Han Solo: Gwiezdne wojny – historie (2018) – dwugłos SithFroga i Pquelima

SithFrog: W jakich okolicznościach Han Solo poznał Chewbaccę? Jakim cudem uciekł z Corelli? Kiedy został pilotem? Skąd wziął swoje kostki szczęścia? Dlaczego w ogóle nazywa się Solo? Jak zdobył Sokoła Milenium? Kiedy poznał Lando Carlissiana? O co chodzi z “Kessel run” w mniej niż 12 parseków? Skąd się wzięło jego słynne “I know”?

Na te wszystkie pytania, których nikt nigdy nie zadał, odpowiada film o jakże prostym tytule: “Han Solo: Gwiezdne wojny – historie”. Poznajemy naszego legendarnego bohatera (w tej roli Alden Ehrenreich) kiedy jako młody chłopak próbuje uciec ze swoją ukochaną Qi’Rą (Emilia Clarke) ze slumsów Corelli. Potem coś tam się gdzieś tam dzieje. Potem coś innego jeszcze gdzie indziej i tak sobie skaczemy od jednej przypadkowej lokacji do kolejnej. Oto przepis na film.

Kadr z filmu "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie"
Nowy Han Solo jest… ok. Spodziewałem się po nim mniej, ale też do Harrisona Forda daleko. Bardzo daleko.

A pytania o których wspomniałem na początku są tu nieprzypadkowo. Wygląda to tak, jakby Lawrence Kasdan spisał sobie w punktach wszystko co wiemy o Hanie ze starej trylogii. Potem do każdego zagadnienia napisał scenę, a na koniec połączył to wszystko na ślinę i słowo honoru. Spójna historia z tego nie wyszła. Oglądamy sobie po kolei słynne momenty z życia Solo, tak, jak oglądalibyśmy czyjeś zdjęcia z wakacji.

“Fan service” pełną gębą. Niemal wszystko wydaje się wymuszone i zaplanowane biznesowo, a nie artystycznie. Żadnego ryzyka, ale i żadnej oryginalności. Musi być znajomo i przyjemnie. Znów się powtórzę – nie jest. Ten film jest tak nijaki, tak pozbawiony ikry, tak obdarty z fantazji, z pomysłów. Tak bardzo żaden. Gdyby go nazwać “John Yolo w kosmosie” i pozbawić nawiązań do SW, pies z kulawą nogą by się nie zainteresował produkcją. Zresztą, biorąc pod uwagę i frekwencję w dniu premiery, i kampanię reklamową – nawet korporacja-matka nie wierzyła w sukces.

Kadr z filmu "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie"
Ucieczka Sokołem Milenium byłaby bardziej emocjonująca, gdyby nie to, że wiemy co było dalej. Ciężko się martwić o bohaterów wiedząc, że na pewno przeżyją.

Wydawało by się, że film o młodości Hana Solo, będzie filmem o jego dorastaniu, o tym jak stał się łotrem ze złotym sercem, postacią, którą znamy i kochamy. Błąd. Pierwsze 15 minut to błyskawiczny skrót kilku ważnych wydarzeń, i już po chwili możemy oglądać gorzej zagraną wersję tego samego bezczelnego, aroganckiego i wyszczekanego najemnika, w którego wcielał się Harrison Ford. A przecież aż się prosiło o rozwinięcie jego “kariery” w imperialnej armii. Sceny z bitwy, stylizowane na potyczki w okopach I Wojny Światowej, uważam za najmocniejsze i aż żal, że trwają tak krótko. To samo dotyczy tego, jak Han został podniebnym asem. Najpierw mówi o tym, że chce być najlepszy w galaktyce, a chwilę potem informuje, że już jest najlepszy. Faktycznie, kiedy pierwszy raz siada za sterami YT-1300 daje czadu, ale jak i kiedy się tego nauczył? Przecież to powinno być głównym wątkiem w filmie o młodości Solo!

Kadr z filmu "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie"
Główny antagonista jest tak nijaki jak cały film. Jakby go z filmów Marvela pożyczyli….

O spotkaniu z Chewiem nawet nie wspominam. Wyszło całkowicie przypadkowo i nic w filmie nie wyjaśnia, nie pokazuje jakim cudem urodziła się z tego przyjaźń na całe życie.

Ale to jeszcze nic. Wyobraźcie sobie film o najbardziej znanym i lubianym łajdaku w historii kina, w którym nie ma ani jednej zabawnej sceny. Kilka może wywołać lekki uśmieszek, ale reszta żartów jest wybitnie nietrafiona. Szczytem szczytów jest droid L3, pierwszy oficer Lando Calrissiana. Brak słów. Wyszło tak, że przy co drugim “dowcipie” musiałem chować ze wstydu twarz w dłoniach.

Kadr z filmu "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie"
Legendarna przyjaźń zaczęła się trywialnie i niemal w 10 minut przeszła w wielką zażyłość. Nie było czasu na rozwinięcie, bo przecież kolejne niepotrzebne wątki czekały na swoją kolej…

Są tu w ogóle jakieś plusy? Dobre pytanie. Alden Ehrenreich jako młody Solo. Szału nie ma, chwilami tak bardzo próbuje naśladować gesty i mimikę Harrisona Forda, że wygląda to na parodię. Ale przez większą część filmu jest znośnie i nie razi. Donald Glover w roli Lando bardzo mi się podobał. Luz, pełna kontrola nad postacią i chyba najlepsza kreacja w tej produkcji. Woody Harrelson… jest. Nawet się stara, ale nie dostał za wiele do zagrania. Ma jeden moment, który mógłby naprawdę widza ruszyć, ale że to film, który musi realizować kolejne punkty – nie starczyło czasu na rozsmakowanie się w tej scenie.

Na drugim końcu tej listy znajduje się Matka Smoków aka Emilia Clarke. Wydaje mi się, że obserwujemy zmierzch jej krótkiej kariery. Po “Terminatorze: Genisys” to już druga wysokobudżetowa produkcja, w której pani Clarke pokazuje jak bardzo nie potrafi grać. Jej mimika, jej intonacja, jej akcent – wszystko jest tak płaskie, tak sztuczne, tak beznadziejne, że gdyby wrzucić ją do dowolnego odcinka “Pamiętników z wakacji”, widz nie zauważyłby różnicy.

