Whiplash


Whiplash

Średnia ocena: 8.6

Ptaszor2015-01-06 22:03:10



Nic mądrego nie jestem w stanie napisać. Odsyłam do recenzji, chociażby do tej:
http://www.filmweb.pl/reviews/Pot%2C+kr ... azgi-16566
Mogę wystawić po prostu ocenę? Jak mi ktoś powie, że to nie jest 10, to stracę do niego szacunek.

10/10

Pquelim2015-01-08 23:11:25



Kameralny film o uczniu najlepszej amerykańskiej szkoły muzycznej, który marzy o zostaniu najlepszym perkusistą na świecie. W momencie, keidy poznajemy mizmotycznego głównego bohatera jego najważniejszym celem jest otrzymanie angażu w prestizowej szkolnej okriestrze prowadzonej przez psychopatycznego nauczyciela Terence Fletcher'a. W zasadzie film nie mówi widzowi zbyt wiele o tej postaci, poza tym, że prowadzi on swoje zajęcia w sposób uwłaczający godności i dehumanizujący swoich podopiecznych. Nie mamy pojęcia dlaczego więc główny bohater (Andrew) tak bardzo pragnie dostać się pod skrzydła emocjonalnego terrorysty, niejasne pozostają również motwacje pozostałych członków zespołu. Pan Fletcher, którego rewelacyjnie zagrał Jonnathan Simmons (postać dla mnie dotychczas raczej anonimowa - trzecioplanowe role w "W chmurach", "Harsh Times", a nawet w "Postal"), świadomie i z pełną premedytacją znęca się nad swoimi podopiecznymi w myśl wyłożonej również w filmie zasady, że tylko całkowity brak aklamacji może powodować powstanie geniuszu. Z kolei Andrew, którego 19stoletnia niedojrzała osobowość tłumaczyć może uległosć wobec tyrana z pełnym zapałem oddaje się ćwiczeniom, które wyniszczają jego organizm, psychikę, pewność siebie i budują maniakalną obsesję na punkcie perfekcjonizmu.
Osią fabularną "Whiplash" jest zatem relacja na linii adept-mentor, naznaczona epizodycznymi traumami i ślepą uległością głównego bohatera, które nieznacznie pozbawiają realizmu ogólny przekaz. Jako odbiorca niezaangażowany w środowisko muzyczno-artystyczne przez większość seansu odczuwałem gniew i niezrozumienie dla postępującej dramatyzacji, ponieważ nie potrafiłem (albo film nie potrafił) dostrzec sensowności w przedstawianych wydarzeniach - najzwyczajniej w świecie dawno rzuciłbym wszystko w cholerę, mając świadomość ceny, jaką główny bohater płaci za iluzję podążania na szczyt.
To właśnie jest w tym filmie kapitalne. Nieprawdopodobna emocjonalność bijąca z uderzeniami pałeczek o werbel, trzymająca w niezwykłym napięciu historia dwóch obsesji - marzeń o geniuszu i dydaktycznej dyktatury, mającej ten geniusz skrzesać. W pewnym momencie następuję również poruszający twist w scenariuszu, który przewartościowuje wspomniane wartości i wprowadza elementy stricte dramatyczne. Rewelacyjna historia okraszona wyśmienitą ścieżką dźwiękową, z porywającymi utworami jazzowymi, porywającą kreacją Simmonsa i narracją w stylu porządnego thrillera - to wszystko najważniejsze zalety tego filmu, który - notabene - w tym momencie uważam, za jeden z najlepszych obrazów 2014 roku.
Ale to nie jest ideał.
Między innymi dlatego, że zaproponowany antagonizm nie odnajduje satysfakcjonującego ujścia i dosadnej puenty, raczej zostaje w tym filmie wypolerowany i złagodzony ostatnią - kapitalną pod względem muzycznym! - sceną, która nie odpowiada na żadne ze zbudowanych wcześniej pytań i nie rozwiązuje kluczowego dla scenariusza konfliktu. Jest piękną wizytówką, jednak obarczoną brakiem konkretnej narracji.
Poza tym, zgadzam się z krytycznymi recenzjami tego filmu, pod względem zarzutów o wypaczenie ideałów muzyki jazzowej i wypłaszczenie ich do imperatywnego dążenia do perfekcjonizmu poprzez wielogodzinne i żmudne ćwiczenia, które - w proponowanej przez "Whiplash" wizji - mają zagwarantować jakość, wybitność i geniusz. Moim zdaniem nie o to w muzyce chodzi i nie sądzę, żeby o to chodziło również w jazzie - gatunku narodzonym w zaciemnionych spelunach murzyńskich dzielnic wśród oparów tytoniu i alkoholu, w żadnym nowojorskim muzycznym laboratiorium.
No i trzeci zarzut, chyba najistotniejszy - to gra aktorska głównego bohatera. Przez cały film zastanawiałem się, czy nieznana mi postać została dobrana do tej roli ze względu na umiejętności - co w moim mniemaniu tłumaczyłoby angaż aktora, który nie posiada mimiki twarzy, wygląda jak naleśnik i przez większość scen prezentuje się jakby wykonywał polecenia reżysera zupełnie ignorując potrzebę autorskiej ekspresji i własnej interpretacji (polecam zwłaszcza ostatni dialog z dziewczyną w restauracji). Gdyby był to aktor-perkusista, jedyny zdolny do zagrania skomplikowanych technicznie scen za garami - byłbym w stanie to przełknąć. Jednak nie - Milles Teller grał już w Divergent, Project X, czy Footloose. Nie widziałem go w poprzednich rolach, ale w zestawieniu z J.K. Simmonsem - a trzeba pamiętać, że na wspólnych scenach tej pary opiera się większość jakości tego filmu - wypada po prostu bezjajecznie i rozczarowująco. Szkoda, bo wśród młodych aktorów z pewnością znalazłyby się lepsze kandydatury do tej roli.
Podsumowując - "Whiplash" jest filmem wyśmienitym, który wywołuje silne emocje i angażuje widza w opowieść. Jest też filmem bardzo dobrym technicznie, ze świetnymi zdjęciami i rewelacyjnym montażem, który osiąga nową jakość w prezentowaniu muzyków i ich pracy. Posiada jednak kilka wyraźnych zgrzytów, które prawdopodobnie pozbawią go uznania wśród szerszej publiczności, o czym może świadczyć znaczny wysyp nominacji, jednak niewiele nagród głównych dla tego tytułu. Zresztą, na Złotych Globach szansę dostał tylko Simmons - wygląda na to, że niszowość "Whiplash" trochę go zgubi tak, jak w zesżłym roku zgubiła wyśmienity "Rush" o kierowcach formuły 1.
Niemniej - warto i polecam z całego serca, ponieważ mam świadomość, że moje subiektywne odczucia nie muszą udzielać się każdemu. I z pewnością znajdą się tacy, którzy uznają ten film za dzieło Roku, z czym nie zamierzam zresztą specjalnie polemizować. Jest tu poziom, który prawdopodobnie stanowi rzadkość w odniesieniu do 2014.

