Kształt wody


Kształt wody

The Shape of Water

Średnia ocena: 7

Pquelim2018-02-28 13:50:38




Najnowsze dzieło Guilermo Del Toro obsypane pochwałami przez krytyków po każdej ze stron oceanu, co niestety nie przełożyło się na zainteresowanie tytułem. Frekwencja w kinach nie dopisała. Wśród odbiorców film nie doczekał się porównywalnego entuzjazmu, chociaż trzeba powiedzieć, że nikt go specjalnie nie krytykował: zebrał bardzo solidne, pozytywne recenzje. Przyznaję, że będąc po seansie najnowszego filmu twórcy “Labiryntu Fauna” bardziej skłaniam się ku tej właśnie grupie. Moim zdaniem recepcja najnowszego dzieła Del Toro prezentowana przez widzów jest bardzo adekwatna do oferowanej w nim treści.

“Kształt wody” jest kolejnym, wymierzonym w konserwatywnie wzdychające do tradycji serca Akademii Filmowej, hołdem oddanym klasyce kinematografii, jej historii i pierwotnym wartościom. Przy okazji jest też nowoczesnym tematycznie, silnie zakorzenionym we współczesnych problemach społecznych, traktatem o nieco przebrzmiałych i oklepanych ideałach. Wszystko zrealizowane jest w formie dopieszczonej wizualnie bajki dla dorosłych z obowiązkowym morałem. Del Toro powrócił tym filmem do korzeni własnej sławy, którą zbudował “Labiryntem Fauna” ponad dekadę temu. Jego najnowszy projekt to bardzo smakowite dzieło, w którym przemieszane zostały artystyczne wizje reżysera (skutecznie utrzymane na wodzy), obowiązkowa kompleksowość wielowątkowej narracji (drugi i trzeci plan wypełnione zostały charakterami) oraz warsztat realizacyjny na najwyższym możliwym poziomie – zarówno aktorskim, jak i technicznym.

Nominowani w trzech kategoriach aktorskich: Sally Hawkins (pierwszy plan kobiecy), Richard Jenkins (drugi plan męski) i Octavia Spencer (drugi plan kobiecy) stanowią tylko pierwszy szereg najważniejszych postaci tego klasycznego dramatu. Elisa Esposito (Hawkins) oraz Zelda Fuller (Spencer) są przedstawicielkami mniejszości – etnicznej, ekonomicznej, a nawet… zdrowotnej. Elisa jest niemową, która – czego dowiadujemy się już w pierwszych scenach – posiada bardzo bogate wnętrze: jest zafascynowana życiem i emocjonalnie stłamszona przez własne problemy z komunikacją. Obie panie pracują jako sprzątaczki w państwowym ośrodku badawczym, do którego trafia obiekt – człekokształtny stwór, którego Amerykanie pojmali w amazońskiej dżungli.

Tutaj wkracza jeden z szerszych planów, mianowicie historyczno-polityczna perspektywa tej historii: mamy okres kryzysu kubańskiego, pierwszy i jedyny moment konfliktu zimnowojennego, w którym USA zdawało się przegrywać wyścig z ZSRR. Kierownictwo w ośrodku badawczym przejmuje Richard Strickland (Michael Shannon), który – co nietrudno się domyślić – pełni w tej opowieści rolę klasycznego, bajkowego nemesis, pozbawionego moralności i opętanego nienawiścią do obcego-wroga. Jest także komunistyczny szpieg pracujący w laboratorium – Dr. Robert Hoffstetler (przyzwoity Michael Stuhlbarg), którego przełożeni prezentują podobną do amerykanów postawę w stosunku do pojmanego “obiektu”. Oś konfliktu jest zatem wyraźnie nakreślona i nie dotyczy rywalizacji supermocarstw, a raczej moralnej walki o podstawowe prawa, wartości oraz stosunek do odmienności. Społeczne nawiązanie do współczesności jest tutaj bardzo wyraźnie i znajdzie odzwierciedlenie również w dalszym rozwoju akcji.