Kadr z filmu "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie"
Pannie Clarke wróżę rychły koniec kariery, po prostu ktoś ją oszukał mówiąc, że jest w tym dobra…

Na plus zaliczyłbym jeszcze niezłą sekwencję ucieczki Sokołem i efekty specjalne na przyzwoitym poziomie. Poza tym – mimo litanii narzekań – to nie jest film fatalny. To po prostu kino doskonale nijakie. Przeciętne. Niedookreślone jak temperatura letniej wody. I właśnie na tym polega cały problem. Po co realizować film o jednym z najbardziej legendarnych bohaterów, jeśli nie mamy pomysłu, ani nawet chęci, by pokazać coś nowego? Gdyby chociaż fabuła opowiadała o przygodach Hana w akademii albo relacjach z Chewbaccą, to może coś pozytywnego dałoby się z tematu wyciągnąć. Niestety zamiast tego mamy kalejdoskop dziesięciu wątków, romans pozbawionych chemii i serię scen bez ładu i składu…

…i jeszcze ta końcówka. Nie dość, że Han przechodzi DOKŁADNIE taką samą przemianę jak w “Nowej Nadziei”, to jeszcze okazuje się, że prawdopodobnie jemu zawdzięczamy przypadkowe rozkręcenie rebelii przeciw imperium. Nie mogli nawet w finale odpuścić sobie patosu i nawiązywania do starej trylogii. Wybitny wręcz brak pomysłów.

Kadr z filmu "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie"
Lando – najjaśniejszy punkt programu, chwilami bardziej carlissianowy niż oryginał

Z nowej “gwiezdnowojennej” fali spod znaku Disneya, “Solo” póki co jest produkcją najgorszą, najbardziej pozbawioną klimatu, charakteru i wszystkiego innego… Poprzednie części czy to z głównego nurtu czy “Rogue One” zawsze wzbudzały we mnie jakieś uczucia. Miłość, nienawiść, niechęć, zażenowanie, cokolwiek. Film o Hanie Solo, jednym z symboli świata Gwiezdnych Wojen, wzbudził we mnie tyle emocji co chodzenie na grzyby. Albo nawet trochę mniej. Niczego nowego nie pokazuje, niczego nie wnosi, niczego nie zmienia. Żadnej wartości dodanej. Czysty skok na kasę i żadne zmiany reżyserów tego nie tłumaczą. Odradzam wyjście do kina, można spokojnie poczekać na DVD/Blu-raya. Szkoda kasy na modelową wręcz przeciętność i nijakość nawet jeśli to przeciętność i nijakość firmowana legendarną marką. Najsmutniejszy jest w tym wszystkim fakt, że kolejne spin-offy właśnie zapowiedziano. Gwiezdne Wojny – moją wielką kinową miłość – zaczynam powoli zbywać wzruszeniem ramion. Gorzej być nie może.

Kadr z filmu "Han Solo: Gwiezdne wojny - historie"
Droid L3, poczucie humoru bardzo blisko poziomu Jar Jar Binksa. Koszmarek.

P.S. Tak, wiem, że Lord & Miller odeszli w atmosferze konfliktu, że Ron Howard kręcił od nowa pół filmu, ale wybaczcie, ja oceniam końcowy produkt. Takie perturbacje mogę brać pod uwagę wtedy, gdy okoliczności są niezależne od producentów (przypadek Snydera i “Justice League”).


Pquelim: Dzisiejszy tekst sponsoruje literka “A”.

Jak ambiwalencja. To chyba idealne określenie uczuć jakie towarzyszą mi po seansie przedpremierowym (uzupełnionym o przespaną noc i refleksję przy porannej kawie). Z jednej strony chciałbym o nowym filmie z uniwersum Star Wars powiedzieć bardzo dużo. Z drugiej – nie chce mi się o nim gadać. Nawet po wyjściu z kina, kiedy towarzyszyły mi jeszcze emocje związane z idiotycznym twistem fabularnym (co do którego musiałem się upewnić przypominając sobie chronologię serii), po prostu nie miałem ochoty tego komentować.

Czyli ambiwalencja właśnie.

Nowe Star Warsy to disneyowski zamach na koncepcję filmowego uniwersum, którą od kilkunastu lat z sukcesem wciela w życie Marvel. Przypomina mi to obecną w dużych miastach Polski modę na otwieranie pączkarni. W Poznaniu, przy ulicy Półwiejskiej jeszcze półtorej roku temu nie było żadnej. Dzisiaj są już trzy, a czwarta zapowiada rychłe otwarcie. Ile z nich ostatecznie utrzyma się na rynku? Czy na przestrzeni 300 metrów deptaka istnieje realne, rynkowe zapotrzebowanie na cztery pączkarnie, z których trzy znajdują się w bliskim sąsiedztwie? Możliwe, choć niezbyt prawdopodobne. Podobnie jest, myślę, z budowanie uniwersów filmowych. Popyt kreuje podaż, a marketingowcy i handlowcy z DC i Disneya zdają się hołdować tej zasadzie bezrefleksyjnie. Skoro Marvel sprzedał swoje filmy za tryliony dolarów, to przecież my też możemy, dla nas też znajdzie się miejsce przy bijącym źródle mamony. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby doświadczenie życiowe (oparte na tak prostych obserwacjach, jak chociażby rozwój “karier” celebrytów, czy youtuberów) nie podpowiadało mi, że co za dużo, to niezdrowo.

I gdyby nie to, że w całym tym merkantylnym popędzie zarówno DC jak Disney zdają się – w przeciwieństwie do Marvela właśnie – zapominać o jakości dzieła i kreatywności twórczej.