8/10

Cherryy2015-01-10 14:07:54




Gdyby nie Wasze intrygujące recenzje, to film pozostałby ślepą plamką na moim kinowym radarze aż do Oscarów, do których z pewnością uzyska nominację co najmniej w trzech kategoriach: najlepszy film, najlepsza rola drugoplanowa i techniczną (montaż dźwięku, jest coś takiego, prawda?).

To w zasadzie scenariuszowo bardzo prosta historia z bardzo złożoną psychologią postaci i przede wszystkim ciągłą polemiką o kondycji ludzkości w dążeniu do doskonałości. Wszelkie wątki poboczne ograniczono do niezbędnego minimum, żeby przedstawić tylko i wyłącznie skalę motywacji młodego muzyka.

Najważniejsze słowa w tym filmie to wg mnie słowa Fletchera o tym, że jazz dzisiaj, to nie ten sam jazz, co kiedyś. Parafrazę tej opinii można by włożyć w usta każdego mistrza, który posiada zmysł pozwalający dostrzegać mu w swojej dziedzinie więcej, niż przeciętnej jednostce. Ocena nauczyciela umyka schematom, a to dlatego, że reżyserowi udało się stworzyć pewną nić sympatii między widzem, a jednym z największych skurwysynów kina w 2014 roku.

