposób groteskowy. Tak bardzo, że robi się z tego niezamierzona parodia. Dziwaczne ujęcia, niepasująca do wydarzeń oprawa dźwiękowa. Nic nie ratuje tej produkcji. Nawet Tilda Swinton, która jak zawsze wypada co najmniej dobrze. Nawet DiCaprio, który dwoi się i troi. Swoją drogą dostał za to Złotą Malinę – kompletnie niezasłużenie. Wiele rzeczy w tym filmie jest słabych, ale akurat jego gra aktorska jest w porządku. Ciekawi mnie jakim cudem zagrał w czymś takim. Przegrał jakiś zakład, popełnił typowy błąd młodości czy może spalił się mocnym towarem tak okrutnie, że obudził się jak zdjęcia były na ukończeniu? Zagadka.
Nie pamiętam jak Niebiańska plaża została odebrana po premierze, ale dziś wygląda jak nieudany filmowy eksperyment z lat dziewięćdziesiątych. Na pewno nie przetrwała próby czasu. Pierwszy film z DiCaprio, który szczerze odradzam. 3/10
Ja mam nieco odmienną opinię a też widziałem film "po latach". Ścieżka dźwiękowa (Badalamenti) bardzo mi się podobała a sam film kojarzył nieco z "Władcą much" - wiadomo - wyspa, odizolowana społeczność, pozorne szczęście i faktyczny zamordyzm, beztroska, za którą trzeba zapłacić itd.
Bardzo fajne te kawałki. Trochę nie pasują do parodii Czasu Apokalipsy, w jaką zamienia się ten film po godzinie.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 16 lutego 2016, o 11:21
autor: Alexandretta
Deadpool
Film utrzymany jest w konwencji parodii filmów o superbohaterach, z którymi Deadpool nie ma nic wspólnego. Jest gadatliwym, kompletnym dupkiem z przerośniętym ego.
Całość nasycona jest nisko latającymi, czerstwymi i niewybrednymi żartami. Bohaterowie nie przebierają w słowach. Są cycki.
Już sama czołówka, utrzymana w konwencji scen wydartych z kart komiksu, zapowiada że twórcy filmu mają duży dystans zarówno do swojego dzieła jak i siebie samych. I bardzo dobrze, bo ile można oglądać przesiąkniętych patosem kolesi ratujących świat? Tu dostajemy solidną parodię wszystkich powyższych, z licznymi nawiązaniami do innych filmów (a także seriali).
W pełnym rozkoszowaniu się filmem przeszkadzało jedynie słabe miejscami tłumaczenie żartów, które – powiedzmy sobie szczerze – nie stanowiły wyzwania językowego.
Film mi się podobał. Jasne, było parę rzeczy, do których można by się przyczepić, ale żadna nie psuła odbioru filmu, więc pomijam. To ma być proste kino rozrywkowe na piątkowy wieczór, i w tej kategorii sprawdza się bardzo dobrze.
8/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 16 lutego 2016, o 21:12
autor: Voo
SithFrog pisze:Bardzo fajne te kawałki. Trochę nie pasują do parodii Czasu Apokalipsy, w jaką zamienia się ten film po godzinie.
Ale pasują to opowieści o młodych ludziach poszukujących wolności i przygody
Aczkolwiek, przyznaję, nie bardzo załapałem cały ten pomysł ze złym Leo buszującym w krzakach.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 17 lutego 2016, o 00:52
autor: SithFrog
Pakt z diabłem (Black Mass) - Na początek wrzutka na tłumacza, nigdy nie marnuję okazji. Tylko tym razem nie wiem czy zwyczajowo ganić za tłumaczenie dalekie od dosłownego czy bronić przed tłumem purystów z pochodniami. Z jednej strony "Czarna msza" byłaby najwierniejszym tłumaczeniem z drugiej - brzmi jak tytuł badziewnego horroru klasy C, a nie produkcji o gangsterach. Mam mieszane uczucia... Właśnie, mieszane uczucia, to najlepsze podsumowanie tego co myślę o filmie.
