* - ale został osiągnięty tanim chwytem - umiejscowienie pierwszej sceny w filmie mocno sugeruje odmienną chronologie
Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Moderatorzy: boncek, Zolt, Pquelim, Voo
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
nie podzielam entuzjazmu. Na mnie wrażenie zrobił głównie zaskakujący twist fabularny* oraz brak muzyki w całym filmie, poza tym irytującym brzęczeniem skrzypiec w końcówce. Ale eksepryment uznaje za całkiem udany - widać, że Villeneuve bierze się za ambitne projekty. Po thrillerze, w którym się nic nie działo (Sicario), teraz zrealizował melodramat o inwazji obcych. Trzeba śledzić gościa, bo warsztat ma nieprzeciętny i robi te filmy tak, jak chce. Na pewno warto obejrzeć, żeby wyrobić sobie własne zdanie, mnie narazie styl reżysera raczej nie rusza.
* - ale został osiągnięty tanim chwytem - umiejscowienie pierwszej sceny w filmie mocno sugeruje odmienną chronologie
* - ale został osiągnięty tanim chwytem - umiejscowienie pierwszej sceny w filmie mocno sugeruje odmienną chronologie
Spoiler:
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
taki chłyt maktetindody
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Mylisz się sith, to nie dzień niepodległości, a kontakt. Nie przesadzajmy z elementem science, chyba że odnosisz się do lingwistyki i/lub w sumie filozofii. Zupełnie jak w kontakcie.
Pq - tani ale skuteczny. Zbierałem szczękę z podłogi
Wysłane z mojego HUAWEI SCL-L01 przy użyciu Tapatalka
Pq - tani ale skuteczny. Zbierałem szczękę z podłogi
Wysłane z mojego HUAWEI SCL-L01 przy użyciu Tapatalka
Stawiajcie przed sobą większe cele. Ciężej chybić.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dzień niepodległości w sensie wprowadzenia w film. Przylatują obce statki, ustawiają się w konkretnych miejscach i nie wiadomo o co chodzi.peterpan pisze:Mylisz się sith, to nie dzień niepodległości, a kontakt. Nie przesadzajmy z elementem science, chyba że odnosisz się do lingwistyki i/lub w sumie filozofii. Zupełnie jak w kontakcie.
Pq - tani ale skuteczny. Zbierałem szczękę z podłogi
Wysłane z mojego HUAWEI SCL-L01 przy użyciu Tapatalka
Chodziło mi o lingwistykę i tezę o sposobie myślenia w zależności od języka, który używasz. Całe to jej rozumowanie było fajnie i jasno pokazane.
Z Kontaktem miałem skojarzenia, ale tam było jednak bardziej fantastycznie i mniej gęsty klimat.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Okej, rozumiem. Tylko wydawalo mi się że lingwistyka po angielsku sklasyfikowana jest jako "art" a nie "science" co w sumie jest niezłym podsumowaniem problemu fabularnego.
Wysłane z mojego HUAWEI SCL-L01 przy użyciu Tapatalka
Wysłane z mojego HUAWEI SCL-L01 przy użyciu Tapatalka
Stawiajcie przed sobą większe cele. Ciężej chybić.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Nowy początek (Arrival)
Raczej ciekawostka, choć warta uwagi z kilku powodów. Przede wszystkim warsztatowe tableau reżysera, które jednych zachwyca, innych może rozczarowywać - i choć zaliczam się raczej do tej drugiej grupy, to doceniam konsekwencje w eklektycznym sposobie prowadzenia historii. Minimalizm strony technicznej, eklektyzm w treści, Denis Vileneuve już w Sicario zaprezentował się jako rezyser postmodernistyczny, enigmatycznie tkający swoje wątki i uprawiający kinematograficzny eklektyzm: łączenie sprzeczych z pozoru gatunków filmowych staje się jego znakiem firmowym. W przypadku Arrival mamy do czynienia z prozą science-fiction mocno osadzoną w tradycji amerykańskiego kina, uwzględniającą zarówno dokonania klasyków gatunku (Kubrick, Scott, Zemeckis) połączoną z fabularnym melodramatyzmem. Oto w bliżej nieokreslonym czasie na Ziemi następuje "inwazja" obcych statków kosmicznych, które pojawiają się w dwunastu miejscach globu. Problem polega na nawiązaniu kontaktu. Skojarzenia z filmem o tym tytule nasuwają się same, chociaż Vileneuve na szczęście unika pseudofilozoficznego bełkotu tamtej produkcji - nie rozstrzasa teologicznych wątków przy pomocy idiotycznych skrótów fabularnych, skupia się natomiast na historii jednostki - specjalistki od tłumaczeń dr Lousie Banks ( w tej roli znakomita Amy Adams), która próbuje nawiązać nic porozumienia z przybyszami. Towarzyszy jej również fizyk Ian Donnelly (Jeremy Renner w raczej przeciętniej formie), a obie postaci łączy w pewnym momencie wątek melodramatyczny, który zresztą wybija sie na pierwszy plan.
Wiele więcej w tym filmie nie ma. Akcja wlecze się niemiłosiernie, flegmatyczność opowiadanej historii w połączeniu z oszczędnością techniczną (m. in. brak muzyki, mnóstwo powtarzających się kadrów i całość zobrazowana w kolorach listopadowej jesieni w Polsce tuż przed wschodem Słońca) sprawiają, że seans staje się męczący. Na szczęście historia ma kilka ciekawych momentów i zwrotów akcji, po które reżyser sięga niemal w ostatniej chwili, ostatecznie utrzymując zainteresowanie widza aż do - ponownie - przydługiego zakończenia, które przez kilka minut ciąży nad odbiorcą, chyba w nie do końca udanej próbie monumentalnego podsumowania całości. Jak już wspomniałem, niezbyt odpowiada mi specyfika warsztatu uprawianego obecnie przez Vileneuve'a, jednak po seansie Arrival daleki jestem od rozczarowania porównywalnego z tym, które wywołało we mnie zachwalane, lecz fabularnie puste Sicario. Tym razem jest ciekawiej i na pewno warto ten film obejrzeć - choćby po to, aby przekonać się czy zostaje w głowie na dłużej niż kilka godzin. W moim przypadku niespecjalnie, ale spodziewam się, że część widowni może być tą produkcją oczarowana.
6/10
Wyścig z czasem (In Time)
Sensacyjniak z Justinem Timberlake, Olivią Wilde, Amandą Seyfried i Cillianem Murphy'em? Na papierze wygląda to jak potrawa przyrzadzona z niepasujących do siebie składników - toteż nie zdziwiło mnie, że film w momencie premiery zupełnie zignorowałem. A szkoda, bo nie wszystko widać na pierwszy rzut oka - a przede wszystkim nie widać dobrego scenariusza, który w tym przypadku został przy okazji całkiem porzadnie zrealizowany.
in Time opowiada o utopii, w której podstawową walutą jest czas. Kazdy człowiek rodzi się z wszczepionym zegarem na lewym przedramieniu - zegarem, który pełni również funkcję interaktywnego portfela. Do 25 piątego roku życia wszystko przebiega według znanych na świecie prawideł - obywatele dorastają, dokonują zyciowych wyborów i wchodzą w dorosłość, a interaktywny zegaroportfel milczy. Po 25-tce każdy dostaje jeden rok życia - przy okazji przestaje się również starzeć. Dzieki temu wszyscy wyglądają pięknie i młodo aż do śmierci - która w przypadku arystokratycznej burżuazji następuje w wielkie nigdy - ci mają czasu na stulecia, więc w gruncie rzeczy są nieśmiertelni. W przypadku niższych warstw społecznych - jeden miesiąc extra to już potężny kapitał, którym można spłacać kredyt na mieszkanie, lub sprowadzić na siebie zgubę w psotaci gangów złodziei czasopieniądza.
Fabuła jest fajnie pomyślana, nawiązuje do życiowych dylematów, daje do myślenia pod kątem socjologicznym, ekonomicznym i moralnym. W tym wszystkim jest jeszcze miejsce na typowy sensacyjny thriller z wątkiem miłosnym, motywem antysystemowej kontestacji, a nawet elementem syndromu sztokholmskiego. Justin Timberlake w głównej roli radzi sobie poprawnie, chociaż blednie przy swojej partnerce odgrywanej przez panią Seyfried oraz - czego można się było spodziewać - niewzwykle wyrazistym Cillianem Muprhym, który wciela się w Strażnika Czasu, funkcjonariusza utopijnej policji czuwającego nad utrwaleniem porządku społecznego.
Film ogląda się bardzo przyjemnie, jest naładowany klasyczną akcją, co zupełnie nie przeszkadza mu we wzbudzaniu refleksji na tematy poważne. Przypomina sie trochę casus Snowpiercera - z tą różnica, że tutaj świat jest chyba bardziej przemyślany, choć fabule brakuje elementu zaskoczenia - po prostu nie wykracza ona poza pewien przyjęty już wcześniej kanon. Szczerze polecam, bo jest to wzorowy przykład ciekawego dokotletowca z bonusem w postaci głębszej refleksji.
7+/10
Raczej ciekawostka, choć warta uwagi z kilku powodów. Przede wszystkim warsztatowe tableau reżysera, które jednych zachwyca, innych może rozczarowywać - i choć zaliczam się raczej do tej drugiej grupy, to doceniam konsekwencje w eklektycznym sposobie prowadzenia historii. Minimalizm strony technicznej, eklektyzm w treści, Denis Vileneuve już w Sicario zaprezentował się jako rezyser postmodernistyczny, enigmatycznie tkający swoje wątki i uprawiający kinematograficzny eklektyzm: łączenie sprzeczych z pozoru gatunków filmowych staje się jego znakiem firmowym. W przypadku Arrival mamy do czynienia z prozą science-fiction mocno osadzoną w tradycji amerykańskiego kina, uwzględniającą zarówno dokonania klasyków gatunku (Kubrick, Scott, Zemeckis) połączoną z fabularnym melodramatyzmem. Oto w bliżej nieokreslonym czasie na Ziemi następuje "inwazja" obcych statków kosmicznych, które pojawiają się w dwunastu miejscach globu. Problem polega na nawiązaniu kontaktu. Skojarzenia z filmem o tym tytule nasuwają się same, chociaż Vileneuve na szczęście unika pseudofilozoficznego bełkotu tamtej produkcji - nie rozstrzasa teologicznych wątków przy pomocy idiotycznych skrótów fabularnych, skupia się natomiast na historii jednostki - specjalistki od tłumaczeń dr Lousie Banks ( w tej roli znakomita Amy Adams), która próbuje nawiązać nic porozumienia z przybyszami. Towarzyszy jej również fizyk Ian Donnelly (Jeremy Renner w raczej przeciętniej formie), a obie postaci łączy w pewnym momencie wątek melodramatyczny, który zresztą wybija sie na pierwszy plan.
