Na początek suchar: dobrze, że oryginalny tytuł filmu – “The Post” nie został u nas przetłumaczony dosłownie. Poczta ma wszakże niewiele wspólnego z historią opowiedzianą przez Stevena Spielberga w jego najnowszej produkcji. Film kontynuuje tradycję amerykańskiej szkoły filmowo-dziennikarskiej, której renesans zaserwował nam Tom McCarthy w znakomitym “Spotlight” z 2015 roku. Tym razem opowieść dotyczy historii publikacji dwóch gazet, które doprowadziły do zakończenia bezsensownego i jałowego zaangażowania Stanów Zjednoczonych w konflikt militarny w Wietnamie.
Tło historyczne nie jest tutaj zarysowane zbyt szeroko, ale o wszystkich najważniejszych rzeczach dowiemy się prędzej czy później – w trakcie seansu. Postępująca i wyniszczająca wojna w Wietnamie nie prowadzi do żadnych konkretnych rezultatów, generując ogromny sprzeciw i protesty wśród społeczeństwa w USA. Admiralicja wojskowa, na czele ze zmieniającymi się prezydentami nieustannie karmi opinię publiczną informacjami o rzekomych postępach i coraz krótszej drodze do zwycięstwa. Tymczasem, konflikt trwa już niemal piętnaście lat. Armia USA dysponuje od jakiegoś czasu skrupulatnie sporządzonym raportem, zleconym przez Sekretarza Obrony Boba McNamarę (Bruce Greewnood), w którym czarno na białym wyłuszczone zostały faktyczne postępy (a raczej ich brak) w prowadzonych działaniach militarnych. Raport zawiera również szczegółowe informacje na temat decyzji politycznych o kontynuacji bezsensownych działań, które nijak się mają z medialnym przekazem generowanym od lat przez prezydentów Eisenhovera, Kennedy’ego, Lyndona Johnsona oraz Richarda Nixona.
Problem, o którym opowiada film, zaczyna się w momencie, gdy jeden z analityków armii, Daniel Elsberg (Matthew Rhys) wykrada z tajnego archiwum raport McNamary i dostarcza go do redakcji nowojorskiego “Time’sa”. Publikacja tych materiałów może zagrozić nie tylko wizerunkowi rządzących, ale też położyć kres całej międzynarodowej polityce konsekwentnie uprawianej przez Stany Zjednoczone od zakończenia II Wojny Światowej. Dodatkowo, raport ma zawierać newralgiczne informacje uderzające w bezpieczeństwo narodowe światowego mocarstwa.
Powyżej opisałem jedynie polityczno-militarne tło snutej w “Czwartej Władzy” opowieści. A trzeba wiedzieć, że film posiada również kilka innych płaszczyzn. Przede wszystkim jest to film o prasie i jej roli w kreowaniu porządku demokratycznego, o jej funkcji w społeczeństwie, w którym wolność wypowiedzi jest gwarantowana Pierwszą Poprawką Konstytucji. W tej sferze scenariusza pierwsze skrzypce do odegrania dostali wybitni aktorzy swoich czasów: Tom Hanks i Meryl Streep.
Wątek dziennikarski toczy się wokół redakcji najczęściej obecnej w kinematografii gazety świata: “The Washington Post”, która pojawiła się już w 1974 roku w klasycznym dzisiaj filmie Alana Pakuli “Wszyscy Ludzie Prezydenta”. Zresztą, omawiany tutaj “The Post” spokojnie możemy nazywać zarówno spadkobiercą wspomnianego dzieła, jak i jego bezpośrednim prequelem. Do tego jeszcze dojdziemy.
Właścicielką i wydawcą gazety jest Katharine Graham (w tej roli oczywiście pani Streep), która odziedziczyła kierownictwo w wyniku samobójczej śmierci męża w 1962 roku. Trzeba tutaj wiedzieć, że w momencie rozgrywania akcji filmu (początek lat .70), “Washington Post” jest jedną z wielu lokalnych gazet, która lata świetności ma jeszcze przed sobą. Pani Graham jest przedstawicielką patriarchalnego modelu rodziny i takiej samej organizacji społecznej. Nie posiada cech przywódczych, wielokrotnie reaguje emocjonalnie na wydarzenia przedstawiane w filmie oraz sama podkreśla, że w roli kierownika instytucji medialnej lepiej sprawdzał się jej maż. Mimo tego, postawiona przed bardzo trudnymi decyzjami, które w przyszłości wpłyną na kształt relacji pomiędzy władzą a mediami, pani Graham nie boi się podejmować autonomicznych decyzji, mocno oderwanych od patriarchalnego spojrzenia na rzeczywistość. Dość powiedzieć, że ta kobieta została w 1989 roku nagrodzona Pulitzerem za opublikowane wspomnienia z okresu kierownictwa w “Post”.
