Dunkierka


Dunkierka

Dunkirk

Średnia ocena: 7.33

SithFrog2017-07-25 10:21:57


- Nolan to jeden z najlepszych, najbardziej wizjonerskich reżyserów w Hollywood. Jednocześnie jego filmy, szczególnie ostatnio, dzielą kinomanów na dwie grupy. Jedni widzą spadek formy i same wady, inni okrzykują te tytuły arcydziełami i pieją z zachwytu. Jego najnowsza produkcja - "Dunkierka" - właśnie trafia do kin. Zachodnie media już zdążyły ją docenić - aktualnie 97% i 8.9 w skali 1-10 na rottentomatoes.com mówi samo za siebie. Czy jest tak dobrze czy może to kolejny obraz, który podzieli widownię?

Cóż, moim zdaniem wszystkiego po trochę. Nie jest to może powrót Nolana do poziomu "Prestiżu" czy dwóch pierwszych Batmanów, ale też nie ma tu tego przekombinowania i nieznośnego stężenia nolanizmów na klatkę filmu jak w "Intestellar" czy "Dark Knight Rises". Reżyser wziął na warsztat temat niełatwy. Paniczna ewakuacja wojsk brytyjskich z francuskiego wybrzeża to temat mocny i jak wszyscy wiemy z historii - ciężko nazwać to zwycięstwem.

Od razu miejmy z głowy podstawową sprawę: Nolan jest wybitny jeśli chodzi o audiowizualną stronę swoich filmów. Dunkierka nie jest wyjątkiem. Świetne zdjęcia, genialny montaż dźwięku, ciekawe utwory Hansa Zimmera. Pod tym względem to obraz niemal kompletny. Dźwięk i obraz, praca kamery budują tu napięcie kiedy trzeba i niemal nie ma scen, które uznałbym za zbędne. Pod względem technicznym to kino najwyższej próby.

Reżyser zdecydował się na dwa ciekawe zabiegi. Pierwszy bardzo mi się podobał... na początku. Chodzi o niemal całkowity brak dialogów. Momentami to wręcz kino nieme. Żołnierze nie rozmawiają ze sobą, są kłębkiem nerwów. Brudni, głodni, spragnieni, widzący ukochany dom na horyzoncie i mający cały czas oddech wroga na plecach. Jest to całkiem sensowna wizja i pierwsze pół godziny wciągnęło mnie bez reszty. Poza tym - biorąc pod uwagę dialogi (aka wygłaszanie WAŻNYCH PRAWD i MOCNYCH DEKLARACJI) w dwóch poprzednich filmach Nolana - im mniej rozmów w tym stylu, tym lepiej. Chociaż i tak pojawia się kilka czerstwych kawałków przeładowanych patosem. Problem pojawił się po wspomnianych 30 minutach. Bez rozmów nie poznałem bohaterów. Potrzebuję na ekranie kogoś, z kim mogę się identyfikować, kogoś z krwi i kości, żebym wiedział komu i dlaczego kibicować. Samej empatii dla żołnierzy w potrzasku nie starczyło na cały seans i z każdą następną minutą było mi bardziej obojętne co się właściwie stanie.

Drugi zabieg to zaburzona chronologia i trzy różne osie czasowe. Akcję oglądamy z trzech perspektyw: ostatni tydzień ewakuacji żołnierzy na plaży, ostatni dzień na jachcie cywilnym, który płynie na pomoc i ostatnia godzina czyli osłona operacji z powietrza. Zabieg to odważny i całkiem sprawnie zrealizowany, ale w zasadzie nie wiem jaki był cel. W "Incepcji" czy "Memento" chronologia miała funkcję fabularną, a tu w zasadzie to popis reżysera. Efektowny, ale dla mnie zabił w pewnym sensie część dramatyzmu. Bo dlaczego miałbym się martwić o jakiegoś bohatera w trudnej sytuacji skoro wiem z innej linii czasowej, że obecne kłopoty przeżyje? Poza tym mam wrażenie, że nawet bez dialogów mógłbym bardziej identyfikować się z postaciami, gdyby ich historia szła od punktu A do B, C itd., a nie od A do K, potem W, L i D.