Black Mass przybliża prawdziwą i wcale nie tak odległą historię Jimmy'ego "Whiteya" Bulgera. Bostońskiego gangstera, który w 1975 dzięki umowie z FBI (dostarczy dowody na włoską mafię) wypłynął na szerokie wody przestępczej działalności. Pod koniec lat osiemdziesiątych rządził już każdym możliwym bezprawnym procederem w mieście, żeby potem stać się najbardziej poszukiwanym przestępcą w USA.
Johnny Depp przypomniał wszystkim, że potrafi grać coś innego niż Jack Sparrow czy dziwadła u Tima Burtona. Jimmy w jego wydaniu to morderca, sadysta, manipulator, obleśny potwór, ale także ojciec, rozsądny biznesmen i charyzmatyczny szef gangu. Najlepsza rola Deppa od bardzo, bardzo dawna. W wielu scenach nie robi nic wielkiego poza gadaniem, a i tak nieprzyjemne ciarki włażą na plecy. Pozostali aktorzy również nie odstają poziomem od Johnny'ego: Joel Edgerton, Kevin Bacon, Benedict Cumberbatch, Dakota Johnson i Jesse Plemons. Wszyscy spisali się rewelacyjnie. Problemy są jednak dwa. Johnson zagrała mało i jej postać została potraktowana bardzo po macoszemu, a szkoda. Plemons natomiast niezależnie co by robił - zawsze będzie dla mnie Toddem (aka Meth Damon) z Breaking Bad.
Boston z lat 70tych i 80tych wygląda świetnie i klimatycznie. Stroje, muzyka i zdjęcia pozwalają wsiąknąć w atmosferę tamtego okresu. Krajobrazy nie są doskonałe (brud, smród i podejrzane zaułki) i stanowią dobre tło do kilku-kilkunastu naprawdę mocnych scen z udziałem oprychów Jimmy'ego Bulgera.
Mimo wielu zalet film ma według mnie dwie poważne wady. Pierwsza wada to problem wizualny. Wielu aktorów ma przesadzoną, przekombinowaną charakteryzację. Powiększone nosy, uwydatnione policzki czy nienaturalne rysy - tego typu dodatki. Momentami ociera się to o śmieszność i mocno przeszkadza w odbiorze. Nie wiem jaki był oryginalny zamysł, ale nie wypaliło. Twarze wyglądaja nienaturalnie. Złota zasada mówi, że jeśli widzisz, że coś jest efektem specjalnym to znaczy, że coś poszło nie tak. Oglądając Black Mass miałem to zdanie w głowie przez cały seans. Jeszcze postać graną przez Deppa przeżyłbym jako próbę wiernego oddania pierwowzoru, ale reszta? Plemons wygląda jak Pan Kartofel. Jeśli ktoś nadal nie wiem o czym mówię - polecam teledysk Genesis do utworu Land of Confusion z 1986 - tak momentami wyglądają postacie w Black Mass.
Drugi problem to scenariusz. Uważam, że ta historia ma dużo większy potencjał niż dane mi było zobaczyć. Poucinane wątki poboczne, chaos i brak spójności to główne bolączki. Ot, chociażby motyw żony/partnerki Jimmy'ego. Jej postać wydaje się ciekawa, zaczyna się rozwijać i nagle ciach, nie ma jej. I już nie będzie. Kilka podobnych motywów potraktowanych jest w ten sam sposób. Tak jakby ktoś miał listę ważnych wydarzeń w życiu gangstera i po prostu je odhaczał, nie próbując zbudować spójnej opowieści zawierającej te wątki.
