- Jest sobie kurier/asystent w Warner Bros. Pictures czy w DC Comics. Nazwijmy go Fred, żeby chronić prawdziwą tożsamość. Fred jest dobrym pracownikiem, nieco zarobionym, ale skrupulatnym. Fred miał wypadek. Niósł wielki stos papierów. Na tym stosie, luźno leżały scenariusze do filmów: Batman z Affleckiem, Man of Steel 2, Batman v Superman, Wonder Woman, Dawn of Justice (League). Fred miał tego dnia pecha i najzwyczajniej w świecie się wygrzmocił. Padł jak długi, a papiery niespięte ze sobą pofrunęły we wszystkich kierunkach. Część wpadła do rzeki, część do koksownika przy ulicy, część pod koła nadjeżdżającej ciężarówki, a część po prostu odleciała w siną dal. Załamany Fred pozbierał to co się dało, bez ładu i składu rzucił na jedna kupkę, a Zack Snyder zrobił z tego film. Dzięki Fred, wielkie dzięki...
Nie wiem czy tak było naprawdę, to tylko jedna z hipotez. Niech komisja Macierewicza sprawdzi. Efekt jest nadal taki sam: Batman v Superman to film pozbawiony spójności, dobrego scenariusza, za to przeładowany postaciami, mało interesującymi wątkami, bez jednej spójnej linii fabularnej. W niecałe trzy godziny seansu upchano masę scen, jedne genialne, inne słabe, ale w sumie nie stanowią opowieści. Jedynie ciąg mniej lub bardziej efektownych filmików. Jak jakaś playlista na youtube. Mam wrażenie, że DC ma kinowy kompleks Marvela i postanowiło dogonić konkurencję sprintem zamiast sensownie rozkładając siły. Ja Avengersów specjalnie nie lubię, zbyt to kolorowe i infantylne, ale Marvelowi trzeba oddać jedno: wiedzą jak to robić. Iron Man, Thor, Cpt. Ameryka, Iron Man 2. W Avengersach znamy już główne postacie i film jest o zespole, nie traci czasu na objaśnianie kto jest kim i jaką ma motywację. Batman v Superman chce zrobić od razu wszystko i pada pod ciężarem własnych ambicji. Dlatego skupię się na ocenie hipotetycznie oryginalnego zamysłu twórców, sprzed wypadku Freda.
Batman z Affleckiem
Wbrew wszelkim malkontentom Ben Affleck jako Bruce Wayne i Batman jest rewelacyjny. Inny niż Bale, inny niż Człowiek-nietoperz w jego wersji to starszy, zgorzkniały facet, który przestał się szczypać z przestępcami. Poszerzył arsenał środków oddziaływania o broń palną, tortury i zabijanie. Nie kryje się w mroku kiedy nie musi. Stawia na krwawą, brutalną konfrontację. Jest detektywem, gadżeciarzem i standardowo ma do pomocy wiernego Alfreda. Jeremy Irons zagrał tak samo dobrze jak Affleck. Mimo kilku scen, które mogli sobie darować - na pewno chętnie zobaczyłbym osobny film z Batmanem w tej wersji.
Man of Steel 2
Mówcie co chcecie. Superman to w założeniu bohater, którego trudno wziąć serio, dlatego też jestem fanem filmu Man of steel, bo to pierwsza inkarnacja Kal-Ela, która nie wzbudza u mnie litości. Pomysł na rozliczanie Supermana przez sąd czy kongres jest świetny i dobrze rozwinięty wątek znów - starczyłby na cały dobry film, który chętnie bym obejrzał. Cavill jest świetny w swojej roli i jedyny problem mam z Lois Lane, która pojawia się trochę w stylu deus ex machina i zachowuje się cokolwiek idiotycznie. Najgorszym elementem tej części jest Lex Luthor. Ludzie skupiali się na hejtowaniu Afflecka, a prawdziwym strzałem w kolano jest właśnie Jesse Eisenberg. Facet jest koszmarny. Zapomniał chyba, którą postać miał zagrać i daje nam karykaturalna, przesadzoną i groteskową wersję Jokera z The Dark Knight. Mimo, że Lex ma całkiem sensowny plan to w ogóle nie czuć ciężaru wydarzeń. Co się facet nie pojawi na ekranie to BvS zamienia się w parodię. Cały wątek powinien wylądować w koszu, bo jego motywacja jest całkowicie niejasna, poza tym, ze chce siać chaos. Znów - kalka z Jokera w wersji Ledgera.
