Ciekawa książka, która mogłaby być bardzo fajna, gdyby nie żenująco słabe tłumaczenie. Historia pirackiej braci, ze słynnym Czarnobrodym na czele, jaka opanowała Bahamy w drugim dziesięcioleciu XVIII wieku. Panowie nie byli tacy okrutni jak ich malowano - unikali poważnych starć, napadali na statki kupieckie a po ograbieniu zazwyczaj puszczali ich załogi wolno. Taki Czarnobrody prawdopodobnie nigdy nikogo jako pirat nie zamordował (!). Z drugiej strony byli uwikłani w sprawy polityczne, przekupywali gubernatorów, handlowali niewolnikami i przypominali raczej współczesną mafię niż kolorową bandę Jacka Sparrowa. Ci, którzy ich zwalczali mieli zresztą czasem więcej za uszami niż oni sami. Wracając do tłumaczenia - dla pana, który popełnił tego potworka grupa okrętów to po kawaleryjsku "szwadron" (pewnie od "squadron", po naszemu dywizjon albo eskadra), okręt jest tym samym co statek a indiańskie pirogi to kajaki. Czytałem więc sobie jak to piraci atakowali swoimi kajakami "okręty handlowe" i zaśmiewałem się do rozpuku. Jest tego więcej, rzeczy może niedostrzegalnych dla laików ale osobom, które choć raz w życiu były nad morzem dających do zastanowienia nad jakością całości. Szkoda bo książka jest fajną "podkładką" pod serial Black Sails, przewijają się tutaj te same miejsca i postacie. Z jednej strony możemy sobie film skonfrontować z książką a z drugiej lepiej wczuć się w pirackie klimaty. Tylko to tłumaczenie...