Głównym wątkiem scenariusza jest relacja Elisy z “obiektem”, który okazuje się mieć mnóstwo cech ludzkich. Nawiązuje komunikację z główną bohaterką, dla której jest to z kolei wybawienie od nieustannego skrępowania, które czuje wobec wszystkich “sprawniejszych” od siebie ludzi wokół. Między tymi bohaterami rodzi się uczucie, które będzie przedmiotem kolejnego klasycznego motywu po który sięga reżyser – mianowicie opowieści o zakazanej miłości, która przezwycięża wszelkie bariery w imię wolności. Pod tym względem muszę przyznać, że “Kształt wody” nieco rozczarowuje – chociaż reżyser wielokrotnie bardzo się stara nadać narracji szerszą perspektywę – w dominującej sferze ten film to standardowy romans z wieloma wątkami mającymi nadać mu szerszy kontekst.

Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko dobrze opowiedzianym, zajmującym historiom miłosnym, ale w tym przypadku film zdaje się obiecywać znacznie więcej, niż ostatecznie dostarcza widzowi. Relacje humanoida z Elisą zobrazowane zostały za pomocą kilku urokliwych sekwencji ze znakomitą muzyką w tle. Ogląda się to z przyjemnością, nie ma również problemu ze zrozumieniem kierunku, w którym wątek podążą. Brakuje natomiast większej temperatury rodzącego się uczucia, a samą historię trudno nazwać porywającą. Jest raczej jednoznaczna i lakoniczna. Film nadrabia te braki bogactwem tła – poza spektrum politycznym, społecznym, znajdziemy w nim również jawnie wygłoszoną odę do klasycznej kinematografii: Del Toro sięga po obrazy żywcem wyjęte z “Cinema Paradiso” Tornatore’a, akcja filmu dzieje się bowiem nad salą kinową. Hołd dla złotej i srebrnej epoki wielkiego ekranu przejawia się również w kilku rozwiązaniach formalnych, wzdychających niemal do czasów świetności musicali, czy pierwszych filmowych operetek z lat dwudziestych ubiegłego wieku.

Same superlatywy należą się ekipie odpowiedzialnej za realizację całości. “Kształt wody” jest wizualnie dopracowany do perfekcji, to pełen plastycznej miękkości i pięknie skomponowanych kadrów obraz, któremu towarzyszy znakomita ścieżka dźwiękowa. Efekty specjalnie nie narzucają się feerią pstrokatych barw, są stonowane i używane z rozmysłem. Piękne ujęcia uzupełnia specyficzny filtr zastosowany na taśmie filmowej, jawnie przywołujący klimat produkcji z poprzednich epok. Del Toro nie boi się zresztą bezpośrednio sięgać do historycznego warsztatu, cytując archaiczne już dzisiaj rozwiązania formalne, by całości “Kształtu wody” przydać nieco uniwersalnego charakteru. Zabiegi stosowane są z wyczuciem i elegancją, są zdecydowanie bardziej wyważone niż chociażby w nieuczesanym, zeszłorocznym “La La Land”, toteż nie może dziwić wysyp oscarowych nominacji w kategoriach technicznych – w wielu przypadkach wydaje się, że “Kształt wody” będzie murowanym kandydatem do statuetki (zdjęcia, kostiumy, scenografia, montaż dźwięku).

Pod względem muzycznym również czeka nas podróż do przeszłości. Akcja filmu dzieje się pod dyktando charakterystycznego motywu przewodniego, który przywołuje na myśl klasyczne musicale lat dwudziestych, jest przy tym adekwatny do całości i odpowiednio chwytliwy, by zapaść w pamięć już podczas dwugodzinnego seansu. Za muzykę odpowiedzialny jest Alexandre Desplat – wielokrotnie nagradzany kompozytor, którego Akademia już odznaczyła za “Grand Budapest Hotel” w 2015 roku – a porównując chociażby te dwa dzieła, wydaje mi się, że Francuz tym razem wzbił się jeszcze wyżej w skali swoich możliwości kompozytorskich.

Piękny anturaż “Kształtu wody” został dodatkowo wzbogacony przez o kilka silnych kreacji aktorskich, które pozwalają mu stawać w szranki w niemal każdej kategorii filmowego rzemiosła. Uzupełniając maestrię wizualną “Kształtu wody” znakomitym aktorstwem, reżyser (który jest także odpowiedzialny za scenariusz) dokonał udanego zamachu na Akademię – ilość trzynastu nominacji do Oscara po prostu nie może dziwić.