Wiele więcej w tym filmie nie ma. Akcja wlecze się niemiłosiernie, flegmatyczność opowiadanej historii w połączeniu z oszczędnością techniczną (m. in. brak muzyki, mnóstwo powtarzających się kadrów i całość zobrazowana w kolorach listopadowej jesieni w Polsce tuż przed wschodem Słońca) sprawiają, że seans staje się męczący. Na szczęście historia ma kilka ciekawych momentów i zwrotów akcji, po które reżyser sięga niemal w ostatniej chwili, ostatecznie utrzymując zainteresowanie widza aż do - ponownie - przydługiego zakończenia, które przez kilka minut ciąży nad odbiorcą, chyba w nie do końca udanej próbie monumentalnego podsumowania całości. Jak już wspomniałem, niezbyt odpowiada mi specyfika warsztatu uprawianego obecnie przez Vileneuve'a, jednak po seansie Arrival daleki jestem od rozczarowania porównywalnego z tym, które wywołało we mnie zachwalane, lecz fabularnie puste Sicario. Tym razem jest ciekawiej i na pewno warto ten film obejrzeć - choćby po to, aby przekonać się czy zostaje w głowie na dłużej niż kilka godzin. W moim przypadku niespecjalnie, ale spodziewam się, że część widowni może być tą produkcją oczarowana.
6/10
Wyścig z czasem (In Time)
Sensacyjniak z Justinem Timberlake, Olivią Wilde, Amandą Seyfried i Cillianem Murphy'em? Na papierze wygląda to jak potrawa przyrzadzona z niepasujących do siebie składników - toteż nie zdziwiło mnie, że film w momencie premiery zupełnie zignorowałem. A szkoda, bo nie wszystko widać na pierwszy rzut oka - a przede wszystkim nie widać dobrego scenariusza, który w tym przypadku został przy okazji całkiem porzadnie zrealizowany.
in Time opowiada o utopii, w której podstawową walutą jest czas. Kazdy człowiek rodzi się z wszczepionym zegarem na lewym przedramieniu - zegarem, który pełni również funkcję interaktywnego portfela. Do 25 piątego roku życia wszystko przebiega według znanych na świecie prawideł - obywatele dorastają, dokonują zyciowych wyborów i wchodzą w dorosłość, a interaktywny zegaroportfel milczy. Po 25-tce każdy dostaje jeden rok życia - przy okazji przestaje się również starzeć. Dzieki temu wszyscy wyglądają pięknie i młodo aż do śmierci - która w przypadku arystokratycznej burżuazji następuje w wielkie nigdy - ci mają czasu na stulecia, więc w gruncie rzeczy są nieśmiertelni. W przypadku niższych warstw społecznych - jeden miesiąc extra to już potężny kapitał, którym można spłacać kredyt na mieszkanie, lub sprowadzić na siebie zgubę w psotaci gangów złodziei czasopieniądza.
Fabuła jest fajnie pomyślana, nawiązuje do życiowych dylematów, daje do myślenia pod kątem socjologicznym, ekonomicznym i moralnym. W tym wszystkim jest jeszcze miejsce na typowy sensacyjny thriller z wątkiem miłosnym, motywem antysystemowej kontestacji, a nawet elementem syndromu sztokholmskiego. Justin Timberlake w głównej roli radzi sobie poprawnie, chociaż blednie przy swojej partnerce odgrywanej przez panią Seyfried oraz - czego można się było spodziewać - niewzwykle wyrazistym Cillianem Muprhym, który wciela się w Strażnika Czasu, funkcjonariusza utopijnej policji czuwającego nad utrwaleniem porządku społecznego.
Film ogląda się bardzo przyjemnie, jest naładowany klasyczną akcją, co zupełnie nie przeszkadza mu we wzbudzaniu refleksji na tematy poważne. Przypomina sie trochę casus Snowpiercera - z tą różnica, że tutaj świat jest chyba bardziej przemyślany, choć fabule brakuje elementu zaskoczenia - po prostu nie wykracza ona poza pewien przyjęty już wcześniej kanon. Szczerze polecam, bo jest to wzorowy przykład ciekawego dokotletowca z bonusem w postaci głębszej refleksji.
7+/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Arrival (Nowy początek)
Chianga czytałem przed premierą i lubię styl Denisa Villeneuve'a, stąd ocena. Nie podobały mi się niektóre dłużyzny mniej więcej w połowie. Ja to rozumiem - musiałby zacząć wcześniej wyjaśniać o co kaman, ale wtedy film skończyłby się wcześniej. I tutaj wchodzą sztuczki Villeneuve, przedłużanie, tylko nie jestem do końca przekonany, czy udało się przytrzymać uwagę jak np. w Sicario lub Pogorzelisku (czemu nikt nie wspomina o tym filmie?). Rozumiem, musiał przeciągać, bo nie byłoby filmu pełnometrażowego.
Poza tym Jeremy Renner to jest chłopak z sąsiedztwa, a nie fizyk teoretyczny. Jest taka scena, w której mówi, że ma jakieś problemy w komunikacji z ludźmi i że to dlatego jest singlem - tylko że nie, bo jest tym samym dobrym kumplem, równym gościem, co w większości swoich filmów. Dla mnie zgrzyt w obsadzie.
Wybór bohaterki
SPOILERY
7,5/10
Chianga czytałem przed premierą i lubię styl Denisa Villeneuve'a, stąd ocena. Nie podobały mi się niektóre dłużyzny mniej więcej w połowie. Ja to rozumiem - musiałby zacząć wcześniej wyjaśniać o co kaman, ale wtedy film skończyłby się wcześniej. I tutaj wchodzą sztuczki Villeneuve, przedłużanie, tylko nie jestem do końca przekonany, czy udało się przytrzymać uwagę jak np. w Sicario lub Pogorzelisku (czemu nikt nie wspomina o tym filmie?). Rozumiem, musiał przeciągać, bo nie byłoby filmu pełnometrażowego.
Poza tym Jeremy Renner to jest chłopak z sąsiedztwa, a nie fizyk teoretyczny. Jest taka scena, w której mówi, że ma jakieś problemy w komunikacji z ludźmi i że to dlatego jest singlem - tylko że nie, bo jest tym samym dobrym kumplem, równym gościem, co w większości swoich filmów. Dla mnie zgrzyt w obsadzie.
Wybór bohaterki
SPOILERY
Spoiler:
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Pogorzeliska jeszcze nie widziałem, na pewno zobaczę.
Spoiler:
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć (Fantastic Beasts and Where to Find Them)
Pierwszy film z uniwersum Harrego Pottera, którego autorka - co było do przewidzenia - nie powstrzymała się od kontynuacji tematu. Niedawno wyszedł scenariuszowy spin-off głównego cyklu, teraz na ekrany kin wchodzi opowieść ze świata czarodziejów dziejąca się w Nowym Jorku lat dwudziestych. Poznajemy kilka ważnych postaci i elitę władzy trzymającą w ryzach niepisany rozejm pomiędzy światem czarodziejów a niemagami (amerykańska nazwa mugoli). Aferę w tym światku wykręca postać młodego greepeace'owsca, który jeździ po świecie i zbiera rózne magiczne stworzenia zagrożone wyginięciem. Oczywiście główny bohater jest przy okazji kompletną ciapą i nieokiełznanym lebiegą - jego kolekcja magicznych (i nie do końca bezpiecznych) kreatur wydostaje się do dżungli Nowego Jorku, a ten nieuczesany, młody prototyp Hagrida próbuje sobie z nimi poradzić. W tle mamy rozgrywke na szczytach magicznej władzy - jakże wymowna staje się tutaj postać Pani Prezydent USA Magic Federation - czarnoskóra kobieca wersja Barack Obamy, tak jakby celowo podkreślano postepowość świata czarodziejów w stosunku do realu. Jest też Collin Farrel, którego rola w głównej intrydze ewoluuje podczas seansu, a na koniec następuje dość spore zaskoczenie związane z obecnością w tym filmie jeszcze jednego aktora światowego formatu, chociaż nie będe tutaj psuł niespodzianki.
Film ogląda się całkiem przyjemnie, ale znów musze podkreślić moje subiektywne odczucia związane - tym razem - z głównym bohaterem, granym przez Eddiego Redmayne'a. Przyznaję, że nie widziałem gościa w żadnej kreacji, ale nie mogłem pozbawić się wrażenia, że aktor wciąż nie wyszedł z oscarowej roli Stephena Hawkinga. Co prawda nie jeździ na wózku i nie sepleni na wpół zrozumiałym belkotem, za to operuje spojrzeniem obłąkanego imbecyla. Jego zachowanie w trakcie filmu można okreslić słowem "lekkomyślne", a gdy dodać do tego upośledzony wyraz twarzy... no, prawde mówiąc, podczas seansu powaznie zastanawiałem się nad wiarygodnością tej postaci. Według mnie, już w pierwszych scenach konforntacji ze służbą bezpieczeństwa czarodziejów gość kwalifikował się do profilaktycznego zamknięcia w odosobnionym zakładzie dla umysłowo niesprecyzowanych. Drażnił mnie przez cały seans i wciąż nie jestem w stanie jednoznacznie rozstrzygnąć: czy zaprezentowana w filmie kondycja psychosomatyczna to faktycznie element warsztatu, czy może to jest po prostu naturalna aparycja aktora.