Marvel wciąż się broni – ma całą paletę zróżnicowanych charakterów i kilkunastoletnie już doświadczenie w prowadzeniu tak ogromnego projektu. Dodajmy, że doświadczenie zbieranie również poprzez cięgi, które przez te kilkanaście lat budowy MCU zebrało studio przy okazji mniej udanych produkcji, jak pierwsza część przygód Hulka, czy Thora. W przypadku Disneya i filmów należących do neostarwars tak spektakularnych porażek jeszcze nie było i “Solo” raczej niewiele w temacie zmieni. Nie jest to film beznadziejny, fatalny, ani nawet kiepski.

 

I don’t like snow. It’s cold, small and irritating. And it get’s everywhere.

 

To zwykły, ogromny marketingowy projekt, którego celem jest rzucenie wyzwania innemu, zwykłemu, ogromnemu marketingowemu projektowi. Neostarwars nie rewolucjonizują kinematografii, niczego nowego nie definiują. Nie wprowadzą rewolucji i chyba czas najwyższy, abyśmy wszyscy sobie zdali z tego sprawę. Bo – wybaczcie, jeżeli się mylę – ale czytając opinie widzów, krytyków i przedstawicieli branży wciąż mam wrażenie, że opinia publiczna nie potrafi się otrząsnąć z szoku, że teraz mamy dwie gwiezdnowojenne premiery w roku, że przecież skoro jest – to musi być ważne, najważniejsze.

Otóż nie. Nie jest.

“Solo” jest filmem przeciętnym. Nie fascynuje swoją historią, chyba że uznamy za fascynujące regularne puszczanie oka do fanów i epatowanie nawiązaniami do poprzednich części. Ja nie uznaję. Od space opery oczekuję przede wszystkim przygody: porwania mnie z fotela i podróży w światy nieznane, historie zaskakujące i bohaterów niezwykłych. W “Solo” niezwykłością była dla mnie tylko zupełna neutralność, z jaką ten film obejrzałem i z jaką on sam obchodzi się z własnym scenariuszem. Powiedzieć, że w “Solo” brakuje napięcia, to jak powiedzieć, że “Botoks” delikatnie rozmijał się z prawdą. Wydarzenia przedstawione w “Solo” nie przejmują nawet samych bohaterów opowieści. Ktoś traci ukochaną, kogoś innego ukochana zdradza – i nic. Przewracamy następną kartkę scenariusza. Ten bezceremonialny brak jakichkolwiek emocji to właściwie jedyne, co pozostało mi w głowie na kilkanaście godzin po napisach końcowych. Trudno się w związku z nim przejąć jakakolwiek zaprezentowaną na ekranie akcją, woltą fabularną, czy śmiercią bohaterów – skoro oni sami reagują na wszystko niemal wzruszeniem ramion, dlaczego ja mam ulegać fanowskim emocjom? Nie uległem.

Ten film jest jak nieudana zupa. Pływają w niej moje ulubione składniki, ale ktoś zapomniał całość posolić, zabielić, nadać jakiekogolwiek charakteru, doprawić choćby “szczyptą dekadencji”.

Cała reszta filmu to nierówności, prawdopodobnie spowodowane zawirowaniami przy produkcji. Scenariusz jest najsłabszy – zarówno w warstwie samej opowieści, jak i w przypadku dialogów. A może nawet przede wszystkim, w przypadku dialogów. Pochodzące z “Nowej Trylogii” Anakin i jego słynne “monologi o piasku” znajdują tutaj godnych następców. Żaden tekst nie jest zabawny, nawet sam Han Solo nie jest zabawny. Wielokrotnie występuję za to ekspozycja okoliczności, cech charakteru, czy innych istotnych informacji, których twórcy nie potrafili umiejętnie wpleść w wydarzenia, decydując się na przedstawienie ich ustami aktorów. Zabieg ten nie należy do moich ulubionych, chociaż w przypadku tego gatunku zwykle jestem w stanie przymknąć nań oko. W “Solo” jest jednak tego – jak na mój gust – za dużo. A biorąc pod uwagę brak interesujących wydarzeń i nieśmieszność dialogów – zdecydowanie za dużo.

Odczucia, jakie narastają w fanach Gwiezdnych Wojen z każdą kolejną premierą.

Wielkie obawy miałem wobec odtwórcy głównej roli, Aldena Elhenreicha. Jak się okazało – nieuzasadnione. Elhenreich dokładnie przestudiował charakterystyczny uśmieszek zawadiaki stosowany przez Harrisona Forda i epatuje nim w niemal każdej scenie. Jest wiarygodny i poprawny. Warsztatowo postaci nie pogrzebał, chociaż scenarzyści byli całkiem blisko. Opowieść przedstawiona w filmie nie wywołała we mnie żadnej głębszej refleksji. Historia Hana Solo wydała mi się… odarta z Hana Solo. Niepoprawny idealizm i romantyzm nigdy nie pasowały mi do tej postaci. Zdaję sobie sprawę jednak, że to dopiero początek całej serii, a dekonstrukcja zaprezentowanych w “Solo” cech osobowości dopiero ma nastąpić, ale… tutaj znów do głosu dochodzi poranna kawa.

Czy jest moim obowiązkiem jako odbiorcy wykazywanie się zrozumieniem dla potrzeb twórców? Czy może jednak powinno być odwrotnie?

Miłym zaskoczeniem były natomiast prawie wszystkie postaci drugoplanowe. Paul Bettany i Woody Harrelson to aktorzy gwarantujący odpowiedni poziom, więc tutaj akurat wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami. Zaskakująco dobrze wypadła natomiast para z Sokoła Millenium – czyli Lando oraz jedna z najlepiej chyba napisanych postaci droida w serii, czyli wyzwolona wolnomyślicielka L3. Donald Glover bardzo udanie odtworzył postać stworzoną przez Billy’ego Dee Williamsa, dzięki czemu Lando pozostał po prostu sobą. L3 natomiast dostała zdecydowanie zbyt mało czasu ekranowego, ponieważ jej ideologiczne poglądy mogły być świetnym polem do zbudowania porywających i zabawnych dialogów. Potencjału tego niestety nie wykorzystano.