Pakt z diabłem warto zobaczyć choćby po to, żeby przypomnieć sobie, że Depp to świetny aktor. Polecam seans także tym, którzy tęsknią za starym stylem kręcenia filmów o gangsterach. Tylko nie windujcie oczekiwań do poziomu Infiltracji, Gorączki czy Goodfellas, a będziecie zadowoleni. Trochę żal niewykorzystanego potencjału. 6/10
Sith mi przypomniał: Pakt z diabłem (Black Mass)
Po kilkunastu dniach od seansu właściwie trudno jest cokolwiek powiedzieć o tym filmie. Przemknał niezauważenie przez mój monitor, nie zatrzmał mnie nawet na chwilę ani jedną sceną. Coś tam jest o gangsterskim kolosie na glinianych nogach, jego toksycznej przyjaźni z agentem FBI i wielkim śledztwie, które pozwoliło na rozmontowanie przestępczego imperium. Pomimo, że tematyka intrygująca a i scenariusz napisany przez samo życie, film wlecze się jak nieboga, a zamiast dostarczać rozrywki - przynudza. Johnny Depp po raz kolejny nie zbliżył się do swoich najlepszych występów, ot wypada powiedzieć że zagrał dość poprawnie. Obrazowi ewidentnie brakuje mocniejszego akcentu, jakiejś większej akcji-sensacji nadającej tempo. Zamiast tego dostajemy sporo przeciętnego i niepotrzebnego gaworzenia bohaterów, z którego nie wynika żadna zajmująca historia. Można było zrobić to zdecydowanie mocniej i lepiej. 5/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 17 lutego 2016, o 22:24
autor: Voo
Faaajny ten Deadpool Myślałem, że będzie rechot dla gimbusów i faktycznie był. Tyle, że sam też rechotałem. Naprawdę inteligentna ekipa się za to zabrała. Niestety Morena jednak nie pokazuje cycków ale i tak jest hot wiec nie musicie mi oddawać za bilet.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 19 lutego 2016, o 14:17
autor: Pquelim
słaby film wczoraj widziałem:
Kłopotliwy człowiek (Den brysomme mannen)
Smętny dowód na to, że europejskie kino węrdówkę przez postmodernizm już jakiś czas temu przekłuło w ucieczkę od treści na rzecz formy. Oto film opowiada (?) antyhistorię o człowieku, który trafił do miasta dorosłych szczęśliwców. Jedynym obowiązującym tam obowiązkiem jest odczuwanie szcześcia za wszelką cenę. rzeczony bohater niestety nie chce się wpasować w środowisko - tzn. chce, ale jednak umie myśleć samodzielnie, zatem staje się kłopotliwy. Niewiele rozumiecie? Ja też, ale mniej więcej tak ten norweski film się przedstawia - oto ni z gruchy ni z jarzebiny pojawia się miejsce akcji i bohater. Czas i kontekst nie mają znaczenia, bo to przecież glębszy kaliber niż jakiś tam kinematograficzny kanon. Chwilę później do widza docierają pozostałe wnioski na temat produkcji. M.in. to, że, uznanie i zachwyt (26 wyrożnień na różnych festiwalach, od Cannes po Montreal) krytyków zostąły osiągnięte w typowy dla współczesności sposób - opowiadając nibyhistorię w chytrym nibyfilmie z nibymetaforyką i analagoiami o subtelności Clubbera Langa. Niewazny zatem przebieg wydarzeń, tylko ukazanie konformizmu społecznego i znieczulicy w stosunku do obcych, sportretowanie niezwykle odkrywczego egocentryzmu kultu indywidualistów, podsycanego kapitalizmem i konsumpcją. Nieistotne są dobry scenariusz i umiejętny montaż, ważniejsze ceglane nawiązania do prawdziwego życia i krytyka tragicznego ładu Pierwszego Świata, który zakleszcza ludzi w okowach dobrobytu. Dodając do tego oczywiste mankamenty, np. takie, że film mógłby spokojnie trwać połowe krócej bez rozpoczetych pięć minut za wcześnie scen dialogowych (specyficzna przypadłość kina skandynawskiego) oraz absolutny brak szerszej fabuły i jakichkolwiek wyjaśnień, który zmusza widza do skupienia uwagi na pretensjonalnej metaforyce spod znaku wrażliwego miliardera; - otrzymujemy film, którego seans naznaczony jest katorgą i cierpieniem. Na szczęście wspomniane przydługie sceny można spokojnie przewijać, co ogranicza ilość utraconego czasu do minimum. A można też odwrotnie, za Proustem - poszukać innego zajecia, niż ten zblazowany bursztynem paździerz.