Większą sympatię nawet, niż z uczniem, którego przecież powinniśmy szanować za ponadludzki upór w dążeniu do celu. Nawet kiedy uczeń zaczyna przypominać mistrza charakterem, a mistrz wtedy z lekko skrytym podziwem na niego spogląda, ale nie daje mu tego odczuć, czułem, że w przypadku młodego chłopaka idzie to w złym kierunku. Chce być idealny dla siebie, nie dla dobra muzyki, jakkolwiek banalnie by to brzmiało. Dla sławy, dla leczenia kompleksów, pozbycia się czegoś, co my moglibyśmy nazwać syndromem Adasia Miauczyńskiego. Wiecznie na drugim miejscu, za kuzynami(?) sportowcami, których uważa za idiotów. Ciekawe studium postaci, która oczekuje docenienia i spełnienia, popadając w coraz większą frustrację i depresję, a jednocześnie tak niedorzecznie psychopatyczna, odrzucająca bliskich i okazywane uczucie, za cenę ekstremalnego egoizmu.

Ciężko było mi tam dostrzec pasję. Pasja aż iskrzyła z oczu nauczyciela, ale nie Andrewa. Przynajmniej ja tak to odczytałem i tak zinterpretowałem.

Ten krótki film przekazał więcej treści, niż wiele znacznie dłuższych produkcji. Każda scena jest bardzo ważna i przekazuje multum informacji. Pojawiają się krytyczne głosy, że tak nie wygląda nauka w szkole muzycznej. Oczywiście, że nie wygląda, bo to był film o obsesji. Ale mimo wszystko z prostym przekazem: chcesz być ideałem? To musisz najpierw srogo zapierdalać.

Whiplash nie pozostawia widza z jednoznaczną oceną, czy taką postawę negować, czy chwalić. W zasadzie, pozostawia wręcz z galimatiasem myśli, stawiając zbyt mocne argumenty za i przeciw.

Bardzo dobry film, sprawnie zrealizowany, z dbałością o detale i - co bardzo sobie cenię - z wielką dbałością o aktorskie tło, gdzie miałem wrażenie, że nawet statyści musieli skupić się na swoich kilkusekundowych rólkach. Duży realizm. Widzę ludzi, a nie aktorów.

Zasłużona ósemka. Co prawda, bliżej siódemki, niż dziewiątki, ale nie sądziłem, że tak świeżemu filmowi dam ósemkę.

8/10

Crowley2015-01-18 19:58:08




Młody perkusista trafia w szkole na nauczyciela perfekcjonistę, który ćwiczy podopiecznych jak sierżant Hartman z Full Metal Jacket ale tylko po to, żeby wyzwolić w nich pokłady geniuszu. Wszystko to już było, tylko nikt tak ładnie nie pokazał jeszcze grania jazzowego big bandu. Warto ten film obejrzeć przede wszystkim dla rewelacyjnych zdjęć. Świetne zbliżenia i ujęcia instrumentów i grających muzyków plus sama znakomita muzyka robią ten film. Aktorsko też jest bardzo dobrze, nominacja dla Simmonsa zasłużona. Szkoda tylko, że wbrew temu, co Fletcher mówi w końcówce, wszystko w tym filmie skupia się na mechanicznym wybijaniu coraz szybszych rytmów. Najlepiej raniąc sobie przy tym palce (że niby jak?).
Warto obejrzeć, myślę nawet, że powinno się. Choćby dla kapitalnych zdjęć, dzięki którym podnoszę ocenę o jedno oczko.

8/10

SithFrog2015-04-09 21:19:55


- Jeśli film o muzykach i jazzie jest w stanie przez 90% czasu trzymać twój zad na skraju krzesła to wiedz, że coś się dzieje. Jeśli przez większą część seansu pocisz się razem z głównym bohaterem, jeśli twoje palce nerwowo zaciskają się tak mocno, że bieleją knykcie – masz do czynienia z czymś naprawdę dobrym. I mocnym. Masz do czynienia z Whiplashem.