“Solo” ma jeszcze jedną główną bohaterkę, o której wolałbym nie wspominać. Emilia Clarke jako Qi’ra wciąż przypomina kolejną wariację na temat Daenerys z “Gry o Tron”. Nie mam pojęcia, czy ta aktorka jest utalentowana, czy posiada wykształcenie zawodowe. Z jej kreacji bije jednak tak daleko idąca powtarzalność i brak rozwoju jakiegokolwiek elementu warsztatu, że mam co do tego ogromne wątpliwości. W “Solo” zagrała po prostu kiepsko – jej ekspresja ogranicza się do przewracania oczami, nieprzytomnego spojrzenia i monochromatycznego wręcz wyrazu twarzy. Zamiast budować wokół swojej postaci aurę tajemnicy (na co wskazuje scenariusz i wydarzenia z końcówki), Emilia Clarke kopiuje swój warsztat z “Gry o Tron” i – w efekcie – głównie irytuje widza.

Qi’ra, Pierwsza Tego Imienia, królowa Stumilowego Lasu, Nieskalana Talentem, Grzebiąca Scenariusze, Protektorka Niczego, zrodzona z Gry o Tron, Matka Pinokia.

Pomimo ogólnej ambiwalencji, znalazła się w “Solo” rzecz, obok której nie da się przejść obojętnie. Chodzi tutaj o zakończenie filmu. Nie spodobała mi się zaprezentowana w nim wolta, a raczej dwie wolty. Pierwsza, kiedy budowany od początku antagonista staje się sprzymierzeńcem oraz druga – zasadniczo taka sama, tylko zmierzająca w drugą stronę. Oba zabiegi wyglądały mi na efekt potężnych cięć materiału źródłowego, zmianach na stołku reżyserskim i modyfikacji ogólnych koncepcji filmu – o których można było regularnie czytać w internecie już od zeszłego lata. Oba nie wyglądają na przemyślane, a już na pewno nie są w konwencjonalny sposób wyegzekwowane, nawet z zastrzeżeniem, że mówimy o luźnym gatunku wakacyjnego blockbustera. Są naiwne i naigrawają się z inteligencji odbiorców – doprawdy trudno będzie mi przyjąć, że powrót jednego ze starych znajomych nie wyda się widzom prostackim i prymitywnym prztyczkiem w fanowskie oko. Zastosowano tutaj cliffhanger, który w gruncie rzeczy jest jego zaprzeczeniem – bo ten z definicji powinien być pomysłowy i kreatywny. Cliffhanger zastosowany w “Solo” jest z kolei, mówiąc kolokwialnie, idiotyczny.

Ponownie zwracam uwagę na podejście do całego dzieła – zdaję sobie sprawę, że w kontekście nadchodzących kolejnych części, ten rozpoczęty w “Solo” wątek może doczekać się pasjonującego i oryginalnego rozwinięcia. Tylko, że po pierwsze: nie chcę bawić się w zapoczątkowane przez J.J. Abramsa w serialu “Lost” dywagacje wykraczające poza twórczość autora, już się w tej piaskownicy bawić nie zamierzam. Chcę oceniać to, co dostałem na talerzu, a nie to, co znajdzie się w menu przyszłego tygodnia. Po drugie: patrząc na poziom prezentowany przez całą neostarwarsową franczyzę, to w kwestii oryginalnego rozwiązania owego wątku… przypuszczam, że wątpię.

I to tyle moich refleksji na temat najnowszych Gwiezdnych Wojen, ich miejsca w popkulturze, a także samego “Solo” jako filmu należącego do serii. Ambiwalencja ma to do siebie, że z czasem przeradza się w niechęć i tak będzie prawdopodobnie w moim przypadku. Nie uważam, żeby Disney oferował obecnym fanom serii uczciwą transakcję wiązaną. Skłaniam się raczej ku stwierdzeniu, że studio prowadzone przez panią Kennedy jawnie wykorzystuje posiadany przez siebie monopol na wartą biliony markę i wciąż obecny w pokoleniach konsumpcyjnych sentyment do niej. Kapitalistycznie rzuca wyzwanie Marvelowi, pod względem artystycznym – lewituje w próżni. Szkoda? Pewnie tak.

Na szczęście każdy z nas ma możliwość skorzystania z innego monopolu – tego, w ramach którego podejmujemy racjonalne decyzje konsumpcyjne. I korzystając z niego, można po prostu mieć całe to zamieszanie w głębokim poważaniu. Polecam.

-->

Kilka komentarzy do "Han Solo: Gwiezdne wojny – historie (2018) – dwugłos SithFroga i Pquelima"

  • 27 maja 2018 at 12:28
    Permalink

    “Odradzam wyjście do kina, można spokojnie poczekać na DVD/Blu-raya”
    Byłby to dobry pomysł, gdyby nie fakt, że nawet zwykłe DVD jest droższe od biletu do kina. Więc lepiej czekać aż do nadawania w tv 🙂
    Recenzje recenzjami, ale w przypadku takich głośnych filmów wszyscy i tak idą do kina, żeby przekonać się samemu. Trochę to w sumie smutne.

    Reply
    • 27 maja 2018 at 13:12
      Permalink

      dlaczego smutne? jak ktos chce isc na to do kina to niech idzie, jestesmy wolnymi ludzmi nie?

      Reply
        • SithFrog
          27 maja 2018 at 22:26
          Permalink

          “Rzadza nami waginy”

          +1

          Reply
          • 28 maja 2018 at 11:51
            Permalink

            chyba tylko pantolarzami

            Reply
            • SithFrog
              28 maja 2018 at 23:50
              Permalink

              Nie no, zależy jak to rozumieć. Korwin często powtarza, że nie istnieje wiele kobiet (o ile są takie), którym na widok ładnych nóg cyz biustu rozum odbiera, a cała krew przechodzi z głowy do główki 😛

              Reply
    • SithFrog
      27 maja 2018 at 22:31
      Permalink

      “Byłby to dobry pomysł, gdyby nie fakt, że nawet zwykłe DVD jest droższe od biletu do kina. ”

      Są też VOD gdzie wypożyczenie filmu to grosze, a jak się zrzucą 3-4 osoby to w ogóle będzie koszt w okolicach 5-7pln 😉

      Poza tym biorąc pod uwagę wstępne wyniki boxoffice, Solo będzie za pół roku dorzucany do Newsweeka.

