Lata 70-te to najbardziej godne podziwu i zarazem najbardziej chyba kuriozalne czasy w historii F1. Prędkość, moc i okiełznana aerodynamika spotkały się z wąskimi, niebezpiecznymi torami o nierównej nawierzchni, bandami często obłożonymi belami słomy, widownią na pagórkach i tłumami fotografów tuż obok asfaltu. Bolidy składało się w zagraconych garażach, paliwo nalewało z beczki, startowało na machnięcie flagą a bezpieczeństwo kierowców było wtedy czymś równie abstrakcyjnym jak bezpieczny seks. Zarazem jednak był to niesamowity cyrk, w którym ścigali się kolesie z długimi włosami, wszędzie kręciły się panienki w mini a największe znaczenie obok umiejętności kierowcy i możliwości samochodu miała zwyczajna męska odwaga. Niektórzy żyli tak jakby jutro mieli zginąć i faktycznie co roku ginął kierowca lub dwóch, zazwyczaj w straszny sposób. Nieprawdopodobnie odważni są właśnie bohaterowie tego filmu - Niki Lauda i James Hunt, kolesie podobnie aroganccy, wygadani, zdeterminowani a jednocześnie kompletnie różni. Tak bardzo, że nazwałbym to przesadą gdyby chodziło o wymyślony scenariusz a nie autentyczne wydarzenia i postacie. Opanowany, drobiazgowy, konsekwentny syn bankiera vs wesoły hulaka, który przed wyścigiem rzygał ze stresu, zapijał szampanem, przypalał szluga i klepał w tyłek aktualną panienkę. Totalne przeciwności a zarazem archetypiczne wręcz postawy. Kazdy czasem chciałby być jak Lauda a czasem jak Hunt. Historia prosiła się o film a na jej szczęście (i szczęście fanów tego sportu) zabrał się za to reżyser może niezbyt błyskotliwy ale na pewno bardzo rzetelny. Ron Howard podszedł do tego tematu tak jak do lotów w kosmos w "Apollo 13". W efekcie dostajemy świetny dramat sportowy, z genialnie dobraną dwójką głównych aktorów, dramatyczną historią w oprawie świetnych zdjęć, montażu, dźwięku (silniki!) i muzyki zarówno filmowej jak i popularnej w tamtych czasach. Oczywiście zarazem to TYLKO dramat sportowy, rzecz która pewnie bardziej spodoba się facetom z odrobiną oktanów we krwi, może kiepsko nadaje się na randkowe wyście do kina, chociaż kobiece postacie i wątki osobiste obu kierowców przewijają się cały czas. Mnie osobiście film jednak porwał, momentami chwycił za gardło i moim zdaniem okazał się godny tej historii. Świetna filmowa robota, bardzo dobrze oglądało się to na duzym ekranie. Warto zobaczyć kiedy i co zrodziło legendę F1, w którym to sporcie obecnie niewiele już zostało autentycznych ludzkich emocji. Moja ocena jest bardzo subiektywna ale nawet nie-fanom powinno się to spodobać, choć pewnie nieco mniej.
Przyznam, że oczekiwania miałem ogromne, równie wielkie były obawy. Czy się uda, czy będzie prawdziwie, czy nie będzie błędów, czy nie będzie ckliwie, kolorowo i radośnie? Czy uda się oddać ten dziwny czas w Formule Jeden, w którym nagle ze sportu pasjonatów staje się jednym z najpopularniejszych sportów na świecie, czas, w którym wyścigi były ogromnie emocjonujące, a jeszcze bardziej przerażające. W końcu czas, w którym naprzeciw siebie stanęły dwie tak różne postaci, jak Niki Lauda i James Hunt.
Szczęśliwie okazało się, że twórcy filmu dobrze odrobili pracę domową, a przy tym stworzyli kawał świetnego, świetnego kina. Rewelacyjne postaci, robiący wrażenie autentyzm (do tego świetnie wplecione ujęcia archiwalne) i przede wszystkim fascynująca historia, tym bardziej porywająca, bo oparta na faktach. Wreszcie jest film, którym mogę każdemu odpowiedzieć na pytanie, czemu co drugą niedzielę oglądam kolejne wyścigi. Polecam nie tylko pasjonatom, ale też wszystkim. To jest po prostu świetne kino i nie trzeba mieć jakiejkolwiek wiedzy na temat F1.
