Słabsze niż pierwsza część, niewiele się ciekawego dzieje. Wynudziłem się trochę. I mało pamiętam. Aczkolwiek parę scen fajnych. Film obiecuje więcej niż daje.
Kawał dobrej roboty. 'Niezwykłą Podróż' oceniłem dobrze, a część druga jest lepsza.
Trochę wymęczyła mnie część pierwsza swoimi dłużyznami. Tutaj z bananem na twarzy obserwowałem akcję, walki, potyczki i mniej nadęte dialogi.
Cieszy mnóstwo walki, brawury, akcji. I Orki. Nareszcie napatrzyłem się na plugawą rasę. Z bliska, z daleka. Troche ich 'dialogów'. Do tego spływ 'beczkowy'.
Efekty są świetne ale największe wrażenie robi Smaug.
Aktorsko też pozamiatał Smaug. Przykrył wszystkich, chociaż w'Pustkowiu Smauga' cała obsada z wyjątkiem 'Gandalfa' jest o dwie klasy niżej niż w 'Niezwykłej podróży'. Bilbo gdzieś tam w tle, Thorin maksymalnie płaski i odpychający powierzchownością.
A Legolas ma mieć chłód w oku i być ładny. I jest. Zero głębi. Chociaż balety w jego wykonaniu są fajne (Jezioro Rzeźnicy?)
Wracając do meritum, powyższy mankament wespół z idiotycznym wątkiem miłosnym nie psuje rozrywki. Chociaż czuć, że dużo tutaj wątków jest 'dopakowanych' by rozciągnąć dziecięcą książeczkę do 8 godzin to rozrywka jest przednia, klimat Śródziemia mocny a do tego kilka 'urywających' scen i postaci (chodzi mi o mnóstwo smaczków)
W dwóch słowach: więcej rozrywki. Akcja trwa nieprzerwanie. Oczywiście, jak każda część nr. 2 jest to cliff hanger. Trudno. Ale oglądało się miło.
Niestety byłem zmuszony na podwójną kumulację zła: 3d z dubbingiem
3D tutaj niepotrzebne (praktycznie przez cały film to w 3d był tylko śnieg i dwie pszczoły).
A Dubbing zaskakująco niezły. Nie zabił klimatu i nie jest masakrą (jak np. w Thor 2)
No muszę dać to
Tym razem nie będzie z mojej strony długiej rozkminy na temat dopisywania fabuły, nieodpowiedniej głębokości charakterów, sztucznosći wątków i przesytu formy nad treścią. To wszystko napisałem w recenzji części pierwszej, właściwie wszystko podtrzymuje. Największą wadą nowej zabawki Jacksona jest to, że nie jest Władcą Pierścieni. I w porównaniu z nim - przynajmniej na moje filmowo-książkowo-geekowe oko - wypada po prostu blado.
Freeman już nie gra tak fajnie jak wcześniej. Muzyka nadal mnie nie powala (ale jest lepiej niż było). Legolas nie był synem króla, Tauriel była córką króla. A w ogóle to obu nie było w książce. Thorin jest trochę bardziej Aragornem, ale mniej krasnoludem. Fili krasnoludem nie jest w ogóle. Pierwsza naprawdę piękna elfka w Środziemiu Jacksona pojawia się w jego piątym filmie. Legolas został sklonowany przez ludzi i żyje w Dal jako Bard. Krasnoludy dochodząc do celu podróży odwracają się i ida do domu. To nie jest mój Hobbit. Oglądałem ten film i myślałem o tej emotikonce -> Obok mnie siedział rząd moich przyjaciół i znajomych, z których każdy po seansie miał do powiedzenia właściwie jedno zdanie: "może być".
Plusy? Jeden, za to duży. Ogromny. Smaug. Naprawdę robi wrażenie. A cała seria przybiera dla mnie wydźwiek nowych Star Warsów - nawet chronologia ta sama, poziom też zaniżony.
Pierwszy Hobbit całkiem mi się podobał. Było wesoło i ładnie, działo się dużo, krasnale śpiewały i w ogóle. Sceny dodane a nie mające miejsca w książce były zupełnie niepotrzebne ale jakoś mocno nie zmieniały sensu opowieści.