Kreacja Meryl Streep jest w tym kontekście najjaśniejszą stroną filmu – genialna aktorka pokazuje po raz kolejny, jak wielką uniwersalnością charakteryzuje się jej warsztat. Z jednej strony przypomina poczciwą kobietę w starszym wieku, która przywykła do wieloletniej dominacji mężczyzn i życia w cieniu własnego męża, z drugiej – tą swoją poczciwość i uległość wobec przyjaciół potrafi przekuć w siłę i zdecydowanie w najbardziej newralgicznych chwilach. Nie jest to kreacja ponadczasowa, ale z pewnością wypełniająca wszelkie warunki dla uhonorowania Meryl Streep co najmniej oscarową nominacją (co też się stało).
Głównym współpracownikiem pani Graham jest legendarny już redaktor naczelny “Posta”, niejaki Ben Bradlee. Zagranie tej postaci zapewniło w 1975 roku nominację i statuetkę Oscara Jasonowi Robartsowi, który wcielił się we “Wszystkich ludziach prezydenta” w przełożonego Boba Woodwarda i Carla Bernsteina, dziennikarzy śledczych od których rozpoczęła się afera Watergate. “The Post” opowiada o wydarzeniach o kilka lat wcześniejszych, a sam Bradlee jest tutaj portretowany przez Toma Hanksa. Aktor wykazał się dużym kunsztem w zaprezentowaniu determinacji i buńczucznej śmiałości, jaką wtedy charakteryzował się Bradlee. Z warsztatowego punktu widzenia mógłbym jednak przyczepić się do nieco przesadzonej ekspresji w mowie, prezentowanej przez Hanksa. Czasami można odnieść wrażenie, że cedzone przezeń słowa są nieco nienaturalnie intonowane, co wywołuje efekt niezamierzonej sztuczności. Jest to dobra kreacja, ale w porównaniu ze wspomnianym Robartsem – a wierzcie mi, że warto sobie oba filmy dla porównania obejrzeć – mimo wszystko nieco słabsza.
Rola mediów w kreowaniu temperatury opinii publicznej została w tym filmie potraktowana bardzo idealistycznie. Co i rusz mamy do czynienia z dyskusjami na temat możliwości publikacji raportu i złamania embarga nałożonego na “The NY Times” przez sąd. Niedługo po zakazie, raport – jak łatwo się domyślić – wpada w ręce redaktorów tytułowej gazety, której kierownictwo staje przed kluczowym dylematem – czy podporządkować się cenzorskim zakusom władzy, czy realizować postanowienia Pierwszej Poprawki. Redaktor Bradlee oraz wydawczyni Graham mają początkowo w tej sprawie odmienne zdanie, które powodowane jest głównie osobistymi powiązaniami z polityczną wierchuszką. Przyjacielskie dylematy przeplatają się jednak z problemami systemowymi, z idealistycznym ujęciem prasy jako środka kontroli władzy, do których dochodzą jeszcze problemy natury finansowej oraz inwestorskiej – “The Post” jest bowiem w okresie transformacji w spółkę akcyjną, której wartość ma zadecydować o przyszłości gazety.
Mieszając wymienione wyżej wątki, Spielberg opowiada historię wykraczającą poza powierzchowny sens amerykańskiej interwencji w Wietnamie. “The Post” to film wielopłaszczyznowy, dotykający skomplikowanych tematów. Niemalże rodzinne relacje i przyjaźń pomiędzy mediami a władzą, wewnętrzne rozterki dziennikarzy odczuwających odpowiedzialność wobec pełnionego zawodu, systemowe regulacje dotyczące granicy wolnego słowa, aż wreszcie prawo do informacji publicznej i jawna hipokryzja władzy – to wszystko składa się na wielowątkowość scenariusza. Jeden z kulminacyjnych momentów filmu dotyczy wzniosłego momentu, w którym wszystkie tytuły prasowe w geście solidarności wyrastają poza cenzurę prewencyjną rządzących, tworząc niemal autonomiczną i nieskrępowaną politycznymi więzami sferę publiczną. Nie sposób nie zauważyć, że opowiadana tu historia wywołała konsekwencje dla funkcjonowania systemów mediów masowych zarówno w USA, jak w wielu innych państwach demokratycznych. Dostajemy więc dzieło nie tylko wielowątkowe, ale też społecznie istotne i potrzebne.