Od strony technicznej jest również średnio. Z jednej strony ładne ujęcia i imponujące animacje, z drugiej - brutalny blur obrazu, wyraźnie sztuczny rendering i mnóstwo scen niewyraźnych - zrobionych pod seans 3D, które w zwykłej projekcji tracą ostrość i przyprawiają o ból oczu.
Pomimo utyskiwań, film w ogólnym rozrachunku prezentuje się całkiem dobrze. Fabuła to wypracowany już w Harrym Potterze bezpieczny balans pomiędzy historyjką dla młodszych widzów, a kilkoma mroczniejszymi elementami właściwymi dla kina grozy. Reżyser David Yates spokojnie stanął na wysokości zadania i ten początek cyklu - bo zakończenie wskazuje na to, że to nie koniec opowieści - nalezy ocenić pozytywnie. Nie jest to również bezczelny skok na kasę i żerowanie na fanach cyklu, a wręcz odwrotnie. Zatwardziali fani Harryego Pottera mogą się nawet rozczarować, bowiem w "Fantastycznych zwierzętach..." nie ma zbyt wielu nawiązań do orginału - raptem powtarza się kilka nazwisk i postaci. Jest to zupełnie autonomiczna opowieść osadzona na innym kontynencie, chociaz zrealizowana w ramach tego samego uniwersum.
6+/10
Pierwszy film z uniwersum Harrego Pottera, którego autorka - co było do przewidzenia - nie powstrzymała się od kontynuacji tematu. Niedawno wyszedł scenariuszowy spin-off głównego cyklu, teraz na ekrany kin wchodzi opowieść ze świata czarodziejów dziejąca się w Nowym Jorku lat dwudziestych. Poznajemy kilka ważnych postaci i elitę władzy trzymającą w ryzach niepisany rozejm pomiędzy światem czarodziejów a niemagami (amerykańska nazwa mugoli). Aferę w tym światku wykręca postać młodego greepeace'owsca, który jeździ po świecie i zbiera rózne magiczne stworzenia zagrożone wyginięciem. Oczywiście główny bohater jest przy okazji kompletną ciapą i nieokiełznanym lebiegą - jego kolekcja magicznych (i nie do końca bezpiecznych) kreatur wydostaje się do dżungli Nowego Jorku, a ten nieuczesany, młody prototyp Hagrida próbuje sobie z nimi poradzić. W tle mamy rozgrywke na szczytach magicznej władzy - jakże wymowna staje się tutaj postać Pani Prezydent USA Magic Federation - czarnoskóra kobieca wersja Barack Obamy, tak jakby celowo podkreślano postepowość świata czarodziejów w stosunku do realu. Jest też Collin Farrel, którego rola w głównej intrydze ewoluuje podczas seansu, a na koniec następuje dość spore zaskoczenie związane z obecnością w tym filmie jeszcze jednego aktora światowego formatu, chociaż nie będe tutaj psuł niespodzianki.
Film ogląda się całkiem przyjemnie, ale znów musze podkreślić moje subiektywne odczucia związane - tym razem - z głównym bohaterem, granym przez Eddiego Redmayne'a. Przyznaję, że nie widziałem gościa w żadnej kreacji, ale nie mogłem pozbawić się wrażenia, że aktor wciąż nie wyszedł z oscarowej roli Stephena Hawkinga. Co prawda nie jeździ na wózku i nie sepleni na wpół zrozumiałym belkotem, za to operuje spojrzeniem obłąkanego imbecyla. Jego zachowanie w trakcie filmu można okreslić słowem "lekkomyślne", a gdy dodać do tego upośledzony wyraz twarzy... no, prawde mówiąc, podczas seansu powaznie zastanawiałem się nad wiarygodnością tej postaci. Według mnie, już w pierwszych scenach konforntacji ze służbą bezpieczeństwa czarodziejów gość kwalifikował się do profilaktycznego zamknięcia w odosobnionym zakładzie dla umysłowo niesprecyzowanych. Drażnił mnie przez cały seans i wciąż nie jestem w stanie jednoznacznie rozstrzygnąć: czy zaprezentowana w filmie kondycja psychosomatyczna to faktycznie element warsztatu, czy może to jest po prostu naturalna aparycja aktora.
Od strony technicznej jest również średnio. Z jednej strony ładne ujęcia i imponujące animacje, z drugiej - brutalny blur obrazu, wyraźnie sztuczny rendering i mnóstwo scen niewyraźnych - zrobionych pod seans 3D, które w zwykłej projekcji tracą ostrość i przyprawiają o ból oczu.
Pomimo utyskiwań, film w ogólnym rozrachunku prezentuje się całkiem dobrze. Fabuła to wypracowany już w Harrym Potterze bezpieczny balans pomiędzy historyjką dla młodszych widzów, a kilkoma mroczniejszymi elementami właściwymi dla kina grozy. Reżyser David Yates spokojnie stanął na wysokości zadania i ten początek cyklu - bo zakończenie wskazuje na to, że to nie koniec opowieści - nalezy ocenić pozytywnie. Nie jest to również bezczelny skok na kasę i żerowanie na fanach cyklu, a wręcz odwrotnie. Zatwardziali fani Harryego Pottera mogą się nawet rozczarować, bowiem w "Fantastycznych zwierzętach..." nie ma zbyt wielu nawiązań do orginału - raptem powtarza się kilka nazwisk i postaci. Jest to zupełnie autonomiczna opowieść osadzona na innym kontynencie, chociaz zrealizowana w ramach tego samego uniwersum.
6+/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Gdzie jest Dory (Finding Dory) - "Gdzie jest Nemo?" zajmuje specjalne miejsce w moim sercu. Wzruszająca historia rodzinnej tragedii, która zamienia się w fascynującą podróż ze szczęśliwym zakończeniem. Ktoś jednak po raz kolejny stwierdził, że można spróbować wyciągnąć od ludzi dodatkowe pieniądze biorąc zabawna postać z drugiego planu (w tym przypadku Dory, rybkę z zanikami pamięci krótkotrwałej) i robiąc o niej cały film. Ten ktoś miał rację, bo animacja zarobiła na świecie ponad miliard dolarów. Niestety.
Decydując się na seans poznamy (nudną) historię Dory, zobaczymy jak (nie wiadomo dlaczego) nagle sobie przypomina rodziców i postanawia ich znaleźć. Obejrzymy (mało wciągającą) podróż przez ocean i oceanarium, poznamy (bardzo ciekawego) Hanka, szczwaną ośmiornicę, kilku innych (nieinteresujących) bohaterów drugiego planu i obejrzymy (przekombinowany i niepasujący do konwencji) finał historii.
Nie chce mi się za wiele pisać, bo nie lubię takich produkcji. Od razu mam przed oczami Minionki. Ordynarny skok na kasę, wykorzystujący znaną postać drugoplanową i próbujący ugrać jeszcze parę dolców na jej popularności. Jak pisałem wcześniej - niestety - bo wynik finansowy wyraźnie pokazuje, że jest widownia na takie animację i tylko czekać aż powstaną kolejne spin offy do postaci drugoplanowych i trzecioplanowych, produkowane aż w końcu widownia powie "dość". Z drugiej strony, jeśli ktoś chce to oglądać - nic mi do tego. Co kto lubi. Trochę tylko smutno, że taki produkt filmo-podobny wychodzi spod ręki gościa od Gdzie jest Nemo? czy WALL-E. 5/10
http://zabimokiem.pl/gdzie-jest-kasa/
Decydując się na seans poznamy (nudną) historię Dory, zobaczymy jak (nie wiadomo dlaczego) nagle sobie przypomina rodziców i postanawia ich znaleźć. Obejrzymy (mało wciągającą) podróż przez ocean i oceanarium, poznamy (bardzo ciekawego) Hanka, szczwaną ośmiornicę, kilku innych (nieinteresujących) bohaterów drugiego planu i obejrzymy (przekombinowany i niepasujący do konwencji) finał historii.
Nie chce mi się za wiele pisać, bo nie lubię takich produkcji. Od razu mam przed oczami Minionki. Ordynarny skok na kasę, wykorzystujący znaną postać drugoplanową i próbujący ugrać jeszcze parę dolców na jej popularności. Jak pisałem wcześniej - niestety - bo wynik finansowy wyraźnie pokazuje, że jest widownia na takie animację i tylko czekać aż powstaną kolejne spin offy do postaci drugoplanowych i trzecioplanowych, produkowane aż w końcu widownia powie "dość". Z drugiej strony, jeśli ktoś chce to oglądać - nic mi do tego. Co kto lubi. Trochę tylko smutno, że taki produkt filmo-podobny wychodzi spod ręki gościa od Gdzie jest Nemo? czy WALL-E. 5/10
http://zabimokiem.pl/gdzie-jest-kasa/
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6416
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Do szpiku kości (Winter's Bone)
Klimaty jak z Justified, tyle, że na poważnie. Kentucky czy inna Montana, rednecki produkują crack, grają na banjo i polują na wiewiórki. Młodziutka Jennifer Lawrence gra biedującą ale twardą nastolatkę opiekującą się chorą matką i dwójką małego rodzeństwa. Tatko miał iść do pierdla ale wyszedł za kaucją. Tyle, że na poczet kaucji zastawił dom i zapadł się pod ziemię. Jak tatko się nie odnajdzie to rodzinka wyląduje na bruku, czy raczej na śniegu. Bohaterka zaczyna szukać tatki, zadziera z zakapiorami, robi się niemiło no ale nie ma wyjścia. Nie ma tu szybkiej akcji, nie ma fabularnych zaskoczeń, jest dość opatrzony już portret prowincjonalnej, przestępczej bieda-Ameryki. Niby takie nic ale ogląda się z zainteresowaniem. Lawrence bardzo wiarygodnie zagrała zaradną i upartą dziewuchę, dla której dobro rodziny warte jest zaryzykowania życia. 7/10
Klimaty jak z Justified, tyle, że na poważnie. Kentucky czy inna Montana, rednecki produkują crack, grają na banjo i polują na wiewiórki. Młodziutka Jennifer Lawrence gra biedującą ale twardą nastolatkę opiekującą się chorą matką i dwójką małego rodzeństwa. Tatko miał iść do pierdla ale wyszedł za kaucją. Tyle, że na poczet kaucji zastawił dom i zapadł się pod ziemię. Jak tatko się nie odnajdzie to rodzinka wyląduje na bruku, czy raczej na śniegu. Bohaterka zaczyna szukać tatki, zadziera z zakapiorami, robi się niemiło no ale nie ma wyjścia. Nie ma tu szybkiej akcji, nie ma fabularnych zaskoczeń, jest dość opatrzony już portret prowincjonalnej, przestępczej bieda-Ameryki. Niby takie nic ale ogląda się z zainteresowaniem. Lawrence bardzo wiarygodnie zagrała zaradną i upartą dziewuchę, dla której dobro rodziny warte jest zaryzykowania życia. 7/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Z kamerą wśród wyborców Trumpa?
