Dwóch braci, ojciec alkoholik, rozbita rodzina, sporty walki, niewykorzystane szanse, rywalizacja, śmierć matki, zepsute dzieciństwo, wzajemne pretensje i żale, długi, od zera do bohatera. To wszystko już było, a mimo to ten film strasznie chwyta za serce. Od początku trzyma w napięciu, pomimo sporej przewidywalności. Świetni bohaterowie odegrani przez bardzo dobrych, mniej opatrzonych aktorów. Rewelacyjni Tom Hardy - podobno do roli przybrał kilkanaście kilogramów mięśni i to widać, w klatce wyglądał jak zwierze (świetnie rokuje przed nowym Batmanem), Joel Edgerton i Nick Nolte - mocno oszczędna rola, a jakże świetna i przekonująca, przede wszystkim w scenach z synami. Wyróżniająco wypadł także Frank Grillo w drugoplanowej roli trenera starszego brata.
Rewelacyjnie nagrane sceny walki. Poza Alim nie przypominam sobie drugiego filmu z tak dynamicznymi i krwistymi ujęciami (radosnego obijania się po mordzie kilkudziesięcioma kończącymi ciosami z Rambo dla przyzwoitości nie liczę). Majstersztyk. Amerykanie skubańcy jakoś potrafią wytworzyć tę magię kina - mimo, że wiadomo, iż to tylko filmowa walka, to się kibicuje tak jakby walczyli naprawdę. Na pewno jeden z najlepszych dramatów sportowych. Nie wiem czy nawet nie lepszy od Fightera.
8+
POLECAM!
Co za emocje! Takiego film dawno nie widziałem. Tom Hardy zagrał niesamowicie. Historia jest tak do bólu klasyczna, a te 2h 20 minut nie napawają optymizmem. No bo co można wykrzesać z filmu o MMA? Ale od początku ogląda się z zapartym tchem. Kwintesencja Hollywood i tego z czym kojarzy mi się najlepsze kino!
No ładnie. Gatunek, który stworzył Rocky przechodzi renesans. Świetny był Wrestler. Zdaje się, że jeszcze wczoraj zachwycałem się nad Fighterem. A teraz Warrior wzbija dramaty sportowe(roboczy tytuł gatunku) na poziom chyba jeszcze wyższy. Oczywiście, że to bajka, że to fałsz pod względem realizmu, ale chyba wszyscy wiedzą, że nie o to tu chodzi. To przede wszystkim nieziemsko świetny film, który szarpie emocjami jak Steve Vai strunami na koncercie. Jest perfekcyjnie nakręcony, ma super ujęcia, porządny podkład muzyczny, mroczną historię do opowiedzenia i świetne kreacje aktorskie (Tom Hardy moze zrobić takiego Bane'a w Dark Knight Rises, że już powinniśmy się bać).
To jest coś jak lepsza historia o Rocky'm. Razy dwa. W jednym filmie. Dla mnie cud, miód, wielka rzecz! Szkoda, że Akademia nie lubi MMA, bo na wyróżnienie zasługuje tu naprawdę wiele elementów. Trzeba znać!
Film z MMA w tle, który prezentuje nam siłę ludzkiej motywacji. Dwa odmienne motory bezlitośnie napędzające dwóch obcych sobie ludzi, którzy są braćmi. Gdzieś w tle alkoholik- Nick Nolte.
To dobry film, który jest tak zmontowany, że wciąga nas już po 5 minutach by pod koniec bardzo emocjonować.
Na pierwszy rzut oka nie jest to głęboka historia, która zmieni moje życie. Po jakimś czasie przestaje się to liczyć. Ciężko na to pracują efektowne walki MMA, ciekawe postaci i bardzo nośna historia bez pretensjonalnych czy irytujących rozwiązań.
I najlepszy element- prawdziwy, dobrze naszkicowany everyman- coś niesamowitego.
Bardzo dobry film, warto go zobaczyć
- Po obejrzeniu tego filmu huczało mi w głowie jedno pytanie: quo vadis gamelog (movie corner)? Po entuzjastycznych recenzjach i porównaniach do Fightera czy Wrestlera zasiadłem do seansu pełen nadziei. Początek bardzo udany ale potem im dalej w las tym... szkoda gadać. Filmy "walki" swój złoty wiek miały w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Dziś w tym klimacie należy albo nakręcić pastisz - jak Expendables - albo nie robić filmu w ogóle. Serio, to jest 'klasa' i 'poziom' takich dzieł jak Krwawy sport, Amerykański kickboxer, Quest czy Najlepsi z najlepszych. To co było dobre i nowe wtedy, dziś bywa żenujące. Owszem, realizacja jak najbardziej poprawna, nowoczesne ujęcia, dynamiczna walka. Można nawet dać się ponieść i kibicować konkretnym postaciom w klatce ale poza nią... historia jest głupia i biedna. Postaci są nierealne i niekonsekwentne, a całość, mam wrażenie, jest tylko dodatkiem do efektownych scen walki. Trzeba było czymś zapchać te ponad dwie godziny. Momentów obrażających realizm i fanów MMA nie liczę, bo taka uroda filmów z praniem się po twarzy. Chyba tylko w Uprowadzonej bijatyka trwała do pierwszego, w miarę celnego, ciosu w czambuł. Tu momentami zdecydowanie przesadzają. Koleś wytrzymujący w czterech walkach ze dwa wzorowe duszenia i jakieś dziesięć nokautujących ciosów/rzutów musi zapalić lampkę 'nie no, panie, przesada'. Finał i cała końcówka to już żenada prima sort. Generalnie można obejrzeć dla samych scen walki ale polecam raczej po raz n-ty Rocky'ego. No i porównywanie do Fightera czy Wrestlera to już w ogóle parodia. Plus jeden za naprawdę niezłą pracę kamery podczas wydarzeń w klatce.
Ze wszystkich sportów walki chyba tylko boks dostąpił zaszczytu bycia tematem (i to częstym) poważnych dramatów sportowych, z oskarowymi włącznie. Tutaj poważną oprawę nadano opowieści o MMA a grupie świetnych aktorów dano niezły materiał do zagrania. Trudno jednak ukryć, że sam rdzeń opowieści, czyli historia turnieju "o wielką nagrodę" trąci trochę starym, tanim kinem kopanym z kasety VHS. Ot, drabinka turniejowa i coraz więksi madafakerzy do pokonania. Na szczęście scenarzyści nie poszli drogą "zemsty za brata" a przez moment myślałem, że właśnie tak będzie. Domyślam się, że dwóch kompletnie nieznanych zawodników spoza czołówki na takim turnieju to gruba scenariuszowa ściema ale zdaje się, że mówimy o filmie fabularnym a nie dokumentalnym, więc dla mnie ok. Rodzinna historia, osobiste dramaty i problemy dodają opowieści powagi i powodują, że w decydujących momentach widzem targają naprawdę nie-sa-mo-wi-te emocje. Sportowy pojedynek nabiera bardzo symbolicznego wymiaru bo tak naprawdę do walki stają złość, nienawiść i rozgoryczenie z jednej strony a przebaczenie i miłość z drugiej. Jak to wszystko ocenić chłodnym okiem po fakcie to widać, że to wszystko trochę tanie chwyty ale w trakcie seansu o tym w ogóle się nie myśli. Duży szacunek dla Toma Hardy i Joela Edgertona za bardzo dobre role i kapitalne przygotowanie fizyczne i dla seniora Nolte za świetną kreację. Dobry film, łezka w oku w finale. Czego chcieć więcej?