      Reply
  • 27 maja 2018 at 13:39
    Permalink

    ja niestety tez to obejrze, by na wlasnej skorze przekonac sie jak ten film jest slaby xD jeden raz mozna obejrzec i zapomniec

    Reply
  • 27 maja 2018 at 16:04
    Permalink

    Film jest fatalny, nie wart ani pieniędzy ani czasu. Wyszedłem z seansu totalnie ogłupiony.
    Omijać szerokim łukiem.

    Reply
  • 27 maja 2018 at 16:31
    Permalink

    Może ktoś wytłumaczyć o co chodzi z afera z LOST, bo często słyszę odniesienia, a nie mam siły nadrabiać całego serialu ani nie mogę znaleźć jakiegos streszczenia?

    Ad. Gwiezdnych Wojen: Force Awakens udowodniło jakie pieniądze siedzą w tej marce także Disney nie odpuści szybko robienia filmów. Wydaje mi się że nawet dobrze by wyszło jakby solo czy inny generyczny film nie zarobił. Może coś to zmieni w kierownictwie i zaczną tworzyć filmy z pomysłem albo wcale. Bo Disney nie ma bladego pojęcia co robić z tą marką. Abrams cos zaczął (nie wiadomo czy wiedział jak to skończyć), Ryan olał to ciepłym mocżem albo wcale nie dostał planów i musiał improwizować, teraz Abrams będzie próbował to odkręcić. Usunięto extended universe z kanonu, bo niepoukladany, momentami sprzeczny ze sobą, a nowa seria nie jest wiele lepsza tylko można sprzedawać spod szyldu Disneya.
    Teraz solo i z recenzji wynika że to też był skok na kasę bazujący na nostalgi.
    Szkoda mi że tak ciekawy świat i potencjał na naprawdę dobre historie (ludzie pójdą na wszystko tak długo jak ma logo star wars, więc można eksperymentować) jest zużyty na piątą wodę po kisielu.
    Niby nie od razu Rzym zbudowano, ale jak już zdecydowali się ruszyć maszynę produkcyjna to mogliby mieć jakiś kierunek.

    Reply
    • DaeL
      27 maja 2018 at 17:38
      Permalink

      W wielkim skrócie:
      Pilot “Lost” był genialny. Cały pierwszy sezon to kawał świetnej telewizji. Trzymał w napięciu i zbudował atmosferę jakiejś ogromnej tajemnicy związanej z wyspą, na której wylądowali rozbitkowie. Kolejne sezony… trochę rozczarowywały, ale dalej podtrzymywały w nas to przekonanie, że scenarzyści mają plan jak wszystko wyjaśnić i ze sobą powiązać. Aczkolwiek póki co wyjaśnień wielu nie było, a pytania się mnożyły. A potem przyszedł sezon finałowy i naskrobane na kolanie zakończenie, które uświadomiło wszystkim, że nie było żadnego wielkiego planu. Po prostu cały serial opierał się na pokazywaniu widzowi różnych dziwnych rzeczy i nadziei, że nim serial się skończy, to scenarzyści wpadną na jakiś dobry pomysł. Nie wpadli. Epopeja o tajemniczych eksperymentach, podróżach w czasie, potworze z dymu, cudownych ozdrowieniach i przeznaczeniu zakończyła się głupiej niż prognozowały najgłupsze teorie fanów.

      Reply
    • SithFrog
      27 maja 2018 at 17:52
      Permalink

      LOST:

      Był sobie serial, który zaczyna się jak filmy Hitchcocka: na początek wielka katastrofa, a potem… napięcie tylko rośnie. Widz jest rozkochiwany w nowym tajemniczym świecie pewnej wyspy. Tajemnice się mnożą, robi się coraz dziwniej, ale spokojnie. Twórcy zapewniają, że mają wszystko przemyślane i to będzie niesamowite jak już domkną całość.

      Tak się ludzie dawali nabierać przez jakieś 3, niektórzy przez 4 sezony. Potem zamiast odpowiedzi były kolejne tajemnice, ostatecznie nie wyjaśniono niczego, w 6 sezonie skończono serial najbardziej tanim chwytem z możliwych, a po latach okazało się, że pomysłu na całość wcale nie było, wymyślali bzdety na bieżąco, a na koniec okazało się, że tajemnic tyle i tak bez sensu fabularnie, że już nie dało się tego odratować.

      Wiem co mówię, niestety obejrzałem całość.

      Reply
  • SithFrog
    27 maja 2018 at 17:50
    Permalink

    PQ: “Zaskakująco dobrze wypadła natomiast para z Sokoła Millenium – czyli Lando oraz jedna z najlepiej chyba napisanych postaci droida w serii, czyli wyzwolona wolnomyślicielka L3. Donald Glover bardzo udanie odtworzył postać stworzoną przez Billy’ego Dee Williamsa, dzięki czemu Lando pozostał po prostu sobą. L3 natomiast dostała zdecydowanie zbyt mało czasu ekranowego, ponieważ jej ideologiczne poglądy mogły być świetnym polem do zbudowania porywających i zabawnych dialogów. Potencjału tego niestety nie wykorzystano.”

    Od dziś mówimy sobie “dzień dobry” zamiast “cześć”. Naprawdę nie żenowała cię ta całą L3? Przecież to się ocierało o dżar-dżaryzm…

    Reply
    • 28 maja 2018 at 09:54
      Permalink

      Na tle nijakości całej prezentującej się na ekranie hałastry, L3 wydała mi się przede wszystkim “jakaś” – może nieco karykaturalna i przewidywalna, ale jednak.

      I nie zalatywało mi Jar-Jarem, chociaż chyba wiem skąd Twój zarzut. Komizm w przypadku L3 był wymuszony i sucharski, jednak taki prosty przepis na bohaterkę dawał imo duże pole do popisu w scenach dialogowych. Zwłaszcza, jeśli Han pozostałby mizoginem znanym ze starej trylogii – mogło to dać co najmniej jeden kwiecisty dialog czy chociaz błyskotliwą wymianę uprzejmości. Oczywiście twórcy się nawet do tego nie zbliżyli, ale uważam, że pomysł na takiego bohatera był po prostu dobry.

