Legion Samobójców


Legion Samobójców

Suicide Squad

Średnia ocena: 4.8

Pquelim2016-08-06 13:23:07



Najbardziej wyczekiwany film tegorocznych wakacji trafia wreszcie na ekrany. Markę wyrobiono mu już wcześniej, głownie dzięki rewelacyjnym trailerom i równie mocnej obsadzie, której squad nie pozostawiał wątpliwości co do jednego - taką miksturę gwiazd kina w takich kreacjach komiksowego mezaliansu po prostu trzeba zobaczyć.
Po seansie natomiast towarzyszył mi ogromny, trudny do przetrzymania refluks żołądka. Na ten film można patrzeć z bardzo wielu stron, a wnioski wyciągać całkowicie sprzeczne. Trudno jest coś jednoznacznie ustalić, prawdy obiektywnej dostrzec wręcz nie sposób. Dlatego skupię się na rzeczach najbliższych jednoznaczności, niepozostawiających zbyt wielkiego pola do dyskusji, chociaż i takowe się w kręgu znajomych na pewno będą odbywały.
Przede wszystkim - super soundtrack. Wreszcie obejrzałem film, w którym poszczególne sceny są śmiało uzupełniane o najwyższej jakości utwory muzyczne znane z pierwszych miejsc list przebojów, list wszechczasów i list ulubionych kawałków ludzkości. Tutaj Rolling Stones, tam Black Sabbat, gdzie indziej Queen czy Seven Nations Army. Banan na twarzy co kilka minut, tuptająca noga również.
Po drugie - bohaterowie/obsada. Jest w tej groteskowej feerii dziwaków ogromna energia potencjalna, która nie do końca została zamieniona w kinetyczną, ale o tym zaraz. Killer Croc, Boomerang, Deadshot, Joker, Harley Quinn, do tego jakieś wiedźmy, żołnierz Flag, no ferajna jakiej - szczerze mówiąc - Marvelowscy Avengersi mogą tylko pozazdrościć. Również dlatego, że metryki tych bohaterów nie zawierają hektoton zbędnego i zrzyganego przez Marvela patosu o ratowaniu ludzkości, honorze i zasadach twardych jak strusie jaja. Ci goście to w przeważającej większości pozbawieni hamulców zwyrodnialcy, każdy ze swoimi motywacjami i obowiązkowym osobistym wątkiem. Ktoś jest zakochany, ktoś próbuje odkupić swoje winy, ktoś tęskni do córeczki, a ktoś inny lubi browar i ma wszystko w dupie. To się filmowi udało - bohaterowie, również za sprawą obsady, stanowią bardzo ciekawą mieszankę niewykluczających się indywiduów.
Pierwsze skrzypce gra zdecydowanie Margot Robbie w roli Harley Quinn. Jest dokładnie taka, jak powinna być - przepiękna, seksowana, kokieteryjna, urocza i do szpiku kości zepsuta, ohydna, obłąkana, nieobliczalna. Za jednym razem. Ta przepiękna, niezwykle utalentowana aktorka stanowi już teraz jakość samą w sobie i z całą pewnością będzie jedną z najważniejszych postaci kina przez najbliższe kilkanaście lat.
Will Smith również bardzo daje radę. Odgrywa tu warsztat, za który go polubilismy, a miliony pokochały - jest zabawny, konkretny i oczywiście trochę skrzywdzony życiowo. Dobra robota.
Co innego Joker. Zdecydowanie najsłabszy Joker w historii kina, jeżeli mówimy o czasach od Burtona w górę. Jared Leto jest dobrym aktorem, ale tym razem chciał za bardzo. Egzaltowany, pretensjonalny i uderzająco nadinterpretujący niemal każde zdanie ze scenariusza. Barwa głosu jak Batman u Nolana. Poziom humoru... cóż, niech wystarczy stwierdzenie, że niektóre kawałki 30 Seconds to Mars są znacznie zabawniejsze. Właściwie został tylko magnetyzm związany z mimiką twarzy - Leto do roli Jokera po prostu bardzo pasuje, znacznie bardziej niż Ledger. A mimo to w większości scen wydaje się co najwyżej przeciętny. Nie chcę jechać jak po burej suce, bo swoje zadanie w tym filmie wypełnił, więc w sumie wypadałoby ocenić pozytywnie. Tyle tylko, że można było, a nawet było trzeba - zrobić więcej. Zwłaszcza w porównaniu do Harley Quinn.
Następna rzecz i chyba najważniejsza - to scenariusz. Mocno nieuczesany. Miota się właściwie od początku - pomiędzy zupełnie idiotyczną powagą rodem z BvS, czy Avengers, a klimatem durnowatych komiksów o Batmanie, którymi zaczytywaliśmy się jako dzieci. Przez połowę seansu nie byłem pewny jak ten film traktować - raz uderzał mnie poważnym wątkiem, by potem zaserwować teledysk groteski i chaosu. Chciałbym to drugie, a wyszła hybryda. Właśnie przez to odbiór filmu jest taki jakiś... tęczowy. Scenariusz co chwila serwuje idiotyzmy urągające inteligencji widza, by w pewnym momencie wykonać zwrot i zaprezentować praktycznie ekranizację komiksu, czyli proste środki, mnóstwo akcji, nieważna fabuła. No i fabuła jest zdecydowanie najgorszym elementem produkcji - naprawdę lepiej żeby jej nie było. Bo ten komiks na dużym ekranie, zwłaszcza sekwencje w drugiej połowie filmu, kiedy wszystko jest dostatecznie odrealnione, żeby widz nawet nie rozważał traktowania historii poważnie - to chwyta najmocniej, daje nawięcej radochy. Rozmowa złoczyńców w knajpie i totalna rozwałka na koniec - tak to powinno wyglądać cały seans. Nie rozkminiamy poważnych rzeczy, na początku był chaos, więc chaos ma zostać do końca. Wtedy Legion Samobójców wyznaczyłby nową-starą drogę patrzenia na ekranizacje komiksów. Zamiast urzeczywistniania szalonych wizji twórców - wierność orginałom. To byłoby super. Ale do tego potrzeba porządnego scenariusza, skrojonego w odpowiednim klimacie. Tutaj jest gniotek, z którego i tak udało się wycisnąć więcej, niż to by wyglądało na papierze. Głównie dzięki obsadzie, widowiskowym efektom i temu, że niezdecydowany reżyser w paru miejscach dał upust wyobraźni, zamiast trzymać się sztywnych głupot narzuconych przez wytwórnie.
Pomysł był świetny. Wykonanie pozostawia wiele do życzenia, ale trudno jest mi nie przyznać, że mimo wszystko bawiłem się całkiem nieźle. Zdecydowanie polecam obejrzeć, żeby wyrobić sobie własne zdanie.

