Po obejrzeniu filmu dałem sobie chwilę czasu do namysłu ale już chyba nic mądrzejszego nie wymyślę. Z kina wyszedłem dziwnie ...obojętny. Przyłapałem się na tym, że film trochę mnie może nudzi, trochę nuży a na pewno nie porywa tak jak wyobrażałem sobie, że to zrobi. Książkę czytałem, słuchałem też w formie audiobooka, ekranizację Lyncha widziałem przynajmniej dwa razy i po raz pierwszy w życiu pomyślałem sobie, że szkoda, że wiem co za chwilę się wydarzy, co kto zrobi lub powie. W gruncie rzeczy w powieści wcale dużo się nie dzieje, całe partie książki to dialogi albo przemyślenia bohatera, co na ekranie oddać można w ograniczony sposób. Ten świat jest złożony w tym sensie, że wszystko ma drugie dno, że istnieje skomplikowana sieć intryg itd. ale już sama Diuna jako miejsce akcji jest światem siłą rzeczy bardzo monotonnym. W efekcie przy oglądaniu części drugiej odpadło już to całe wizualne wow i nawet ta grzmiąca muzyka zaczęła mnie trochę irytować. Wszystko co miało mnie pod tym względem zaskoczyć zaskoczyło mnie i oczarowało przy okazji pierwszej części. To nie było tak jak np. z LotR-em, którego wszyscy znają na pamięć a i tak każdy chłonął każdą sekundę filmu i zastanawiał się cały czas "a ciekawe jak pokażą to, a ciekawe jak tamto...".
Druga rzecz, której pewnie mało kto się przyczepi i może zostanę uznany za dziwaka ale ...realizacja. Kurcze, w pierwszej cześci ta cała asceza, puste wnętrza, nawet zrobiła na mnie spore wrażenie ale jak zobaczyłem teraz Giedi Prime to pomimo całych stojących za tym przemyśleń Villeneuve'a* uważam, że to realizacyjna i koncepcyjna TANDETA, totalne pójście "po taniości" i oczywistości. Każda postać, która jest za mocno przyświrowana na ekranie, zaczyna być groteskowa i moim zdaniem tak wypadł też Feyd-Rautha. Totalny żart to postać Imperatora i jego otoczenie. Jak patrzę na fotosy z Diuny Lyncha to widać, że strasznie się ta wizja zestarzała ale chyba i tak koleś w operetkowym mundurze bardziej podoba mi się od mamroczącego dziada w kocu, siedzącego na jakichś omszałych kamieniach pod brzózką. Sardaukarzy śmiech na sali. Końcowa bitwa nie robiła wrażenia takiego jak powinna. Aż mi przyszło do głowy czy przypadkiem Villeneuve tu i ówdzie nie ciął kosztów i przede wszystkim chodziło o to, żeby się zmieścić w budżecie a dopiero potem, żeby realizować jakąś wizję.
Oczywiście to nadal duże kino SF, rzecz absolutnie wyjątkowa w dzisiejszych czasach, w gruncie rzeczy uczciwa, solidna ekranizacja ale no nie wiem, czegoś mi tu zabrakło, jakiegoś szaleństwa, większego pierdolnięcia, żebym z kina wyszedł trochę bardziej poruszony.
*
https://naekranie.pl/aktualnosci/diuna- ... 1709628836