Alan Moore, David Lloyd - V jak vendetta


Alan Moore, David Lloyd - V jak vendetta

Średnia ocena: 8

Crowley2016-09-13 10:44:25




Jakiś czas już się przymierzałem do napisania co nieco o komiksach Moore'a ale ciężko było mi się do tego zabrać, głównie z uwagi na ciężar gatunkowy i ilość materiału. Na temat jego twórczości można by napisać jakąś rozprawę naukową, więc parę zdań "recenzji" na forum nie są w stanie opisać jej bogactwa i głębi. Moore'a jednak warto, a nawet powinno się znać i może ktoś po przeczytaniu tego tekstu skusi się na któryś z komiksów mistrza, niekoniecznie V.
Swoją premierę V jak vendetta miał w nieistniejącym już czasopiśmie Warrior w roku 1982. Obok Marvelmana, który zadebiutował w tym samym czasie, była to pierwsza przygoda Moore'a z powieścią, ukazującą się cyklicznie. Proces tworzenia rozpoczął się rok wcześniej i jest bardzo ciekawie opisany w przez samego autora w posłowiu do polskiego wydania. Pierwotnie komiks miał być historią detektywistyczną, z akcją toczącą się w latach 30-tych XX wieku. Niestety, a może na szczęście, rysownik David Lloyd kategorycznie odmówił prowadzenia intensywnych prac badawczych nad minioną epoką - w celu zachowania realizmu swoich prac - więc Moore rzucił pomysł osadzenia fabuły w niedalekiej przyszłości, w świecie po III wojnie światowej. Wykorzystał przy tym wymyślonego wcześniej przez siebie na potrzeby pewnego konkursu zamaskowanego (anty)bohatera i w ten sposób zostały postawione fundamenty pod historię opowiedzianą w V jak vendetta. Pomysły krystalizowały się wraz z wymienianą przez autorów korespondencją i długimi rozmowami telefonicznymi, które poprzedziły sam właściwy proces tworzenia opowieści.

Jej akcja toczy się w alternatywnych latach 90-tych XX wieku. W roku 1983 brytyjscy konserwatyści przegrali wybory parlamentarne. Po dojściu do władzy laburzystów usunięto z Wysp amerykańskie głowice nuklearne, co pozwoliło Brytyjczykom wyjść bez szwanku z wojny atomowej, która wybuchła niedługo później. Jak przyznał sam Moore, naiwnością z jego strony było założenie, że jest możliwe zachowanie neutralności i przeżycie bez większych strat nuklearnego holokaustu ale dodaje to historii pewnej oryginalności, w przeciwieństwie do innych postapokaliptycznych dzieł. Po wojnie władzę w kraju przejęli faszyści, doprowadzając do powstania państwa opresyjnego, mocno przypominającego ten z Roku 1984 Orwella. W powojennym chaosie tylko rządy twardej ręki i zamordyzmu były w stanie przywrócić jako taki spokój, kosztem permanentnej inwigilacji, wszechobecności różnych służb policyjnych, a także tępienia wszelkiej odmienności i odchyleń od normy. Jest to świat, w którym za homoseksualizm ląduje się w obozie koncentracyjnym (to nawiązanie do autentyczny antygejowskich haseł, rzucanych przez brytyjskich nacjonalistów w latach 80-tych); gdzie przeprowadza się eksperymenty na ludziach; naczelnik państwa podgląda wszystkich na monitorze w swoim gabinecie, a poszczególne służby mają śmieszne nazwy: propagandowe media to Głos, tajne służby Nos, kamery Wielkiego Brata Oko, a nasłuch telefoniczny Ucho.