Co niniejszym doradzam. 2/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 20 lutego 2016, o 11:19
autor: SithFrog
Deadpool - Zwiastuny były zachęcające, ale zawsze mam wtedy z tyłu głowy pytanie czy nie dali najlepszych momentów w trailerze czy w klipach genialnej akcji promocyjnej. Nic z tego, Deadpool rządzi! Mamy ledwie luty, a nie wyobrażam sobie, żeby powstał w tym roku lepszy film na podstawie komiksu. Pamiętacie Strażników Galaktyki i scenę, w której Starlord tańczy w ruinach jakiejś budowli używając kosmicznego szczura jako mikrofonu? W Deadpoolu w podobny sposób działają początkowe napisy. Pokazują widzowi wprost: tak wyglądać będzie ten film, taki ton mu nadajemy już w pierwszej scenie, taki mamy dystans. A owych napisów nie powstydziliby się ludzie ze Screen Junkies, twórcy Honest Trailerów. W tym momencie wchodzimy w nastrój totalnego absurdu, który skończy się dopiero po wyjściu z kina.
Popaprany, arogancki i wyszczekany eks-komandos - Wade Wilson - poznaje prostytutkę Vanessę. Zakochują się w sobie. Po jakimś czasie on dowiaduje się, że ma zabójczą odmianę nowotworu. Godzi się na tajemniczą terapię zaproponowaną przez podejrzanego typa. Eksperyment kończy się całkowitym wyleczeniem i bonusem - Wilson staje się nieśmiertelny. Problem w tym, ze jednocześnie jego skóra na całym ciele wygląda jak powierzchnia zgniłej pomarańczy. Wade postanawia dorwać winnych tego obrotu spraw i zmusić ich do odwrócenia skutków ubocznych zanim znów stanie przed Vanessą.
Dwie najważniejsze rzeczy: ograniczenie wiekowe i bezpretensjonalność. Doczekaliśmy się kolejnego komiksowego filmu dla widzów dorosłych. Są cycki, gołe tyłki, rozbryzgujące się mózgi i odcinane kończyny. Wszystkie te atrakcje mają uzasadnienie. Nikt tu nie wrzuca golizny ani przemocy na siłę. Twórcy od początku do końca byli świadomi jaki film chcą zrobić. Dowcip pogania tu dowcip, często tytułowy bohater przełamuje tu tzw. czwartą ścianę i zwraca się bezpośrednio do widzów. Pojawia się masa żartów z popkultury ze szczególnym uwzględnieniem branży filmowej (budżety, Liam Neeson, 127 godzin) i filmów na podstawie komiksów (żart "McAvoy czy Stewart?" przyprawił mnie o skurcz przepony). Na tym nie koniec. Wilson drze łacha i z samego siebie w sensie kinowym (poprzednie, dramatycznie słabe wcielenie w Wolverine: Geneza) i z samego siebie w sensie rzeczywistym (czyli z aktora Ryana Reynoldsa, odtwórcy tej roli i tu i w Wolverine: Geneza). A to jedynie czubek góry lodowej.
Co mi się podobało najbardziej? Umiejętne pogodzenie klimatu z prostą, ale wciągającą historią. Mimo żartów, żartów w żartach i żartów w przerwach między żartami jest też kilka momentów, które budzą empatię i angażują emocjonalnie. Uwierzyłem w miłość dwójki wykolejeńców, uwierzyłem w ich dramat. Wilson rzadko, bo rzadko, ale bywa zwyczajnie wkurwiony i nagle żarty się kończą. Na plus zaliczam też kameralność fabuły. Nikt nie ratuje tu świata, nie odpiera inwazji z kosmosu, nie zdobywa artefaktu w kształcie broszki nieskończoności. Chodzi tylko o miłość i starą, dobrą zemstę. Gdyby rozłożyć film na czynniki pierwsze - wszystko jest tu zrealizowane prostymi środkami, ale tak sprytnie, że idealnie składa się w imponującą całość.