Stawiajcie przed sobą większe cele. Ciężej chybić.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6416
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Cała prawda o mężczyznach (Sandheden om mænd)
Niegłupi duński filmik o dylematach kolesia koło 30-ki, który zastanawia się co jest najważniejsze w życiu. Z jednej strony dziewczyna, plany na przyszłość, dzieci a z drugiej chęć rozwijania pisarskiej kariery, tęsknota za "czymś więcej", poszukiwanie "prawdziwej miłości" i takie tam. Poważne tematy podane z zaskakującą lekkością i wdziękiem. Można się zadumać, zastanowić ale i pośmiać momentami. Filmik zaskakująco zgrabny od strony formalnej, ciekawe ujęcia, sceny zaskakujące widza. Co prawda jestem starszy niż docelowy target tego filmu ale nie ukrywam, że parę rzeczy mi się przypomniało jak go oglądałem. Pozytywne zaskoczenie, bo myślałem, że to będą jakieś standardowe smuty. 8/10
Niegłupi duński filmik o dylematach kolesia koło 30-ki, który zastanawia się co jest najważniejsze w życiu. Z jednej strony dziewczyna, plany na przyszłość, dzieci a z drugiej chęć rozwijania pisarskiej kariery, tęsknota za "czymś więcej", poszukiwanie "prawdziwej miłości" i takie tam. Poważne tematy podane z zaskakującą lekkością i wdziękiem. Można się zadumać, zastanowić ale i pośmiać momentami. Filmik zaskakująco zgrabny od strony formalnej, ciekawe ujęcia, sceny zaskakujące widza. Co prawda jestem starszy niż docelowy target tego filmu ale nie ukrywam, że parę rzeczy mi się przypomniało jak go oglądałem. Pozytywne zaskoczenie, bo myślałem, że to będą jakieś standardowe smuty. 8/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Amadeusz (Amadeus)
Wreszcie nadrobiłem, w wersji reżyserskiej. Dla niektórych arcydzieło sztuki filmowej, pokaz mistrzowskiego kunsztu reżysera Milosa Formana oraz rewelacyjnego aktorstwa Murraya Abrahama oraz Johna Hulce. Kapitalny jest wykorzystany w tej historii klucz do narracji o życiu Mozarta i Salieriego, wyśmienite są zdjęcia i - oczywiście oprawa muzyczna. Właściwie nie ma sensu się rozwodzić, klasyków tego pokroju po prostu nie podobna krytykować, bo i nie ma za co. Przyznam tylko, że mnie osobiście film momentami troszeczkę nudził - uważam, że kilka partii operowych można było sobie darować. No i trzeba pamiętać, ze zaprezentowana przez Formana wizja to tylko wariacja na temat teatralnej fikcji spisanej przez Petera Shaffera, a nie inspirowana autentycznymi wydarzeniami historia relacji pomiędzy kompozytorami. Cała reszta to Wielkie Kino i absolutny must-see dla każdego miłośnika filmu.
9/10
Jason Bourne
Sensacyjniaka z Mattem Damonem ciąg dalszy. Pomimo czwartej już części fabuła dosyć sprytnie wpasowuje się w poprzednie historie i trzyma spójność, to na pewno na plus. Do tego bardzo wyrazisty Tommy Lee Jones jako główny czarny charakter, no i wciąż średnio pasujący swoją mimiką Damon w roli upadłego agenta. Zasadniczo wszystko zgodnie z oczekiwaniami, film bez większego problemu wypełnia swoje dokotletowe przeznaczenie/
6/10
I jeszcze coś z nowości, być może tworzonych pod Oscarową galę, choć niekoniecznie z zamierzonym skutkiem.
Rebeliant (Free State of Jones)
Tegoroczny Matthet McConaughey (warsztat aktorski bez zmian od czasu True Detective) wciela się w rolę historyczną. Newt Knight to dezerter z armii Konfederatów, który staje na czele społecznego buntu przeciwko władzom stanowym wyzyskującym miejscową ludność na potrzeby zaopatrzenia armii. Jest wątek rasizmu, niewolnictwa oraz właściwy dla amerykanów bunt i zew wolności - słowem typowy szlif oscarowy. Wszystko jest też calkiem zgrabnie opowiedziane, świetne ujęcia potrafią uderzyc po oczach, jednak coś w tym filmie sprawia, że nie żre tak, jak powinien. Może to kwestia przewidywalnego już od początku zakończenia, a może nieco urywanej temperatury filmu i jego tempa? W kazdym razie jest to całkiem udana porpozycja, zwłaszcza dla tych widzów, którzy jeszcze nie zdążyli przerobić poprzednich filmów związanych z tematyką wojny secesyjnej. Dla całej reszty raczej nic nowego - i nie sądzę, aby tym razem Akademia Filmowa się mocno filmem zainteresowala.
6+/10
Aż do piekła (Hell or High Water)
Amerykanie w tym roku przyglądają się nie tylko swojej historii (Free State of Jones), ale również teraźniejszości. I w tym przypadku wychodzi to o niebo ciekawiej, chyba głównie za sprawą świetnej reżyserii Davida Mackenzie'ego. W tej produkcji mamy do czynienia z bardzo dobrze napisaną historią opowiedzianą w niezwykle sugestywny sposób. Chris Pine, którego zaczynam coraz mocniej doceniać, oraz Ben Foster grają teksańskich braci organizujących kilka niewielkich skoków na banki. Jeff Bridges (rewelacja!) gra podstarzałego Texas Rangera na kilka tygodni przed emeryturą, który próbuje rozgryźć plan młodych cwaniaczków. W to wszystko wmieszana w sposób niezwykle umiejętny jest codzienność dzisiejszego Teksasu. Materialnie wydrenowane przez banki społeczeństwo próbujące podnieść się z kolan po kryzysie finansowym, świat w którym największą powierzchnie reklamową zajmują pożyczki i odwrócone hipoteki, a jednoczesnie dumny patriotyzm i bunt przeciwko bankokracji. Wszystko to znajduje się w filmie, a i tak zastanawiam się, czy glównej w nim roli nie gra samo miejsce akcji - Teksas. Rewelacyjnie oddana atmosfera podupadającego Dzikiego Zachodu, uzupełniona genialną muzyką Nicka Cave'a - to się musiało udać. Koncert muzyczny i aktorski w wykonaniu głównych bohaterów, a także gorzka pigułka w finale tej historii - polecam z czystym sumieniem: to najlepszy do tej pory film z 2016, jaki widziałem.
8/10
Wreszcie nadrobiłem, w wersji reżyserskiej. Dla niektórych arcydzieło sztuki filmowej, pokaz mistrzowskiego kunsztu reżysera Milosa Formana oraz rewelacyjnego aktorstwa Murraya Abrahama oraz Johna Hulce. Kapitalny jest wykorzystany w tej historii klucz do narracji o życiu Mozarta i Salieriego, wyśmienite są zdjęcia i - oczywiście oprawa muzyczna. Właściwie nie ma sensu się rozwodzić, klasyków tego pokroju po prostu nie podobna krytykować, bo i nie ma za co. Przyznam tylko, że mnie osobiście film momentami troszeczkę nudził - uważam, że kilka partii operowych można było sobie darować. No i trzeba pamiętać, ze zaprezentowana przez Formana wizja to tylko wariacja na temat teatralnej fikcji spisanej przez Petera Shaffera, a nie inspirowana autentycznymi wydarzeniami historia relacji pomiędzy kompozytorami. Cała reszta to Wielkie Kino i absolutny must-see dla każdego miłośnika filmu.
9/10
Jason Bourne
Sensacyjniaka z Mattem Damonem ciąg dalszy. Pomimo czwartej już części fabuła dosyć sprytnie wpasowuje się w poprzednie historie i trzyma spójność, to na pewno na plus. Do tego bardzo wyrazisty Tommy Lee Jones jako główny czarny charakter, no i wciąż średnio pasujący swoją mimiką Damon w roli upadłego agenta. Zasadniczo wszystko zgodnie z oczekiwaniami, film bez większego problemu wypełnia swoje dokotletowe przeznaczenie/
6/10
I jeszcze coś z nowości, być może tworzonych pod Oscarową galę, choć niekoniecznie z zamierzonym skutkiem.
Rebeliant (Free State of Jones)
Tegoroczny Matthet McConaughey (warsztat aktorski bez zmian od czasu True Detective) wciela się w rolę historyczną. Newt Knight to dezerter z armii Konfederatów, który staje na czele społecznego buntu przeciwko władzom stanowym wyzyskującym miejscową ludność na potrzeby zaopatrzenia armii. Jest wątek rasizmu, niewolnictwa oraz właściwy dla amerykanów bunt i zew wolności - słowem typowy szlif oscarowy. Wszystko jest też calkiem zgrabnie opowiedziane, świetne ujęcia potrafią uderzyc po oczach, jednak coś w tym filmie sprawia, że nie żre tak, jak powinien. Może to kwestia przewidywalnego już od początku zakończenia, a może nieco urywanej temperatury filmu i jego tempa? W kazdym razie jest to całkiem udana porpozycja, zwłaszcza dla tych widzów, którzy jeszcze nie zdążyli przerobić poprzednich filmów związanych z tematyką wojny secesyjnej. Dla całej reszty raczej nic nowego - i nie sądzę, aby tym razem Akademia Filmowa się mocno filmem zainteresowala.
