Jako że jest to mój piąty Fallout (F1, F2, F:T, F3), to spędziłem już z Falloutami na pewno co najmniej 200 godzin, a może i dużo więcej zważywszy, że jedynkę przeszedłem klika razy. I niestety z mojego punktu widzenia jako miłośnika tych gier jest to Fallout zdecydowanie najsłabszy. Teoretycznie ma on wszystko co mieli wielcy poprzednicy z genialną jedynką na czele (wiem, że narażam się falloutowej społeczności uważającej F2 za jeszcze większe arcydzieło), ba, w stosunku do trójki poprawie uległo sporo drobnych mankamentów interfejsu, ale brakuje mu najważniejszej rzeczy: wciągającej fabuły wywołującej zaangażowanie gracza. A bez tego nie ma mowy o jakimkolwiek rolpleju z prawdziwego zdarzenia.
No i niestety - dla takiego starego wyjadacza jak ja - NV takim prawdziwym, z jajami rolplejem, do którego chciałoby się wracać nie jest. Nie ma dobrej fabuły, a cała reszta już była. I tworzenie postaci, i system perków, i różne frakcje, i post atomowe pustkowia i wolność robienia czego dusza zapragnie i ludzkie ambicje i niegodziwości – wszystko to już było. Ale w poprzednich Falloutach był też powód dla którego wychylaliśmy nosa z bezpiecznego schronienia i błąkaliśmy się po pustkowiach ryzykując życiem. A granie w New Vegas sprowadza się do otwartego świata, który możemy sobie eksplorować jak nam się podoba, przy okazji robiąc misje poboczne, odkrywając nowe miejsca i frakcje, z którymi można się zaprzyjaźnić, albo wręcz przeciwnie i tyle. Żadnego zaangażowania, żadnej historii, żadnego sensownego powodu by ryzykować życie.
Pozostaje głównie eksploracja i już. To ja się pytam: czy to jest Fallout, czy może klon Morrowinda, czy innego Obliviona, tyle że w okolicznościach przyrody po katastrofie atomowej?
Konflikt pomiędzy głównymi siłami został przedstawiony w taki sposób, że szczerze mówiąc nic a nic mnie nie obszedł, okazało się jednak, że nie da się zbyt długo pracować dla wszystkich stron naraz, bo jedna misja za daleko i już zostałem na stałe przypisany do jednych a zantagonizowany z innymi i aby grę skończyć musiałem brnąć dalej w obojętny mi „sojusz”, albo wczytać sejwa. W międzyczasie były też jakieś tam wybory moralne ale takie oczywiste jak w elementarzu dla amerykańskich dzieci. Wiedźmin swoją fabułą i dylematami miażdży New Vegas w przedbiegach.
Odniosłem też wrażenie, że spłycony i ułatwiony został rozwój postaci. Mniej więcej w połowie gry zrobiłem swoje priorytetowe umiejętności na 100%, a ponieważ nie potrzebowałem korzystać z innych to nie było nawet po co zdobywać więcej doświadczenia. No i o ile dobrze pamiętam, to perk pozwalający zwiększyć główne cechy postaci pojawił się w F3, a i to można go było użyć chyba tylko 2 razy. Tutaj miałem tę opcję kilkakrotnie – podniosłem sobie główne cechy dwukrotnie, a potem wstyd mi już było przed samym sobą grać przegiętą postacią i nie korzystałem z tego perka więcej. Nie korzystałem, ale perk i niesmak pozostały.
Za podstawowy sposób walki wybrałem broń palną i w zupełności wystarczyło to do komfortowego przejścia gry na poziomie normalnym. Wybór broni był w sumie dość skromny, ale można je było ulepszać, a różna amunicja do różnych jej typów miała w zamierzeniu wymuszać używanie wielu spluw. Dodatkowo zużywanie się broni podczas walki także miało zachęcać do strzelania raz z tego raz z tego. Ale jeśli ktoś nie chciał żonglować spluwami co chwila to cóż, wystarczyła dobrze rozwinięta umiejętność naprawy by zamiar twórców spełzł na niczym i można było bez przerwy strzelać z ulubionego gnata.
Wprowadzono także możliwość rozbierania broni i amunicji na czynniki pierwsze po czym konstruowania amunicji (a może i broni też? - nie wiem) z elementów podstawowych. Znowu wystarczyło grać dwoma różnymi typami broni i kupować w każdym nowym miejscu cały zapas pestek abym nie odczuł nigdy potrzeby zrobienia sobie amunicji. Zwłaszcza, że musiałbym zbierać i nosić w plecaku kupę innego złomu i badziewia a maksymalna waga plecaka była w grze jedynym ograniczeniem podnoszącym minimalnie poziom trudności. No i jeszcze dodatkowo trzeba byłoby pamiętać jakie elementy są potrzebne do zrobienia ammo, jakie do stimpaka, jakie do jeszcze czegoś tam – bardzo dziękuję za taki pomysł na obciążanie sobie pamięci i plecaka.
Gra pozwala na zwerbowanie dwóch towarzyszy, którzy podróżowali z nami, mieli też własne misje, ale przede wszystkim służyli jako dodatkowe plecaki . Można im było także dać lepsze bronie i pancerze, w efekcie większość walk w dalszej fazie gry staczali już oni, ja ledwo łapałem się na kilka strzałów. Oczywiście z poważniejszymi przeciwnikami trzeba było ich wspomóc, ale ponieważ podczas walk można leczyć się stimpakami a także faszerować inną chemią, to tak naprawdę pod koniec mojej przygody prawdziwych wyzwań brakowało.
Próbowałem romansować w grze z dwiema różnymi laskami (w tym jedna była moją towarzyszką), ale obie okazały się lesbijkami – babki hetero w grze nie udało mi się poderwać, choć przyznaję, że jakoś zbytnio szukać po pustkowiach też mi się nie chciało (zresztą może wyginęły na skutek promieniowania?). Być może gdybym skończył wszystkie misje osobiste mojej towarzyszki to padłaby mi wreszcie w ramiona, ale gra mnie znużyła do tego stopnia, że chciałem już tylko skończyć główną fabułę i nacisnąć „odinstaluj”. Jak widać Stany zostały dotknięte nie tylko wojną atomową, ale jeszcze powojenną apokalipsą poprawności politycznej.
Tak sobie jadę po tym Falloucie i jadę, krytykuję go za to i za tamto (bo np. mapa nie radzi sobie z lokacjami wielopoziomowymi typu budynki), a przecież w sumie to nie jest zła gra. Dla osoby, która nie grała w żadne Fallouty, ta gra może wydawać się nawet bardzo dobra. Dla graczy niedzielnych, na co dzień nie grających w crpg także – jest przystępna, ma niewygórowany poziom trudności, niezły klimat, dużo różnych frakcji i misji pobocznych.
Ale dla starych wyjadaczy Fallout New Vegas będzie zawodem. Jak by nie patrzeć jest to spadkobierca jednej z najlepszych gier crpg ever, a to musi zobowiązywać. I dlatego tylko siódemka.