Majstersztyk. Rozkręca się przez cały czas, aż osiąga ekstremum napięcia. I te fury... Mmm.. No i dupy fajne. To trzeba zobaczyć.
- to co boncek mowi, poczatek pzegadany ale nawet dialogi sa siwetne, caly film - rewelacja, klimat, klimat, klimat. NIe podobal mi sie Kill Bill, ale tu jest powrot do takiego Tarantino jak lubie. No i trafil w moje slabosci. Nie jestem obiektywny. Goraco wielbie amerykanskie muscle-cars z lat 70-80, Rosario Dawson i taki klimat Poza tym mega zajebisty Kurt Russell
- Tarantino w szczytowej formie, jak dla mnie plasuje sie tuz za Pulp Fiction. Dialogi rozwalaja, pelne blyskotliwych smaczkow (niestety tlumaczenie nie radzi sobie z natlokiem idiomow), a przy tym tak naturalne - to zawsze mnie u Quentina fascynowalo, fabula niemozliwie pokrecona, a dialogi tak doskonale wiarygodnie zrealizowane (swietny dobor aktorow ma tu mysle ogromne znaczenie, ile to juz zyciowych rol ten rezyser zafundowal wydawaloby sie przecietnym aktorom?). A do tego muzyka, humor, wszechobecne aluzje (rowniez do wlasnych dziel), samochody, dziewczyny (w ich przypdaku tez naturalnosc rozbraja - kojarzycie film, gdzie laski pokazuja swoje nie calkiem plaskie brzuszki czy cellulit, pozostajac tak apetycznymi?), klimat... Za podsumowanie niech starczy fakt, ze napisom koncowym towarzyszyla w pelni zasluzona owacja widzow. Ciekawe, czy Rodriguez tez dal rade? --- Edited 2008-12-31 ---
- nic nie czytalem o tym filmie, oprocz "ochow i achow". Zaraz pod domem mialem wielki billboard z napisem "najbardziej kobiecy film roku" i oczywiscie na pierwszym planie Kurt Russel, za nim w cieniu jakies laski, i jeszcze dalej jakies dwa autka. Liczylem na jakies gangstersko-burdelowe kino. Ogladam, ogladam. Panienki sobie gdzies jada i gadaja. Pozniej jest imprezka. Kapitalna sprawa. Jakies mocne kolorowe trunki, piwka, zielone, kobitki, dobra muza, zajebista speluna. Takie spelunki uwielbiam, szkoda, ze w Polsce zadko kiedy mozna znalesc taki luzny lokal z taka muza. Dialogi miejscami b. zabawne, miejscami myslalem, ze usne (mozliwe, ze nie wylapalem "smaczkow i idiomow"). To co w paru innych filmach zauwazylem, czyli ma byc gadka "kultowa", oderwana od fabuly z dobrymi tekstami... a wszystko takie naciagane. I myslalem, ze tak wlasnie bedzie ale nie. Skad Tarantino wyciagnal Russela? Przeciez ten koles ostatnia dobra role pierwszo planowa mial 6 lat temu w 3000 miles to Graceland, wczesniej zas Gwiezdne Wrota z 1994 roku. Ponad 10 lat i tylko dwa filmy, slabo (o epizodach i jakis mocno drugoplanowych nie wspomne, bo te sie zdarzaly- w koncu jest b. charakterystyczny). Russel wchodzi do gry, Russel szaleje. I znowu, 14 miesiecy pozniej. Blah, gowno. Znowu gadki. Znowu momenty ktore mnie nuza, i znowu bah! Russel i jego furak. Jego furak i furak z Znikajacego Punktu (nawet jesli nie, to i tak fajny). Fak ya!!! Gdyby film byl z 10-15 minut krotszy, dalbym 10/10. Niestety, tak jak w Kill Bill 2, niektore sceny mnie nuzyly. Wylaczalem sie i czekalem co zrobi Russel, co sie bedzie dzialo, w koncu Zaba, Mithrandir, boncek i jakies 50 innych osob nie moze sie mylic. Niestety, mylili sie Dobre kino, w wiekszosci dobre dialogi, dobre ujecia, dobrze zagrane, fajna koncepcja filmu (zabrudzona tasma, konstrukcja: gadka, akcja, gadka, akcja), muzyka... ale kurka, nie wciagnelo mnie to, nie kupilem tego. Pulp Fiction i Rezerwowe Psy... niedoscigniony ideal. Gdybym nie ocenial tego filmu przez pryzmat Tarantino, pewno byla by 10/10, ew. 9/10. Niestety, Killbill 1. mi sie juz bardziej podobalo.
ciekawy, ale na pewno nie najlepszy Quentina. zresztą, wspominałem już że nie dażę jego kina jakąś szczególną sakralnością? Dla mnie po porstu ciekawe, groteskowe, prześmiewcze. Ale to też zdecydowanie nie to, czym mógłbym się jakoś wyjątkowo zachwycić. W DP podobał mi się Russell, no i te dialogi. Jednak film trochę siada w paru momentach(wiem, że celowo) w przedłużanych dialogach. Taki miszmasz wszystkiego z niczym. Ale śmiałem się szczerze.
Osz kur.., Tarantino znowu mnie zaskoczył! Ale to było... słabe! Dawno nie widziałem takiego gniota. Ciągnął się jak flaki z olejem, dłużyzny - przede wszystkim długaśne dialogi, które w przeciwieństwie do innych filmów reżysera są gadką-szmatką o niczym, debilizmy (np. Kaskader Mike gdy laski chcą go wyciągnąć z auta najpierw mówi, że ma złamaną nogę, a później lata między nimi jak gdyby nigdy nic). Może i jest to świetny przedstawiciel czy hołd dla filmów klasy B, jeśli Tarantino chciał nakręcić gniota to mu się udało - gratulacje, osiągnął swój cel! Film zasługuje co najwyżej na 3 w dziesięciopunktowej skali, w tym jeden za lapdance i jeden za kilka efekciarskich scen. Aż dziw bierze, że stworzył go twórca 'Pulp Fiction' i 'Bękartów Wojny'.
Film-marzenie Tarantino, który lubi eksperymentować konwencjami, którego wręcz fascynuje tandeciarstwo. Tutaj puszcza do nas oko prawie w każdym ujęciu. Jak na niego przystało, długie dialogi, budowanie napięcia i wielkie bum. No i Tarantino mógł się pobawić w pościgi, co wyszło całkiem przyjemnie - aczkolwiek scena z dziewczyną na masce strasznie naiwna; trzeba było po prostu zatrzymać samochód i po krzyku. Ale wiadomo, bez tego nie byłoby zabawy...
Jak zawsze u Quentina, świetna muzyka. Słychać naleciałości z Kill Billa, ale też można wyczuć kierunek, w jakim zmierzał dobierając ścieżkę dźwiękową na Bękartach. Trzeba go pochwalić, że na przestrzeni lat wyrobił sobie bardzo giętkie ramy stylu - Tarantino pozwolimy na bardzo dużo, ale nadal będziemy wiedzieli, że to on.
Dobry film, ciekawe jak tam część druga, niereżyserowana już przez Quentina - ktoś może widział? Dla volume 1 mocna siódemka.