- kolejny po Rocknrollerze film na ktorym sie nie zawiodlem. A po Clincie Eastwoodzie zawsze wiele sie spodziewam. Nie wiem jak wiele moge Wam powiedziec, by nic tu nie zaspoilerowac. Dla mnie to byl film opowiadajacy prosta historie o konflikcie pokolen, o szacunku do samego siebie, o tradycyjnych wartosciach i - co chyba najwazniejsze - o odnajdowaniu wewnetrznego pokoju. Nie mozna nazwac tego filmu przepsychologizowanym - ma dobra, hollywoodzka strukture: sa czarne charaktery, jest suspens, jest wewnetrzna droga jaka przechodzi bohater. Wszystko okraszone niepoprawnym politycznie humorem*, zmuszajace do chwili refleksji na takimi rzeczami jak wyrwa miedzy pokoleniami, rasizm, imigracja, mestwo, przemijanie, smierc i wartosci jakie niesiemy przez zycie. No i bohater jest z pochodzenia Polakiem... Cholernie dobry film. Trzeba obejrzec, tym bardziej, ze to prawdopodobnie ostatni film, jaki nakreci Eastwood (przynajmniej on tak twierdzi) Ocena:
- Nie napiszę za dużo, bo Dael świetnie mnie wyręczył. Eastwood ma niesamowity talent i wrażliwość, żeby zrobić trwający 2 h film bez wartkiej akcji, który ogląda się z zapartym tchem. Mimo, że jego rola momentami trochę mi pachniała jednak podobną kreacją z Million Dollar Baby to i tak jest fascynująca. No i ciekaw jestem zdania tych co ogglądali, bo mi się bardzo podobała rola Sue ale jakoś zupełnie mnie nie przekonał Theo. Jakiś taki teatralny był momentami. Ale film pierwsza klasa. Ostatnio jak zwykle Clintowi daję
Film jest fantastyczny. W zasadzie mamy tutaj emerytowanego Brudnego harryego. To oczywiście skrót myślowy, ale Clint Eastwood zagrał naprawdę przyzwoicie. Żadnej finezji ani wspaniałeg warsztatu. Eastwood ostro naszkicował Walta grubymi krechami- i to na czerwono. Postać z krwi i kości- z duszą, wadami. Małostkowy ksenofob- a jednak człowiek. Ładunek optymizmu i świetnego humoru w tym filmie to jego bardzo ważna cecha. Do tego zaskakujący, wyrastający nagle- główny wątek z równie zaskakującym zakończeniem. Bardzo dobry, dość oryginalny film. SithFrog: Moje odczucia co do Sue i Thao są identyczne. x
Doskonaly film. Moi pprzednicy juz go swietnie opisali, wiec mi wiele do dodania nie pozostaje. Jednak podobaly mi sie szczegoliki w tym filmie, takie jak np klotnia w rodzince czy tajemnicy usmieszek Theo nastepnego dnia po otrzymaniu konkretnej roboty. Swietne, dosc jednak zaskakujace przy tym aktorze zakonczenie, i spory ladunek do przemyslen. Po prostu warto obejrzec.
Byłem zaszokowany. Pozytywnie oczywiście. Historia bardzo fajna, dialogi świetne, tylko gra aktorów taka jakaś dziwna. Ja rozumiem, że Eastwood miał grać kogo grał ale żeby cały czas tak dziwnie gadał przez zaciśnięte szczęki? Chyba, że ostatnio jakiejś choroby sie nabawił i nic mi o tym nie wiadomo. Momentami ludność Hmung (czy jak im tam było) też nie popisywała się umiejętnościami. Jednak mimo wszystko film ścina z nóg i bardzo porusza. Słownie opisałbym jako genialny.
Na poczatku bardzo irytowały przejaskrawione postaci, potem jednak wszystko trochę się równoważy i nie przeszkadza. Dobry film, w stylu Eastwooda zdecydowanie fajniejszy od "Million Dollar Baby". Bardzo dobra rola głownego bohatera, ogólnie film warty obejrzenia. Smutny jak zwykle, jednak ciekawy.
To już jakiś czas temu widziałem, zresztą pisaliście sporo o nim. Powiem tylko, że Eastwood to najlepszy reżyser ostatniego 15-lecia.
Co tu dużo mówić. Eastwood za kamerą to i solidne kino w jego stylu. Fajnie, że można już mówić o filmach 'Eastwoodowskich', które mają swój klimat, są charakterystyczne i trzymają wysoki poziom.
Gran Torino jest podobny do Million Dollar Baby, jednak nie poruszył mnie aż tak jak ten drugi. W podobnych sposób opowiada o podobnych wartościach, np. o głupocie ludzi - jednak /spoilery/ rozczarowana smarkula, która nie dostała auta do dziadku nie przemówiła do mnie w równie mocny sposób jak wyrodna matka, która na pretensje do córki, że kupiła jej dom zamiast dać po prostu pieniądze.
- rozczarowujący, wtórny film o przewidywalnym scenariuszu. Grający za pomocą jednej miny Clint Eastwood po raz setny w kinie przedstawia wątek starszego odpychającego człowieka, który nie może nawiązać kontaktu ze swoją fatalnie przerysowaną rodziną. W związku z tym zaprzyjaźnia się z młodym chłopakiem, któremu sam zastępuje ojca a on jemu posłusznego syna, potrzebującego męskiego wzorca. Następnie jest wyświechtana historyjka o tym jak obaj czegoś się od siebie uczą a stary ordynus okazuje się potworem o gołębim sercu gotowym do poświęceń (szok! zaskoczenie!) Wszystko podlane sosem rasowym w banalnym ujęciu tzn. przeciwstawienie zabieganych pozbawionych wartości Amerykanów i prorodzinnych Hmongów czy innych Szmongów. Widziałem to wszystko milion razy, ostatnio w Pocahontas. A nie, wróć - chciałem napisać w Odlocie. Moje zawiedzione oczekiwania uniemozliwiają mi racjonalną ocenę
Nadrabiam, co wypada. W sumie połowa użytkowników już się tu na temat tego filmu wypowiedziała, więc dodam tylko swoją, niezbyt różną od pozostałych ocenę. Znakomite kino, idealnie balansujące między komedią a tragedią, banałem a odkrywczością. Gdybym dopiero co nie oglądała Odysei kosmicznej, pewnie byłoby 9.