- Mały chłopiec nie ma przyjaciół. W Boże Narodzenie dostaje misia. Miś pod wpływem życzenia ożywa i zostaje z dzieckiem już na zawsze. Oczywiście doroślejąc razem ze swoim właścicielem. Wiecie, pali trawę, klnie i podrywa babeczki. Całkiem zabawna komedia twórcy Family guya. Nawet tytułowy Ted mówi głosem Petera Griffina. Podobało mi się. Mila Kunis mruży swoje śliczne oczka. Sporo zabawnych dialogów i gagów sytuacyjnych. Nieźle zrobiona animacja pluszaka, Mark Wahlberg daje radę. Kilka gościnnych wstawek (Van Wilder!) też mnie ubawiło. Na duży plus narrator, który pojawia się z rzadka ale czasem naprawdę daje do pieca (Apache). Warto zobaczyć i rozluźnić się odrobinę.
SETH MACFARLANE! Ten Pan dostaje karnego kutasa za niewykorzystany potencjał własnego umysłu i przerobienie kapitalnego pomysłu na pseudomiłośną komedię dla par! Argh!
Ale tak serio, to nie jestem aż tak rozczarowany. Bo ogląda się fajnie, jest śmiesznie i rozrywkowo. Tylko po co reklamować ten film samą postacią Teda, skoro tak naprawdę jest to prawie-że-komedia romantyczna?
Ja rozumiem, że jak się zatrudnia Milę Kunis to muszą być ckliwości, ale błagam? Ta końcówka była kompletnie niepotrzebna i zupełnie nie w stylu twórcy. Powinno być prześmiewczo i zwałowo, oczekiwałem jazdy daleko za bandą, tymczasem kreator Family Guy'a trochę dał się wsadzić w reguły biznesu, z którego kpi od kilkunastu lat.
Sam Ted rewelacyjny, świetna postać ze świetnymi tekstami. Kilka niezwykle zabawnych nawiązań do FG i do tego Flash ;-)
Ale całość psuje wątek miłośny i nie mogę tego odżałować. Nastawiłem się na odpalenie fajerwerków, a dostałem co najwyżej głośną petardę.
Jak na komedię romantyczną nie jest źle. Wbrew obawom nie wszystkie zabawne sceny pokazano w trailerze. Flash Gordon wymiata, okładanie anteną gołych pośladków też. Poza tym jest poprawnie i chyba trochęza grzecznie.
Sam misiek klasa. Świetnie animowany i przesympatyczny. Whalberg w końcu w fajnej roli. Kunis mogło by w ogóle nie być.
Utkwiła mi w głowie jedna scena. Jak główny bohater sam sobie wypomina, że zamiast się ustatkować pali trawę i traci czas z miśkiem. Oczywiście zgodnie z tradycjami holyłudu wychodzi na prostą i żyje długo i szczęśliwie a ja tak sobie wtedy pomyślałem - czy on naprawdę wybrał bardziej lepsze życie? Czy lepszy jest wyścig szczurów, znienawidzona praca w korporacji i pogoń za pieniądzem i "normalnością", czy może przeżycie marnej egzystencji w możliwie najprostszy i jak najbardziej bezproblemowy i leniwy sposób? Ja mu w sumie trochę zazdrościłem tej beztroski ale może dlatego, że ostatnio mi się zwaliło na głowę parę niesympatycznych zdarzeń.
Przede wszystkim dla fanów FG, bo jak zauważyłem, innych raczej nie bawi. Scena walki Teda z Johnem przypominają najlepsze bitwy Petera z wielkim kurczakiem. Uśmiałem się do łez, a rzadko mi się to zdarza na komediach. Inna sprawa, że przelukrowany, trzeba było dodać trochę klasycznego holyłudu familijnego.
Super komedia. Bawiłam się świetnie i śmiałam się na głos. Co prawda nie zawsze gdy reszta widzów, ale jeśli ktoś lubi humor serwowany przez Macfarlane'a - must see.
Ostatnio ciężko trafić na dobrą komedię. Tutaj jest wszystko: humor, łzawa opowieść o prawdziwej przyjaźni, piękne kobiety, Queen i Flash Gordon.
Na plus: kilka fajnych gagów, kilka dobrych tekstów Teda (ale stanowczo za mało - jakby bano się pojechać po bandzie?) i śliczna Mila Kunis.
Jak to ktoś na filmwebie napisał - za mało Teda w Tedzie. W drugiej części filmu niestety przeistacza się on z głupią komedyjkę romantyczną (głupią, bo można to zrobić inteligentnie - vide Forgetting Sarah Marshall). Plus mega głupie sceny pseudoakcji pościgu i jego kontynuacji na stadionie. Niestety, ale im dalej tym coraz częściej pojawiało mi się w głowie pytanie co za shit ja oglądam.
Ten film to dla mnie pełnometrażowy Family Guy. Zamiast robić kinową wersję Family Guya, postanowiono przenieść Setha do innego uniwersum: wprowadzono spójną (mimo wszystko) fabułę: korpus wokół którego można tworzyć żarty.
Tak więc jest miś, dobrze nadający się do swej roli Mark Wahlberg i Mila Kunis, ikona zestawień 'z makijażem- bez makijażu'.
Jeżeli nie kupujesz konwencji, nie znasz lub nie lubisz Family Guya to podejrzewam, że ten film będzie dla ciebie kupą.
Z kolei dla fana Family Guya to przyjemny seans obfitujący w fajne, zgrane żarty (wcale nie mistrzowskie).
Z jednej strony się cieszę a z drugiej żali mi ludzi, którzy na seansie mieli 'zonka'.
Mimo wszystko wiele motywów zapamiętam na długo- "Apache", okładanie się z Tedem ala Peter+Kurczark, czy wiele innych.
Ja się dobrze bawiłem.
Kupa śmiechu. Wyłączyłem po jakiś 25 minutach, kiedy misiu już powiedział wszystkie brzydkie słowa, już zapalił, już wypił, już przyprowadził dziwki, już popyskował Whalbergowi i zrobił te wszystkie inne super zabawne rzeczy. W skrócie - był sobie pomysł, z którym nie wiedziano co zrobić dalej. Zapamietam ten film bo po 13 latach małżeństwa po raz pierwszy moja żona zapytała "Musimy to oglądać dalej"?