Cały seans uwierała mnie jeszcze jedna rzecz: skala. Stara prawda dotycząca robienia filmu: pokaż, a nie mów. Nolan nie słucha. Kilkukrotnie słyszymy zatem deklaracje o tym, że na plaży jest aż czterysta tysięcy ludzi do ewakuacji. W ani jednej scenie nie widziałem liczby tego rzędu. W jednym kadrze jest kilkuset wojaków na molo, w innej może tysiąc na plaży i tyle. To samo tyczy się okrętów. Widzimy maksymalnie jedną dużą jednostkę. Ok - tu się czepiam, bo Anglicy bojąc się U-Bootów i Stukasów nie wysyłali w większych grupach. Ale bitwa powietrzna jest taka sama! Trzy samoloty na trzy inne samoloty. Albo kiedy "cała Anglia przypływa po swoich synów" w kadrze mamy jakieś dziesięć, może piętnaście jednostek cywilnych. Serio? Ja wiem, że Nolan chciał prawdziwe samoloty, ludzi, rekwizyty i wszystko jest zrobione świetnie, ale trochę CGI w tle by nie zaszkodziło. Pokazałoby rozmiar operacji, a tak cały czas mam wrażenie, że te czterysta tysięcy owszem jest, ale tylko w dialogach.

Nie pomaga też kategoria wiekowa PG-13. Nie trzeba od razu pokazywać aż takiego gore jak "Szeregowiec Ryan", ale "Dunkierka" wygląda bardzo... teatralnie? Brak krwi, brak mocniejszych akcentów powoduje, że jest w tym wszystkim jakiś... sam nie wiem. Może nie fałsz, ale coś właśnie teatralnego, nieprawdziwego. Brakuje kropki nad i w pokazywaniu horroru tej sytuacji. Całość przez to przypomina dość mocno kino wojenne z lat siedemdziesiątych. Coś jak "O jeden most za daleko".

Marudzę i marudzę, ale nie jest tak, że "Dunkierka" to zły film. Co to, to nie. Na pewno lepszy niż dwa poprzednie obrazy Nolana, co bardzo mnie cieszy. Po prostu brakuje tu czegoś, co sprawiłoby, żebym zapamiętał ten obraz na dłużej. Obejrzeć można, ale nie jestem pewien czy koniecznie w kinie.

7/10

Pquelim2017-07-27 15:17:00



Takie mamy obecnie czasy, że wysokie oceny krytyków i fanów w pierwszym tygodniu od premiery filmu, stały się niemal elementem kampanii marketingowej. W przypadku Nolana dochodzi nam jeszcze jedna kwestia - jest to reżyser, o którym można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jego filmy są niedoceniane. Raczej odwrotnie - każde kolejne dzieło wychodzące spod jego rąk spotyka się z kosmicznym wręcz entuzjazmem - Incepcja, pomimo dziurawej jak durszlak warstwy fabularnej, znajduje się w top filmów wszechczasów, Interstellar - film kalający logikę ekranowego rzemiosła - uznawany jest przez niektórych na współczesny odpowiednik “Odysei Kosmicznej”.
Nie jest to jednak przypadek, bo Nolan do perfekcji opanował rzecz dla wielu nieosiągalną - doskonale rozumie “magię kina”. Wie, jak oddziaływać na widza zasiadającego w fotelu. Potrafi złożyć filmową układankę tak, aby przykryć jej ułomności, jednocześnie znacząco uwypuklając silne strony swojego warsztatu. Dunkierka to kolejny film potwierdzający, że Nolan, niczym wytrawny magik, potrafi zaczarować widza w sali kinowej. Ale jest coś jeszcze - “Dunkierka” stanowi też krok naprzód w karierze reżysera, pokazujący, że potrafi uczyć się na własnych błędach i wyciągać wnioski.

Technikalia u Nolana zawsze odgrywały kluczową rolę w produkcji “wrażenia”, jakie jego filmy robią podczas seansu. W tym przypadku jednak chciałbym dorzucić łyżkę dziegciu do superlatyw. Owszem, wszystko to robi kolosalne wrażenie, a dźwięki zmontowane w “rytm” ambientowych niemal sampli Zimmera uderzają po uszach. Za pierwszym razem byłem tym zachwycony. Za trzecim przestałem zwracać uwagę. W przypadku “Dunkierki” byłem już… zmęczony. Wszystko to mocne, doskonałe, ale jednak… bębenki mi pękały. Poza tym, tak skalowane wrażenia audio nadają się niemal wyłącznie do sali kinowej. W telewizji, czy na własnym sprzęcie komputerowym, o ile nie posiadacie zaawansowanego zestawu dolby digital 7.1, wszystko to ulega wypłaszczeniu i nie robi żadnego wrażenia.