6/10

Koobik2016-08-09 22:55:12




To bardzo słaby i niespójny film, gdzie scenariusz jest niejasny ale i mało istotny. Co ciekawe, nie dłuży się i nie jest nudny (a trwa 130 minut!).
Podejrzewam, że dzieje się to za sprawą wielu scen, które są fajne, efektowne, podkolorowane dobrą muzyką. To taki długi trailer, który dobrze się ogląda i zapomina natychmiast po seansie.
Pochwały należą się Robbie Maggot i Willowi Smithowi, choć tak przerysowane role nie powinny stanowić wyzwania...
Seans mocno psuł mi Joel Kinnaman, który był fatalny. Sprawiał wrażenie rozbeczanej pizdeczki, jego gesty i wygląd totalnie nie pasowały do roli. Żałosne. Inaczej niż Jared Leto, który stworzył najgorszego Jokera. To nie psychol, pokręcony geniusz zła. To jakiś ciul, który czasem się śmieje.
Dziwie się, że cały ten trailer stoi fajnymi tekstami i ujęciami ale same efekty są dobre ale mało efektowne.
Killer Croc to gość w kombinezonie. Sceny jego walki to jeden wielki zawód, bo nie widać pary i zwierzęcości, tylko facio po prostu leje po mordze

4/10

SithFrog2016-08-10 19:03:25


- Legion samobójców brzmi jakby co najmniej było ich kilka tysięcy. Kolejny raz warto było zostawić oryginalny tytuł i nie robić z tłumaczenia żenady, ale przecież to nasza specjalność więc czemu nie? Plus jest taki, że film, moim zdaniem, nie jest taki zły jak opisują go krytycy, ani taki dobry, jakim malują go niektórzy widzowie i fani DC.