W tym paskudnym świecie pojawia się V: zamaskowany terrorysta, który w rocznicę nieudanej próby zamachu na króla Jakuba I wysadza budynek parlamentu - siedzibę nowej władzy, przy okazji ratując z rąk policjantów-gwałcicieli młodą dziewczynę. V jest postacią pełną sprzeczności. W swojej kryjówce kolekcjonuje wiele zakazanych przez państwo dzieł sztuki, cytuje Szekspira, jest elokwentny i szarmancki. Nie przeszkadza mu to z zimną krwią mordować kolejnych osób, ani planować zamachów bombowych, w których giną dziesiątki cywili. Moore stworzył swojego protagonistę częściowo na obraz własnego podobieństwa. Wkłada w jego usta radykalne, anarchistyczne i utopijne hasła, które dziś mogą powodować u czytelnika uśmiech politowania z powodu swej naiwności, jednocześnie tworząc z V postać o bardzo wyrazistym światopoglądzie i motywacji. Myliłby się jednak ten, kto w komiksie odnalazł jedynie anarchistyczny manifest i krytykę lewactwa. To byłoby zdecydowanie zbyt proste. W istocie Moore stawia V nie jako lekarstwo na faszyzm i państwo opresyjne ale jako drugą stronę tego samego medalu. Skutkiem jego działań jest tylko chaos i śmierć, on sam zaś wzniosłych haseł o wolności używa do usankcjonowania swoich własnych zbrodni. Ostatni akt pokazuje, że walka ze skostniałym, zniewalającym obywatela systemem bez wcześniejszego uświadomienia ludzi, którzy byliby gotowi wziąć pełną odpowiedzialność nie tylko za siebie ale i za wszystkich ze swojego otoczenia, prowadzi tylko do pogłębienia chaosu. Ponadto ta brutalna opowieść pokazuje również, że krwawa rewolucja nie ma szans powodzenia w dłuższej perspektywie, bo powoduje tylko zmianę jednego tyrana na innego, że jedynym sposobem na wywrócenie systemu jest edukacja społeczeństwa, które samo, drogą ewolucji poglądów i przekonań powinno wymusić powstanie nowego porządku.

Wszystko to i jeszcze wiele więcej nawiązań, aluzji i idei zawarto w trzech częściach czarno-białego komiksu. Wydanie zbiorcze zostało później pokolorowane ale nie są to rysunki w stylu Marvela, czy Kaczora Donalda. Naniesiono jedynie różnokolorowe, trochę wyblakłe, pastelowe plamy na oryginalne szkice. Dużą rolę odgrywa więc gra świateł i cieni. Kadrów jest dużo, tekstu jeszcze więcej, całość czyta się jak scenopis filmu noir i przede wszystkim jak dobrą powieść. Moore ma ogromny talent do pisania świetnych, żywych dialogów oraz tworzenia niejednoznacznych i oryginalnych postaci, których w V jak vendetta jest cała galeria.

Czy jest to więc komiks idealny? Nie. Widać, że był tworzony na przestrzeni kilku lat i że w tym czasie zarówno styl, jak i poglądy autora ewoluowały. Pierwsza część to głównie prosta satyra i krytyka brytyjskich ruchów politycznych lat 80-tych, natomiast dwie kolejne to już bardziej skomplikowane tematy, o których pisałem powyżej ale jednocześnie mniej przystępna forma z nie zawsze płynną narracją. Nie do końca też przekonały mnie kolory na rysunkach. Myślę, że oryginalne czarno-białe ilustracje były lepsze, a barwne maziaje dodano trochę na siłę, żeby konkurować z kolorowymi amerykańskimi produkcjami.
V jak vendetta to komiks ważny i każdy powinien go poznać. Nie jest może najprostszy w odbiorze, nie jest najpiękniejszy, a akcja nie pędzi w nim na złamanie karku. Nie przypomina też za bardzo swojej filmowej ekranizacji, którą pewnie większość z was zna. Nie dziwię się, że Alan Moore nienawidzi Hollywoodu za to, jak ten obchodzi się z jego twórczością, spłycając ją i sprowadzając do banału (nie mówię o Strażnikach ale to zupełnie inna para kaloszy). Jest to jednak dzieło, które spokojnie można postawić na półce obok "prawdziwych" powieści bez obrazków. Takie, które prowokuje do myślenia, stawia pytania i pobudza wyobraźnię. To wreszcie bardzo dobra historia o zemście i odpowiedzialności za to co robimy.

8/10