Za dużo też czasu poświęcono na usilne tłumaczenie się z pierwszej części man of Steel. Konkretnie z głównego zarzutu (mi to nie przeszkadzało), że Superman zrobił z Zodem rozpierduchę nie dbając o życie innych. No cóż, gdyby nie zginęły te tysiące to Zod zabiłby potem wszystkich. Tyle, nie trzeba poświęcać kolejnej części na oczywiste dialogi i długie tłumaczenie się przed fanami komiksu.
Batman v Superman
Pojedynek gladiatorów, szumnie zapowiadany od początku produkcji, w filmie trwa 5-10 minut i wygląda całkiem dobrze. Pomijam fakt, że trochę przesadzili z widowiskowością (Po cholerę Batman robił jojo z Supka? Co to za technika walki?) - w kinie walka robi wrażenie i tyle. Szkoda, że jej finał już nie. Zmiana tonu, nastawienia do siebie obu stron następuje w ułamku sekundy i na twarzy widza maluje się wielkie WTF. Co ja pacze? Co się stało? Kolejny wątek, który potraktowano po macoszemu byle upchać ile się da. Scena, w której staja twarzą w twarz robi wrażenie, ale jest bez sensu. Batman ściga pewnych niemilców i nagle Superman mu przeszkadza. Wątek pościgu nagle się urywa i tyle. Już nawet nie wspominam, że w The Dark Knight pojedynek na ulicach Gotham był sto razy lepiej nakręcony, bo po co? Nie kopie się leżącego...
Wonder Woman
Gal Gadot jako WW jest i tyle można o niej powiedzieć. Przewija się gdzieś tam na trzecim planie. Coś jak Cpt. Phasma w nowych Star Warsach, ot, może ciut jej więcej. Albo gdzieś jedzie, albo coś kombinuje, ale kogo to obchodzi? Dla kogoś, kto nie zna komiksów jest całkowitą zagadką, w ogóle jej nie poznajemy, a nagle bach! Staje się równoprawnym uczestnikiem ostatniej bitwy. Bo tak. Co nią kieruje? Kulawy scenariusz. A już scena jak się pojawia w stroju i nagle z całkowitej czapy leci muzyka rockowa - ojej, mokry sen każdego dziesięciolatka, ale niekoniecznie materiał do poważnego filmu. Zdecydowanie chcę zobaczyć coś więcej, może być nawet standardowe "origin story" - to nie jest postać znana miłośnikom kina.
Dawn of Justice (League)
Tu też jest grubo. Poza tym, że przez cały seans przewijają się główni członkowie Justice league mamy jeszcze na siłę wrzuconą scenę z pewnym mailem. To było dopiero słabe. Nie chcę pisać w detalach, bo byłby to w jakimś tam sensie spojler, ale nie pamiętam bardziej na siłę wrzuconej, niepotrzebnej sceny w jakimkolwiek filmie. Na szybko do głowy przychodzi mi jedynie Thor i wizja Ragnarocka w Age of Ultron. Może i to są smaczki dla wielbicieli komiksów, ale podane z wyczuciem i elegancją słownia w składzie porcelany. Doomsday jest dokładnie taki jak w materiałach promocyjnych. Bezmózga maszyna do zabijania o wyglądzie trola jaskiniowego z Władcy Pierścieni. A dlaczego w ogóle Justice League musi się uformować? Bo Bruce Wayne ma złe przeczucie! Tak, to jedyny powód.
Tak to właśnie wygląda. Pięć filmów, z każdego powyciągano kilka momentów i skręcono do kupy bez pomysłu. Do litanii wad dorzuciłbym jeszcze późno-nolanowskie dialogi. Tu się nie rozmawia, tu się przemawia. Każdy ma przygotowany zestaw bardzo poważnych i groźnie brzmiących tekstów i wygłasza je z grobową miną. Dwa (dosłownie) momenty gdzie pojawia się jakiś żart wypadają tak naturalnie jak usta i piersi Natalii Siwiec. Dalej narzekając: wspomniany wcześniej troll jaskiniowy to nie jedyny element podobny do trylogii Władca Pierścieni. Kolejnym jest zakończenie filmu, które składa się z trzech czy czterech zakończeń, w dodatku pociętych dziwacznie pod względem chronologii.