Andrew Neimann to młody perkusista, który marzy o dołączeniu do jazzowych legend tego instrumentu. Trafia do najlepszej szkoły w USA, gdzie wpada w oko nauczycielowi-dyrygentowi, który ma opinię mistrza w swoim fachu. Terence Fletcher to jednak nie jest byle belfer. To skrzyżowanie doktora House’a, kapitana Herberta Sobela z Kompanii Braci i sierżanta Hartmana z Full Metal Jacket. Sadystyczny perfekcjonista, socjopatyczny manipulator i przyczajony furiat w jednym. Andrew po pierwszym szoku wcale nie zamierza łatwo porzucać marzeń, mimo kolejnych kłód rzucanych pod nogi.

Oczekiwałem filmu muzycznego, a to jest rasowy thriller. Napięcie można ciąć nożyczkami. Wszystkie sceny z udziałem wspomnianych bohaterów zawierają dawkę emocji, która starczyłaby na kilka osobnych produkcji. Rewelacyjnie dobrani aktorzy toczą pasjonujący pojedynek charakterów. Nie wiadomo kto i kiedy wyprowadzi kolejny cios, podłoży drugiemu kolejną świnię. A przecież to niby historia o waleniu w bęben!

Milles Teller jako Andrew wypadł wyśmienicie. Uwierzyłem w jego opowieść, w jego emocje, w jego dramaty. Uwierzyłem w poczucie wyalienowania i w granice wytrzymałości, które próbował przesunąć. Miał trudne zadanie, bo dostał nie lada oponenta. J.K. Simmons do tej pory kojarzył mi się z apodyktycznym i groteskowym redaktorem naczelnym ze Spidermana. Tu nie ma w sobie za grosz tej groteski. Gra tylko (i aż) nauczyciela muzyki, a jest momentami przerażający jak John Doe z Siedem, kiedy indziej wyrachowany i metodyczny jak Hannibal Lecter. Nie widziałem pozostałych nominowanych do Oscara za drugi plan, ale nie wiem co i kto musiałby zagrać, żeby w tym roku pokonać Simmonsa. Być może nawet rola życia.

Jazz jest tu, jak na film muzyczny, trochę w tle. Nadal – kawałki dobrano świetnie, idealnie podkreślają ważniejsze momenty, a złożoność utworów świetnie obrazuje jakim ciężkim kawałkiem chleba jest granie jazzu na najwyższym poziomie. Ciekawie pokazano świat, w którym funkcjonują najlepsi. To żadne High School Musical. To szkoła przetrwania, wyścig szczurów, walka każdego z każdym. Tu nie ma przyjaciół, medali za sam udział i drugich miejsc.

Na osobny akapit zasłużył autor zdjęć. Sharone Meir sprawił, że oglądałem jazzowy big band (grający jakiś tam standard) z zapartym tchem. Dynamiczna praca kamery. Kamera wiruje, skacze od dyrygenta, przez zbliżenia na nuty, instrumenty, żeby na koniec pokazać pot spływający po uchu perkusisty. Wygląda to wszystko niesamowicie. Jest dynamicznie i efektownie, a w połączeniu z muzyką dostajemy hipnotyzujący audiowizualny show. Momentami zatykało mnie z wrażenia.

Dałem sobie czas po seansie, bo po napisach końcowych bliski byłem oceny maksymalnej. Dlaczego w takim razie „tylko” dziewiątka? Jest kilka elementów, do których można się przyczepić. Niezbyt podobało mi się wszystko co działo się poza szkołą. Scena rodzinnego obiadu czy cały wątek romantyczny wydają się przyklejone do fabuły na siłę. Wiem jaka jest ich rola, ale można to było albo porządniej zrobić/rozwinąć, albo podarować zupełnie i te same treści przemycić w dialogach. Przy całym realizmie historii, sceny z wypadkiem i te zaraz po nim, wydały mi się solidnie przesadzone. Jakby nieprzystające do reszty scenariusza.

To jednak detale. Whiplash to tytuł ocierający się o geniusz. Świetnie pomyślany, pięknie nakręcony, koncertowo zagrany (dosłownie i w przenośni). Godny polecenia każdemu, kto lubi ambitne kino. Ode mnie dostaje dziewiątkę i nieistniejący znaczek Żaba Poleca!

9/10