Jednym uchem: Wilcze leże, Czarna bandera

Nie wiem czy jestem w tym odosobniony ale w letnie wieczory nie jestem w stanie zabrać się za ambitny film, grubą książkę czy absorbującą grę. To wszystko kojarzy mi się z zimą i siedzeniem pod kocem, z gorącą herbatą pod ręką. Latem jest dobry moment na rozmaitą aktywność poza domem a w międzyczasie np. na czytanie opowiadań. Te dobrze napisane wchodzą jak zimna… Coca-cola i nie zmuszają do siedzenia do rana, żeby zobaczyć “jeszcze tylko jedną stronę”. Wybierając sobie audiobooki na wakacje kierowałem się tą samą zasadą. Obie pozycje przypomniały mi jak trudną sztuką pozostaje krótka forma i że największe tuzy naszej literatury popularnej niekoniecznie muszą w tej dziedzinie błyszczeć.

Andrzej Pilipiuk, “Wilcze leże”
Wilcze leże

Najnowszy tom opowiadań Pilipiuka jakoś tak sam wpakował mi się w słuchawki dzięki reklamom popularnego serwisu oferującego audiobooki. “Czemu nie?” pomyślałem, choć za autorem i jego twórczością szczególnie nie przepadam. Rozstaliśmy się na dobre gdzieś po trzecim czy czwartym tomie przygód wiejskiego egzorcysty. Część opowiadań w “Wilczym leżu” poświęcona jest postaciom, które fani Pilipiuka znają – Robertowi Stormowi i doktorowi Skórzewskiemu. Najdłuższe i zdecydowanie najlepsze, o młodej Żydówce ukrywającej się przed Niemcami w czasie II wojny, którego tytuł jest zarazem tytułem całego zbioru, stanowi odrębną całość. Podobnie jest z jeszcze jednym opowiadaniem o wrocławskim policjancie.

Nie da się zaprzeczyć, że Pilipiuk jest bardzo sprawnym pisarzem. Styl ma nienaganny i trochę nawet staroświecki, w pozytywnym sensie. Do tego opowieść potrafi rozwinąć dosłownie z niczego, przykuwając uwagę słuchacza opisami banalnych czynności, zasypując go przy tym historycznymi, kulturowymi i archeologicznymi ciekawostkami. To wszystko jednak nie zmienia faktu, że większość tekstów w tomie jest o niczym, opisane w nich historie zmierzają donikąd i pozbawione są wyrazistego zakończenia. Na dodatek zawarty w nich element fantastyki jest śladowy a w części tekstów nie ma go wcale. Do tego cała ta przesadzona erudycja postaci, nawet drugoplanowych, takich jak. np dozorca, policjant czy ratownik górski. Wszyscy oni interesują się historią i wszyscy koniecznie muszą opowiedzieć czytelnikowi w toczonych rozmowach to, co Andrzej Pilipiuk wie o inflanckich żaglowcach, kamieniach runicznych w Szwecji albo wojnie snajperów w Dolomitach, nawet jeśli ma to znikome znaczenie dla fabuły. Zazwyczaj całe to lanie wody pisząc szczerze dla fabuł opowiadań nie ma żadnego znaczenia. Weźmy np. tekst, w którym Storm poszukuje zaginionego rękopisu Kornela Makuszyńskiego. Najpierw jest opis wielkiego rodzinnego zjazdu, potem Storm dostaje od ojca samochód, potem wspomina wyjazd do Afryki, potem się zakochuje, maluje, je obiad z rodziną kumpla, ględzi o Inflantach, ogląda znaczki  i tak to się toczy z najdrobniejszymi detalami. Litości! Dużo zdań, dużo słów, dużo opisów, a ja momentami miałem ochotę zakrzyknąć “Do rzeczy, człowieku!”. Jak autor przechodzi do rzeczy to opowiadania zazwyczaj się kończą.

Lektorem audiobooka jest Maciej Kowalik, aktor znany z dubbingu filmów, mający na koncie sporo audiobooków, w tym także książek Pilipiuka. Jest to ten typ lektora, któremu trudno cokolwiek zarzucić i po krótkim słuchaniu jego głos znika za czytaną historią, co akurat odbieram tutaj za plus. Więcej plusów w tym audiobooku trudno mi dostrzec.

Autor i tytuł: Andrzej Pilipiuk – Wilcze leże
Lektor: Maciej Kowalik
Czas nagrania: 10 godzin 30 minuty
Warto? Szczerze?
Ocena: 4/10

Jacek Komuda, “Czarna bandera”
Czarna bandera

Sześć tekstów Komudy nie łączy się w żaden sposób postaciami bohaterów ale mają one swój leitmotiv – karaibskie piractwo. Malowniczych zawadiaków z opaską na oku i szelmowskim uśmiechem na twarzy proszę tu jednak nie szukać. To pogranicze literatury przygodowej i opowieści grozy, pełne trupów, rozkładających się ciał i dosłownych opisów śmierci. Wyobraźcie sobie “Piratów z Karaibów”, w których Elizabeth zostaje wielokrotnie zgwałcona i zamordowana przez poderżnięcie gardła w połowie pierwszego filmu i już macie klimat z opowiadań Komudy. Nie ma tu za wiele humoru, jeśli nie liczyć nieprawdopodobnej ilości siarczystych przekleństw. Potrafią one rozbawić jeśli podane są z wdziękiem i tak bywa i tutaj. Z drugiej strony lepiej nie słuchać audiobooka głośno, np. w obecności domowników. Przyznać trzeba, że Komuda bardzo sprawnie maluje obraz pirackiego świata, pełnego brutalności, krwawych porachunków i marynarskich zabobonów. Karaibskie porty w jego opowiadaniach tętnią życiem, pełne są kramów handlarzy, domów publicznych i podejrzanych spelunek, w których łatwiej o nóż pod żebro niż o niechrzczony rum. Tego jednak od pisarza tego kalibru po prostu należało oczekiwać. Podobnie jak intrygujących historii i ciekawych zakończeń a z tym już gorzej. Są tu wątki nawiązujące do opowieści o Latającym Holendrze, są zatopione skarby, są przeklęci kapitanowie, indiańskie demony, zaginione miasta, tajemnicze wraki ale schemat każdego z tekstów wydaje się podobny jak i niezmiennie pesymistyczne zakończenie każdego z opowiadań.