6+/10
Aż do piekła (Hell or High Water)
Amerykanie w tym roku przyglądają się nie tylko swojej historii (Free State of Jones), ale również teraźniejszości. I w tym przypadku wychodzi to o niebo ciekawiej, chyba głównie za sprawą świetnej reżyserii Davida Mackenzie'ego. W tej produkcji mamy do czynienia z bardzo dobrze napisaną historią opowiedzianą w niezwykle sugestywny sposób. Chris Pine, którego zaczynam coraz mocniej doceniać, oraz Ben Foster grają teksańskich braci organizujących kilka niewielkich skoków na banki. Jeff Bridges (rewelacja!) gra podstarzałego Texas Rangera na kilka tygodni przed emeryturą, który próbuje rozgryźć plan młodych cwaniaczków. W to wszystko wmieszana w sposób niezwykle umiejętny jest codzienność dzisiejszego Teksasu. Materialnie wydrenowane przez banki społeczeństwo próbujące podnieść się z kolan po kryzysie finansowym, świat w którym największą powierzchnie reklamową zajmują pożyczki i odwrócone hipoteki, a jednoczesnie dumny patriotyzm i bunt przeciwko bankokracji. Wszystko to znajduje się w filmie, a i tak zastanawiam się, czy glównej w nim roli nie gra samo miejsce akcji - Teksas. Rewelacyjnie oddana atmosfera podupadającego Dzikiego Zachodu, uzupełniona genialną muzyką Nicka Cave'a - to się musiało udać. Koncert muzyczny i aktorski w wykonaniu głównych bohaterów, a także gorzka pigułka w finale tej historii - polecam z czystym sumieniem: to najlepszy do tej pory film z 2016, jaki widziałem.
8/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Aż do piekła (Hell or High Water)
Teksas i Jeff Bridges.
7/10
Teksas i Jeff Bridges.
7/10
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Pq, co do muzyki, to Nick Cave zrobił o wiele lepsza ścieżkę, bardzo podobną, ale mam nawet płytę w domu.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
tylko, że tamten film był nudny jak flaki z olejem
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Chyba Ty!Pquelim pisze:tylko, że tamten film był nudny jak flaki z olejem
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Jeden z najlepszych soundtracków w historii moim zdaniem. A film też kapitalny.Ptaszor pisze:Pq, co do muzyki, to Nick Cave zrobił o wiele lepsza ścieżkę, bardzo podobną, ale mam nawet płytę w domu.
Cave z Ellisem napisali jeszcze muzykę do Drogi. Również warta odsłuchania.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Jak już jesteśmy przy Andrew Dominiku, to nudny był "Zabić jak łatwo powiedzieć" jego ostatni pełnometrażowy film. Chociaż jeśli mam być dokładny, to ostatni był "One More time with Feeling". Nie wiem, czy wszyscy znają historię tego filmu. To dokument o wspomnianym wcześniej Nicku Cavie, któremu, zdaje się, syn tragicznie umarł. Opowiada o swojej nowej płycie i ponoć jest bardzo przejmujący obraz. Tylko sprawa z tym filmem była dziwna, bo wyświetlali go we wszystkich kinach w Polsce, ale tylko w ciągu jednego dnia i akurat nie zdążyłem.
W każdym razie Dominik pracuje nad "Blonde", adaptacją biografii o Marilyn Monroe, z Jessiką Chastain w roli głównej, ale jakoś prace się przeciągają. W każdym razie czekam, bo skoro ktoś mówi o swoim filmie, że "Blonde will be one of the ten best movies ever made", to jest coś na rzeczy.
W każdym razie Dominik pracuje nad "Blonde", adaptacją biografii o Marilyn Monroe, z Jessiką Chastain w roli głównej, ale jakoś prace się przeciągają. W każdym razie czekam, bo skoro ktoś mówi o swoim filmie, że "Blonde will be one of the ten best movies ever made", to jest coś na rzeczy.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
... np to, że jest zblazowanym i zapatrzonym we własną dupę bigotem
One More Time with Feeleing to taka wiwisekcja Cave'a, utrwalony obraz jego depresji po stracie syna i prób nagrania płyty. Sam sposób dystrybucji (1000 kin na świecie w jeden dzień) dosłownie rozkazuje myśleć o nim, jak o Dziele - na mnie tego typu przedsięwzięcia nie robią wielkiego wrażenia. Raczej budzą wątpliwości natury etycznej, co można a czego nie można robić z kamerą.
Assasination jest fajnym filmem, ale jest za długie, a ja tą historię znam dość dobrze i po prostu nigdy nie wytrwałem do końca.
One More Time with Feeleing to taka wiwisekcja Cave'a, utrwalony obraz jego depresji po stracie syna i prób nagrania płyty. Sam sposób dystrybucji (1000 kin na świecie w jeden dzień) dosłownie rozkazuje myśleć o nim, jak o Dziele - na mnie tego typu przedsięwzięcia nie robią wielkiego wrażenia. Raczej budzą wątpliwości natury etycznej, co można a czego nie można robić z kamerą.
Assasination jest fajnym filmem, ale jest za długie, a ja tą historię znam dość dobrze i po prostu nigdy nie wytrwałem do końca.
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Nie widziałem filmu/animacji o Yoggim więc chyba nie bardzo łapię o co chodzi z filmikiem gdzie ginie (tym wyżej)? To jakiś fanowski alternatywny ending do filmu?
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Nie tyle końcówki co tytułowego zabójstwa. Yogiego nie widziałem, ale raczej sama animacja nie ma z tym nic wspolnego poza bohaterami.
#sgk 4 life.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Westworld - Sezon 1. Na Westworld czekałem od pierwszego zwiastuna obejrzanego w kinie. Anthony Hopkins, Ed Harris, dziki zachód, przyszłość, technologia i gęsty klimat. Ponad to jedynie dziesięć epizodów i produkcja HBO... Co mogło pójść źle? Okazało się, że sporo, ale nie uprzedzajmy faktów. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym było nazwisko Nolan. Jonathan Nolan. Człowiek, który współtworzył Interstellar, jedną z najbardziej efektownych wydmuszek w historii kina. To, co było tylko obawą, gdzieś w okolicy siódmego odcinka zamieniło się w pewnik: Westworld to wydmuszka. Efektowny, ładnie nakręcony serial z ciekawym pomysłem zamieniony w pustą skorupę. Na zewnątrz wygląda na coś BARDZO MĄDREGO i BARDZO WAŻNEGO, ale kiedy przyłożyć do tego logikę, albo poszukać sensownych zasad, na których się opiera świat przedstawiony - zostajemy z niczym. Może nie tyle z niczym co z garścią oklepanych banałów na temat człowieczeństwa podanych z subtelnością walca drogowego. W dalszej części sobie pofolguję więc spojlery nieuniknione.
Fabuła bazuje na pełnometrażowej produkcji z lat siedemdziesiątych pod tym samym tytułem. Mamy tu wyjątkowy park rozrywki. Dziki Zachód odtworzony do ostatniego szczegółu i wypełniony "hostami" - androidami stworzonymi na podobieństwo ludzi, którzy grają tu rolę cRPGowych NPCów. Stanowią tło dla gości czyli ludzi, którzy przyjeżdżają do Westworld, żeby się bawić, przeżyć przygodę, oderwać od swojego życia. Wszystko wg zasady "hulaj dusza, piekła nie ma". Można przeżyć przygodę zaplanowaną przez obsługę parku, albo gwałcić, rabować i mordować do woli wg uznania.
Sielanka kończy się kiedy niektóre androidy zaczynają zachowywać się co najmniej dziwnie. Potem dowiadujemy się, że historia parku ma mroczne początki, jeden z założycieli (w tej roli Hopkins jako Robert Ford) jest na wylocie, a zarząd firmy Delos(właściciel Westworld), zaczyna zakulisowe rozgrywki polityczne. Jakby tego było mało, po okolicy kręci się tajemniczy kowboj w czarnym stroju (Ed Harris) i szuka czegoś, co nazywa środkiem labiryntu, ukrytym poziomem.
Z pozytywów (krótko będzie): Anthony Hopkins i Ed Harris to klasa sama w sobie i przyjemnością jest ich oglądać w absolutnie każdej scenie, w której się pojawiają. Reszta aktorów i aktorek robi co może, stara się, ale dzieli ich od wymienionych prawdziwa przepaść. Produkcja, jak przystało na stację HBO, jest dopieszczona technicznie, zdjęcia, montaż, muzyka - wszystko stoi na odpowiednio wysokim poziomie. Dzięki temu serial jest stylistycznie spójny, ładny i buduje intrygujący klimat tajemnicy i niepewności.
A potem wszystko siada. Scenariusz wybiera najbardziej przewidywalne i banalne rozwiązania. Ktoś z obsługi okazał się hostem. Szok? Niespecjalnie. Niektóre sceny okazały się być częścią zamierzchłej przeszłości? Klękajcie narody! Jedyny zwrot akcji, który mi się podobał to prawdziwa tożsamość postaci Eda Harrisa. Co prawda jego przemiana za młodu nastąpiła trochę za szybko i wyszło trochę sztucznie, mimo to - dobrze się to oglądało.