Sally Hawkins jest bardzo wiarygodną marzycielką o uroczym uśmiechu i szerokich zdolnościach do ekspresji. Jej relacja z “obiektem” potraktowana została nieco skrótowo, ale stało się to kosztem większej ilości miejsca dla szerszego planu, w którym wyróżniają się Jenkins i Spencer. Postać Elisy jest kluczem do całej historii, a jej determinacja i walka silnie rezonują ze współczesnym, zrywającym ze stereotypami sposobem postrzegania kobiecości.

Chociaż w pierwszym planie kobiecym widzieliśmy w tym roku prawdopodobnie role lepsze (Streep z “Czwartej Władzy”, Ronan z “Lady Bird”, McDormand z “Ebbing…”), nie ulega wątpliwości, że za swoją kreacją pani Hawkins zasłużyła na wszelkie branżowe wyróżnienia. Z kolei Octavia Spencer wnosi do filmu tyle samo kolorytu, co obowiązkowego “odhaczenia” postaci wkrojonej w politpoprawny plakat. Wprost idealnie sprawdza się w roli czarnoskórej sprzątaczki, pogodzonej ze swoim miejscem w rasistowskim i patriarchalnym świecie. Pomimo, że swoją kreacją nie wnosi zupełnie nic nowego do scenariusza (można nawet powiedzieć, że bardziej reprodukuje pewien utarty stereotyp), to w kontekście bajowej historii – wciąż stanowi jego potrzebne ubarwienie i ciekawe tło dla reszty postaci.

Silna kobiecość i dążenie do emancypacji Elisy zostały przez Del Toro skontrastowane z pełną niezdecydowania i rozkojarzenia postacią konformistycznego Gilesa, w której występuje Richard Jenkins. Jako niesforny, niemal pozbawiony atrybutów męskości przyjaciel głównej bohaterki, aktor prezentuje szeroki wachlarz ekspresji, a jego wiarygodna spolegliwość szybko wywołuje sympatię widza. Przemyślana charakterystyka i odpowiednie użycie postaci to jedna z największych zalet – i jednocześnie wad omawianej produkcji.

Z jednej strony formalnie wszystko trzyma się klasycznego, bajkowego kanonu i film nie zaskakuje widza w nieprzyjemny sposób – wszystkie postaci są barwne, wyróżniają się na tle innych i w naturalny sposób wzbudzają emocję. Z drugiej strony, patrząc na ideologiczny wydźwięk skonstruowanej tutaj opowieści, otrzymujemy dość jednoznaczny w wymowie komentarz na temat współczesności. “Kształt wody” teoretycznie jest tylko niezobowiązującą wycieczką do odmiennego świata z pogranicza baśni i dramatu, jednak odbijający się w tym zwierciadle obraz współczesności może rodzić pewne wątpliwości. Del Toro spełnia zatem gatunkową powinność uprawianego formatu – bajka ma posiadać morał i dawać jednoznaczne wskazanie etyczne. Trudno jednak podejrzewać, że z zaproponowaną przez reżysera wizją zgodzi się większość publiczności – pomimo lekkiej formy dotyka przecież sfery bardzo newralgicznej.

Nominację dla Jenkinsa można jak najbardziej zrozumieć, ale skoro tak, to koniecznie trzeba wyróżnić jeszcze Michaela Shannona, znakomitego aktora, który pojawiając się na ekranie nieustannie budzi niepokój i nie pozostawia wątpliwości co do złej natury swojej postaci, imić Stricklanda. Pozbawiony sumienia potwór, jak nazywa go w pewnym momencie Giles, jest postacią celowo uproszczoną do kilku cech charakteru, która wyraźnie reprezentuje konserwatywną wizję świata zastanego, oraz jego przyszłości. Również w tym wątku można doszukać się komentarza do współczesnych wydarzeń w Stanach Zjednoczonych, co w ogólnym ujęciu nakazuje już nazwać “Kształt wody” jako umiejętną szpilkę wbijaną przez Hollywood współczesnym ideologicznym demagogom, a także rządzącym. Nie jest to przekaz nachalny, a jego subtelność wypada tutaj docenić – Del Toro z jednej strony wyraźnie oddaje cześć klasyce i tradycji, a z drugiej jednoznacznie krytykuje konserwatyzm, ksenofobię i wszelkie zamknięte postawy, zachęcając w swojej opowieści do odwagi i oporu przed własnymi ograniczeniami.