Na początku seansu na ekranie pojawia się sam Snyder. Gratuluje widowni, że są jednymi z pierwszych, którzy zobaczą jego dzieło i prosi o dyskrecję. O niezdradzanie innym detali, żeby ich doświadczenie w kinie było tak samo intensywne jak nasze. Szkoda, że sam Snyder o to nie zadbał i słynny już zwiastun oskarżony o to, że pokazuje cały film w pigułce okazuje się winny tego zarzutu.
Wierzę, że będzie masa ludzi, którym się ten film spodoba - szanuję Wasze zdanie. Jest tak samo istotne jak moje, pana czy pani. Dla mnie to ogromny zawód i nie wiem czy coś w tym roku będzie mnie w stanie zawieść bardziej. Poszedłem do kina z dużą rezerwą po pierwszy recenzjach więc to na pewno nie wina zbyt dużych oczekiwań. Jest w tym filmie kilka fajnych scen, ale wszystko do kupy jest filmem złym, źle napisanym i pozbawionym scenariusza, który miałby ręce, nogi, bohaterów, uzasadnione motywacje i zdrowy rozsądek. Nie wiem czy to wina Snydera czy kogoś z DC. Ewidentnie chcieli jednym filmem zrobić to, co Marvel osiągnął za pomocą pięciu pełnometrażówek i bardzo, ale to bardzo nie wyszło. A potencjał był ogromny. Wycięte, dodatkowe 30 minut materiału, które pojawi się na Blu-rayu niczego w tym temacie nie zmieni. Wielka szkoda. Trzy na dziesięć, naciągane.
Cośtam, cośtam.
Jak się obniży oczekiwania w stosunku do gatunku filmowego, jak się powróci do myślenia o Batmanie przez pryzmat wszystkich ekranizacji, a nie tylko Nolanowskiego Dark Knighta, to najnowsze wcielenie nie jest takie kiepskie. Fabuła składa się z trzech odgrzewanych mielonych oraz sera pleśniowego, ale Snyder nawet nie udaje, że o fabułę mu w ogóle chodzi. Film stanowi slepek najciekawszych i najbardziej udanych scen, jakie udało się nakręcić podczas okresu zdjęciowego. Ogląda się przyjemnie, ponieważ ze względu na widoczny rozmach realizacji, zastosowanie nowoczesnych technologii, a także znajome twarze lubianych aktorów film zaspokaja podstawowe potrzeby spragnionej rozrywki gawiedzi. Najmocniejszą stroną jest całkiem udana kreacja Afflecka, którego znudzony i zblazowany Człowiek Nietoperz jest chyba bardziej zjadliwy, niż pogrążony w cemencie romantyk od Christiana Bale'a. Snyderowi udała się jeszcze jedna rzecz, mianowicie jego wersja historii wypełnia niewidoczną wczesniej lukę w całej batmanowskiej franczyzie - wpsowuje się idealnie pomiędzy mroczne imaginacje spod znaku Burtona, a plastyczne disco-relax Joela Schumachera. Do tego wciaż daje się oglądać z umiarkowanym zainteresowaniem, co wymownie świadczy o relacji "kino-widz" w dzisiejszych czasach.
Jeżeli kogoś dziwi, dlaczego nie wspominam o występującym w filmie Supermenie, odpowiadam: tytuł mnie wyręczył, więcej napisać się nie da.
Oglądałem wersję rozszerzoną, która ponoć zawiera sporo materiału dodatkowego i jest przez to nieco bardziej spójna od kinowej. Nie wiem, w kinie nie byłem. Wiem natomiast, że ten film jest zdecydowanie za długi i wcale nie chodzi o sceny dodane.
Zacznijmy od tego, że nic nie zapowiada katastrofy. Początek, a nawet więcej, gdzieś tak do momentu tytułowego starcia głównych bohaterów, jest całkiem znośny, chociaż niepozbawiony poważnych wad. Mamy więc bardzo dobrego nowego Batmana, granego przekonująco przez Bena Afflecka. Mamy nowego, chyba najlepszego w historii Alfreda, w tej roli świetny Jeremy Irons. Mamy kontynuację Człowieka ze stali, w formie rozliczania Supermana za straty poczynione w czasie walki z Zodem. I to wszystko mogłoby się ułożyć w całkiem przyzwoity film. Widać tu charakterystyczne dla Snydera elementy: pewną teledyskowość, bardzo plastyczne obrazy, czuć komiksowość (w opozycji do realizmu nolanowskich Batmanów). Nie powiem co prawda, żeby mnie ta historia jakoś szczególnie mocno ruszyła ale na tle Avendżerów i latających lotniskowców Marvela, wyglądało to przyzwoicie. Trochę rażą sztuczne, komputerowe tła i animacje ale są do przeżycia.