Scenariusz “Dunkierki” miał, tak na oko, jakieś 4 strony maszynopisu. Serio. Dialogi to absolutne minimum, ograniczone są jedynie do ukazania najważniejszych informacji na temat całej operacji, ewentualnie podkreśleniu motywacji bohaterów. Całą resztę robią zdjęcia, mimika, dźwięk. “Dunkierka” to opowieść o bohaterstwie w obliczu klęski. Jedni uciekają, inni ich bronią, a jeszcze inni płynął na ratunek. Nolana interesuje ludzka strona wojny, tę militarną traktuje po macoszemu, ignorując rozmach konfliktu, pomijając sceny batalistyczne. Film pokazuje zachowania poszczególnych, indywidualnych jednostek - mamy załamanego żołnierza z szokiem pourazowym, mamy marzycielsko naiwnych młodzieńców, mamy doświadczonego żeglarza kierowanego poczuciem obowiązku. Nie są to zabiegi nowatorskie, ale w połączeniu z innymi zastosowanymi rozwiązaniami, stanowi bardzo oryginalny i autorski pomysł na film wojenny. Pomysł udany, wnoszący sporo świeżości w gatunku, który ostatnio ewidentnie poszukuje nowej tożsamości (vide “Przełęcz ocalonych” Mela Gibsona).

Żonglerka chronologią to jeden z ulubionych zabiegów Nolana, do pewnego czasu jego główny znak rozpoznawczy - wybił się przecież na sprawnych cięciach “Memento”. Nie wydaje mi się, żeby rozrzucenie scen w “Dunkierce” miało służyć czemukolwiek, oprócz uatrakcyjnienia seansu. Początkowo akcję obserwujemy z trzech różnych perspektyw, które ostatecznie sprawnie się zazębiają. W moim przypadku było to miłe urozmaicenie, przy okazji wymagające zwiększonego skupienia podczas scen “krzyżowych”, w których wątki się przeplatały, np. właśnie ukazując wynik powietrznej bitwy. Taka dodatkowa zabawa z widzem, która jednak nie przekroczyła granic akceptowalnej przyzwoitości - dla mnie in plus. Aczkolwiek całkowicie rozumiem, że nie każdy musi być fanem takich zabiegów, wtedy ta nieliniowość może wydawać się wysilona, sztuczna i nieco pretensjonalna.

“Dunkierka” była w założeniu filmem kameralnym, ukazującym indywidualne przeżycia bohaterów w obliczu wojny. Świetne są moim zdaniem sekwencje walki powietrznej, bodaj nikt dotychczas nie ukazywał pojedynku myśliwców w tak sugestywny sposób. To całkiem nowa jakość od Nolana i nie mogę nie pochwalić, tym bardziej że w scenach bierze udział znakomity Tom Hardy. Kadrowanie spadającego samolotów z perspektywy lotnika, który go zestrzelił - w sali kinowej robi to ogromne wrażenie.
Dlatego, mimo tej kameralności, efekty osiągane przez Nolana uważam za wystarczające. Innymi słowy - mnie nie brakowało tysięcy żołnierzy i armady wojennej, te zdążyły mi się opatrzeć, dlatego z przyjemnością poddałem się “magicznej” odmienności serwowanej przez reżysera. Wątpliwości może jednak budzić, ile z tej magii pozostaje w widzu po opuszczeniu sali kinowej (w moim przypadku jednak niewiele), a ile pozostanie na mniejszym ekranie (podejrzewam, że bez odpowiedniego technicznego wsparcia, film będzie wydawał się dość ubogi).

“Dunkierka”, pomimo swojej odmienności w stosunku do panujących standardów kina wojennego, bardzo wyraźnie nawiązuje do klasyki. Gra aktorska jest ekspresyjna, cały film kolorowany na modłę lat 60 i 70 - dziesiątych, można śmiało stwierdzić, że Nolan zachował się jak pojętny i zdolny uczeń: Posłuchał doświadczonych nauczycieli, ale też zaproponował sporo od siebie. Przy tym drugim był jednak znacznie ostrożniejszy, niż ostatnio - uniknął przesadnej pompatyczności, wydumania i (przynajmniej częściowo) megalomanii.