Powiedzieć, ze Ryan Reynolds zrehabilitował się za Wolverine: Geneza (który słabym filmem był) to jak nic nie powiedzieć. Facet jest stworzony do grania tej roli. Coś jak Downey Jr. jako Iron Man czy McKellen jako Gandalf. Zresztą, on nie gra Deadpoola, on jest Deadpoolem. Pozostali aktorzy dają radę. Prześliczna Morena Baccarin wygląda obłędnie i gra nietuzinkową dziewuchę. Ed Skrein jest przekonywającym antagonistą chociaż szału nie ma, jak to u Marvela. Na minus zaliczam Ginę Carano jako "strongwoman", pomagierkę głównego złego. Nie mówi wiele i strzela kilka min, ale robi to tak, że producenci Klanu już wysyłają faksy z zapytaniem o dostępność w najbliższym czasie.
Deadpoola obejrzę jeszcze wiele razy. Nie tylko dlatego, że tak cholernie mi się podobał. Jest jedna scena w barze dla typów spod ciemnej gwiazdy, najemników i innego tałatajstwa prowadzonym przez przyjaciela Wilsona. Na tablicy są nazwiska mniej lub bardziej znanych ludzi, a także bywalców baru i zakłady na to, który pierwszy wyciągnie kopyta. Oczywiście jest tam sam Wilson, ale zauważyłem też Charliego Sheena... Jestem pewien, że takich smaczków jest dużo, dużo więcej. Nie mogę się doczekać, żeby odkryć je wszystkie. A tymczasem wszystkim polecam wizytę w kinie. Miła odmiana po tych wszystkich nadętych filmach komiksowych przeznaczonych dla 10-latków. Deadpool rozsiadł się na tronie i nie wiem czy którakolwiek z zaplanowanych na ten rok komiksowych adaptacji będzie w stanie go strącić. Hail to the king! 9/10
Przed seansem Deadpoola leciał zwiastun najnowszych X-menow, bardziej pompatyczny od hymnu ZSRR. To universum naprawde potrzebowało juz takiego jajcarskiego oddechu.
Gina Carano zmieniła się w niezłego kloca od czasu Ściganej a wtedy tez juz nie byla chucherkiem, chociaz wciaz była jeszcze calkiem atrakcyjna.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 20 lutego 2016, o 22:54
autor: Zolt
SithFrog pisze:A owych napisów nie powstydziliby się ludzie ze Screen Junkies, twórcy Honest Trailerów.
Written by The Real Heroes
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 20 lutego 2016, o 22:58
autor: SithFrog
Tak, to było dobre, jedyni na plus
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 21 lutego 2016, o 03:15
autor: Dragon_Warrior
Gina Carano zmieniła się w niezłego kloca od czasu Ściganej a wtedy tez juz nie byla chucherkiem, chociaz wciaz była jeszcze calkiem atrakcyjna.
e tam - najładniejsza laska w filmie
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 21 lutego 2016, o 11:38
autor: SithFrog
Dragon_Warrior pisze:e tam - najładniejsza laska w filmie
Voo, wyciągaj widły i pochodnie.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
: 21 lutego 2016, o 20:15
autor: Ptaszor
Deadpool
Marny post-postmodernizm w filmie o superbohaterach, pastisz, zabawa formułą, można żonglować tymi pojęciami, jak Deadpool żongluje konwencjami. Interesujące, ale po dłuższym obcowaniu powoduje senność. Po Antmanie i Guardians of the Galaxy mam rozumieć, że w tą stronę będzie szło kino o superbohaterach. Oby nie spowodowało to odruchu wymiotnego. Na brak historii nie narzekam, właściwie motyw zemsty bardziej oklepany być nie mógł. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to że film nie był aż tak obrazoburczy i odjechany, jak można się było spodziewać. Dialogi wygładzono, żeby nie obrażać mniejszości. Scena seksu, o której mówił Reynolds nie była aż tak pikantna. W zasadzie jedyny raz, w którym zobaczymy cycek na ekranie, zdarza się podczas walki. A i tak jest ocenzurowany! Dajcie mi film prawdziwie niepoprawny politycznie, a nazwę go Deadpoolem. Jeden gruby Gandalf niczego nie zmienia. Jasne, uśmiałem się w kilku momentach, ale kilka dowcipów i mrugnięć arcydzieła nie robi. 6/10