Fabułę zdradzały kolejne zwiastuny więc rozpisywać się nie będę. Ameryka w osobie Amandy Waller (świetna Viola Davis) zbiera do kupy ekipę przestępców, którzy dla odmiany w zamian za kablówkę, ekspres do kawy i skrócenie wyroku mogą zrobić dla społeczeństwa coś dobrego. Parszywa trzynastka w wersji komiksowej, nikt tu nie wymyśla koła na nowo, bo i po co? Gorzej, że uzasadnienie dla takiego ruchu jest, mówiąc wprost, kretyńskie. Znany również z trailera tekst - a co jak następny Superman będzie zły - jest tak nieprzystający do Suicide Squad, że bardziej się nie da. No bo co przeciw ewentualnemu psychopacie z planety krypton (Zod?) zrobi wariatka, która używa kija bejsbolowego, super-snajper, człowiek-krokodyl, albo piwo-żłop rzucający bumerangiem? Jedyne indywidua, które nie są skazane na śmierć tzw. jednostrzałowca w starciu z kimś o mocy Supermana są El Diablo i Entchantress. Reszta zginie zanim kurz bitewny zdąży się w ogóle wzbić. Ja naprawdę rozumiem konwencję i przymykanie oka, ale jakaś logika musi tu działać, choćby w ramach własnej konwencji.

No właśnie... logika... Scenariusz to jedna z dwóch największych wad filmu. Dziurawy, nielogiczny, do bólu przewidywalny i nijaki. W dodatku pcha akcję od jednej efekciarskiej sceny do drugiej, ani razu nie pozwalając się zatrzymać i odsapnąć, pokazać coś więcej niż tylko bezmózga jatkę... wróć! Jest jeden taki moment i (niespodzianka) to zarazem najlepsza scena w filmie. Kiedy bohaterowie siedzą przy barze i mogą po prostu pogadać. Dowiadujemy się od nich czegoś więcej na temat przeszłości, zaczynamy rozumieć rodzące się między nimi emocje i zależności. Szkoda, że reszta czasu to ekranowy chaos. Główny czarny charakter jest kompletnie nieinteresujący, bezpłciowy i nudny, a w dodatku straszy, tzn. "straszy" robiąc głupie miny, machając rękoma i tańcząc hawajskie hula przez większość czasu. O tym, ze zachowuje się bez sensu żal już wspominać. Nie zachwyca też przedstawienie bohaterów. Zamiast zrobić to w sensowny sposób pokazując ich na ekranie w konkretnych sytuacjach mamy retrospekcje, migawki i Amandę Waller czytającą ich charakterystykę. To jest poziom pisania scenariusza w liceum filmowym, byle zaliczyć. Nie może być inaczej jeśli taki koleś jak David Ayer dostaje całe 4 czy 6 tygodni na napisanie scenariusza. WB/DC chyba nie rozumie przemysłu filmowego, nie wiem jak inaczej wyjaśnić tak idiotyczne decyzje na poziomie produkcji i planowania. Zresztą, do tego jeszcze wrócę za chwilę.

Żeby nie brzmieć jak Gandalf Zwiastun Burzy, napiszę co mi się podobało. Przede wszystkim casting. Zatrudnienie Willa Smitha jako Deadshota to strzał w dziesiątkę. Chodzący wulkan charyzmy pokazuje tu wszystkie swoje oblicza, od dowcipkującego klauna, przez bezlitosnego zabójcę, po kochającego ojca. W tyle nie zostaje Margot Robbie, ba, napisałbym, że to najjaśniejsza gwiazda filmu. Jej Harley Quinn jest w stu procentach taka jak powinna: niestabilna emocjonalnie, pin-upowo seksowna, porywcza, zabawna, ale też brutalna i bezlitosna. Fantastyczna kreacja! Zadziwił mnie Jai Courtney, facet, którego w poprzednich filmach główną zaletą było to, że nie pojawiał się w każdej scenie, tutaj naprawdę daje radę. Kapitan Bumerang pije browary, tłucze się z kim się da, cwaniakuje i próbuje podrywać to, co się akurat nawinie. El Diablo jest super do pewnego momentu, który bardzo psuje jego postać, bo pojawia się znikąd, ale znów - to nie wina aktora tylko kretyńskich dialogów. Reszta ekipy dostała mniej czasu na ekranie (Killer Croc), albo została wciśnięta do filmu na siłę i nie ma tu kompletnie nic do roboty (Katana, Slipknot). Na minus zaliczam Enchantress, która gra na poziomie braci Mroczków i niewiele lepiej wypadającego Ricka Flaga. Ten ostatni to żołnierz mający zapanować nad ekipą samobójców (o, to byłby lepszy tytuł), ale idzie mu to dość opornie. Może dlatego, ze sam aktor ma tyle charyzmy co wagon z węglem? Jego szefowa, Amanda Waller czyli Viola Davis wypada świetnie. Emanuje autorytetem władzy, bezwzględną skutecznością i charakterem, niepotrzebnie dorzucono jej jednak pewną brutalną scenę, żeby pokazać jak daleko może się posunąć. Raz, że fabularnie było to głupie, dwa - niekoniecznie było to potrzebne - i bez tego łopatologicznego wkładania nam do głowy "patrzcie jaka brutalna" było widać, że nie cofnie się o krok.