Część drugą robiono chyba według zasady 20-80. 20% fabuły pokrywa się z książką, reszta to tylko i wyłącznie twór scenarzystów. Ponadto 20% filmu to film grany na żywo, reszta to jakieś animacje w stylu Shreka. Mam ochotę zacytować kapitana Picarda:
Jakieś Legolasy, jakieś pościgi w beczkach, jakieś 40 minut ganiania się ze smokiem, chociaż krasnale w ogóle nie powinny go zobaczyć. No to już się zupełnie przestało trzymać kupy. W dodatku komputerowe animacje są momentami naprawdę tragiczne. scena, gdzie Smaug wyrywa jakieś kraty otaczające kuźnię wygląda jakby ją animował licealista na szkolny konkurs.
Do tego wszystkiego dochodzi mnóstwo dłużyzn, które sprawiają, że na drugim Hobbicie ciężko nie usnąć. To jest po prostu bardzo słaby film. Co z tego, że zrobili na jego potrzeby pierdylion niemal autentycznych zbroi czy mieczy, skoro wszystko inne leży i kwiczy? Zawiodłem się a byłem wśród znajomych jednym z większych obrońców jedynki.
- Peter Jackson idzie drogą George'a Lucasa tylko na swoją nową trylogię nie kazał czekać tak długo. Wiele już napisano o robieniu trzech wielkich filmów z krótkiej historii dla dzieci, nie chcę w to brnąć za daleko. Dość powiedzieć, że z dwóch godzin i czterdziestu minut sensownych i ciekawych jest może trzydzieści. Jakbym się uparł, rozciągnąłbym do godziny. W dodatku związek z książką jest coraz luźniejszy. To już nie jest ekranizacja tylko jakiś potworek na motywach. Nowi bohaterowie są żenujący - Tauriel to jakiś żart. Mamy za to milion długich ujęć, szerokich kadrów i najazdów z góry na wędrówkę lub ucieczkę przed czymś-kimś strasznym. Są też groteskowe, beznadziejnie zrobione walki. Czuć wręcz niskobudżetową (!?) tandetę, niedbałe CGI i fatalną choreografię. Smaug też mi czapki nie zerwał. Cała zadyma w Ereborze była tak ciekawa jak walka z goblinami w jedynce czyli w ogóle. Nic nie ratuje tego filmu. Jest nudno, brutalnie, groteskowo, a co najgorsze - w porównaniu z pierwowzorem - nie jest baśniowo. Tak się kończy przesadna wiara we własną zajebistość panie Jackson. Rozciąganie opowiastki na dziewięć godzin nie wróżyło dobrze ale nie spodziewałem się klapy tego kalibru. Nie sądziłem, że autor świetnej ekranizacji Władcy tak szybko się "zjar-jaruje". Smutne. Dobrze, że nie poszedłem do kina.
Pustkowie Smauga aż tak bardzo jak pierwsza część Hobbita mi nie podeszło. Fajne, dzieje się więcej, ale pełno tu bzdur, nagle jakieś Legolasy i tak dalej. No ale to zrzędzenie kolesia, który przeczytał książkę. Dla tych, którzy nie czytali (albo po prostu nie zrzędzą) będzie to bardzo dobry film. Czekam na trzecią część i trochę się jej boję. Co to będzie?
Ano oglądałem. Peter Jackson niestety poszedł drogą obraną w pierwszej części filmu i postanowił nakręcić film luźno oparty na Hobbicie Tolkiena. I choć da się przeżyć tę jego "tfurczość" (choć nie zawsze), to najgorsze jest wrażenie pozostawione na widzu, który zna książkę. Bo oto okazuje się, że wydarzenia przedstawione w Hobbicie, to prequel Władcy pierścieni. Jak Gandalf znika, to znaczy, że bada źródło budzącego się zła, czytaj - Saurona.
