"Przed piętnastoma laty Susan Morrow opuściła męża, Walkera, ambitnego pisarza w wiecznym kryzysie twórczym. Dziś Susan jest właścicielką galerii i szczęśliwą małżonką innego mężczyzny. Któregoś dnia otrzymuje od Walkera rękopis jego pierwszej książki, brutalnego thriller".
Historia wtedy rozbija się na trzy części, które są prowadzone równolegle. Życie naszej bohaterki z przeszłości, teraźniejszość i fikcja literacka. Wszystko dobrze zrobione, ciekawe, intrygujące, ujmujące... jest jednak "ale".
Film jest zbyt prosty albo zbyt przekombinowany. Zależy jak na to spojrzeć. Jeżeli intencją twórców było stworzenie takich alegorii, takich nawiązań żeby można film interpretować na wiele sposób i w ogóle dyskutować o nim godzinami... to film jest zbyt prosty.
Natomiast jeśli to miały być opowiedziane dwie przeplatające się historię z prostym morałem... to w takim razie film jest przekombinowany i sprawia wrażenie mądrzejszego, niż jest w rzeczywistości.
Zniszczył mnie ten film. Nie doszukiwałbym się w nim żadnych ukrytych znaczeń. Moim zdaniem historia jest prosta i klarowna, opowiedziana w sprytny sposób. Ważne jest, jak ona jest opowiedziana, a od momentu, gdy główna bohaterka zaczyna czytać książkę wysłaną jej przez byłego męża, ja siedziałem na krawędzi fotela. Na ekranie dzieję się takie zło, że człowiek ma ochotę cały czas odwracać wzrok, a mimo to ciągle patrzy. Napięcie w scenach z książki po prostu poraża. Ale gdyby to nie była fabuła i alegoria, gdyby to była cała oś filmu, powiedziałbym, że autor przeszarżował, że to okrucieństwo i ból są przesadzone. A one właśnie takie miały być. Adresatka na takie właśnie zasłużyła. A może jednak nie? Każdy pewnie odbierze to trochę inaczej.
Spodziewałem się dużo spokojniejszego filmu, dostałem kop w szczękę i poprawkę w krocze, a potem jeszcze z liścia.
O realizacji nie ma co w zasadzie pisać, ten film powinien mieć 10 nominacji, a Adams, Shannon i zwłaszcza Gyllenhaal po prostu pozamiatali. Nie wiem, o co chodzi z Adams i Gyllenhaalem ale obydwoje już dawno powinni mieć po Oscarze albo dwa, a tymczasem znowu zostali kompletnie olani. Skandal.
Crowley mnie zaskoczył oceną, dlatego postanowiłem się dorzucić i skłonić się ku ocenie Lobo. Sceny z książki rzeczywiście są trzymające w napięciu, Michael Shannon (niesmak z Supermana) gra w bardzo sugestywny sposób, muzyka świetna (tu też można narzekać, że Abel Korzeniowski nie dostał nominacji), ale nie przemawia do mnie wyłapywanie nawiązań. Gdyby to był inny reżyser książka jako oś filmu nie byłaby przesadzona, a tak ma wrażenie jak po graniu w Assassins Creed, w którym wszyscy chcieli zabijać Żydów w średniowiecznej Jerozolimie, a nie biegać po Abstergo w bluzie z kapturem. O ile sugestywniej wyszłoby, gdyby to stało się naprawdę? Widząc, że ona czyta książkę, że to fikcja, jednak napięcie trochę siada. Z podobnym melodramatycznym zabiegiem - tragedią w rodzinie - mierzy się w tym roku Manchester by the Sea i chyba rozegranie tego w tym drugim filmie bardziej do mnie trafiło, a tam także mamy retrospekcje i kilka osi czasowych. Meh.
Jake Gyllenhaal i Amy Adams w wyśmienitych kreacjach, nieprawdopodobnie pomysłowy klucz do opowiadania historii, świetna muzyka i znakomity drugi plan. Ten film powinien być stawiany znacznie wyżej w oczach opinii publicznej, doceniony przez krytyków i wychwalany co najmniej tak, jak Manchester czy La La Land. Jest od nich lepszy, bo operuje oryginalnością i umiejętnym dwutorowym przekazem. Symbolizm jest nienachalny i pozwala samemu widzowi dostrzec w opowieści róznorodne wątki, na własny sposób odbierać przedstawione wydarzenia. Imponujące według mi jest ukazane w tym thrillerze zło - właściwie rozpatrywane przez Toma Forda na wszelkich możliwych płaszczynach, od przemocy fizycznej i bezwzględności, przez psychiczne tortury zadawane sobie przez kochających się ludzi na co dzień. Niewątpliwie niezwykła produkcja, której jednak brakuje czegoś nieokreślonego, by nazwać ją dziełem wybitnym. Chyba po prostu zbyt sterylnie zaprezentowano w filmie życie codzienne - tak bardzo skupiono się na ekspozycji pustki, że zabrakło mi jednak trochę zwyczajnego, ciepłego życia. Z tym kontrastem miałbym łzy w oczach. A tak została tylko (i aż!) szczęka na podłodze. Polecam!
Film robi wrażenie klimatem i zmusza do pewnego zastanowienia ale tak z ręką na sercu - kto by nie chciał obejrzeć filmu opartego w całości na wątku przedstawionym w powieści czytanej przez bohaterkę? Bez tych sterylnych wnętrz i dziwacznych ludzi w głównej historii? W agregacie znalazłem recenzję Lobo, z którą tak bardzo zgadzam się w tym przypadku, że pozwolę sobie ją zacytować: "Film jest zbyt prosty albo zbyt przekombinowany. Zależy jak na to spojrzeć. Jeżeli intencją twórców było stworzenie takich alegorii, takich nawiązań żeby można film interpretować na wiele sposób i w ogóle dyskutować o nim godzinami... to film jest zbyt prosty. Natomiast jeśli to miały być opowiedziane dwie przeplatające się historię z prostym morałem... to w takim razie film jest przekombinowany i sprawia wrażenie mądrzejszego, niż jest w rzeczywistości. Sprytny jestem, co? Teraz nie muszę pisać własnej recenzji. Mimo wszystko dam wyższą notę niż Lobo, bo zawsze doceniam oryginalność a tutaj mamy nieczęstą przecież we współczesnym kinie opowieść szkatułkową. No i jak zawsze niezawodnych Gyllenhaala, Adams oraz bardzo wyraziste postacie na drugim planie.