Mam odruch przykładania do wszystkiego, co oglądam, logiki. Oczywiście zakładając, że nie jest to film o wielkich robotach i Godzilli. No więc w starciu z logiką Westworld pada na deski i błaga o litość. Zasady rządzące światem są tak niejasne, że zazwyczaj dopasowują się do tego, co akurat trzeba pokazać. Najpierw host nie może skrzywdzić gościa, a potem widzimy jak ludzie dostają po łbie, prawie giną powieszeni, są torturowani, bici i co tylko sobie wymarzymy. Park posiada wielkie centrum zarządzania, z którego nic nie widać, nic nie wiadomo o tym, co się w tymże parku dzieje. Androidy budzą się na stole operacyjnym, zmuszają ludzi do oprowadzania ich po ośrodku - co oczywiście nie wzbudza niczyich podejrzeń. Wątek Maeve po finale ma sens TYLKO wtedy, jeśli się okaże, że rudy i Azjata to również roboty. W innym wypadku ten wątek jest tak bardzo pozbawiony sensu, że brakuje słów. No bo przecież człowiek, który prawie umarł z poderżniętym gardłem na drugi dzień wraca do pracy jak gdyby nigdy nic i niczego nie zgłasza, żeby się nie narazić przełożonym. Facet, który uczy się programowania na sztucznej ptaszynie i ledwo mu to idzie, na przestrzeni kilku odcinków jest behawiorystą-ekspertem. Facet, który jest legendą i zbudował to miejsce jest tak bardzo nieznany wszystkim, że Ford podstawia jego kopię ileś lat później i nikt tego nie zauważa. NIKT. Wyjaśnienie tego hasłem, że Arnold nie pchał się na afisz to śmiech na sali. Ludzie z obsługi dosłownie giną z dnia na dzień (Elsie, szef ochrony) i nikt się tym nie przejmuje. Wątek nie ma żadnego wyjaśnienia, żadnego zakończenia. Po prostu się urywa.
Wisienką na torcie są sceny akcji w ostatnim odcinku. Trzech hostów pod wodzą Maeve rozbija się po ośrodku i robi co chce, bo za przeciwników maja armię szturmowców z Gwiezdnych wojen. Tzn. przebrani są za jednostkę szybkiego reagowania, ale celność maja taką samą jak goście w białych skafandrach ze sztucznego tworzywa. Ogląda się to jak kino sensacyjne klasy Z. Kolejne fale spec-opsów wybiegają, oddają niecelną salwę w stronę celu i giną. Żenada. Oczywiście, żeby zachować nielogiczność w detalach robot widzi P90tkę i po trzech sekundach wie jak z niej strzelać, jak przeładować i posiada nieskończony zapas amunicji.
Westworld kończy się z przytupem. Wszystko okazuje się być sprytnym planem Forda, który dąży do tego, co chciał zrobić Arnold - uwolnić roboty i wypuścić je poza park, między ludzi. Genialnym sposobem na to jest przemycenie jednego egzemplarza poza park i nakazanie pozostałym wymordowanie członków zarządu i wszystkich gości na bankiecie. Chylę czoła przed pomysłowością scenarzysty. Z tym, że nie bardzo. Zakończenie typu deus ex machina, które kompletnie nie ma sensu. Albo inaczej, ma sens tylko jeśli w parku pracują same roboty albo Ford dziwnym sposobem potrafi też kontrolować ludzi i ich zachowania (jak wspomniana dwójka techników-idiotów). A ja tego nie kupuję.
Westworld to ładnie i sprawnie nakręcona wydmuszka. Serial, który udaje coś, czym nie jest i do przekazania swojego morału na temat sztucznej inteligencji i ludzkiej brutalności dobiera sobie sceny dowolnie, ignorując zasady, które wcześniej sam ustanawia. Od razu widać tu rękę gościa, który współtworzył Interstellar. Przerost formy nad treścią do takiej potęgi, że klękajcie narody. Najsmutniejsze jest to, że tych dziesięciu godzin zainwestowanych w serial nikt mi nie odda. Jeśli chcesz obejrzeć dobrą produkcję traktującą o podobnych tematach - sięgnij po Blade runnera lub Ex machina. Na Westworld zwyczajnie szkoda czasu. 5/10
http://zabimokiem.pl/hopkins-harris-i-wydmuszka/
Fabuła bazuje na pełnometrażowej produkcji z lat siedemdziesiątych pod tym samym tytułem. Mamy tu wyjątkowy park rozrywki. Dziki Zachód odtworzony do ostatniego szczegółu i wypełniony "hostami" - androidami stworzonymi na podobieństwo ludzi, którzy grają tu rolę cRPGowych NPCów. Stanowią tło dla gości czyli ludzi, którzy przyjeżdżają do Westworld, żeby się bawić, przeżyć przygodę, oderwać od swojego życia. Wszystko wg zasady "hulaj dusza, piekła nie ma". Można przeżyć przygodę zaplanowaną przez obsługę parku, albo gwałcić, rabować i mordować do woli wg uznania.
Sielanka kończy się kiedy niektóre androidy zaczynają zachowywać się co najmniej dziwnie. Potem dowiadujemy się, że historia parku ma mroczne początki, jeden z założycieli (w tej roli Hopkins jako Robert Ford) jest na wylocie, a zarząd firmy Delos(właściciel Westworld), zaczyna zakulisowe rozgrywki polityczne. Jakby tego było mało, po okolicy kręci się tajemniczy kowboj w czarnym stroju (Ed Harris) i szuka czegoś, co nazywa środkiem labiryntu, ukrytym poziomem.
Z pozytywów (krótko będzie): Anthony Hopkins i Ed Harris to klasa sama w sobie i przyjemnością jest ich oglądać w absolutnie każdej scenie, w której się pojawiają. Reszta aktorów i aktorek robi co może, stara się, ale dzieli ich od wymienionych prawdziwa przepaść. Produkcja, jak przystało na stację HBO, jest dopieszczona technicznie, zdjęcia, montaż, muzyka - wszystko stoi na odpowiednio wysokim poziomie. Dzięki temu serial jest stylistycznie spójny, ładny i buduje intrygujący klimat tajemnicy i niepewności.
A potem wszystko siada. Scenariusz wybiera najbardziej przewidywalne i banalne rozwiązania. Ktoś z obsługi okazał się hostem. Szok? Niespecjalnie. Niektóre sceny okazały się być częścią zamierzchłej przeszłości? Klękajcie narody! Jedyny zwrot akcji, który mi się podobał to prawdziwa tożsamość postaci Eda Harrisa. Co prawda jego przemiana za młodu nastąpiła trochę za szybko i wyszło trochę sztucznie, mimo to - dobrze się to oglądało.
Mam odruch przykładania do wszystkiego, co oglądam, logiki. Oczywiście zakładając, że nie jest to film o wielkich robotach i Godzilli. No więc w starciu z logiką Westworld pada na deski i błaga o litość. Zasady rządzące światem są tak niejasne, że zazwyczaj dopasowują się do tego, co akurat trzeba pokazać. Najpierw host nie może skrzywdzić gościa, a potem widzimy jak ludzie dostają po łbie, prawie giną powieszeni, są torturowani, bici i co tylko sobie wymarzymy. Park posiada wielkie centrum zarządzania, z którego nic nie widać, nic nie wiadomo o tym, co się w tymże parku dzieje. Androidy budzą się na stole operacyjnym, zmuszają ludzi do oprowadzania ich po ośrodku - co oczywiście nie wzbudza niczyich podejrzeń. Wątek Maeve po finale ma sens TYLKO wtedy, jeśli się okaże, że rudy i Azjata to również roboty. W innym wypadku ten wątek jest tak bardzo pozbawiony sensu, że brakuje słów. No bo przecież człowiek, który prawie umarł z poderżniętym gardłem na drugi dzień wraca do pracy jak gdyby nigdy nic i niczego nie zgłasza, żeby się nie narazić przełożonym. Facet, który uczy się programowania na sztucznej ptaszynie i ledwo mu to idzie, na przestrzeni kilku odcinków jest behawiorystą-ekspertem. Facet, który jest legendą i zbudował to miejsce jest tak bardzo nieznany wszystkim, że Ford podstawia jego kopię ileś lat później i nikt tego nie zauważa. NIKT. Wyjaśnienie tego hasłem, że Arnold nie pchał się na afisz to śmiech na sali. Ludzie z obsługi dosłownie giną z dnia na dzień (Elsie, szef ochrony) i nikt się tym nie przejmuje. Wątek nie ma żadnego wyjaśnienia, żadnego zakończenia. Po prostu się urywa.
Wisienką na torcie są sceny akcji w ostatnim odcinku. Trzech hostów pod wodzą Maeve rozbija się po ośrodku i robi co chce, bo za przeciwników maja armię szturmowców z Gwiezdnych wojen. Tzn. przebrani są za jednostkę szybkiego reagowania, ale celność maja taką samą jak goście w białych skafandrach ze sztucznego tworzywa. Ogląda się to jak kino sensacyjne klasy Z. Kolejne fale spec-opsów wybiegają, oddają niecelną salwę w stronę celu i giną. Żenada. Oczywiście, żeby zachować nielogiczność w detalach robot widzi P90tkę i po trzech sekundach wie jak z niej strzelać, jak przeładować i posiada nieskończony zapas amunicji.
Westworld kończy się z przytupem. Wszystko okazuje się być sprytnym planem Forda, który dąży do tego, co chciał zrobić Arnold - uwolnić roboty i wypuścić je poza park, między ludzi. Genialnym sposobem na to jest przemycenie jednego egzemplarza poza park i nakazanie pozostałym wymordowanie członków zarządu i wszystkich gości na bankiecie. Chylę czoła przed pomysłowością scenarzysty. Z tym, że nie bardzo. Zakończenie typu deus ex machina, które kompletnie nie ma sensu. Albo inaczej, ma sens tylko jeśli w parku pracują same roboty albo Ford dziwnym sposobem potrafi też kontrolować ludzi i ich zachowania (jak wspomniana dwójka techników-idiotów). A ja tego nie kupuję.