Niestety, sama egzekucja tych wszystkich treści pozostawia niedosyt. Poprzez nagromadzenie wątków przez pierwszą połowę seansu – mniej więcej do momentu ich zawiązania – czujemy się przytłoczeni informacjami i znudzeni stagnacją prowadzonej akcji. Nic się nie dzieję, chociaż wszystko dookoła zdaje się zmierzać do punktu kulminacyjnego. W drugiej części film zamienia się w naprawdę pasjonujący thriller dziennikarski, którego zwieńczeniem jest kapitalna i emocjonująca sekwencja – i tutaj ogromne brawa należą się zarówno montażystom (świetnie przeplatane sekwencje trafiają się w całym filmie) oraz naszemu rodakowi, Januszowi Kamińskiemu. Nikt nigdy wcześniej nie pokazał w tak porywający sposób… procesu wydruku papierowej gazety. Warto zobaczyć, bo to prawdopodobnie najbardziej zapadająca w pamięć scena.
Od strony warsztatowej należy pochwalić skrupulatność twórców – redakcje zarówno nowojorskiego “Times’a”, jak i waszyngtońskiego “Post” odwzorowane zostały z niemal chirurgiczną precyzją. Ten drugi budynek możemy sobie zresztą porównać ze wspomnianym klasykiem Pakuli – tam również postarano się o wiarygodne odwzorowanie charakteru miejsca, w którym tworzyła się historia dziennikarstwa. Muzyka w filmie pełni role uzupełniającą – nigdy nie przeszkadza, a czasami prowadzi do wzmocnienia prezentowanych wydarzeń oraz ich konsekwencji.
Jeżeli chodzi o obsadę, to poza wymienionymi Hanksem i Streep nie mogę nie wspomnieć o świetnej kreacji Boba Odenkirka. Znany z “Breaking Bad” oraz jego spin-offa “Better Call Saul” aktor wyróżnia się na tle innych partnerów świetnymi kwestiami, które intonuje i akcentuje w oryginalny sposób. Oglądanie Odenkirka na planie w towarzystwie gwiazd światowego formatu to czysta przyjemność.
Reżyser Spielberg wyraźnie cytuje w “The Post” wspomnianych “Wszystkich ludzi prezydenta”, a w ostatniej scenie decyduje się na bardzo dosłowny pomost pomiędzy tymi produkcjami – z jednej strony znakomicie puentując opowiedzianą przez siebie historię, z drugiej – umiejętnie otwierając kolejny rozdział w historii mediów, który naznaczony został przez Richarda Nixona nadużyciami władzy, a zakończył się pierwszym (i jedynym do tej pory) ustąpieniem urzędującego prezydenta USA z powodu publikacji prasowych. Są to walne wydarzenia w historii demokracji i wolności prasy, toteż diada tych dwóch wspomnianych filmów powinna być lekturą obowiązkową dla każdego początkującego (i doświadczonego również) dziennikarza oraz wszystkich innych zainteresowanych podjętą tutaj tematyką.
“Czwarta władza” nie jest filmem wybitnym. Z pewnością jest natomiast filmem niezwykle ważnym i szkoda by było, gdyby umknęła komuś z naszych Czytelników w zalewie oscarowych i blockbusterowych premier tej zimy. Warto!
Mnie się ten film podobał na równi ze Spotlightem. Nigdy nie czułem się przytłoczony informacjami, a widz z USA pewnie był w domu. No i bardziej podobała mi się realizacja niż w Spotlighcie, bo jednak Spielberg i Kamiński, wiedzą jak operować obrazem, że wspomnę choćby scenę rozmowy telefonicznej, wymownych ujęć kobiety w świecie mężczyzn, czy smaczków w stylu rozmowy, w której "stoły się odwracają", a raczej dość dosłownie "stół". Poza tym tutaj są doskonale zarysowane postaci z ich konfliktami i motywacjami, a ze Spotlightu pamiętam tylko śmieszną grzywkę tego gościa od Hulka. Niby nic rewolucyjnego w "The Post" nie ma, a jednak myśli się o tym filmie długo po seansie, także solidne 8/10 się należy.