Moje wątpliwości budzi jedynie konstrukcja ról męskich, które w całym scenariuszu potraktowane zostały mocno protekcjonalnie i przedmiotowo, co przecież jest jednym z podstawowych zarzutów dotyczących wykorzystania płci pięknej. Del Toro wyraźnie odwrócił te proporcję, a ja nie jestem przekonany, czy jest to właściwa metoda rozwiązania problemu: równouprawnienie nie polega przecież na dyskryminacji którejkolwiek ze stron.

Pomimo nagromadzenia wielu wątków, “Kształt wody” – podobnie jak większość recenzowanych ostatnio oscarowych propozycji – zachowuje lekkość przekazu i przyjemność w odbiorze. Nie jest rozwleczony ponad miarę, nie ucieka się do ideologicznych, pompatycznych ekspozycji i manifestów – jak wspomniałem wcześniej: przez większość seansu konsekwentnie pozostaje romantyczną historią o zakazanej miłości prowadzącej do wyzwolenia. Trudno jednak sądzić, żeby siła oddziaływania tej historii tkwiła w samej opowieści. Wykorzystany tutaj motyw jest już opatrzony i – w gruncie rzeczy – mało porywający. Prawda jest taka, że w warstwie scenariuszowej, jakkolwiek bogatej i pełnej świadomych nawiązań czy to do klasyków, czy współczesności, “Kształt wody” pozostaje jednak wciąż tym samym daniem, które kinomaniacy konsumowali już wielokrotnie. Bajką dla dorosłych, mającą przypominać o najważniejszych wartościach w życiu, oferującą odskocznie w świat fantastycznych marzeń i artystycznych wizji skrojonych na miarę niezobowiązującej intelektualnie rozrywki. Pod względem formalnym jest to dzieło bliskie sztuce. Pod względem fabularnym – pięknie opowiedziana, lecz mocno już oklepana legenda.

Na zakończenie muszę zatem odnieść się do “Kształtu wody” z dwóch, nieco spolaryzowanych punktów widzenia. Po pierwsze, nie ulega wątpliwości, że jest on filmem urokliwym, wartościowym i po prostu bardzo dobrym. Pod wieloma względami osiąga najwyższy poziom realizacyjny, jest uzupełniony świetną muzyką i dobrym aktorstwem. Z drugiej strony, trudno jest rozprawiać nad zachwytem wywoływanym przez tą produkcję – bo poza sferą audiowizualną omawiany film zachwytu nie wywołuje. Fabularnie jest jedną z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy, opowiedzianą w sposób godny maestrii, ale wciąż opierającą się na znanych, oklepanych motywach i postaciach.

Z pewnością warto docenić sprawność scenariusza, jednak nazywać go wybitnym, czy wizjonerskim jest przesadą, ponieważ operuje wokół wtórnych problemów, nie wprowadzając wiele nowej treści. To pięknie opowiedziana historia, o zauważalnie odmiennym, nieco kobiecym szlifie, uwypuklająca wartości, z którymi na co dzień się w życiu nie spotykamy. Zdecydowanie trzeba zapoznać się z tym filmem, bo obiektywnie rzecz ujmując jest jednym z najważniejszych wydarzeń minionego sezonu. Gwarantuje również sporą dawkę pozytywnych wrażeń, również estetycznych. Podchodząc do niego wystarczy nie spodziewać się nadzwyczajnej wybitności, a raczej nastawić na piękną podróż z miłością na pierwszym planie. Wydaje mi się też, że nie warto zwracać uwagi na ideologiczne wycieczki kreowane wokół “Kształtu wody”, bo nie one są tutaj najważniejsze.

7/10