Westworld to ładnie i sprawnie nakręcona wydmuszka. Serial, który udaje coś, czym nie jest i do przekazania swojego morału na temat sztucznej inteligencji i ludzkiej brutalności dobiera sobie sceny dowolnie, ignorując zasady, które wcześniej sam ustanawia. Od razu widać tu rękę gościa, który współtworzył Interstellar. Przerost formy nad treścią do takiej potęgi, że klękajcie narody. Najsmutniejsze jest to, że tych dziesięciu godzin zainwestowanych w serial nikt mi nie odda. Jeśli chcesz obejrzeć dobrą produkcję traktującą o podobnych tematach - sięgnij po Blade runnera lub Ex machina. Na Westworld zwyczajnie szkoda czasu. 5/10
http://zabimokiem.pl/hopkins-harris-i-wydmuszka/
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Co do żołnierzy-szturmowców przypomina mi się scenka z Shoot'em Up i komentarz:
Zamiast wydmuszka lepiej mi pasuje określenie napompowany do granic możliwości bardzo ciekawy pomysł. To znaczy nie zgadzam się, że to jest tylko ładnie opakowany serial, a w środku nic nie pozostaje. Te kilka koncepcji i rozważań o świadomości jest ciekawe, ale niepotrzebnie opakowuje się je w tak długą fabułę. Wydaje się jak masło rozsmarowane na zbyt wielkiej kromce chleba Zbyt wiele twistów i zbyt dużo luk do wyłatania w następnym sezonie lub na forach fanowskich, ale być może tak teraz należy opakowywać seriale, żeby rosła oglądalność. Ja jeszcze wspomniałbym ze swojej strony o jednak zbyt dużej dawce niepotrzebnej przemocy, orgii seksualnych - to wszystko już było, a tak wydaje się wstawione, żeby podbić słupki oglądalności.
Zamiast wydmuszka lepiej mi pasuje określenie napompowany do granic możliwości bardzo ciekawy pomysł. To znaczy nie zgadzam się, że to jest tylko ładnie opakowany serial, a w środku nic nie pozostaje. Te kilka koncepcji i rozważań o świadomości jest ciekawe, ale niepotrzebnie opakowuje się je w tak długą fabułę. Wydaje się jak masło rozsmarowane na zbyt wielkiej kromce chleba Zbyt wiele twistów i zbyt dużo luk do wyłatania w następnym sezonie lub na forach fanowskich, ale być może tak teraz należy opakowywać seriale, żeby rosła oglądalność. Ja jeszcze wspomniałbym ze swojej strony o jednak zbyt dużej dawce niepotrzebnej przemocy, orgii seksualnych - to wszystko już było, a tak wydaje się wstawione, żeby podbić słupki oglądalności.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wiesz, to jest HBO cycki i przemoc są niemal wpisane w logo stacji
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Czy na zabimokiem jest bardziej wymagającym niż na fsgk ?
Tu dajesz 5/10 a tam 4/10
Tu dajesz 5/10 a tam 4/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Tam mam wyższe standardy Dzięki za zauważenie, poprawione.zodi pisze:Czy na zabimokiem jest bardziej wymagającym niż na fsgk ?
Tu dajesz 5/10 a tam 4/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
No teraz patrząc na HBO niedługo zrobią serial o biciu cyckami. Nawet mogą się wzorować na jednej scenie z DyktatoraSithFrog pisze:Wiesz, to jest HBO cycki i przemoc są niemal wpisane w logo stacji
- PIOTROSLAV
- Parmezan
- Posty: 3897
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 12:06
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ej. Jak widzę 'szkoda czasu 5/10' to się zastanawiam
A) jak coś musi być złe żeby dostać 4 albo 3 i jak to wtedy odpiszesz
B) co dostałby jakiś dobry serial? 7/10?
A) jak coś musi być złe żeby dostać 4 albo 3 i jak to wtedy odpiszesz
B) co dostałby jakiś dobry serial? 7/10?
"Po co się kłócić z drugim człowiekiem, skoro można go zabić?"
Zarejestrowany: 8/10/2001
Zarejestrowany: 8/10/2001
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Nie rozumiem pytania. 5/10 czyli totalnie średnie, bez szału, bez przytupu. Jakby to był film to bym napisał, że można obejrzeć do kotleta, ale tracić 10 h na coś takiego? Nie warto.PIOTROSLAV pisze:Ej. Jak widzę 'szkoda czasu 5/10' to się zastanawiam
A) jak coś musi być złe żeby dostać 4 albo 3 i jak to wtedy odpiszesz
B) co dostałby jakiś dobry serial? 7/10?
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
pracuję nad rozprawą doktorskąoglądam ostatnio mnóstwo filmów i w ogóle nie chce mi się o nich pisać, więc robię kompilację shortów:
Knock, Knock
Eli Roth byłby genialnym reżyserem, gdyby tylko umiał dobrze robić filmy.
5/10
Wybrzeże Moskitów (The Mosquito Coast)
Jedna z najlepszych kreacji w karierze Harrisona Forda. Plus rodzacy się i nieodżałowany wielki talent Rivera Phoenixa.
7/10
Ścigany (The Fugitive)
Najlepsza kreacja w karierze Harrisona Forda. I Tommy'ego Lee Jonesa.
8/10
Bez lęku (Fearless)
Traktatów o męskości Petera Weira ciąg dalszy. Tym razem Jeff Bridges, jeszcze młody i piękny, a już bardzo dobry. Całość jednak trochę zbyt demagogiczna.
6/10
Świadek (Witness)
Trudno powiedzieć, czy jest to film edukacyjny o Amiszach, czy zwyczajny, udany kryminał. Dla Forda zawsze warto.
6/10
Jak ugryźć 10 milionów (The Whole Nine Yards)
Znakomity Bruce Willis plus Chandler z Przyjaciół plus zakręcona intryga plus dobry humor. Satysfakcjonujące.
7/10
Chłopiec i jego pies (A Boy and His Dog)
Czterdziestoletnia już, postapokaliptyczna, szowinistyczna antyutopia. Z Donem Johnsem w roli pustynnego zawiadiaki. Warto.
6+/10
Knock, Knock
Eli Roth byłby genialnym reżyserem, gdyby tylko umiał dobrze robić filmy.
5/10
Wybrzeże Moskitów (The Mosquito Coast)
Jedna z najlepszych kreacji w karierze Harrisona Forda. Plus rodzacy się i nieodżałowany wielki talent Rivera Phoenixa.
7/10
Ścigany (The Fugitive)
Najlepsza kreacja w karierze Harrisona Forda. I Tommy'ego Lee Jonesa.
8/10
Bez lęku (Fearless)
Traktatów o męskości Petera Weira ciąg dalszy. Tym razem Jeff Bridges, jeszcze młody i piękny, a już bardzo dobry. Całość jednak trochę zbyt demagogiczna.
6/10
Świadek (Witness)
Trudno powiedzieć, czy jest to film edukacyjny o Amiszach, czy zwyczajny, udany kryminał. Dla Forda zawsze warto.
6/10
Jak ugryźć 10 milionów (The Whole Nine Yards)
Znakomity Bruce Willis plus Chandler z Przyjaciół plus zakręcona intryga plus dobry humor. Satysfakcjonujące.
7/10
Chłopiec i jego pies (A Boy and His Dog)
Czterdziestoletnia już, postapokaliptyczna, szowinistyczna antyutopia. Z Donem Johnsem w roli pustynnego zawiadiaki. Warto.
6+/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć (Fantastic Beasts and Where to Find Them) - Powrót filmowców do świata Harry'ego Pottera uważam za całkiem udany. J.K. Rowling mówiła sporo o zostawieniu tematu raz na zawsze, ale dzisiaj nic, co daje szansę na spory zysk, nie zostanie odłożone na półkę.
Akcja umiejscowiona jest w latach dwudziestych poprzedniego wieku na ulicach Nowym Yorku. Amerykańscy czarodzieje maja zupełnie inne podejście do magii i inne zasady radzenia sobie z problemami. Mają panią prezydent magicznej społeczności, służby porządkowe działające jak S.W.A.T. skrzyżowany z FBI, na czele których stoi auror portretowany przez Colina Farrella. Dzieje się sporo, bo w mieście grasuje dziwna siła zabijająca "niemagów" (Amerykanie nawet mugoli nazywają inaczej!). W sam środek dochodzenia nieumyślnie trafia Newt Skamander (Eddie Redmayne). Taki, powiedzmy, Hagrid w wersji light. Miłośnik i kolekcjoner tytułowych fantastycznych zwierząt. Dziwak, ekscentryk, opiekun zagrożonych gatunków. Towarzyszą mu była aurorka Tina Goldstein (Katherine Waterston) i "niemag", Jacob Kowalski (Dan Fogler) - najbardziej przypadkowy z pasażerów tej szalonej jazdy.
Do produkcji podchodziłem sceptycznie (odcinanie kuponów to dziś w Holywood plaga), ale ostatecznie jestem zadowolony. Czuć magię z filmów Pottera, czuć klimat przygody, po wyjściu z kina byłem ciekaw co będzie dalej, szczególnie ze względu na zaskakującą scenę w finale. Niby czuć, że to dopiero początek czegoś większego i niekoniecznie Newt będzie naszym głównym towarzyszem w dalszej wędrówce, ale jakoś mi to nie wadzi. Zresztą Eddie Redmayne, przy całym szacunku do niego, znów gra lżejszą wersję Hawkinga z Teorii wszystkiego i niespecjalnie mi się ta postać spodobała. Wymiata za to Jacob Kowalski. Postać stworzona praktycznie po to, żeby być katalizatorem, elementem komediowym, ma w sobie tyle ciepła, dobra i dobroduszności, że to właśnie Kowalski najbardziej mnie urzekł. Nie wiem czy taki był zamiar czy wyszło przypadkiem, ale to jego chciałbym zobaczyć w kolejnej odsłonie. Tina Goldstein ma potencjał, ale na razie szału nie ma. Wydała mi się miałka i bez charakteru. Colin Farrell wypadł przyzwoicie, ale miałem poczucie, że trochę przeszedł obok filmu. Jak na jego możliwości - spodziewałem się więcej.
Muzyka, efekty specjalne, montaż - wszystko jest tu na solidnym poziomie znanym z opowieści o czarodzieju z błyskawicą na czole. Nie jest tak dobrze jak np. w Czarze ognia, ale na pewno nowa opowieść zaczyna się lepiej (mroczny klimat) i ciekawiej niż pierwsze dwie odsłony Harry'ego Pottera. Czekam na więcej z nadzieją.
Spojler, jeśli nie oglądałaś/eś, nie czytaj dalej!
