Django


Django

Django Unchained

Średnia ocena: 7.86

@lONzO2013-01-13 18:30:00




Obejrzałem wyciekniętą wersję na DVDSCR.

Powiem tak, ten film jest jak najlepszy prezent pod choinką. Jest cholernie długi (2h 45 min), trochę przegadany, ale to już tradycyjnie jak u Tarantino.

To western z krwi i kości, nie jakiś tam nudnawy True Grit, ale z masą zwrotów akcji i humorem, który w kilku miejscach powala. Scena KKK na koniach żywcem wyjęta ze Wściekłych psów
Końcówka mocno z przymrużeniem oka, ale bardzo pasuje do konwencji.
Krew leje się litrami, flaki ładnie komponują się z krajobrazem.

Obsada pierwszorzędna. Na uznanie zasługuje mniejsza rola Dona Johnsona. Poza tym świetnie Samuel L. Jackson i Jamie Foxx. Jednak Christoph Waltz i Leonardo DiCaprio na jednym ekranie to po prostu fenomen. Brak Leo w nominacjach do Oscara za rolę drugoplanową to jakaś porażka.

Nie wiem czy będzie hype na Tarantino i jego nowy film jak przy Bękartach, których jakoś nie lubię. Jak dostanie Oscara to jak dla mnie w pełni zasłużenie.

9/10

Cortez2013-01-20 12:55:00



Tarantino znowu się udało. Jest wszystko to co zawsze. Momentami świetny western, za chwilę wielka polewka z gatunku. Do tego świetne dialogi, prześmieszne gagi (scena z maskami miażdży!), fajny scenariusz, świetna muzyka - dobór utworów pod sceny(piosenka tytułowa!). W zasadzie nie ma co pisać - po prostu udało się znowu. Poziom Bękartów Wojny, tylko, że akcja przenosi się na dziki zachód. Ja bawiłem się świetnie. Trzeba zobaczyć.
Osobny akapit oczywiście dla aktorstwa. Oglądanie Waltza i Di Caprio we wspólnych scenach to permanentny banan na twarzy i czysta przyjemność. Trochę szkoda, że to Waltz zgarnia wszystkie nominacje/nagrody, ale jednak miał trochę bardziej rozbudowaną rolę i po prostu więcej do zagrania. Choć tak naprawdę to Waltz wystąpił w roli pierwszoplanowej, a Di Caprio w drugoplanowej. Ale wiadomo - kto chciałby rywalizować z Day-Lewisem w dobrej roli. Swoją drogą ciekawe, czy Tarantino z człowieka, który odkrył Waltza dla hollywood nie stanie się dla niego jeszcze lepszym wujkiem, który co 3-4 lata pisze mu oskarową role.

9/10

Crowley2013-01-20 20:12:00




Podobało mi się! Ba, to jak na razie zdecydowanie najlepszy kandydat do Oscara. Robiąc pastisz Tarantino nakręcił przy okazji po prostu kapitalny western. Film jest o łowcy nagród, który chcąc odnaleźć trzech bandziorów, uwalnia tytułowego bohatera z niewoli. Django jest mu potrzebny, bo potrafi rozpoznać poszukiwanych. W wyniku ciekawego zbiegu okoliczności po wykonanej robocie panowie postanawiają uwolnić żonę Django z rąk wielkiego właściciela ziemskiego, wcielając w życie dość karkołomny i ryzykowny plan.
Jak zwykle u Tarantino oprócz mnóstwa krwi i przerysowanych strzelanin jest tu dużo fajnych dialogów, kilka absurdalnie głupich i śmiesznych scen a do tego galeria postaci, które na długo zapadają w pamięć. Django w ciemnych okularach wymiata, zwłaszcza podczas szybkich najazdów kamery na twarz. Brakuje mu tylko dorabianego błysku na białych zębach. Waltz w zasadzie powtarza rolę z Bękartów. Jest dobry, momentami genialny. Na początku pewny siebie, lepszy od Sherlocka Holmesa jeśli chodzi o przewidywanie ruchów rywali i opracowywanie planów, ale dopiero kiedy odnajduje godnego siebie przeciwnika w osobie postaci granej przez Di Caprio i w jego oczach pojawia się strach a na twarzy niepewność pokazał, że nominacja do Oscara to nie przypadek. Z tym, że moim zdaniem powinien konkurować z Day-Lewisem a nie z aktorami drugoplanowymi. Dalej mamy Di Caprio, który zagrał najlepszą rolę od czasu Co gryzie Gilberta Grape'a. Wreszcie pozbył się tej swojej charakterystycznej maniery, przez co w we wszystkich filmach gra podobne postacie. Zmienił sposób mówienia, poruszania się i wyszedł mu z tego prawdziwy bad motherfucker. Wybuch złości gdy odkrywa plan Django i Schultza zagrał niesamowicie. Ale moim zdaniem show ukradł Samuel L. Jackson, który pojawia się w drugiej połowie filmu i gra starego sługę w domu Di Caprio. Jest po prostu kapitalny i bezbłędny, a do tego to on zasługuje na miano najczarniejszego charakteru w Django.
Oglądanie tych wszystkich mistrzów, często we wspólnych scenach to prawdziwa radość. Cały czas jest to samo wrażenie, co w Bękartach - atmosfera podczas dialogów jest tak gęsta, że cały czas widz zastanawia się, kiedy wszyscy zaczną do siebie strzelać. Do tego mamy rewelacyjne zdjęcia, lepsze chyba nawet niż w Lincolnie i oczywiście tradycyjnie już fantastyczną ścieżkę dźwiękową.
W zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Może nie do końca podpasowała mi scena z workami na głowach, wyjęta jakby żywcem z kretyńskiej komedii (owszem strasznie śmieszna, ale aż za głupia). Może trochę przesadzili z krwią, może na końcu film jest trochę zbyt rozwlekły ale tak ogólnie to jest kawał dobrej roboty. Miałem dać 8,5 ale co mi tam. Strasznie mi się podobało.

9/10

SithFrog2013-01-22 22:52:00


- Nie zawiodłem się choć uczucie deja vu często mi towarzyszyło. Tym razem bękartów jest mniej i grasują na dzikim zachodzie.

Można chyba napisać, że to typowy film Tarantino gdzie fabuła stanowi pretekst do zabawy w kino. Nic nie zaskakuje, niemal wszystko cieszy ale po kolei. Historia prosta. Niemiec na dzikim zachodzie, łowca nagród, szuka niewolnika Django. Ten bowiem może mu wskazać łotrów, na których nasz Germanin poluje. Po udanym polowaniu obaj decydują się na próbę uwolnienia żony niewolnika, któej aktualnym właścicielem jest Calvin Candie.

Cóż, niecałe trzy godziny w większości upłynęły mi w świetnej atmosferze. Śledziłem kolejne sceny z zapartym tchem albo z uśmiechem na ustach. Dużo quentinowskiego humoru, kilka scen przegadanych tylko po to, żeby się pośmiać - choćby pochodzenie masek KuKlux Klanu czy scena z małomiasteczkowym szeryfem. Świetne zdjęcia, piękne krajobrazy, rewelacyjnie dobrana muzyka. Podobało mi się też to, że mimo groteskowości zdarzały się, jak w Bękartach, sceny poważniejsze, działające na emocje.

Na osobny akapit zasługuje gra aktorska. Foxx w tytułowej roli wypada świetnie ale blednie w starciu z niesamowitym DiCaprio czy bardzo dobrym Waltzem. Nie pochwalę bardziej, bo Christoph zagrał super ale to jest kopia postaci z Bękartów. Po prostu pułkownik Hans Landa cofnął się w czasie i wyjechał do USA na prerię. Może ciut zmiękł. Leonardo bryluje, a scena z czaszką jest chyba najlepszą w filmie. Osobne brawa należą się Samuelowi L. Jacksonowi. On kradnie dla siebie ten fragment gdzie wreszcie się pojawia. W końcu kapitalna rola po miałkim Fury z Transfor... ups... Avengersów. Pozamiatał!

Nie rozumiem zupełnie nominacji do oskarów jeśli chodzi o Django. Waltz jest w kategorii aktor drugoplanowy? Facet, który z trzech niemal godzin na ekranie jest przez dwie i pół? To trochę jakby dać nominację za drugoplanową rolę Gibsonowi w Braveheart... Przesadzam ale tylko odrobinę. Zdecydowanie powinien startować w kategorii pierwszego planu, a najlepiej... w ogóle. Za identycznie zagraną rolę dostał już przecież oskara w 2010 roku. Brak nominacji dla DiCaprio i Jacksona na drugim planie to kpina i skandal, żal komentować.

Tyle ochów i achów ale są też wady. Pierwsza to jednak zbyt duże podobieństwo do Bękartów. Wcześniejsze filmy Tarantino raczej miały swój oryginalny sznyt. Tutaj trochę zabrakło. Do tego dorzuciłbym niektóre sceny - głównie finałowa - strzelanin. Obcinanie rąk i fontanny krwi w Kill Billu wpisywały się w konwencję japońskich filmów samurajskich. Latające flaki i rozbryzgi w westernie ciut udupiły klimat. Wiem, że to Quentin ale tu jednak taki motyw nie wpisał się zbyt dobrze. Do tego dorzuciłbym jeszcze niepotrzebnie wydłużoną końcówkę. Po scenie, hm, uścisku dłoni całość odczuwalnie siada i już nie wstaje do napisów końcowych.

Czego bym jednak nie napisał, pewne jest jedno - bawiłem się przednio, historia mnie wciągnęła, a aktorzy uraczyli koncertową grą - chyba o to w tym wszystkim chodzi, prawda?

8/10

Pquelim2013-01-26 12:11:00




Pan Quentin zyskuje moją sympatie z każdym kolejnym filmem. Już Bękartów nazywałem jego najlepszym dziełem i liczyłem na to, ze będzie dalej szedł tym tropem. I Pan Quentin zdecydowanie idzie tym tropem. Rezygnuje z przekombinowanych dialogów na rzecz groteskowej akcji, przestaje budować napięcie przez pół filmu - teraz wystarcza mu kilka minut i dobra gra aktorska. Słowem - sukcesywnie eliminuje ze swojego stylu te elementy, które wychodziły mu średnio, a skupia się i żongluje tym, w czym jest najlepszy.
I bardzo dobrze, bo koleś wyrasta na naprawdę wielkiego filmowca, który z wizją i premedytacją godną sadystycznego psychopaty piętnuje ludzkie ułomności. Do tego robi to w sposób dający taką radochę, że praktycznie staje się mistrzem w wywoływaniu u widza dysosnansu poznawczego.
Ale do rzeczy. Django jest, co nie było dla mnie takie oczywiste, kawałem swietnego westernu i doskonałej rozrywki. Pomimo niemal trzech godzin Pan Quentin nie przynudził w nim ani trochę i już za samo utrzymanie tempa narracji należą się wielkie brawa. Django jest też wielkim, ogromnym wibratorem moralności wsadzonym głęboko w dupę amerykańskiego społeczeństwa. Niesie to ze sobą tak ogromne konotacje, ze niepodobna tu ich wszystkich opisywać i analizować. Ważne i kluczowe jest stwierdzenie, że film wywołuje ogromne emocje i pobudza do zażartych dyskusji. Ukazuje problem niewolnictwa i problemów rasowych w brutalnym ujęciu, w pewien sposób przerywając chroniące go tabu i sprawia, że nie da się przejść obok tego tematu obojętnie. Pan Quentin całkowicie desakralizuje wszelkie świętości i nie stawia żadnej sensownej tezy, zupełnie jakby kręcił komediowe science-fiction razem z J.J. Abramsem. Wyborna mieszanka spaghetti westernu, tarantinowskiego suspensu oraz momentami zwyczajnego sitcomowego humoru w oparach tak ciężkiej gatunkowo historii.
Oczywiście, nie jest to dzieło idealne, bo kilku scen można byłoby się stąd pozbyć. Jatka w Dużej Chacie, choć jest oczywiście niezbędneym elementem przepisu Pana Quentina, jakoś niespecjalnie wpasowała się w ogólny smak filmu i raczej go zemdliła niż doprawiła.
Osobną kwestią, o której nie wolno nie wspomnieć są popisy aktorskie i paradoksalne nominacje do wszelakich Oscarów. Oczywiście, że jeśli Waltz to tylko w roli pierwszoplanowej - chociaż można mieć pewne wątpliwości czy zasłużył, w gruncie rzeczy jest to kopia roli z Bękartów. Co do Di Caprio, to słysząc opinie zachwyconych spodziewałem się trochę więcej. Postać jest płaska, jednowymiarowa i, dla doświadczonego aktora, raczej prosta do odegrania. Oczywiście nie zmienia to faktu, że te kreacje są osiami napędowymi filmu i obaj panowie zasługują na duże brawa. Absolutnym faworytem i zwycięzcą kategorii aktor drugoplanowy został jednak Samuel. Niezwykle odważna, antypoprawnościowa, apolityczna, a mimo to prawdziwa i bardzo przekonująca, po prostu fenomenalna rola. Niedoceniając tych popisów krytycy filmowi wykazują się zwyczajnym brakiem profesjonalizmu w stosunku do wykonywanego zawodu, przy okazji prowokując dyskusje o własnych uprzedzeniach.
Podsumowując, Django to doskonały pomysł na każdy wieczór. Wywołuje emocje, rozbawia, poprawia i psuje humor jednocześnie. Może nie bywa aż tak efektowny, jak niektóre fragmenty poprzednich dzieł Pana Quentina - brakuje trochę naprawdę rewelacyjnych scen zapadających w pamięć (początki KKK są ok), ale jako całość jest zdecydowanie bardziej przystępna i ogląda się praktycznie jednym tchem. Podobieństwa do Bękartów Wojny są oczywiste, ale lepiej iść tą drogą, niż drogą Umy Thurman w Kill Bill. Bardzo dobre kino, które może pozostawić po sobie znaczące dziedzictwo - dlatego właściwą ocenę będzie można mu wystawić dopiero za kilka lat.

8/10

Peterpan2013-02-02 23:43:00



Trochę wynudziłem się. Znaczy nie na całym filmie, bo początek mi się podobał, ale potem siadło. Tarantino nie zbudował tego napięcia, które zwykle uwodzi w filmach. Przeciętnie do bólu. DiCaprio trochę powyżej przeciętnej, niezły Samuel L. Jackson. Gdyby film trwał ok. godziny krócej byłoby oczko czy dwa wyżej. A tak mnóstwo niepotrzebnych scen czy wręcz sekwencji - jak na przykład za cholerę nie rozumiem po co ta akcja z zsyłką do kopalni - chyba tylko dlatego, by była rola dla Quentina. Ale to wciąż Tarantino, więc pomimo nudy część oglądało się przyjemnie.

5/10

Koobik2013-02-03 17:32:00




Kolejny film Tarantino. I na pewno kolejny udany, bo Quentin trzyma niezłą formę. Historia mszczącego się, oswobodzonego murzyńskiego niewolnika i niemieckiego łowcy głów w realiach westernu to udana i ciekawa otoczka dla świetnych dialogów, bardzo dobrych scen, czarnego humoru i kilku fantastycznie zagranych ról.
'Django' ogląda się bardzo dobrze i z zaciekawieniem. Największym atutem tego filmu to postaci, które mogą fascynować. Szczególnie Shulz. Postać zagrana bardzo podobnie co Pułkownik Hans Landa z 'Bękartów Wojny', ale w żaden sposób nie można tego traktować jako zarzut. Jak się spojrzy jak ta rola jest napisana, to nie było innego wyboru jak Waltz. Niesamowity był jak zwykle DiCaprio. Przykrył wszystkich jak leci kapeluszem. Prawie przykrył, bo najbardziej w pamięć zapada Stephen Samuela Jacksona.
Django to oczywiście cudowne i miodne sceny czy pomniejsze wątki ze znanymi twarzami (Doj Johnson)

Fabuła idzie sprawnie aż do 'uściśnięcia' dłoni.
Wtedy film stracił absolutnie całą werwę, zaczął być nudny i operujący zgraną kliszą w towarzystwie flaków. Nie podobało mi się to i mocno popsuło ogólny odbiór. Tak jak całkowite zepsucie sceny pierwszej zemsty przez idiotyczne biczowanie.

Django to dobry film i zapewnia rozrywke. Lecz to kolejny wymuskany, wyprodukowany za duże pieniądze i maksymalnie fachowo zrobiony film. A w moim odczuciu, to już taki trochę zbyt popowy format jak na Tarantino, co nie jest złe ale odbiera trochę magii i charyzmy warsztatowi Tarantino.

Jak zwykle muzyka, montaż, oprawa i bogactwo wątków to uczta. Z pewnością polecam. Jest dobry.
A rola Tarantino to poracha straszna. Najbardziej niepasujący akcentem, wyglądem i grą aktor w filmie Pomimo, że to moment, pomimo, że wybuchnął, to jest tak okropny, że psuje wszystko w promieniu 10 minut.

7/10