      I jeszcze dorzucę jedno spostrzeżenie – L3 to bodaj pierwszy przypadek w Star Wars, który porusza problem samoświadomości SI – czyli tak naprawdę jeden z głównych wątków całego gatunku S-F. Po jej pojawieniu się na ekranie, byłem bardzo ciekaw dalszych losów postaci. Moja ciekawość została zaspokojona bardzo szybko ?

      Reply
      • SithFrog
        28 maja 2018 at 11:01
        Permalink

        Pomysł może i był dobry, ale wykonanie tragiczne. O to mi właśnie idzie. Twój opis brzmi naprawdę ciekawie, ale nic z tego nie ma w filmie 🙂

        Reply
  • 27 maja 2018 at 18:54
    Permalink

    Jakim cudem tak wielu ludzi jest zaskoczonych kierunkiem w jakim poszły SW? Przecież TFA jasno wyznaczyło kurs i pokazało czego można oczekiwać, gdzieś później okazało się, że Rian Johnson ma wolną rękę przy tworzeniu filmu i w tym momencie już naprawdę oczywistym było, że Disney nie ma planu dla sequeli i żeruje na sentymencie. Nijaki film, nijacy bohaterowie, nijaka fabuła to najgorsze, co można spotkać w kinie, to strata czasu widza na historię, która nie jest warta opowiedzenia.
    To w skali od -10 do 10 jak silną kobietę gra Emilia? 😛 Myślałam, że ona jest Pinokiem, nie jego matką. Ech, człowiek uczy się całe życie.

    Reply
    • SithFrog
      27 maja 2018 at 22:06
      Permalink

      Wiesz, niby tak, ale powiedzmy, że TFA można wybaczyć. Bali się iść zupełnie w coś nowego i zrobili soft reboot. Ja byłem zawiedziony, ale logikę rozumiem. Potem R1, które mi się kurcze podobało, ma wady, ale klimat najbliższym starym dobrym Star Warsom. TLJ to była niezamierzona parodia, ale takiego “niczego” jak Solo to się jednak nie spodziewałem ;/

      Reply
      • 29 maja 2018 at 22:20
        Permalink

        No wiem, wiem, rozumiem ich powody, ale już fakt, że przede wszystkim interesowało ich zadowolenie widzów był niepokojący. RO był ostatnim filmem SW, jaki widziałam xD. Oglądało mi się go dobrze, nawet miło wspominam głównych bohaterów i droida – ot poprawne kino. TLJ znam tylko z recenzji i nie żałuję, SW skończyło się na sześciu epizodach. Tak trochę bawi mnie podejście Disney’a – na początek puścili bezpieczny film zwiad (TFA), później tego samego rodzaju opowieść (RO), potem poczytali sobie, że fanom niespecjalnie odpowiadała powtarzalność TFA, więc stworzyli TLJ, a na Solo chyba się wypięli po problemach produkcyjnych i krytyce TLJ. Ciekawe czy kiedyś zorientują się, że tym czego fani chcą jest dobra historia szanująca i (ewentualnie) rozwijająca uniwersum. Ech…

        Reply
        • SithFrog
          30 maja 2018 at 18:27
          Permalink

          R1 bardzo lubię, bo mi najbardziej przypominał stare SW. Poza tym było kilka rzeczy, których się nie spodziewałem i zostały we mnie po filmie (zakończenie). Zagranie z soft rebootem TFA rozumiem od strony biznesowej, ale mi się nie podobało, bo wiadomo – Nowa nadzieja 2.0.

          TLJ miało śmiałe pomysły i fajnie, że poszli odważnie. Szkoda, że w takim kierunku, czyli dekonstrukcja mitów SW dla samej zabawy w dekonstrukcję i konsternowanie widza, ale w zamian nie dali nic własnego i wrócili do punktu wyjścia.

          Natomiast Solo to jest już czysty produkt. To nie film, to jak kolejna zabawka SW w sklepie. Ma znane logo i znany kształt więc pewnie się sprzeda. Lord & Miller chcieli pewnie zrobić coś innego i odjechanego, ale producentom się to nie widziało, bo wolą po staremu. Przy czym to “po staremu” to nie jest w stylu starej trylogii, bo oni nie czują do niej nic. To jest właśnie produkt zrobiony przez ludzi, którzy nie kochają SW, ale obejrzeli te filmy, chcą zarobić i wydaje im się, że tego oczekujemy. A my po prostu, jak piszesz: “tym czego fani chcą jest dobra historia szanująca i (ewentualnie) rozwijająca uniwersum”.

          Obawiam się, że dopóki decydują ludzie bez miłości i rozumienia tego fenomenu, nie ma co liczyć na coś ekstra. Musiałby przyjść jakiś reżyser w typie Taikiego Waititi czy Jamesa Gunna i zrobić to po swojemu. A nie ma takiej opcji.

          Reply
          • 31 maja 2018 at 15:11
            Permalink

            Co do Lorda i Millera było znacznie więcej problemów. Główny aktor nie wiedział co ma grać i brał dodatkowe lekcje, bo para reżyserów stawiała na improwizację. To też powodowało konflikt ze scenarzysta (pisał też stara trylogię): nie podobało mu się zmienianie scenariusza. W ogóle pomysł na ten film był jeszcze zanim Disney kupił lucasfilm. Także podejrzewam że Lord i Miller źle dogadali się z Disneyem jeszcze przed produkcja filmu.

            Reply
            • SithFrog
              5 czerwca 2018 at 12:50
              Permalink

              No ale taka koordynacja i ‘dogadanie się” to kwestia producenta. Nie podołał(a).

              Poza tym tajemnicą poliszynela jest, że Kasdan chciał sam reżyserować, ale jakieś przepisy mu zabraniają. Próbował więc reżyserować rękoma Lorda i Millera, a że ich wizje były podobno kompletnie rozłączne – w końcu musiało peknąć. kennedy wybrała stronę Kasdana i się skończyło lordmillerowanie.