I to też w sumie nie byłoby nic złego, nawet wydaje się logiczne: Bilbo znajduje pierścień->Sauron się budzi. Tylko z tego co pamiętam, to Gandalf robił wypady na tzw. Nekromantę jeszcze zanim Bilbo znalazł pierścień (w pierwszej części filmu).
Okej, to może droga jest inna: Sauron się budzi-> a przy okazji Bilbo znajduje pierścień. Nie widzę logicznych przeciwwskazań. Tylko w takim razie, okazuje się, że Gandalf i cała reszta mądrych ze Śródziemia (minus Radagast...) zachowali się jak Donald Tusk: mniej więcej 61 lat* temu zobaczyli, że jest jakiś problem, olali sprawę**, a później reszta miała przejebane...
Ale pojechałem Jutsim
Ale do rzeczy. Pomijając wszystkie dłużyzny i wymysły Jacksona, Pustowkie Smauga nie jest złym filmem. Da się go obejrzeć nawet na raz, bez przerw. Choć mi się taka sztuka nie udała. Warto ten film zobaczyć chociażby tylko dla samego smoka, który po prostu jest genialny. Najlepszy smok ever. Zaraz po tym z Wiedźmina of course. Czasami może za bardzo się „ciągnie”, jak jakiś chiński smok, ale to chyba tylko przez tę debilną grę w ciuciubabkę z krasnoludami, kolejny wymysł Jacksona. Warto Pustkowie zobaczyć również dla tych momentów (niestety), w których jest wierny (mniej więcej) książce. Czyli pająki w lesie, jazda na beczkach i krótka pogadanka hobbita ze Smaugiem. Miasto na wodzie też w sumie wygląda fajnie. Ale to wszystko co zostało z książki… + taki standard: postacie wyglądają fajnie, efekty specjalne są okej (poza orkami skaczącymi wzdłuż rzeki, w której płyną krasnoludy), no i świetna muzyka. I w porównaniu do pierwszej części, jest chyba mimo wszystko lepiej (nie dłuży się tak bardzo)…
A, jest jeszcze Beorn, ale ten element w filmie też jest zrypany. W Hobbicie to był (jak dla mnie) taki ekwiwalent Toma Bombadila, nomen omen też wyciętego z Władcy pierścieni. Tajemnicza postać, jakoś związana z przyrodą i symbolizująca jakieś głębsze idee. Tutaj to jest człowiek-wilkołak, a jego motywacja to „kogo nienawidzę bardziej”. Żenua.
Jeszcze jedna rzecz na minus, a później coś co może okazać się plusem tego całego zabiegu z wydłużaniem filmu.
Minus: Legolas i ruda elfka (chyba faktycznie gziła się z jakimś krasnoludem)! W zasadzie te dwie postacie służą do skakania po głowach orków i do strzelania z łuku, z tym że Evangeline Lilly (mrmr) zastanawia się komu dać: Legolasowi czy temu wysokiemu krasnoludowi. Żenua x2.
Natomiast (to jest ten plus) jest coś co może uratować film. Wyszło DVD z pierwszej części, z drugiej (teraz będzie jeszcze wersja rozszerzona) i wyjdzie z trzeciej. Jakcson nakręcił masakryczną ilość materiału. Dlatego po wydaniu wszystkich filmów na DVD przyjdzie czas na jakieś Finnal Cut, Directors Cut etc. I po prostu reżyser wypierdoli cały materiał, który był jego wesołą twórczością i zostawi tylko to co powinno być w Hobbicie. Nie dość, że film „schudnie”, to jeszcze może okazać się całkiem wierną ekranizacją książki. I hope so…
* Bilbo na początku Władcy pierścienia miał 111 lat, a na początku Hobbita 50. Chyba jakoś tak.
** bo jak przypomnieć sobie początek Władcy pierścieni, wyluzowanego Gandalfa, Gandalfa udającego się do Isengardu i zaskoczonego zdradą Sarumana, Gandalfa siedzącego nad knigami i starającego się zrozumieć o co kaman, to Gandalf chyba miał sklerozę, że zapomniał o takim drobym szczególe co się (podobno) wydarzył pół wieku temu.