Last but not least, Joker. Postać legendarna i wielbiona jako jeden z najlepszych czarnych charakterów w historii popkultury została wsadzona do filmu na jakieś pięć minut. Może osiem. Nie, to nie jest żart. Joker pojawia się w kilku scenach, kompletnie niczego nie wnosi do fabuły i równie dobrze mogłoby go nie być. Niespecjalnie podobał mi się też pomysł (No właśnie, czyj? Reżysera? Jareda Leto?) na sportretowanie najsłynniejszego klauna. Raz oglądamy miks gangstera z raperskich klipów skrzyżowanego z Tonym Montaną, a w innym momencie jest jak gorsza wersja Heatha Ledgera z Dark Knighta Nolana. Miałem wrażenie, że za każdym razem pojawiał się trochę inny Joker i wyszedł z tego swoisty misz-masz. Film zdecydowanie obszedłby się bez tej postaci, dużo lepiej wypadło wrzucenie w kilka scen Batmana. Jego widzieliśmy w pełnej krasie w osobnym filmie, a pojawienie się w Suicide Squad ładnie dopełnia spójność budowanego z takim trudem DCU.

Wspomniałem wcześniej, że film ma dwie zasadnicze wady. Druga to chaotyczny, beznadziejny, sprzeczny z każdą szkołą filmową montaż. Niektóre sceny nie mają sensownego początku i końca, inne powtarzają się jedna po drugiej i pokazują to samo (dosłownie, Amanda Waller tłumaczy dwa razy pod rząd to samo, tylko innym osobom). Do tego dochodzi CGI na poziomie późnych lat 90tch - brat Entchantress wygląda jak żywcem wyjęty ze Stargate czy pierwszej Mumii. Inne ujęcia kompletnie nie pasują do miejsca w filmie, w którym się znalazły - ogólny chaos przyprawia o ból głowy. Mało tego, film naszpikowano nieprawdopodobną ilością hitów popowych, które występują w niespotykanym natężeniu. W pierwszej połowie filmu w dwie minuty słuchamy trzech kawałków, od Eminema po Guns'n'Roses. Wygląda to jak ciąg klipów z youtube, a nie pełnometrażowa produkcja filmowa. Montaż scen z tymi hitami robi się irytujący i dekoncentruje już po drugim utworze.

Przypadek? Nie, albowiem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Suicide Squad to nie wizja Davida Ayera tylko praca zbiorowa. Ponoć autorzy świetnych zwiastunów zostali zaproszeni do prac nad montażem i to jest chyba najbardziej skandaliczna i najgłupsza decyzja w historii produkcji filmów fabularnych. Raz, że dzięki temu zapewne zamiast dobrych scen mamy listę przebojów lat 90tych, dwa, że nie pozwolono dobremu reżyserowi ulepić całości według swojej własnej wizji. WB/DC spanikowało po sukcesie Deadpoola i porażce BvS więc zdecydowano, że trzeba dorzucić trochę humoru i groteski przez co film cierpi na schizofrenię. Bez żadnej płynności przeskakuje z klimatu mrocznego w groteskę i z powrotem. Jakby ktoś chciał upchnąć dwa filmy w jednym (to i tak sukces, w BvS próbowano pięciu filmów w jednym). Akurat tutaj mroczność byłaby na miejscu, bo przecież członkowie ekipy to kryminaliści i nierzadko mordercy. Na ekranie tego nie widać. Mamy grupę ludzi, w miarę sympatycznych, którzy może gdzieś, kiedyś zabłądzili, ale już są spoko. Zresztą, wystarczy porównać pierwszy zwiastun z kolejnymi, żeby zobaczyć jak wizję Ayera zastępowano bałaganem pod batutą smutnych panów w garniturach z zarządu WB/DC. Najsmutniejsze, że nigdy nie zobaczymy jak ten film miał (i powinien był?) wyglądać.

