- kolejny bardzo dobry film, ktory chociaz wstyd sie przyznac ogladalem poraz pierwszy -
Niedościgniony wzór kina więziennego. Rewelacyjny Freeman i chyba życiowa rola Robbinsa.
Spieprzyłem sobie pełną przyjemność z oglądania filmu, bo wcześniej przeczytałem tą minipowieść Kinga. Tak samo miałem z "Zieloną Milą" - w obu przypadkach historia jest po prostu lepiej opowiedziana na ekranie, niż zrobił to autor. Duże brawa dla reżysera, a także Robbinsa i Freemana. --- Edited 2008-12-31 ---
Chyba rok zabierałem się do tego filmu. Teraz żałuję. Znakomity film - ogromny plus za ukazanie klimatu więzienia. Dobra rola Freemana, mam nawet wrażenie, że ważniejsza od głównego bohatera.
Nie umiem oceniać filmów, ani ich opisywać. Zwłaszcza jeśli mówimy o "klasykach" czy jak to nazwać. No ale...
Robię sobie happening pt. "żegnamy wakacje z Timem Robbinsem". Dzisiaj Skazani..., jutro, bądź pojutrze Drabina Jakubowa. Kojarzę go jeszcze z Rzeki Tajemnic, ale patrząc na jego karierę widzę, że ostatnio trochę zniżkuje i gra w filmach kupowatych.
Film jest oczywiście świetny, nie ma co się rozpisywać. Kolejny film na liście "must see" odhaczony, choć ten na długo zapadnie mi w pamięć.
Nie daję oryginalnego tytułu, żeby się do GMC dodało w odpowiednim miejscu.
Obejrzałem wczoraj na TVP kolejny raz. Przerzucałem kanały i miałem tylko parę minut posiedzieć, a oglądałem do końca. Co prawda nadal uważam, że Zielona mila jest jeszcze lepsza, jeszcze lepiej nakręcona i w ogóle naj ale nadal każdy seans Skazanych to wspaniałe przeżycie. Ten film jest jak ulubiona książka, którą czyta się regularnie co jakiś czas wracając do dobrych znajomych bohaterów. Opowiedziana niespiesznie historia niesłusznie skazanego bankiera może i jest naiwna i zdecydowanie lukrująca więźniów i więzienne życie ale dobra opowieść wcale nie musi być inna. Ważne, żeby grała na czułej nucie i żebym oglądał ją z ciekawością nawet znając na pamięć. To właśnie potrafił wyczarować Darabont z krótkiej nowelki mistrza Kinga i za to należą mu się ogromne brawa.
Sam scenariusz to oczywiście nie wszystko. Bez aktorów byłby tylko świstkiem papieru. Freeman, Robbins ale i cała plejada drugoplanowych aktorów dała taki popis, że każdemu chciałoby się rozdać po Oscarze. Do tego znakomita, chociaż prosta muzyka, sugestywne zdjęcia i ten rewelacyjny klimat, który sprawia, że Shawshank to taki trochę drugi dom. Przerażający i okrutny ale i w jakimś sensie przytulny.
Szkoda mi Darabonta. Wyreżyserował dwa ponadczasowe i wybitne filmy i za każdym razem w oscarowym wyścigu trafiał na godnych siebie rywali, z którymi przegrywał z kretesem. No bo o ile sprzeczałbym się czy Zielona mila jest słabsza od American Beauty, to już starcie Shawshank z Forrestem jest prawdziwym chichotem losu. Zresztą rok wcześniej trafiłby na Listę Schindlera a rok później Braveheart, więc pewnie i tak nic by nie wygrał. Takie to były wtedy czasy, takie filmy się kręciło.