Podobnie jak w przypadku zbioru Pilipiuka także “Czarna bandera” w wersji audio to słuchadło do zapomnienia, może nawet bardziej rozczarowujące, bo obiecujące znacznie więcej. Opowiadania Komudy są jak krwisty stek na talerzu, który wyglądem obiecuje ucztę a w trakcie jedzenia okazuje się nie mieć smaku i nie sycić. Wsłuchiwałem się w te “na bogato” rozpisane historie, zapełnione postaciami z krwi i kości, z rozkręcającą się intrygą, rzetelne od strony marynarskiej terminologii, czekałem na jakieś pie… ekhm, zaskakujące zakończenie a większości przypadków zostawałem z grymasem rozczarowania na twarzy gdy cisza w głośnikach świadczyła o tym, że właśnie skończyło się kolejne opowiadanie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że opowiadania powstały na fali sukcesu znakomitych “Galeonów wojny” i dla wykorzystania popytu na pirackie klimaty. Zastosowany tu miszmasz gatunkowy może spowodować, że niezadowoleni będą i miłośnicy literackiej grozy (bo teksty nie straszą tylko epatują tandetną grozą) i fani przygodowych opowieści (bo brak tu sympatycznych postaci, których losem można się przejąć) a twardogłowych marynistów na wstępie odrzuci nierealistyczna otoczka.

Lektorem “Czarnej bandery” jest Roch Siemianowski, który przeczytał do mikrofonu więcej książek niż Sith i Pquelim obejrzeli filmów przez całe życie. To najbardziej zapracowany polski lektor, jednak wiele osób nie przepada za nim. Sam zaliczam się do tej grupy ale przyznam, że akurat w tym przypadku głos pana Siemianowskiego pasuje idealnie. Opisy bitewnego chaosu, marynarskie wrzaski i przekleństwa, okrzyki przerażenia, szepty i pojękiwania duchów – czuje się w tym jak ryba w wodzie. Niestety zawodzi jakość nagrania – momentami jego głos jakby uciekał by nagle powrócić ze wzmożoną siłą. Słuchałem “Bandery” w samochodzie i irytująco często musiałem regulować głośność. Niestety, wygląda na to, że i w tym przypadku niezbyt szczęśliwie wybrałem sobie słuchowisko na wakacje.

Autor i tytuł: Jacek Komuda – Czarna bandera
Lektor: Roch Siemianowski
Czas nagrania: 11 godzin 34 minuty
Warto? Hmm…
Ocena: 5/10

-->

Kilka komentarzy do "Jednym uchem: Wilcze leże, Czarna bandera"

  • 18 sierpnia 2017 at 14:13
    Permalink

    Pilipiuk nigdy mnie do siebie nie przekonał, więc nie dziwi mnie słaba ocena. Ale książkę Komudy słuchałem i akurat podobała mi się. Humoru jest sporo, świat barwny, historie co prawda na 2Z (zaśnij, zapomnij), ale fajne. Zresztą w epicki rozmach Komuda nie celował. A marynistyka, którą uwielbiam i z powodu której sięgnąłem po tę książkę wyszła mu bardzo starannie. Za to +1 do oceny. Więc wychodzi mi 7/10.

    Siemianowskiego uwielbiam, ale on nie do każdej literatury się nadaje. Bym powiedział, że idealny głos do książek klasy B, a Czarna bandera taką jest.

    Swoją drogą pamiętasz książkę pod takim tytułem autorstwa Janusza Meissnera (i dwie kolejne części). To była klasowa rzecz! Najlepsza marynistyka, jaką w życiu czytałem.

    Reply
    • 18 sierpnia 2017 at 19:10
      Permalink

      Swoją drogą pamiętasz książkę pod takim tytułem autorstwa Janusza Meissnera (i dwie kolejne części). To była klasowa rzecz! Najlepsza marynistyka, jaką w życiu czytałem

      No ba – nie pamiętać Jana Kuny i jego “Zephyra”? 😉

      Reply
  • 18 sierpnia 2017 at 14:18
    Permalink

    Sorry, że post pod postem, ale teraz zauważyłem. Dael czemu zabierasz koledze prawo autorstwa? W tytule, jako osoba wstawiająca artykuł jesteś ty, a nie Voo 😀

    Reply
    • DaeL
      18 sierpnia 2017 at 14:59
      Permalink

      Mea culpa, biję się w piersi. Voo mi podesłał artykuł na maila i to ja go dodałem na stronie. Ale zapomniałem na koniec podłączyć go pod konto Voo.

      Reply
      • 18 sierpnia 2017 at 17:22
        Permalink

        Stęskniłeś się za monopolem na artykuły 🙂

        Reply
        • DaeL
          18 sierpnia 2017 at 21:22
          Permalink

          Nie da się ukryć. Ale z drugiej strony tęsknię też trochę za bardziej leniwym tempem dodawania artykułów 😀

          Reply
  • Pingback: Podsumowanie miesiąca: Wrzesień 2017 – FSGK.PL

Skomentuj DaeL Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

 pozostało znaków