Suicide Squad przypomina mi Fantastic 4 z zeszłego roku. gdzieś tam w środku majaczy fajny film z wielkim potencjałem, ale został zasypany lawiną klipów muzycznych, humoru wrzucanego na siłę i fatalnych decyzji montażystów. Przypomina mi też coś innego, genialną (polecam wszystkim, bezwzględnie) polską komedię Pół serio. Młodzi scenarzyści chcą zrobić film i zmieniają jego wersję za każdym razem dostosowując się do kretyńskich uwag i zastrzeżeń producenta. Tak sobie właśnie wyobrażam powstawanie Suicide Squad i niestety efekt jest dużo gorszy niż mógłby być. Nie odradzam jednak pójścia do kina, bo chyba warto. Obsada i interakcje między postaciami ratują film przed kompletna katastrofą i sprawiają, że chce zobaczyć więcej Harley, Deadshota i Boomeranga w nowym filmie. Byle tylko dać reżyserowi wolną rękę i pozwolić realizować jedną spójną wizję. Słyszy mnie tam ktoś w kwaterach głównych WB i DC? Halo!

5/10

Piccolo2017-03-20 14:34:14



Borze Tucholski ten film jest tak źle zmontowany, to jest tak bardzo zmarnowany potencjał, że sprawia to fizyczny ból. Wszystko tutaj mogło zagrać! Obsada jest dobra, scenariusz nie jest głupi (to jak go zrealizowano niestety już jest), kostiumy... może faktycznie nie są warte oskara ale nie wieją paździerzem. To wszystko mogłoby się udać gdyby za montaż nie brała się ekipa od zwiastunów... Nic tutaj się nie trzyma kupy, nic. Najgroźniejsza istota na ziemi jest pilnowana przez zakochanego półgłówka, przedstawienie jej ucieczki to jakiś smutny żart. Postacie w jednej scenie skaczą sobie do gardeł a w następnej dogadują się na deale. W jednej scenie źli opracowują plan ucieczki... i już więcej do tego nie wracamy. Wszystko w montażu tego filmu leży, nawet muzyka, która jest świetna, była dopasowywana do scen przez 13 latka...
Najbardziej w tym wszystkim boli to, że kilka postaci jest tam naprawdę fajnie przygotowanych. Harley Quinn jest szurnięta, ale w kilku scenach widać, że to jest tylko przykrycie tego jak bardzo jest zepsuta i zwichrowana. Deadshoot, najnormalniejszy z nich wszystkich, też z jednej strony jest zimnym zabójcą ale z drugiej zrobi wszystko dla córki. Widać generalnie, że dało się tam zbudować trochę więcej charakteru... ba, może nawet i był budowany w scenach, które wyleciały. Trochę żałuję jak bardzo położyli ciepły żur na Killer Croca, nie rozumiem też obecności Boomeranga, kompletnie niepotrzebny i dołożony tam na siłę. Tak samo zresztą Joker. Podoba mi się kreacja Leto, nie próbuje na siłę naśladować Ledgera czy Nicolsona, stworzył własną, jeszcze bardziej szaloną, wersję Jokera i podoba mi się to... szkoda tylko, że jego wątek w tym filmie jest absolutnie zbędny poza wspominkami Harley. Naprawdę cały ten element z rozbrajaniem bomby u Harley, akcją ratunkową Jokera itp. można wyciąć z tego filmu i nijak nie wpłynie to na fabułę... po co to było?
Ostatecznie oglądało się to z jednej strony przyjemnie a z drugiej strony cały czas w głowie siedziało jak wiele mógłby film zyskać gdyby "biznesmeny" w garniaczkach się do procesu twórczego nie wcinali i gdyby ekipa składająca film była inna... szkoda. Czekam teraz na część drugą z drobną nadzieją, że filmowcy z DC zaczną się wreszcie uczyć na błędach. Patrząc na ostatnie kilka filmów idzie im to bardzo opornie

6/10

Crowley2017-04-26 02:46:47




Szczerze mówiąc nie bardzo już pamiętam, o czym był ten film. Równie dobrze można obejrzeć trailer. Zapamiętałem za to grupkę kompletnie nijakich bohaterów, która szła przez miasto kij wie po co, bijąc się z kitowcami z Power Rangers, żeby na koniec zaciukać jakąś szamankę i jej złotego brata, czy coś. Sensu w tym nie było żadnego, tak samo jak w samej idei tworzenia super parszywej dwunastki, która miała być bronią przeciwko superherosom, a okazało się, że muszą walczyć przeciwko jednemu ze swoich. Wszyscy robią groźne miny, Harley przestaje być fajna po którejś tam zabawnej scenie ze swoim udziałem, wszyscy mają jakieś smutne historie i w zasadzie to nie są tacy znowu źli... A zresztą co tu dużo pisać - kolejny filmowy gniot spod znaku DC.

3/10