Skończyłem wczoraj Everybody's Gone to the Rapture (co wyzwaniem wielkim nie jest, bo przechodzi się ją w jakieś 5 godzin
![:P :P](./images/smilies/7.gif)
). Gra jest dziwna. Z jednej strony jest prześliczna! Chodzenie po Yaughton jest mega przyjemne i czilujące, do tego stopnia, że gdyby ta gra była na VR, to pewnie codziennie po pracy odpalałbym ją na godzinkę, żeby odpocząć wśród szumu drzew, pobrzękiwań owadów i kołyszącej się pszenicy.
Z drugiej strony historia dość długo się rozkręca i wymaga od nas sporego wysiłku, zwłaszcza jeżeli chcemy zapoznać się z wszystkimi jej wątkami. Wszystko dlatego, że nie mamy żadnej mapy, a możemy łazić po dość sporym terenie. Do tego, poza głównymi wątkami, które oznaczone są lewitującymi kulami światła, nie wiemy kiedy i gdzie pojawi się fabuła. Po prostu idziemy i nagle pojawiają się świetliste zapisy tego co wydarzyło się w danym miejscu.
Ale spoko, pomimo tego historia jest ciekawa, nawet nie główna intryga, czyli co się stało z mieszkańcami, ale ich wzajemne relacje. Te są napisane świetnie i jeszcze lepiej zagrane. Do tego stopnia, że chętnie zobaczyłbym jakiś film, albo nawet serial na podstawie gry. Niestety, sama kulminacja mnie nieco rozczarowała. Chciałem dalej tkwić w tej historii, poznawać kolejne szczegóły życia Franka, Stephena czy Lizz, a dostałem dość banalne imho zakończenie. To jest chyba największy problem tej gry, że bardzo szybko główna intryga przestaje nas interesować i robi się po prostu nieciekawa. Znacznie bardziej interesują nas losy i przeszłość samych postaci.
Koniec końców kupiłem grę na jakiejś wyprzedaży w Storze, za chyba 20 zł, więc nie ma co narzekać. Polecam przejść ją każdemu, choćby dla samej możliwości połażenia po Yaughton. Ale nie ukrywam, że dużo bardziej podobała mi się The Vanishing of Eathan Carter. I oczywiście genialne Gone Home.