              Szkoda, bo wolałbym obejrzeć jakąś wersję tego co mieli zrobić oryginalnie zamiast tego dokonale nijakiego produktu jaki dostalismy.

              Reply
  • 28 maja 2018 at 11:49
    Permalink

    Film można obejrzeć, na pewno nie jest to dno totalne.

    Niestety, z większością zarzutów w recenzji obu panów trzeba się zgodzić. Han Solo jest bezpłciowy i nijaki, a to po prostu zbrodnia w przypadku takiej legendy i ikony. Powiedziałbym, że Harrison Ford przewraca się w grobie, gdyby nie to, że jeszcze nie musi. A już khalessi stanie sie dla mnie synonimem absolutnej nijakosci tego filmu, to jest tragiczna aktorka!

    Box office wskazuje na wielką klapę. Jestem ciekaw jak dlugo Disney bedzie jeszcze dorzynał tego trupa.

    Reply
    • SithFrog
      28 maja 2018 at 23:54
      Permalink

      Brakuje ewidentnie tego co było przy LotR i tego co jest w Marvelu. Pani producent wybiera ludzi popularnych i na fali, ale nie takich, którzy kochają SW i daliby się pociąć za zrobienie filmu w tym świecie.

      Reply
  • 28 maja 2018 at 11:56
    Permalink

    “Pilot “Lost” był genialny. Cały pierwszy sezon to kawał świetnej telewizji. Trzymał w napięciu i zbudował atmosferę jakiejś ogromnej tajemnicy związanej z wyspą, na której wylądowali rozbitkowie. Kolejne sezony… trochę rozczarowywały, ale dalej podtrzymywały w nas to przekonanie, że scenarzyści mają plan jak wszystko wyjaśnić i ze sobą powiązać. Aczkolwiek póki co wyjaśnień wielu nie było, a pytania się mnożyły. A potem przyszedł sezon finałowy i naskrobane na kolanie zakończenie, które uświadomiło wszystkim, że nie było żadnego wielkiego planu. Po prostu cały serial opierał się na pokazywaniu widzowi różnych dziwnych rzeczy i nadziei, że nim serial się skończy, to scenarzyści wpadną na jakiś dobry pomysł. Nie wpadli.”

    Ekhm, mam poważne obawy, że podobny scenariusz może powtórzyć się w przypadku Gry o Tron. Zarówno książki jak i serialu (w serialu niemal na pewno się powtórzy).

    Reply
    • SithFrog
      28 maja 2018 at 23:52
      Permalink

      Myślisz? Ja nie liczę na wiele, ale też nie mam wrażenia, że tu jest jakieś namnożenie tajemmnic i wątków. Wszystko sprowadzi się do pojedynku lód vs ogień, do jakiejś wielkiej bitwy “o ziemię” i albo wygrają nasi, albo wygrają, ale stracą wszystkie najważniejsze postaci, albo znając Martina przegrają i umrą jak leci 😉

      Każda z tych możliwości jest dla mnie równie dobra i żadna nie jest tak czerstwa jak sztuczka deus ex machina z ostatniego odcinka Lost.

      Reply
  • 29 maja 2018 at 01:02
    Permalink

    “Pannie Clarke wróżę rychły koniec kariery”
    wzieli ja tylko ze wzgledu na popularnosc, ale czy po got to sie skonczy? obawiam sie ze nie. tak czy siak ludzie ja pewno bedo dalej ogladac gdy bedzie sie pojawiac na ekranie

    Reply
  • 3 czerwca 2018 at 20:22
    Permalink

    Ja po obejrzeniu Ostatniego Jedi, obiecalem sobie, ze juz nigdy do kina nie pojde na film spod znaku Star Wars. Kochalem Galaktyke przez wiekszosc zycia miloscia goraca i oddana. Ale to, co zrobil z tyk swiatem Disney wola o pomste do nieba.. Skwituje to krotko: w czasie i po obejrzeniu Ostatniego Jedi z zona bylo mi wstyd, ze zabralem Ja na tak glupkowaty film. Dla mnie Star Wars RIP….

    Reply
    • SithFrog
      5 czerwca 2018 at 12:47
      Permalink

      RIP może nie, ale obawiam się, że kasandryczne wizje snute przez niektórych podczas kupowania Star Warsów przez Disneya trochę się jednak ziściły.