W finałowej scenie okazuje się, że głównym czarnym charakterem będzie Johnny Depp jako legendarny czarnoksiężnik Gellert Grindelwald. Z jednej strony wiadomo było, że ta postać będzie głównym antagonistą w kolejnych przygodach, z drugiej mam problem. Lubię Johnny'ego, ale jak pojawiła się jego twarz od razu widziałem Jacka Sparrowa, Kapelusznika czy Tanto. To nie są dobre skojarzenia wobec kogoś, kto ma budzić grozę co najmniej taką jak Voldemort. Zobaczymy. 6/10
http://zabimokiem.pl/fantastyczne-zwierzeta-i-co-dalej/
Akcja umiejscowiona jest w latach dwudziestych poprzedniego wieku na ulicach Nowym Yorku. Amerykańscy czarodzieje maja zupełnie inne podejście do magii i inne zasady radzenia sobie z problemami. Mają panią prezydent magicznej społeczności, służby porządkowe działające jak S.W.A.T. skrzyżowany z FBI, na czele których stoi auror portretowany przez Colina Farrella. Dzieje się sporo, bo w mieście grasuje dziwna siła zabijająca "niemagów" (Amerykanie nawet mugoli nazywają inaczej!). W sam środek dochodzenia nieumyślnie trafia Newt Skamander (Eddie Redmayne). Taki, powiedzmy, Hagrid w wersji light. Miłośnik i kolekcjoner tytułowych fantastycznych zwierząt. Dziwak, ekscentryk, opiekun zagrożonych gatunków. Towarzyszą mu była aurorka Tina Goldstein (Katherine Waterston) i "niemag", Jacob Kowalski (Dan Fogler) - najbardziej przypadkowy z pasażerów tej szalonej jazdy.
Do produkcji podchodziłem sceptycznie (odcinanie kuponów to dziś w Holywood plaga), ale ostatecznie jestem zadowolony. Czuć magię z filmów Pottera, czuć klimat przygody, po wyjściu z kina byłem ciekaw co będzie dalej, szczególnie ze względu na zaskakującą scenę w finale. Niby czuć, że to dopiero początek czegoś większego i niekoniecznie Newt będzie naszym głównym towarzyszem w dalszej wędrówce, ale jakoś mi to nie wadzi. Zresztą Eddie Redmayne, przy całym szacunku do niego, znów gra lżejszą wersję Hawkinga z Teorii wszystkiego i niespecjalnie mi się ta postać spodobała. Wymiata za to Jacob Kowalski. Postać stworzona praktycznie po to, żeby być katalizatorem, elementem komediowym, ma w sobie tyle ciepła, dobra i dobroduszności, że to właśnie Kowalski najbardziej mnie urzekł. Nie wiem czy taki był zamiar czy wyszło przypadkiem, ale to jego chciałbym zobaczyć w kolejnej odsłonie. Tina Goldstein ma potencjał, ale na razie szału nie ma. Wydała mi się miałka i bez charakteru. Colin Farrell wypadł przyzwoicie, ale miałem poczucie, że trochę przeszedł obok filmu. Jak na jego możliwości - spodziewałem się więcej.
Muzyka, efekty specjalne, montaż - wszystko jest tu na solidnym poziomie znanym z opowieści o czarodzieju z błyskawicą na czole. Nie jest tak dobrze jak np. w Czarze ognia, ale na pewno nowa opowieść zaczyna się lepiej (mroczny klimat) i ciekawiej niż pierwsze dwie odsłony Harry'ego Pottera. Czekam na więcej z nadzieją.
Spojler, jeśli nie oglądałaś/eś, nie czytaj dalej!
W finałowej scenie okazuje się, że głównym czarnym charakterem będzie Johnny Depp jako legendarny czarnoksiężnik Gellert Grindelwald. Z jednej strony wiadomo było, że ta postać będzie głównym antagonistą w kolejnych przygodach, z drugiej mam problem. Lubię Johnny'ego, ale jak pojawiła się jego twarz od razu widziałem Jacka Sparrowa, Kapelusznika czy Tanto. To nie są dobre skojarzenia wobec kogoś, kto ma budzić grozę co najmniej taką jak Voldemort. Zobaczymy. 6/10
http://zabimokiem.pl/fantastyczne-zwierzeta-i-co-dalej/
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Łotr 1 jest świetny, dokładnie taki jak oczekiwałem, możecie być spokojni
- Counterman
- Waniaaa!
- Posty: 4016
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 19:07
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Kurde, a ja nie wiem kiedy będę mógł pójść do kina, jak tu panie uniknąć spojlerów!
IRON MAIDEN are KINGS
"Jedynym właściwym stanem serca jest radość" Terry Pratchett R.I.P.
"errare humanum est" - i nie zapominajcie o tym.
"Jedynym właściwym stanem serca jest radość" Terry Pratchett R.I.P.
"errare humanum est" - i nie zapominajcie o tym.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ja idę w sobotę i do tego czasu muszę być ostrożny z internetami
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Gregor pisze:Ja idę w sobotę i do tego czasu muszę być ostrożny z internetami
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
damn, a ja nie wiem czego oczekiwałeś!Halaster pisze:dokładnie taki jak oczekiwałem, możecie być spokojni
You give up a few things, chasing a dream.
"Ty jesteś menda taka pozytywna" - colgatte
#sgk 4 life.
Old FŚGK number is 12526
MISTRZ FLEP EURO 2024
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie
Film roku i najlepsze Gwiezdne Wojny, jakie widziałem - powiedział człowiek, któremu, będąc 9-letnim brzdącem, podobało się Mroczne Widmo. Tu jest bardzo mrocznie, realistycznie (jak na GW, szturmowcy w dalszym ciągu są ślepi) i więcej tu odcieni szarości, niż bajkowej wojny dobra ze złem. Ryczałem jak dziecko trochę z radości, a trochę ze smutku, że to już koniec, a po skończeniu miałem ochotę na owację na stojąco (podobno w innych miastach ludzie bili brawo).
10/10
Film roku i najlepsze Gwiezdne Wojny, jakie widziałem - powiedział człowiek, któremu, będąc 9-letnim brzdącem, podobało się Mroczne Widmo. Tu jest bardzo mrocznie, realistycznie (jak na GW, szturmowcy w dalszym ciągu są ślepi) i więcej tu odcieni szarości, niż bajkowej wojny dobra ze złem. Ryczałem jak dziecko trochę z radości, a trochę ze smutku, że to już koniec, a po skończeniu miałem ochotę na owację na stojąco (podobno w innych miastach ludzie bili brawo).
10/10
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wydaje się, że powycinali trochę zawartości. Wielu scen z trailera i makingoffów w ogóle nie widziałem w filmie. Wiem, że te głośne "dokrętki" to norma przy produkcji filmu, ale tutaj wszyscy się bali, że film będzie zmieniony pod wpływem studia (casus Suicide Squad). Wystarczy spojrzeć tutaj, takiej sceny nie ma w filmie:
Całe szczęście nie ma to wpływu na film. Może będzie na DVD w materiałach rozszerzonych.
Całe szczęście nie ma to wpływu na film. Może będzie na DVD w materiałach rozszerzonych.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie
OjaPierdole!
Jedynie co się można przyczepić, to tego, że nie jest to zbyt familijna odsłona Star Warsów (dzieciakom może się nie spodobać) i postacie nie są tak fajne jak w Przebudzeniu Mocy. Poza K-2SO. On niszczy Nie znaczy, że są złe - w końcu to film o rebelii, a nie pojedynczych ludziach.
Cała reszta jest super, a III akt filmu oglądałem ze szczęką na podłodze.
W ogóle pisanie za dużo o tym filmie może popsuć troszkę komuś seans. Nawet recenzje bez spojlerów spalają niektóre niespodzianki.
9/10
OjaPierdole!
Jedynie co się można przyczepić, to tego, że nie jest to zbyt familijna odsłona Star Warsów (dzieciakom może się nie spodobać) i postacie nie są tak fajne jak w Przebudzeniu Mocy. Poza K-2SO. On niszczy Nie znaczy, że są złe - w końcu to film o rebelii, a nie pojedynczych ludziach.
Cała reszta jest super, a III akt filmu oglądałem ze szczęką na podłodze.
W ogóle pisanie za dużo o tym filmie może popsuć troszkę komuś seans. Nawet recenzje bez spojlerów spalają niektóre niespodzianki.
9/10
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Brawo za odwagę, Gregor! Potrzebujemy jeszcze dwóch 10 i jednej 9 i Łotr 1 będzie lepszy od Ojca Chrzestnego! #fuckmetacritic
A ja idę w niedzielę po raz drugi.
A ja idę w niedzielę po raz drugi.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6416
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wiedziałem, że chłopak od Godzilli da radę ale zostałem po prostu zmieciony. ZMIECIONY KU...A!
Dla mnie to najlepszy film z tego uniwersum od czasu Powrotu Jedi a może i Imperium. Ostatnia część to przy tym błazenada.
Jak ochłonę to może coś napiszę. Na razie cieszę się, że znowu mam 7 lat
Dla mnie to najlepszy film z tego uniwersum od czasu Powrotu Jedi a może i Imperium. Ostatnia część to przy tym błazenada.
Jak ochłonę to może coś napiszę. Na razie cieszę się, że znowu mam 7 lat
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6416
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Aha Ptasiu zjebałeś bo dałeś bez oryginalnego tytułu
Trzymajmy sie tego, żeby nam agregat nie stworzył dwóch filmów w bazie.
Trzymajmy sie tego, żeby nam agregat nie stworzył dwóch filmów w bazie.
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Jednak Disney to najlepsze co mogło się SW przydarzyć. Sam początek wydawał mi się trochę chaotyczny ale im dalej tym lepiej, a końcówka to już zupełnie mistrzostwo!
Sith coś się nie odzywa, pewnie został na drugi seans
Sith coś się nie odzywa, pewnie został na drugi seans
11.XI.2006
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ale zrobiliście reklamę... Idę jutro, przekonaliście mnie.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man