Byłoby czymś fenomenalnym, gdyby ten sam zespół pokusił się o przeniesienie na duży ekran jeszcze kilku epizodów i pojedynków z historii F1.
Szczególne wrażenie zrobiły na mnie ujęcia archiwalne na koniec. Niby wszystko wiedziałem, ale zostało to podane w taki sposób. Współczesne, prawdziwe ujęcie Laudy autentycznie ścisnęło mnie za serce.
Ocena subiektywna, ale w obliczu recenzji moim zdaniem uzasadniona. Wiem, że będę do tego filmu niejednokrotnie wracał.
- Będzie tanio, banalnie i sentymentalnie. Uwielbiam F1 z lat 70tych, 80tych i pierwszej połowy 90tych. Bezpieczeństwo było żadne, tory wąskie i kręte, bolidy spawane ręcznie, a kierowcy ginęli często i gęsto. To chyba najbardziej romantyczny i najciekawszy okres w tym sporcie. Tragicznie skończony wraz ze śmiercią Senny. Potem mamy już tylko incydentalnych mistrzów, dwa sezony Alonso, a potem nudna dominacja germańskich oprawców. Najpierw Schumacher, a potem Vettel. W dodatku teraz to wszystko bardziej przypomina zawody dzieciaków ery Playstation niż wyścigi, które były udziałem Prosta czy Senny. F1 dziś, a kiedyś to jak pojedynki myśliwców podczas drugiej wojny, a teraz. Nic nie zostało z pasji do latania, talentu do uników i wygrywania bezpośrednich starć. Lecą 30 km od siebie i kto pierwszy wystrzeli rakietę - wygrywa. Drugie skojarzenie to NBA. Gdzie dzisiejszym rozgrywkom do czasów kiedy grał Jordan i cała masa gwiazd, które gdyby nie on - zdobyłyby wszystko? Genialnych koszykarzy w erze Jordana była masa. Teraz jest stary Kobe i LeBron z zerową finezją. Ktoś jeszcze? No właśnie... W piłce nożnej taki czas mamy teraz, kiedy dwóch tytanów - Messi i Cristiano Ronaldo - toczą pojedynek na piłkarską doskonałość. Ech... nieważne.
Dobra, tyle mojego narzekania na obecne czasy i wycia do starych, dobrych. Nie trzeba już wyć, bo one znów tu są! "Wyścig" opowiada o początkach znajomości, a potem o przebiegu rywalizacji Jamesa Hunta i Nikiego Laudy w 1976 roku. Wszyscy kojarzą Laudę ze zdjęć i telewizji. "To ten poparzony były kierowca wyścigowy." Hunta pamiętają głównie entuzjaści tego sportu. Ron Howard próbuje pokazać wszystkim jak wyglądał ten pojedynek z bliska, jakimi byli ludźmi, jakimi byli rywalami, jacy byli dla siebie i cóż... nie wyobrażam sobie co mógłby zrobić lepiej.
Wszystko, absolutnie wszystko w tym filmie zagrało. Brühl i Hemsworth zagrali fantastyczne role. Ten pierwszy ciut lepiej ale też miał więcej do zagrania. Lauda na pewno jest bogatszym charakterem niż Hunt. To, przy okazji, jedyna (maciupeńka) wada filmu. Historia Nikiego jest ważniejsza i trochę obszerniej pokazana. To jednak detal, drobnostka, szczegół. Zdjęcia, scenariusz, ujęcia podczas wyścigów, stroje, bolidy, fryzury, muzyka, montaż, klimat - to wszystko po prostu miażdży i zrywa beret. Kolejny już raz idę do kina znając w miarę dobrze opowieść i jej finał. Mimo tego w kinie przeżywam wszystko z mocą godną lepszej sprawy. To jest magia! Howard zaczarował ekran i ożywił jeden z najbardziej widowiskowych i dramatycznych pojedynków w historii Formuły 1.