Niestety od samego początku pojawiają się sygnały nadciągającej katastrofy. Przemykają w postaci dwóch osób, które co jakiś czas migają na ekranie. Pierwszą jest ekstrawagancko ubrana pani, która okazuje się być Wonder Woman. Poza odegraniem swojej roli w finałowej walce jej obecność ogranicza się do pojawiania się co jakiś czas w kadrze, kompletnie bez sensu. Ale jest, bo zapowiada kolejny film. Drugą personą, która ostatecznie niszczy BvS jest zaś Lex Luthor, który jest najgorzej zagranym czarnym charakterem od nie wiem jak dawna. To jest totalna katastrofa, bo Eisenberg przypomina swoją grą jakąś parodię Pana Zagadki z Batman Forever. I niech was nie zwiodą opinie, że to miała być próba nawiązania do Jokera z Mrocznego rycerza. O nie. Facet po prostu robi z siebie idiotę przed kamerą i nie ma to żadnego uzasadnienia. Ani fabularnego, ani stylistycznego, ani jakiegokolwiek innego. To już trzeba było chociaż Carrey’a zatrudnić, byłby bardziej autentyczny. Do tego dochodzi fakt, że całe to knucie Luthora jest pozbawione jakiegokolwiek sensu i rozwala cały film. Nie wiem, co zniesmaczyło mnie bardziej: wybuch bomby, który zamiast obciążyć Supcia, wskazywał jasno na Lexa, świadomość tego, że zna on prawdziwą tożsamość Kryptończyka i nie potrafi tego wykorzystać, czy w końcu genialny plan powołania do życia Doomsdaya, który nie wiem, do czego miał prowadzić.
Mam też problem z postacią Lois Lane. Na początku wydawało się, że w końcu Amy Adams będzie mogła sobie pograć. Były jakieś zalążki problemów w związku dziennikarki i Clarka, wplątanie w aferę CIA, śledztwo, fajne sceny w redakcji (Fishbourne wymiata), a potem BAM! Mamy sceny z imieniem matki i dzidą, kompletnie z dupy, babka znajduje się w centrum wydarzeń, a w tle latają bomby atomowe.
Wspomniałem, że pierwsza część filmu umiarkowanie mi się podobała, pomimo tych mankamentów i rozwlekłego tempa. Niestety potem nastąpił wielki, prawie godzinny finał, walka na śmierć i życie (niestety nie pomiędzy tytułowymi bohaterami), Lex Luthor ujawnił swój plan, nadzieja izraelskiej kinematografii ujawniła swoją tajną tożsamość, mieliśmy ordynarny zwiastun Justice League i do filmu dorwali się upośledzeni graficy. Zakończenie walki Batmana z Supermanem to koniec jakiegokolwiek sensu. Zaczyna się Dragon Ball, debilne animacje, Wonder Woman wpada na scenę w zbroi z push-upem, w tle grają bębny i gitary elektryczne, wybuchają bomby, latają pioruny, szlag trafia jakikolwiek sens i logikę. Zostają tylko animowane ludziki, troll z Władcy pierścieni i lasery. W stosunku do dość stonowanego i w miarę poważnego początku, koniec filmu wygląda jak jakieś popłuczyny po Avengers, zło i womity. Zresztą tak jak we wspomnianym Władcy, po walce następuje jeszcze kilka finałów, które sprawiają, że ostatnia godzina kompletnie nie nadaje się do oglądania.
Podsumowując, mógł być całkiem niezły film ale przez dziwaczne zabiegi scenariuszowe wyszedł niestrawny kloc. Ktoś chciał wcisnąć w jeden film, złożony z dwóch, zajawki trzech innych. Wyszedł groch z kapustą, ostatecznie położony przez koszmarny ostatni akt, z masą niewykorzystanego potencjału, zmarnowanymi postaciami i wątkami.