- B.fajne, powoli zaczynam rozumieć za co wychwalana jest stara trylogia SW. Czekam kiedy następne części pokaże Polsat.
Jest w ogóle sens pisać o filmie, który jest legendą? Tak się składa, że nigdy wcześniej nie było mi dane obejrzeć żadnej z części Star Wars, prócz chyba części II, na której niesamowicie się wynudziłem, bo i niewiele kminiłem... Teraz zacząłem wg lat powstawania, żeby nie być pydzonym z lewa i prawa za to, że nie znam serii na pamięć... Cóóóż, no niech już będzie. Lubię mieć poza tym chronologiczną listę obejrzanych filmów na cornerze, więc niech ten wpis temu posłuży... A same Gwiezdne Wojny - wersja poprawiona graficznie daje radę, aczkolwiek sama fabuła była banalna - taki Indiana Jones w kosmosie. No ale jednak trzeba przyznać - ogrom maszyn, stworów i ogólnie mitologii przytłacza i wciąga. Dałbym 7/10, ale mając wzgląd na to, że ten film jest kultowy i ktoś mógłby się jeszcze obrazić to...
Film, od którego wszystko się zaczęło. Zdecydowanie widać po nim upływ czasu i jak małym budżetem dysponowali jego twórcy, w porównaniu do kontynuacji. Obraz nie jest najwyższej jakości ale oczyszczono go całkiem ładnie. Gorzej z dźwiękiem. Czasami sąsiadujące ze sobą sceny mają różne poziomy głośności albo słychać, że dialogi były nagrywane z kilku różnych miejsc.
Sceny dodane w Edycji Specjalnej uważam za kompletnie zbędne, bo dziś wyglądają wręcz karykaturalnie. Komputerowo zrobione widoczki Mos Eisley albo Han chodzący Jabbie po ogonie są sztuczne i dużo bardziej kaszaniaste od kukiełek z kantyny. Poza tym Han strzelał pierwszy!
Co do samego filmu to chyba wszystko zostało już powiedziane. Fajna, prosta historia o bohaterze mimo woli, chłopaku ze wsi, który ratuje świat. Piękna przygoda, świetne postacie i bogato pokazany świat. Efekty specjalne trochę się zestarzały ale i tak wyglądają lepiej niż większość nowoczesnych produkcji, robionych bez pomysłu w pamięci komputerów.
O designie pisałem już kiedyś i podtrzymuję zdanie, że gościom, którzy wymyślali to wszystko należy się pomnik. Te miejsca, kostiumy i przede wszystkim maszyny mają duszę i wyglądają absolutnie realnie. Sokół, gwiezdne niszczyciele, śmigacz Luke'a, miecze świetlne, X-Wingi, czy Gwiazda Śmierci - to i wiele więcej wygląda dokładnie tak jak powinno i na zawsze zapisało się w historii kina.
Prawdopodobnie główny winowajca skali popularności serii. A raczej na pewno. Czegoś takiego widzowie w kinach lat siedemdziesiątych jeszcze nie widzieli, no chyba że ktoś poszedł na Odyseję Kubricka 10 lat wcześniej i coś tam spamiętał - ale to zupełni inna kategoria doznań. Film zaczyna się od solidnego kopniaka, a potem wszystko "leci" jak z dobrego podręcznika, których jeszcze wtedy nie pisali - kilka suspensów, mocny czarny charakter, wielka intryga w tle, wielość pytań po napisach końcowych. A przede wszystkim - efekty specjalne. Dzisiaj niewiele już z tego widać, bo najnowsze BluRaje zawierają dodrukowane komputerowo modelingi tych wszystkich stworków, a w scenie ataku na Gwiazdę Śmierci bije po oczach podwójny recykling sceny z renderowanymi szczegółami - więc trudno mi stwierdzić ile dodrukowali, ale sam zabieg muszę wymienić i jednoznacznie potepić. Po latach ogląda się to jak sztucznie podrasowaną produkcję za 10 tysięcy dolarów z garażu w Connecticut.
Pod względem aktorstwa Mark Hamill występuję tu jako minimum kwalifikacyjne - wszystko co jest na jego poziomie, nie przeszkadza. Niestety Carrie Fisher nie jest na jego poziomie, podobnie z resztą rodziny. Sceny z wujkiem Benem wyglądają dzisiaj jak wyjątek z Trudnej Sprawy - młody Roman chce w końcu iść na studia, ale srogi Boryna nie wyobraża sobie sianokosów bez siostrzeńca. Uzasadnione, zbawienne dla filmu i w pewien sposób genialne ze strony Lucasa jest zatem "oddanie" roli bohaterów drugoplanowych postaciom co najwyżjej humanoidalnym - robotom, przebierańcom, kosmitom i Chewbacce. Podczas seansu nasunęla mi się do głowy myśl, że te wszystkie kosmiczne rasy, a w szczególności ich fizjologię trzeba było wymyślać na porządnym kwasie. Galaktyka Kurvix z Kapitana Bomby przy tej kawalkadzie dziwadeł to miejsce wręcz pozbawione kreatywności, a mówię tu o przestrzeni Kurvinoxów, Zdupydomordyzaurów i Chujewów...
Aktorsko film robi jeden gościu, ale jego nie trzeba przedstawiać, ani argumentować. Harrison Ford połączył cechy sprytnego szmuglera, romantycznego bawidamka i oddanego sprawie egocentryka w sposób wybitny, chociaż jeszcze wazniejszym osiągnięciem było dlań to, że ostatecznie nie dał się zaszufladkować tej ponadczasowej kreacji. Warty uwagi jest również kapitan pokładowy Gwiazdy Śmierci - Peter Cushing. Jest zły do szpiku, bardziej przerażający od Vadera.
Cały film jest podróżą w nieznane - wraz z głównym bohaterem odkrywamy kolejne elementy misternie tkanej przez Lucasa pajęczyny wątków, której pełne zrozumienie twórca zaserwował fanom dopiero trzydzieści lat pózniej. Niewielki problem z droidami zamienia się w chwilową przygode, a ta wrzuca nas w sam środek międzygalaktyczne afery, której skali nawet jeszcze się nie domyślamy. trzeba docenić tę fabularną sprawność, nawet jeśli momentami jest ona ratowana mało wiarygodnymi zbiegami okoliczności, kilogramami sprzyjającej fortuny, czy wątpliwą inteligencją adwersarzy (szturmowcy).
Cała seria, a zatem również jej pierwsza część urozmaicona jest absolutnie genialnymi i ponadczasowymi kompozycjami Johna Williamsa, które wypadałoby chyba słusznie ocenić, jako najlepszy soundtrack w historii kina. To głównie dzięki rewelacyjnym doznaniom audiowizualnym film nawet dzisiaj wywiera bardzo pozytywne wrażenie, chociaż z pewnością nie tak powalające jak dekady temu. Pomimo scenariuszowej oczywistości i lekkiego znużenia w końcowych scenach, których montaż nie powala (wspomniany recykling ujęć) całość zagwarantowała mi taką samą, porządną rozrywkę, co zawsze. Nowa Nadzieja to film, który - jak cała seria - nigdy nie ruszał mnie emocjonalnie, ale zawsze wywoływał przyjemność podczas seansu. W tym temacie już nic się nie zmieni.
[edit]: Aha, i to Greedo strzela pierwszy. Zawsze strzelał!