      Reply
  • Pingback: Tomb Raider (2018) – FSGK.PL

  • 24 czerwca 2018 at 00:24
    Permalink

    Trochę późno, ale jednak obejrzałem w kinie Hana Solo. Obejrzałem go z synami. W trakcie seansu spoglądałem na reakcje 11 i 13 latka i widziałem duże zaciekawienie z ich strony. Ba, w pewnym momencie stwierdziłem, że ja również się na tym filmie nie nudzę. A po powrocie do domu stwierdziłem na spokojnie, że chyba wiem o co chodzi w tym wszystkim. Kluczem jest słowo Disney. Tak, Disney w końcu pokazał jaki kierunek obrał dla Gwiezdych Wojen – kierunek młodzieżowy.
    I osobiście nawet się z tego cieszę. Bo wolę wiedzieć, że oglądam film skrojony pod młodego widza niż takie hybrydy jak “Przebudzenie Mocy” czy “Ostatni Jedi”. Bo niby w tych dwóch filmach głównego nurtu fabuła zazębia się z poprzednimi częściami, ale czy na pewno to dobry kierunek. Można próbować kupić “starego widza” aktorami ze starej trylogii i liczyć na sentyment do epizodów IV-VI, ale czy 30 lat później naprawdę tylko na tyle stać twórców?
    Co by nie mówić o epizodach I-III, miały one swój klimat, stworzyły charakterystyczne postacie dla tej nowej trylogii, zostały osadzone w morzu efektów specjalnych. Filmy te pewne rzeczy dopowiadały i ukazywały tło późniejszych zdarzeń, a fani starej trylogii byli “tylko” maksymalnie o jakieś dwie dekady starsi, więc byli gotowi to kupić w formie w jakiej została nowa trylogia zaserwowana widzom. No i w gruncie rzeczy serwowali nam nowy zestaw bohaterów, a nie odgrzewały kotlety typu stary Han, Leia i Luke jako “konie pociągowe” serii. Już Łotr 1 zaprezentował odejście od głównych postaci w kierunku historii pobocznych i zrobił to całkiem przyzwoicie. A Han Solo poszedł zupełnie w bok i dodał do tego nowy kierunek – młodszego widza jako grupę docelową.
    Han Solo to w gruncie rzeczy taka historyjka na zasadzie Indiany Jonesa – taki film strawny dla każdego widza, nic wybitnego, ale na luzie i dla relaksu. Indiana Jones wyszedł świetnie z wielu powodów, ale też nie miał takiej konkurencji w swoim czasie jak obecnie ma Han Solo. A jak wyszedł Han Solo – wyszedł ok., prosta historia z drobnymi smaczkami dla obeznanych z Gwiezdnymi Wojnami, ale jeśli nie widziałeś wcześniej Gwiezdnych Wojen to nie szkodzi, bo i tak wszystko ogarniesz i wyjdziesz z kin usatysfakcjonowany sprawnie zrealizowanym filmem przygodowym rozgrywającym się w scenerii Gwiezdnych Wojen. A kto wie, może dzięki Hanowi Solo wciągniesz się w ten świat drogi 11, 12 , 13 latku. No cóż, świat się zmienia, a 40 czy 50 letni fani Gwiezdnych Wojen w końcu dadzą sobie spokój z chodzeniem do kina na kosmiczną bajkę. Takie życie. A jeśli nowe filmy mają powstawać to dla kogo – 40 latek bez obejrzenia Hana Solo w kinie się obejdzie, ale jeśli ma iść z dziećmi to czemu nie pójść. A młody widz w 99 na 100 przypadków nie oczekuje głębokich przemyśleń i filozoficznej treści. Zresztą dowiódł tego Marvel, jak zarabiać na młodych widzach i sentymencie ich rodziców do komiksów z młodości. To czemu Disney teraz nie może tego powtórzyć?

    Reply
  • Pingback: Kinowe podsumowanie 2018 roku – FSGK.PL

  • Pingback: Spider-Man Uniwersum (2018) – FSGK.PL

  • 17 maja 2020 at 19:59
    Permalink

    Obejrzałem dziś w TV. Zgadzam się z niemal wszystkim. Nuda, brak emocji (gość traci ukochaną w bezsensownym samobójczym ataku), durny robot i dramatyczny scenariusz.
    Jednakże, ten cliffhanger z DM wcale taki głupi nie był, zwłaszcza gdy się weźmie pod uwagę ostatnie odcinki Clone Wars 🙂

    Emilia Clarke – brak mi słów.

    Reply
    • SithFrog
      18 maja 2020 at 11:01
      Permalink

      Próbowałem zobaczyć kawałek właśnie jak trafiłem na ten sam seans co Ty w TV, ale odpłynąłem po 10 minutach. Z DM ja wysiadłem, ale nie znam CW w ogóle więc powrót gościa przeciętego na pół i zrzuconego z przepaści to było dla mnie zbyt wiele nawet jak na starwarsowe standardy 😉

      Reply
      • 18 maja 2020 at 11:18
        Permalink

        On już dawno temu występował w CW i było wyjaśniane co się z nim stało po Mrocznym Widmie oraz jakie ma motywacje. W Star Wars Rebels z kolei widzieliśmy finał jego historii
        Zaś dopiero ostatni sezon CW z tego roku ładnie spina to z tymi wydarzeniami z tego filmu. Jeżeli mam strzelać, to opowiedzą jeszcze w którymś filmie lub serialu brakującą część tej historii, pomiędzy CW a Rebels.

        A spadanie w przepaść… uczył się od swojego mistrza 🙂

        Reply
        • SithFrog
          18 maja 2020 at 11:24
          Permalink

          Nie no, wierzę, że to jest wyjaśnione, ale ja po prostu nie trawię takiego podejścia i Marvel w MCU potrafi to zrobić dobrze, a SW nie potrafi w ogóle.

          Jak oglądasz kolejne Iron Many, Kapitany Ameryki i Avengersów – wszystko wiesz, nic nie tracisz. Ewentualnie drobne, nieistotne fabularnie smaczki z komiksów.

          Jak oglądasz SW to momentami nie wiesz co i dlaczego się dzieje, bo musisz znać kanon, książki, komiksy i inne media, żeby mieć pełen obraz.

          Reply
          • 18 maja 2020 at 11:50
            Permalink

            Ja tam na franczyzach się nie znam 🙂 Podejrzewam, ze kto inny robił serial, kto inny filmy i w ogóle wszystko robił ktoś inny, więc tylko w kilku elementach ma się ze sobą historia zgadzać.
            Tak czy inaczej, serial Clone Wars to obok Starej Trylogii najlepsza rzecz w tym uniwersum.

            Reply
            • SithFrog
              18 maja 2020 at 11:56
              Permalink

              “Podejrzewam, ze kto inny robił serial, kto inny filmy i w ogóle wszystko robił ktoś inny”

              Jasne, ale od tego są dyrektorzy kreatywni i producenci, żeby trzymać wszystko spójne w obrębie danego medium, jak słynny Kevin Feige w MCU 😉 A w SW tego brakuje nawet w obrębie jednej trylogii, dlatego jest taki burdel i kompletny rozjazd tonu/motywów między TFA, Last Jedi i RoS.

              “Tak czy inaczej, serial Clone Wars to obok Starej Trylogii najlepsza rzecz w tym uniwersum.”

              Kurcze, to jest aż tak dobre? Bo nie widziałem nawet odcinka, ale jeśli warto…

              Reply
              • 18 maja 2020 at 12:03
                Permalink

                Myślę, że warto. Pierwszy i drugi sezon aż tak dobre nie są, zwłaszca gdy skupiają się na klonach, ale później jest tylko lepiej i ogląda się świetnie. Postać Padawanki z początku irytującej, staje się naprawdę bliska widzowi.
                Finał serialu świetny. Choć tak naprawdę finały były dwa 😀

                Reply

Skomentuj Vai Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków