Najgorszy z nowych bondow. Do biletu powinni dawac do rozgryzienia kapsulke z cyjankiem potasu, dla widzow, ktorzy nie wytrzymuja. Za dlugi. Nuda i czerstwe dialogi. Za malo szpiegowski ten film, intryga byla slaba.
Ten film jest jak stary keks. Twardy i nie chce sie go jesc, ale zawiera pare dobrych rodzynkow. Zapewne film zasluguje na wyzsza ocene, ale oczekiwania byly wieksze. Dlatego czuje sie tak, jak James Bond podczas pierwszego spotkania z Javierem Bardem (czyli czuje sie lekko zgwalcony).
Powtórzyłem sobie wcześniej Casino Royale i ciągle moim zdaniem średnie Quantum of Solace. I co? I wychodzi na to, że Skyfall dorównuje klimatem Casino. Pokazano Bonda już nie "młodzieniaszka" parkourowca, ale ciągle agenta z jajem, nie jak mydłek Brosnan. Ma bagaż doświadczeń, już lekko skrzypiące kolana, jednak to ten Bond, który zdobył pozycję jeżeli nie na równi z Connerym, to zaraz po nim. Jeżeli to ostatni z Craigiem, to moim zdaniem duża szkoda.
- Nie wiem jak zacząć. Nie wiem do końca co napisać. Czuję się z tym źle... Nie tak to miało wyglądać. Oczekiwania może i napompowałem razem z wszechogarniającym marketingiem ale to w końcu Bond i Sam Mendes, co może pójść źle? Otóż może i to mniej więcej połowa filmu. Najpierw mamy całkiem fajne zawiązanie akcji. Typowe dla serii. Potem niezła piosenka Adele okraszona cudownym graficznym spektaklem. Następnie znów - sporo się dzieje i jest ciekawie. Dochodzimy do sceny gdy poznajemy intrygującego z pozoru głównego adwersarza i... c**j. Tu kończy się właściwy film o Bondzie, a zaczyna jakieś nie-wiadomo-co. Serio, łapałem się za głowę momentami. Wielki i zły człowiek to kopia Jokera z TDK. Nie, że inspirowali się, to jest bezczelna kopia włącznie ze sposobem mówienia, uśmiechem, gestykulacją i planem. Bardem się stara ale został wsadzony w rolę, którą już ktoś kiedyś zagrał. Lepiej. To jednak jeszcze nic, bo potem robi się jeszcze śmieszniej i żałośniej. Sporo 'nawiązań' do starych Bondów. Miały to być smaczki ale wygląda raczej jak pastisz. Jak nabijanie się z własnej konwencji, bardziej jak parodia. Przy robieniu ostatnich bondów serio wypada to groteskowo. Nie chcę zdradzać fabuły ale końcówka miażdży. W najgorszym tego słowa znaczeniu. Miało być sentymentalnie, a wyszedł dorosły Kevin sam w domu. To już było za wiele. Moja dłoń z hukiem napadła na moje czoło.
Generalnie jeśli w filmach z Craigiem jest za mało Bonda w Bondzie to mam wrażenie, że druga połowa Skyfalla zrzuca ten wskaźnik na poziom zero. Zamiast globalnych intryg, złych korporacji mamy jakieś sceny z taniego filmu akcji, który bardziej pasuje do Dwayne'a "The Rocka" Johnsona czy Jasona Stathama. Gdzie szarmancki, uwodzicielski Bond działający globalnie i z przytupem? Nie ma. Jest jakaś wieś, jeden dom. Trzy osoby plus armia najemników. Last man standing. Zero Bonda w Bondzie. Nigdy nie byłem wielkim fanem tej serii ale przynajmniej dowolne 10 minut z każdego filmu i wiadomo, że mamy do czynienia z asem MI6. Tutaj w zależności od wycinka można się zastanowić czy to Bond, Kevin sam w domu, Expendables 3 czy Transporter 4. To ja już wolę powrót do szarmanckiego uwodziciela, gentlemana i wybuchające zegarki.
Szkoda. Liczyłem na powtórkę z Casino Royale, a dostałem film, którego pierwsza połowa może rywalizować z QoS, a drugą ciężko ocenić, bo to nie Bond i koniec.
Na plus, żeby nie marudzić w nieskończoność, zaliczam zdjęcia, muzykę i aktorstwo Dench, Craiga i Fiennesa. Ósemka za pierwszą połowę i dwója za resztę dają średnio piątaka i ani punktu więcej.
Skyfall- dobry produkt. Zapewnił rozrywkę, nie był pompatyczny ani nadęty a idiotyzmy, wydaje się, były pod kontrolą.
Mocnym plusem jest bardzo dobre i umiejętne trzymanie się konwencji Jamesa Bonda. I tak, pomimo product placementu rodem z "Klanu" (Heinekem i Omega) są świetnie skrojone garnitury, dobre zegarki, świetne samochody, świat luksusu i agent z licenzją na zabijanie. Nie brakuje dobrego pościgu.
Wszystko powyżej tego standardu to przepiękne zdjęcia a właściwie bijatyki pokazane w taki sposób, że to już chyba jest sztuka a na pewno wyższa szkoła Jazdy.
Pierwszy pościg świetny. Intro- majstersztyk. Tak jak pisał Jarek Paradyż, pierwsza połowa filmu jest porządna. Z impetem brnie naprzód odpowiednio dozując dialogi i wybuchy. Następnie pojawia się Javier Bardem z występem klasycznym dla złoczyńcy- gada, gada, gada. Normalnie to nuda i żen, ale Bardem gra na tyle dobrze, że ciekawie się to ogląda.
Równo w połowie filmu impet zostaje stracony,następuje jakiś misz masz i nie wiemy w jakim kierunku to zmierza, a kiedy okazuje się to jasne trochę trąci myszką. Ale tylko trochę, gdyż mnogość nawiązań do starych bondów, muzyka, fabularne zgrane sztuczki, DB 5, strzelba i kilka żartów starego szkota jakoś tą średnią tego filmu ratuje.
Podsumuwując, moim zdaniem to kolejny, dobry Craigowski Bond. Film w zasadzie trochę bardziej jak poprawny bo można go nazwać 'dobrym'. Jak na potencjalny kasowy hicior serwuje mało facepalmów. Jest po prostu dobry i zapewnia rozrywkę na przyzwoitym poziomie.
W zasadzie mógłbym powtórzyć za SithFrogiem, dać oczko więcej, bo do momentu ucieczki film jest znakomity i tyle. Skyfall to dwa filmy w jednym. Część pierwsza to chyba najlepszy Bond, lepszy nawet od Casino Royale. Dzieje się dużo i szybko, Dżejms ma naprawdę duże problemy, Dench i Fiennes są znakomici w swoich rolach a Eve jest słodka jak cukierek. Kawał świetnej roboty odwalili operatorzy, spece od efektów i Thomas Newman, który nagrał naprawdę porządną ścieżkę dźwiękową. Gdybym nie oglądał specjalnego odcinka Top Gear, w życiu bym nie uwierzył, że pościg po dachach na motocyklach faktycznie kręcili na dachach i na motocyklach a nie w greenboxach. I to wszystko widać, czuć jakiś taki autentyzm a nie plastikowość rodem z Avengerów.
Potem poznajemy tego złego, co gada jak Joker (ale idzie to strawić, Bardem jest naprawdę niezły) i... następuje WTF rozmiarów województwa mazowieckiego. Najpierw zacząłem się zastanawiać nad sensem tego diabolicznego planu - błąd, ten plan jest tak idiotyczny, że nawet Ridley Scott uznałby go za bezsensowny. Scena z łamaniem super tajnych i niesamowicie skomplikowanych zabezpieczeń wywołała u mnie grymas zażenowania. Potem Joker próbuje zabić bonda pociągiem i tu mało nie spadłem z krzesła, a na koniec "my name is McCallister, Kevin McCallister". Brakowało mi muzyki z Drużyny A podczas tych przygotowań. I niech by już nawet ta cała końcówka była, ale czemu nie nakręcono jej jak całej reszty filmu? Ostatnie pół godziny jest tak przeraźliwie nudne i antybondowskie, że już bardziej być nie mogło. Jeśli już koniecznie chcieli zrobić słabą końcówkę, to trzeba było dać Bondowi dogonić Jokera uciekającego z gmachu ministerstwa (najlepiej po zabiciu wiecie kogo), zrobić jakąś walkę na pięści na moście Tower i tyle. Może byłoby słabo ale nie żałośnie i beznadziejnie.
Szkoda tej końcówki, bo 2/3 filmu jest świetne. Obsada znakomita, technikalia bez zarzutu, zawiązanie akcji też niczego sobie. Dlatego mimo wielkiego zawodu na końcu dam oczko więcej niż Żabski.
Casino Royal był moim zdaniem rewelacyjny, Quantum of Solace bardzo słabe. Trudno więc było wyciągać wnioski co do następnej części, ale oczywiście trzymałem kciuki. I wyszło niesamowicie. Świetne kreacje aktorskie, nowa konwencja Bonda połączona ze starymi smaczkami, świetna muzyka, reżyseria, dojrzała historia.
W kwestii drobnych zgrzytów, to zgadzam się z MajinFox'em - też mi to w pewnym momencie trochę zaleciało Batmanem Nolana, na szczęście niezbyt mocno.
Film dostał straszną krytyką od wszystkich moich znajomych, wśród których część to co najmniej miłośnicy Jamesa Bonda. I wszystkie zarzuty rozumiem - bo nie po to Bond przez 50 lat był odrealnionym mitem idealnego mężczyzny, zeby teraz psuć mu legendę na rzecz ckliwego i melancholijnego dzieła o przemijaniu. W dodatku przewidywalnego i z mnóstwem oklepanej rutyny.
Ale co ja poradzę, że mnie się podobał? Dla mnie taka odskocznia, format/restart na serii jest jak najbardziej do zaakceptowania. W temacie Bonda, ale zupełnie inaczej. Nie twierdzę, że lepiej - ale wolę takie eksperymenty, niż ekpseryment na poziomie Moonraker czy dzięsięć produkcji opartych na tym samym schemacie.
Inna sprawa, że teraz wypadałoby, żeby ten 'oklepany schemat' wrócił, a poprzeczka jest zawieszona ekstremalnie wysoko. W Skyfall Javier Bardem zrobił taką jesień średniowiecza, że trudno będzie wiarygodnie przekonać widza, do następnego czarnego charakteru. Inspiracja Hethem Ledgerem i ogólnie Dark Knightem jest bardzo wyraźna, ale w wykonaniu dobrego aktora wychodzi wiarygodnie i mnie zupełnie nie przeszkadza.
Aha, piosenka Adele to dla mnie drugie miejscie w klasyfikacji wszechczasów, zaraz po Tinie Turner. Ogólnie więc jest ten Skyfall trochę jak ulubione danie w restauracji po zmianie kucharza - mnie osobiście smakował, ale niektórzy mogą mieć uzasadnione pretensje o zmiany w przepisie.