Film jest wyważony, sprawny i w znakomity sposób opowiada ciekawą, emocjonującą historię. Stanowi bardzo miłą odmianę w całej wakacyjnej zalewie blockbusterów, nie jest przy tym zbyt “ciężki”, żeby wynudzić niedzielnego widza. Pomimo wątpliwości co do kilku zastosowanych rozwiązań, nie mogę nie docenić Nolana za wykonanie kolejnego, istotnego kroku w swojej karierze. Co ważniejsze, wydaje się, że jest to wreszcie krok przemyślany, wyważony i - przede wszystkim - we właściwym kierunku.

8/10

Voo2017-08-13 17:43:09




Specyficzne kino. Z jednej strony realistyczne a z drugiej jakby wydumane i teatralne. Film Nolana nie jest podobny ani do klasycznych filmów wojennych z lat 60-tych i 70-tych ani do epatujących wojennym gore produkcji zapoczątkowanych przez "Saving Private Ryan". W momencie gdy młody żołnierz wybiega na plażę i widzi surrealistyczny (w moim odczuciu) obrazek z tysiącami wojaków stojących w absolutnej ciszy w kolejkach do wody jasne staje się, że jest to film oparty na jakiejś koncepcji, idei, mający zaoferować coś więcej od sztampowej rekonstrukcji wydarzeń. Składający się ze scen, które mają coś wyrażać. Pusta plaża, milczące szeregi, otępiałe twarze = zagubienie, osamotnienie, strach? Pewnie tak. Pytanie czy komuś się takie kino wojenne spodoba czy nie. Ta scena miała robić wrażenie, podobnie jak i wiele innych scen w filmie i robiła chociaż była przecież bez sensu. W tym momencie nie było małych łodzi, nie można było ewakuować się inaczej niż z molo. Po co więc stały szeregi żołnierzy na plaży? Żeby dobrze wyglądać, żeby ujęcie robiło wrażenie itd. Dlaczego stali a nie usiedli sobie tyłkiem w piachu? Ile godzin albo dni tak stali? Gdzie podział się cały ich sprzęt? Gdzie artyleria przeciwlotnicza? Popsułaby kadr? Ok, ok, scena miała coś wyrażać. Sam napisałem przecież.
Nie podobało mi się absurdalne rozciągnięcie w czasie niektórych sekwencji. Walki powietrzne w rzeczywistości to było zaskoczenie, atak, krótka walka, kilka serii, koniec amunicji i powrót do bazy. U Nolana samoloty lecą i lecą (nawet bez paliwa) strzelają, pilot rozważa czy atakować myśliwca czy bombowiec, patrzy na okręt, myśli, w tle dudni Hans Zimmer, pilot strzela i strzela, bombowiec zawraca dynamicznie jak autobus. 1-2 bomby wystarczają do zatopienia niedużego okrętu (prawdziwe) ale gdy spadają na plażę to rozrzucają tylko trochę piachu.
Czemu tak czepiam się tego realizmu? Bo chyba miał być w tym filmie, Hardy ponoć ma na ręku autentyczny zegarek oficera RAF i ten zegarek widać przez jakieś 2-3 sekundy. Nie miało być efektów komputerowych, żeby było realnie. I było, jak diabli - w detalu. Zabrakło mi rozmachu.
Co zrobiło na mnie wrażenie? Psychika uciekających żołnierzy. Nie ma się co rozpisywać - tak właśnie zawsze wyobrażałem sobie rozbite, ogarnięte defetyzmem wojsko. Żołnierz, który chce po prostu przeżyć a po drodze jeszcze tylko gdzieś spokojnie się wysrać.
"Dunkierka" to bardzo dobry film ale tak się składa, że opowiada o historycznych wydarzeniach i robi to w stylu. Hm... Na pewno nie dosłownym. To kino raczej artystyczne a nie kolejna opowieść o kumplach z wojska i sadystycznym sierżancie. Jeśli zaakceptuje się taką konwencję to naprawdę film Nolana może zrobić duże wrażenie. Ja jestem trochę rozdarty, wystawię "bezpieczną" notę, może kiedyś, po drugim seansie i głębszym przemyśleniu zajmę wobec niego bardziej zdecydowane stanowisko.

7/10