Zaraz po seansie zastanawiałem się dlaczego dam dziewiątkę. Przecież musi być coś za co mogę obniżyć notę. Po pięciu minutach doszło do mnie, że jeśli muszę się nad tym tyle zastanawiać to nie ma sensu obniżać na siłę. Dycha i film roku. Dziękuję, dobranoc.
Nie ma co dużo gadać, świetny film z dużą ilością benzyny. Historia dziwacznego sezonu '76 w F1 i walki między Jamesem Huntem a Niki Laudą o tytuł mistrza świata. Hunt - wiecznie uśmiechnięty playboy, imprezowicz i ryzykant. Lauda - arogancki austriacki perfekcjonista, który zawsze osiąga zakładane cele i nienawidzi przegrywać. Obydwie role świetnie napisane i jeszcze lepiej zagrane. W historię nikt by nie uwierzył, gdyby nie wydarzyła się naprawdę. Ale prawdziwą wisienką na torcie jest klimat wyścigów tamtych czasów. Mechanicy robiący bolid w nocy w jakiejś szopie - done. Koleś wiercący otwory w szybce kasku, żeby nie zachodził w czasie deszczu - done. Zakręty pokonywane bokiem - done. Kilka wypadków śmiertelnych w sezonie - done. I Howard pokazał to w filmie w fantastyczny sposób. Bałem się trochę, że pokażą te wyścigi tak jak boks w Rockym. Nic z tych rzeczy. Jest ryk silników, znaczek Marlboro w każdym możliwym miejscu, piękne "przybrudzone" zdjęcia i masa adrenaliny. A film sam w sobie jest na tyle dobry, że z przyjemnością obejrzą go fani ryku silników ale i ich żony. Sprawdzone.
Gdybym był fanem F1, to pewnie dostawałbym konwulsji podczas seansu. Ekstatycznej i orgazmicznej przyjemności. A że nie jestem fanem Formuły, to... na te dwie godziny stałem się co najmniej zagorzałym kibicem. Sezon 1976 jest najbardziej legendarnym w historii wszelakich sportów motorowych i pewnie jednym z najbardziej emocjonujących w historii sportu w ogóle. Powiem tak - gdyby to nie było oparte na prawdziwych wydarzeniach, prawdopodobnie Rush zostałby potraktowany jak przesadnie pompatyczna bajeczka klasy B. To wszystko jednak zdarzyło się naprawdę i chyba nie ma lepszego sposobu, aby rozreklamować tę przykurzoną już przez ciągłe zwycięstwa Vettela dyscyplinę niż przypominając jej najświetniejsze czasy. Poza tym, to nie tylko film o sporcie, to też pojedynek dwóch fantastycznych aktorów - zarówno Hemsworth, jak i Bruhl dodają do produkcji fantastyczną jakość i nie wiem, czy nie przypadli mi do gustu bardziej, niż para Jackman - Gyllenhaal z Labiryntu. Rush jest jak bolid formuły jeden - przykuwa do fotela i nie pozwala oderwać oczu od kokpitu. Niestety, wydaje mi się że jest trochę za bardzo stworzony pod fanów Formuły i wielkiego aplauzu na najważniejszych galach się jednak nie doczeka. Brakowało mi też większego wgłębienia się w sam przebieg sezonu - trochę rozczarowały mnie jedynie tablice podsumowujące wyniki większości GP. Z drugiej strony - wchodzenie w szczegóły byłoby jeszcze większym krokiem w stronę geeków i odejściem od casualowej widowni. Ciekaw jestem, jak zostanie potraktowany - bo dla mnie to jeden z najlepszych filmów 2013.
Historia rywalizacji na torze (i poza nim) pomiędzy Jamesem Huntem i Niki Laudą. Od czasu ich pierwszego spotkania jeszcze w niższej klasie wyścigowej aż do pamiętnej kraksy Laudy w 1976 r. ŚWIETNY! Obaj odtwórcy głównych ról doskonale dobrani (w trakcie filmu można zobaczyć historyczne nagrania, w których widać, że Hemsworth i Hunt byli bardzo podobni), i wg. mnie obaj świetnie grają.
Żałuję tylko, że nie zdążyłem obejrzeć tego w kinie bo efekt byłby jeszcze lepszy.